bubabar

czwartek, 19 marca 2015

Sudety - Mgła,ogień i ziemniaki czyli koło Mieroszowa i SkalnychMiast (2014)

W gestej jak mleko mgle docieramy pod wiate na granicy kolo Mieroszowa. W swietle latarki w lesie widzi sie bardzo marnie i sprawia to spore trudnosci przy szukaniu drewna na ognisko. Ale za jakis czas mgla sie troche przewiewa.


Tym razem w kontrabandzie na Czechy szedl nie Sudafed a Cirrus ;) Ciekawe co znajdziemy w koszu nastepnym razem?

Rano z naszej wiaty mozna dostrzec rozne swojskie widoczki

Pogoda jest niezaciekawa- ciemno, szaro, buro, jakby dzien wogole nie wstal.. Ale co najwazniejsze- nie pada. Zbieramy sie i jedziemy na czeska strone w okolice Teplic, polazic troche po obrzezach skalnych miast. Pogoda chyba nam sprzyja wiec jest szansa ze bedzie wiecej skal niz ludzi. W rejonie wioski Skaly troche sie gubimy. Chcemy wejsc na gorke Cap ale mam dosc stara mape i kolory i przebiegi szlakow wogole sie nie zgadzaja z rzeczywistoscia. W wyniku pojscia inna droga trafiamy na stare obeliski i widokowe łąki z łowieckami.




Toperz tam okresla azymut i udaje sie na dziko wbic pomiedzy skalki. W jednym miejscu na skalkach wszedzie sa poukladane dziwne budowle z plaskich kamieni. Jakby domki z klockow. Nie wiem kto je zbudowal i po co, ale nie chce byc gorsza i dobudowuje swoja wieze.



Dalej wzdluz malowniczego wawozu tuptamy w strone gorki Lokomotywa.






Po drodze piknik, przerwa na obiad. Pozeramy leczo.

Na jednej ze skal wyje wilk. Acz inni stwierdzili ze to szkielet dinozaura.

Dzisiaj zaczyna sie sciemniac juz kolo 14, wiec przemykamy wsrod skalek i szczelin z ktorych mimo tak wczesnej pory wylazi juz mrok.










Na gore Cap docieramy juz praktycznie po ciemku. I na dodatek zaczyna lać. Mimo wszystko wpelzamy na wieze widokowa gdzie jest zimno, mokro i wieje. I za bardzo nic nie widac. Acz jedno sie udalo- tlumow brak ;) Spotkalismy dzis jakies pojedyncze osoby a przez ostatnie dwie godziny nikogo.



Przez jakies przysiolki skladajace sie glownie z domkow letniskowych docieramy do skodusi i wracamy na polska strone. Dzis spimy we wiatce na Zapomnianych Skalkach. Jest ona bardziej dogodna od poprzedniej- jest wygieta w dobra strone, tzn tak ze mozna w srodku rozpalic ognisko a wiata zbiera cieplo i je trzyma zamiast zeby sie rozlazilo po okolicy. We wiacie robi sie na tyle cieplo i przyjemnie ze postanawiamy nie stawiac namiotu. Uszczelniamy boki folia malarska i peleryna Tomka. Pogoda jest taka ze dym nie leci w gore tylko pelza po ziemi. Robi sie mglisto i momentami nawet mnie drapie w gardle i lzy plyna, mimo ze uwielbiam wedzenie sie w dymie. Siekiere by juz powiesil. Ale niestety siekiery nie mamy, czego przy zbieraniu opalu juz nie raz na tym wyjezdzie pozalowalismy. Dym wiruje, cieni po wiacie zdaje sie pelzac wiecej niz trzy ktorych by sie czlowiek spodziewal. Na tle granatowego nieba szumia gole listopadowe galezie. Ziemniaczki wychodza wyjatkowo smaczne.









Dwa razy w nocy pod wiate podjezdza jakies auto, ale widzac ognisko i ludzi szybko daja na wsteczny i odjezdzaja. Przypuszczalnie wiata sluzy glownie zakochanym parkom sposrod lokalnej mlodziezy. Wnioskujemy to po napisach wewnatrz ktore roznia sie od tych umieszczanych w innych wiatach. Tu dominuja takie kto kogo kocha, kto z kim, jak i kiedy, kto jest dziwka itp. No wiec chyba wplynelismy nasza obecnoscia negatywnie na przyrost naturalny w gminie Mieroszow ;) Postanawiamy (a glownie ja) ze bedziemy cala noc podtrzymywac ogien bo jak na chwile gasnie to sie robi paskudnie zimno. Robie wiec zapas drewna i sobie obiecuje ze wychodzac do kibelka zawsze cos dorzuce do ogniska. Wypilam dwa litry herbaty wiec zapewne do kibelka bede wstawac czesto. W nocy faktycznie kilka razy budzi mnie zimno. Dorzucam wiec do ogniska i zaraz przyjemne cieplo rozpelza sie po wiatce. W nocy zrywa sie dosc silny wiatr. Las w ktorym polozona jest wiata wyje, swiszcze i wydaje przedziwne pomruki. Nie wiem czemu ja tak strasznie lubie wiatr… Folia ktora obita jest sciana w miejscu szpar co chwile sie nadyma. Widac to byl dobry pomysl z ta folia bo inaczej by nam niezle pizgalo przez rozne szczeliny. Rano sie okazuje ze jestesmy uwedzeni jak oscypki. A po powrocie i wniesieniu do domu plecakow, spiworow, karimat i reszty betow cale mieszkanie przesiaklo aromatem weekendu i klimatem lesnej wolnosci. Mimo ze minelo juz kilka dni zapach wciaz sie utrzymuje :) W niedzielny poranek dochodzimy do wniosku ze nasze wczorajsze utyskiwanie na pogode bylo bardzo wyolbrzymione. Paskudnie to jest dzis. Leje wieje i zrobilo sie zimno, jakos tak przenikliwie. Na tym etapie tracimy jakos zapal do pieszych wedrowek. Postanawiamy zakosami pojechac sobie do domu. W okolicy Kochanowa podziwiamy kilku straznikow pastwisk



W Dobromyslu udaje sie odnalezc dwie stare kapliczki. Jedna na koncu wsi




Druga zruinowana w srodku wsi



Po rozsianych tu i owdzie podmurowkach i piwniczkach mozna wnioskowac ze wies byla niegdys wieksza i sporo gospodarstw zostalo opuszczonych i popadlo w ruine.


Dzisiejsza pogoda zdecydowanie podoba sie kaczkom. Sa na tyle rezolutne i pewne siebie ze nawet nie chca schodzic z drogi i przepuscic skodusi. Malo brakuje zeby trzeba wysiasc i je poprzenosic w rekach na pobocze ;)


Mysle ze z dzisiejszej pluchy cieszy sie rowniez mech i grzyby wszelakie


Potem jeszcze rzuca sie nam w oczy dwor w Kochanowie, w ktorym ktos chyba jeszcze pomieszkuje.

Wracajac w Gluszycy sprawdzamy czy nie pojawil sie kompot i puchate nalesniki. Kompot jest! Na puchatego trzeba bedzie poczekac do lepszych jagodowych czasow. Ale za to wdajemy sie w pogawedke z sympatycznym gospodarzem, ktory pokazuje nam duzo zdjec przedwojennych i powojennych z tych regionow. Gosc jest naprawde kopalnia wiedzy o Gluszycy, Gorach Sowich i chyba calym Dolnym Slasku. Dowiaduje sie naprzyklad ze w okolicy przed wojna bylo duzo mieszanych malzenstw wlosko-niemieckich, a to z powodu takiego ze spora grupa mlodych przystojnych Wlochow budowala tutejsze tunele kolejowe. I sporo owych Wlochow tu osiadlo. A potem po wojnie Wlosi nie podlegali obowiazkowi wysiedlen, wiec w historie tych ziem wpisaly sie rodziny wlosko-niemiecko- polskie. Ponoc po dzis dzien na ulicach miasta mozna spotkac osoby o nieco egzotycznej urodzie. Zwracaja uwage te przedwojenne zdjecia- tak ostre, wyrazne nawet po sporym powiekszeniu, gdzie mozna sie dopatrzec niesamowitej ilosci detali… Sposrod wspolczsnych zdjec nie kojarze zbyt wielu mogacych dorownac jakoscia tym sprzed 100 lat.. Suniemy do domu majac przed oczami przedwojenne uliczki Gluszycy, sanie sunace wsrod gorskich chutorow i cieple kufajki kresowych przesiedlencow, pozujacych do zdjec pod czujnym okiem towarzyszy spogladajacych z ulicznych plakatow. wiecej zdjec https://picasaweb.google.com/112202359829575992568/201411_Cap_i_Lokomotywa#

3 komentarze:

  1. wpadłem żeby poczytać o gruzji a tu widzę rodzinne strony. aż zatęskniłem za przedgórzem sudeckim.
    bardzo bardzo fajny blog. będę czytał od deski do deski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogorze sudeckie jest fajne! Ciesze sie ze sie opowiesci podobaja :)

      Usuń
  2. znalazłam Buba tak to ten sam Dobromyśl

    OdpowiedzUsuń