W strone Twardogóry ruszamy poznym piatkowym popoludniem. Gdzies po drodze dopada nas zachod slonca nad jedna z uroczych dolnoslaskich wiosek.
Jedziemy dalej a z pól coraz bardziej wylazi na szose mrok. Gdy skrecamy w strone Sosnowki Kolonii nie widac juz nic i wpadamy w labirynt drog, drozek i sciezek rozłazacych sie na wszystkie strony. Mielismy jechac ile sie da asflatem i jeszcze kawalek dalej. Jakies widac takie nasze przeznaczenie ze asfalt nam sie konczy szybciej niz oczekiwalismy i zaczynaja jakies koleiny wybitnie nie do sforsowania przez skodusie. Chyba wiec nie tędy droga.. Czekamy wiec na reszte ekipy na jakims skrzyzowaniu. A wokol piekna letnia noc, ksiezyc prawie w pelni, swierszcze graja, niestety graja tez komary co nas juz troche mniej cieszy.
W koncu ekipa sie zjezdza, droga wlasciwa sie odnajduje i suniemy na sam koniec przysiolka, gdzie daleko za asfaltem i reszta domow przycupnal ceglany stary dom.
Przy nim jest pole namiotowe gdzie planujemy spedzic najblizsze dni. Terenem opiekuje sie sympatyczna i bardzo rozmowna kobiecinka, ktora jak sie okazuje pochodzi z Ukrainy, z Peremyszlanow kolo Lwowa i w Polsce jest dopiero od 7 lat. Poznajemy jej pełne koligacje rodzinne, łacznie z historiami jej rodzicow oraz miejscami odbywania sluzby wojskowej synów i kuzynów.
Tutejsze pole namiotowe to nie tylko kawałek trawy przechodzacej szybko w las- to tez trzy wielkie wiaty, stawik zarowno rybny, kąpielowy jak i kajakowy. Jest tez hamak.
I kibelek. Jak dla mnie ideal bo drzwiczki sa tylko polowiczne i siedzac wewnatrz mozna podziwac otoczajacy swiat.
Towarzystwo zapewniaja cztery dorodne koty, ktore ciagle domagaja sie pieszczot i dokarmiania a gdy tego brakuje biora sprawe we wlasne łapki i np. porywaja siatki z jedzeniem albo pakują sie na kolana mruczac.
Gospodarze podczas naszego pobytu łowia w stawie karpia mutanta (wedlug mnie to takie rozmiary osiaga np sumy). Karp ląduje takze na naszych talerzach
Sobotnia wycieczke rozpoczynamy od odwiedzenia fragmentow muru berlinskiego ktore jakis facet zakupil i udekorowal nimi spory kawałek polany. Kawałki betonu z jednej strony sa pomalowane, glownie w roznokolorowe gęby (wiekszosc gęb jest wyraznie podobna do siebie). Nie wiem czy to tylko fantazja graficiarza czy ma jakies znaczenie albo drugie dno? Z drugiej strony uderzaja tylko szare sciany, widac nikt nie mial dostepu do tej czesci muru. Chwile wygrzewamy sie na jego pokruszonych kawalkach, z nadzieja ze moze beton opowie jakas historie sprzed lat..
W Twardogorze zwiedzamy odnowiony kosciolek szachulcowy, ktory otwiera nam mila pani z miejscowej biblioteki opiekujaca sie tym zabytkiem
Zagladamy tez do pałacu ktory dawniej byl szkoła a teraz nie pelni juz chyba zadnych funkcji tylko sobie siedzi w cienistym parku.
Koło palacu spotykamy niemieckiego turyste ktory bardzo chce z nami nawiazac kontakt i dowiedziec sie paru rzeczy o okolicy. Niestety gada tylko po niemiecku a nasze zdolnosci rozumienia tego jezyka sa mocno ograniczone. Mamy podejrzenia ze dopytuje sie o jakis młyn. Kurde, 6 lat nauki w szkole i wszystko na marne bo gdzies uleciało z glowy... Chwile pozniej ten sam Niemiec dogania nas w bocznej uliczce ale jest juz z nim dwoch mlodszych chlopakow ktorzy mowia tez po angielsku.
Okazuje ze gosc szuka faktycznie pozostalosci młynu w ktorych mieszkała jego matka bedac dzieckiem. Po wojnie opuscila te tereny i przez cale lata nic nie widziała o tych okolicach. Idziemy tam z nimi. Młyna juz nie ma, zostaly zarosniete nadrzeczne łozy i jakies budynki "okołomłynowe". Niemcy fotografują dokladnie caly teren, dziekuja za pomoc w lokalizacji i stadnie pakuja sie na teren obecnego gospodarstwa gdzie sa pozostalosci dawnej zabudowy. Ciagu dalszego eksploracji nie znam, wiec nie wiem czy sie dogadali z gospodarzem i poznali jakies kolejne ciekawe fragmenty powojennej historii dawnych włosci.
My tymczasem tuptamy w strone Goszcza. Suniemy drogami ktore zawierają wlasciwy skład procentowy asfaltu do piachu
Lesno-polnymi duktami zarosnietymi przez łany wysokich kwiatów
Mijamy ruiny niewiadomoczego
Na trasie wystepuje sporo ogromnych sędziwych dębów. Wygladaja jak zaklete potwory. Moze jest taka jedna noc w roku gdy budza sie ze snu i wyruszaja na żer? Czesc z drzew stanowi ogromne mrowiska! Po pniach w tą i spowrotem zapylają cale zastepy mrówek! Nie tylko po drzewie, po ziemi wokol tez. Czlowiek chce tylko zdjecie pyknąc a juz go oblazło i pogryzło!
Mijamy tez zagadkowy krzyz przydrozny. Stoi sobie sam jeden w srodku pól, z dala od wsi i uczeszczanych drog. Sporo bym dała by moc poznac jego historie...
Lesne trakty zaprowadzaja nas do mauzoleum rodziny Reichenbachów. Gęsty chaszcz a wsrod niego spory budynek grobowca a wogol nadgryzione zębem czasu pomniki i mniejsze nagrobki. Wszystko w mrocznym cieniu starych drzew i wilgotnych objęciach wszedobylskich bluszczy.
Kilka grobow jest wyraznie wybebeszonych, płyty poodsuwane. Widac umieszczone w nich szczatki nie znalazly tu wiecznego odpoczynku a wyruszyly w jeszcze jedna ziemska wedrowke w nieznane..
Daje do myslenia tez fakt ze wnetrze grobów zajmuja tony smieci! I nie sa to pozostalosci po imprezie, typu przyszedl żul, wychylil flaszke na grobie i buch w krzaki. Nie... Opony, dzieciece wozki, buty, puszki po farbach.. Komu sie chcialo to nosic taki kawal od wsi i akurat wrzucac do grobu? Dlaczego jeden z drugim nie porzucil smieci gdzies blizej?
No coz, a obecna "polityka smieciowa" zamiast walczyc z procederem zasmiecania lasów tym bardziej nakręca takie zachowania- zabraniajac wyrzucania smieci do smietnikow... Zapewe wiele osób widzac stojacy otwarty kontener by tam porzucila smieciowy wór.. A widzac np. cos takiego- jeden z drugim pojedzie do lasu lub na cmentarz.. :(
https://picasaweb.google.com/112202359829575992568/201307_Wieliczka#5903378637946345058
Docieramy do wioski. Odwiedzamy tutejszy zespoł palacowy. Z samego pałacu zostało niewiele, ale i tak mozna oko nacieszyc licznymi zdobieniami murów. Rzezby, wkraczajace na nie rosliny i pogodne lipcowe niebo z przeplywajacymi obłoczkami w dawnych otworach palacowych okien. Piekne miejsce, jestem tu juz trzeci raz i wciaz podoba mi sie tak samo!
Gdzies w dali gdacze kura. Bo w przypalacowych zabudowaniach toczy sie zwyczajne wiejskie zycie. Grupa facetów naprawia meble. Babcia wraca z pełnymi siatami ze sklepu. Na sznurach powiewa kolorowe pranie.
Tegoroczny pobyt w Goszczu okazuje sie byc bardziej owocny niz poprzednie. Udaje sie wejsc do opuszczonego kosciola! Jest ogromny i w miare dobrze zachowany. Ogromna sale otacza dwupietrowe krużganki
Mozna zajrzec w czelusc bogato rzezbionych sarkofagów..
Wyłazimy tez na wieze- ogromna kopuła, miejsce mocowania dzwonu, drewniane drabinki i belkowania, widok na cala wies...
Kosciol jest chyba ulubionym miejscem lokalnych zoofilów. Bliski zwiazek z dziewczyna a nawet chlopcem juz teraz nikogo nie bulwersuje. Wiec aby zaszpanowac przed rowiesnikami potrzebna jest koza, owieczka lub krowka. Nie wiem co to za mutant na zdjeciu? Moze lama? ;)
Pylistymi, piaszczystymi i trawiastymi drogami wracamy do Twardogory
Drogi ogolnie sa puste, mijamy tylko kilku rowerzystow ;)
Na skraju miasta przysiadamy sobie na wygrzanym chodniku. Niby tylko na chwilke.. Wygrzewamy sie chyba z godzine na cieplym betonie, wsrod pachnacych ziól i spiewu ptaków, wsrod milych rozmow, ze wzrokiem wbitym w przeplywajace obłoki
Wieczorem tradycyjnie ognicho i wspolne wędzenie sie w gryzacym dymie, kiełbaski i oczywiscie ziemniaki z masełkiem i sola!
Na letniej wedrowce nie moze tez zabraknąc miejsc kąpielowych- w niedziele zawijamy w drodze powrotnej do Kantorowic i moczymy sie w tamtejszym jeziorku nawiazujac bliska przyjazn z roznistymi glonami
wiecej zdjec
https://picasaweb.google.com/112202359829575992568/201307_Okolotwardogorskie_Wedrowki#
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz