bubabar

środa, 25 marca 2015

Armenia cz.1 - Klasztorki, chaczkary i zimne jezioro (2013)

Pomysł na wyjazd do Armenii powstal rok temu podczas pobytu w Gruzji. Gdy trafilismy w Góry Samsarskie, zaraz po zjechaniu w boczna droge za Bakuriani, wszystko wokol nas stalo sie jakies inne.. Nagle znikneli turysci i wszystko co mogloby ich interesowac - zaczynajac od znanych z przewodnikow miejsc i superciekawych zabytkow, na infrastrukturze konczac- tu nigdzie nie jezdzila nawet marszrutka! Gory staly sie stepowo-poloninne, pelne ogromnych stad wypasajacego sie inwentarza. Juz nie tak grozne i niesamowite jak głowny grzbiet Kaukazu, ale jakies takie przestronne, spokojne, sklaniajace do zadumy.. Zaczelo byc tez duzo latwiej nawiazac kontakt z miejscowa ludnoscia, a zageszczenie imprez, bratania sie i integracji mozna porownac jedynie z tzw "klęska urodzaju". Wszyscy spotykani tam ludzie- od kierowcow łapanych na stopa aut, przez pasterzy po burdel-tate z Ahalkalaki- wszyscy deklarowali ze sa Ormianami. Bardzo polecali nam swoja ojczyzne- mowiac ze "cala Armenia wyglada jak Góry Samsarskie". I bylo w tym calkiem sporo racji!!! :mrgreen: Okolowyjazdowe przygody utwierdzaja nas ze wybralismy dobry kierunek. Nie bylo chyba w tym roku zadnych promocji na przeloty do Armenii, a bezposrednie polaczenie Warszawa- Erewań na ktore zakupilismy bilety zostalo jakos w lutym nagle wycofane jako ponoc "nierentowne". Udaje sie w koncu załapac na polaczenie z przesiadkami - acz dobitnie widac ze tłoku to tam nie bedzie :mrgreen: W Erewaniu pojawiamy sie o nieludzkiej godzinie 4 rano. Bagaze szczesliwie dolecialy z nami. Co zabawne z mojego zafoliowanego plecaka zostal wyłuskany dzwoneczek! Chyba kogos bardzo zafrapowalo co tam tak dzwoni sie sie rzuca plecakiem ;)

Dzien zaczynamy od walki z bankomatami. Niestety glupia sciana nie chce nam wypluć odpowiedniej ilosci pieniedzy a Piotrkowi nie wyplaca wogole nic... A w Polsce to sie nie dało nigdzie dramow kupic... Przez kolejna godzine opędzamy sie od taksówkarzy ale w koncu jednemu ulegamy.. 7 zł od osoby to wydaje sie nie byc bardzo duzo i na dodatek twierdzi ze zna Stiopę u ktorego chcemy zanocowac. Mowi ze to jego przyjaciel i nas tam zawiezie. A nam sie bardzo chce spac! Na plus osobnika wydaje sie przemawiac to ze nie stoi pod samym lotniskiem tylko na parkingu dalej, ale i tak ostatecznie okazuje sie byc naciagaczem Poczatkowo robi sympatyczne wrazenie. Ma na imie Garik, zostawia nam swoj numer telefonu oraz opowiada rozne ciekawostki o Erewaniu. Uliczka prowadzaca do miejsca naszego noclegu od razu przypada mi do gustu. Jakies zaułki, stalowe bramy, wraki mocno zapylonych gruzawików.




U Stiopy w obejsciu kreci sie kilku facetów- widac odbywaja sie jakies poranne interesy. Ładujemy sie do pokoju w małym domku w obejsciu u Stiopy. Gdy juz prawie układamy sie do snu wpada Stiopa i mowi zebysmy wyrzucili numer telefonu Garika bo to oszust, zle nas potraktowal, za duzo policzyl nam za taksowke i ze jak nastepnym razem bysmy chcieli tu zanocowac a przyjdziemy sami- bez owego taksowkarza- to bedziemy miec sporo taniej! Wynika ze w innym przypadku nasz gospodarz musi sie dzielic z Garikiem kosztami. Nie rozumiemy troche tej sprawy. Zwykle naganiacze z lotnisk i taksowkarze przywozacy klientow sa bardzo w cenie u wynajmujacych noclegi... Tak musi sie dzielic kasa z Garkiem a tak moze wogole by mial pusty pokoj! Nie wiem czy przez Stiope przemawia wrodzona uczciwosc i nie moze patrzec jak ktos kantuje turystow czy moze sa tu wmieszane jakies powazniejsze antagonizmy? Widac jedynie ze Stiopa jest wzburzony jak mowi na ten temat a niechec do Garika jest bardzo silna... Prawda jest taka ze samodzielnie byloby nam dosc trudno znalezc Stiope i to jeszcze po ciemku. Szyldu zadnego tu nie ma i ciezko nie pogubic sie w plataninie podworek, murów i bram i wydedukowac do ktorych wrót zapukac... Spimy do 11 i ruszamy na miasto. Erewan to w duzej czesci blokowiska. Wiele wiezowcow ma zabudowane dachy. Ludziska metoda chałupnicza stawiaja tam sobie rozne baraczki, komorki, altanki, czesto sprawiajace wrazenie obiektow mieszkalnych.

Wiele razy zastanawialam sie jakie jest przeznaczenie tychze budowli. Czy tylko pelnia role skladzikow? Mozna w altance zrobic impreze z widokiem na miasto? A moze normalnie tam mieszkaja cale rodziny? Moze jak mlodzi nie chca mieszkac z rodzicami a nie maja szans na wlasne mieszkanie to buduja sobie domek na dachu? Moze powstalo to juz lata temu dla uchodzcow z terenow objetych wojna albo zniszczonych trzesieniem ziemii? Ciagnie mnie aby dokladniej pozwiedzac ktorys blok. Po pierwsze sprawdzic czy rzeczywiscie zamiast wind jezdza tam klatki gornicze. No i wyjsc na dach, jak u nas za dawnych dobrych czasow mojej podstawowki gdy nie bylo to jeszcze zabronione i wszedzie włazy byly pootwierane. Toperz jednak szybko studzi moje zapaly- nikt z miejscowych nie uwierzy ze chodze po zagospodarowanym dachu w celach czysto turystyczno-poznawczych i bede miala klopoty bo zaraz zostane posadzona o np. chec kradziezy ziemniakow. Pewnie inaczej by sie sprawa przedstawiala gdybysmy mieli tam kogos znajomego, nocowali w ktoryms z mieszkan albo mieli jakas sprawe do zalatwienia. Moze kiedys trafi sie okazja! W centrum dalej walczymy z bankomatami. Chyba dopiero dziesiaty z kolei wypluwa jakies banknoty. Z radosci robimy mu zdjecie! (w innym przypadku trzeba by rzeczywiscie zaczac krasc te ziemniaki z dachow ;) )

Co ciekawe - prawie kazdy bankomat w tym miescie (a pozniej okazuje sie ze w innych miastach jest podobnie) ma wydłubana dziurke w ktorej siedzi cos jakby minikamerka i sie nam przyglada


Snujac sie ulicami miasta trafiamy na bardzo fajna lokalna knajpe. Obrosnieta gesto winorosla, za wysokim murem. Miedzy stolikami przechadzaja sie leniwie koty.



Zjadamy tam szaszlyk i kebaby oraz dodatki w postaci lawaszu, sera i stosu "zielonosci" w postaci roznistych, czesto nieznanych nam zioł.


Spotykamy w owej knajpce Pawła, polskiego naukowca, ktory od lat zajmuje sie badaniem ormianskiej diaspory. Byl juz kilka razy w Armenii a teraz planuje zapoznac sie dokladnie z lokalnymi archiwami. W poprzednie lata jezdzil po roznych krajach Europy oraz sporo czasu spedzil w Libanie, spotykajac sie tam z przedstawicielami ormianskich spolecznosci. Paweł opowiada nam o jaskini koło Tatew gdzie rzeka wpływa do groty, sa cieple podziemne baseny,niesamowite szaty naciekowe, kapie z "sufitu" i wszystko to jest zupelnie dzikie. Niedaleko stamtad sa tez zarosniete pnaczami ruiny sredniowecznego uniwersytetu w glebokim wawozie. Brzmi to wszystko troche nierealnie i poczatkowo mam wrazenie ze chlopak odrobine koloryzuje. Rzeczywistosc okazuje sie byc jednak jeszcze bardziej magiczna niz opowiesc ktorej wysluchujemy od erewanska pergola malutkiej knajpki... Idziemy tez na pełen wszelakich form wodnych Plac Republiki. Jest tu sporo fontann.


Mimo mojej sporej sympatii do owej formy przyozdabiania miast nie robi to az tak duzego wrazenia jak poidełka! Sa chyba dwa. Z kilku otworow sika bez przerwy woda. Przechodnie zatrzymuja sie i piją. Musi byc gdzies pod spodem zrodlo bo woda jest chlodna i smaczna. Przygladam sie przez chwile. Pija młodzi i starzy, uczniowie i mafiozi, handlarze i turysci. Buba tez pije!!!!! :mrgreen:


Odwiedzamy tez tzw Kaskade- dosyc nowa i ciekawa budowle w centrum miasta. Ze sporej góry po betonowych konstrukcjach splywa woda. Mozna sie wypluskac w upalny dzionek. Bardzo jestem ciekawa jak to miejsce wygladalo przed zbudowaniem tego przybytku?


Jutro chcielibysmy pojechac do Sewanu, najlepiej pociagiem wiec ruszamy na poszukiwanie dworca kolejowego celem sprawdzenia rozkladow. W przewodniku i w necie pisalo o glownym dworcu Sansun David oraz tzw dworcu polnocnym "Arabkir" z ktorego wlasnie maja odjezdzac pociagi m.in. do naszego Sewanu. Arabkir ma sie znajdowac nad/pod/kolo Kaskady... Uderzam wiec z pytaniem do chlopaka pilnujacego pomieszczen pod Kaskada. Nie slyszal o takim dworcu nigdy. Widze ze bardzo chce nam pomoc. Wykonuje 4 telefony do roznych znajomych. Oni rowniez nie slyszeli ani nie wiedza skad mozna dojechac pociagiem do Sewanu... Te same pytania zadajemy taksowkarzom, wlascicielom/pracownikom okolicznych lokali gastronomicznych, obsludze biura podrozy oraz napotkanym przechodniom wygladajacym na miejscowych. Arabkir to jakis dworzec-widmo. Nikt o nim nie slyszal- jakoby nigdy go nie bylo.. Przynajmniej tutaj... Jeden taksowkarz sugeruje nam ze do Sewanu to chyba pociagi odjezdzaja z polnocnej dzielnicy Kanakert, bo tam zaczynaja sie tory. W centrum miasta tory zostaly kilka lat temu zdemontowane. Ale w namierzeniu dokladniejszej lokalizacji stacji ani rozkladow pomoc nam nie potrafi- nigdy takowym pociagiem nie jechal... Sytuacja zaczyna przypominac mi ukrainski Oczaków i nasze proby pozyskania informacji na temat łodek plywajacych na Kinburn. "Zagaduje rybakow o transport na mierzeje. Twierdza ,ze łodki plywaja, i stad, i stamtad i wogole zewszad.. Ale kiedy? „No jak przyplyna to beda”.. Wpatrujemy się w bezkresna ton morza, rowna jak stol az do mierzei.. „A dzisiaj plywaly?” -- „Nie , dziś nie”..-- „A czemu dziś nie?” -- „Bo może w weekendy nie plywaja” – ”Ale dziś jest poniedzialek!!” – „To może tylko w weekendy plywaja?” Do rozmowy wlacza się trzeci rybak, który właśnie przyszedl: „Riebjata, ja wam doradze.. Idzcie na przystan i jak tam nikogo nie ma to znaczy ,ze nie pojedzie, a jak ktos tam będzie to może pojedzie ,ale niekoniecznie.." Widac wszedzie na wschodzie jest podobnie :-D Postanawiamy jutro jakims bladym switem pojechac na Kanakert i sprobowac rozpytywac tam.. Moze jak stacja jest blizej, w tej samej dzielnicy, to mieszkancy o niej slyszeli?? Nie zrazeni niepowodzeniem w sferze komunikacji postanawiamy zweryfikowac kolejna internetowa wiadomosc-porade i nabyc butle gazowa. Takowe ponoc sprzedaja tylko i wylacznie w centrum handlowym Tashir. Chyba jedyne takie upiorne miejsce w calej Armenii! Zupelnie jak dobrze znane galerie rozpelzajace sie jak parchy po naszych miastach i dworcach.. Sprzedawcy, ochroniarze i sprzataczki Tashiru wybałuszaja zdziwione oczy..Butla gazowa? Nakrecana? Sklep turystyczny? Nie... To napewno nie tu... Nie bylo nigdy... Tu sa same drogie ciuchy! Butle gazowe to moze tam- i wskazuja bazar i jakies warsztaty.. Tak... tam.. Butle.. gazowe.. Ale stulitrowe do auta! Na wszelki wypadek obchodzimy caly Tashir dookola.. 4 ogromne pietra ubrań.. Po co u licha na swiecie tyle szmat? w setkach tysiecy miast to samo... szmaty, szmaty, szmaty.. Setki ton szmat o abstrakcyjnych cenach, ktore za rok i tak juz beda niemodne a praktyczne to nie byly nigdy.. Ba! nawet nikt nie planowal aby pelnily inne funkcje oprocz lansu i wywolywania zazdrosci/podziwu innych.. Butli nie ma.. No bo ponoc nigdy nie bylo..Podobnie tak jak dworca kolejowego.. Dworzec widmo, butla widmo.. Zaczynam sie zastanawiac ze moze cos jednak ze mna jest nie tak ze przywiduja mi sie jakies nierzeczywiste obiekty do poszukiwan? Juz mam wrazenie ze reszta ekipy zaczyna patrzec na mnie wzrokiem w ktorym widac połaczenie litosci i zdumienia, a jak kolejna szukana rzecz okaze sie nieistniejaca to chyba oddadza mnie do jakiegos lokalnego zamknietego zakladu! Na szczescie hala targowa jest. I jest przefajna! Przy wejsciu atakuje nas sektor suszonych i kandyzowanych owoców! Rodzynki, daktyle czy sliwki mozna spotkac i u nas. Ale wisnia albo gruszka w takiej postaci? Ze wszystkich stron wyciagaja sie rece sprzedawcow i wpychaja nam do buzi rozne smakolyki. Nie suszona morela? To moze mielone orzechy zatopione w slodkiej pascie? a moze nawleczone na nitke figi? Czynimy troche zapasow- w gorach zapewne wszystko zjemy!



Obok sery, biale, z ziolami, w kawalkach, w plasterkach , w postaci dlugich serowych włosow albo pasty w glinianym dzbanie..

I cale wory przypraw! I moje ulubione kiszone papryczki!

I pomidory takie ze kazdy sie smieje rumianymi boczkami i krzyczy "zjedz mnie!". I wszystko ma cudowny zapach! W odroznieniu od zaspawanej, sterylnej, kartonowej paszy dozwolonej do uzytku na terenie UE... Na sektor ryb to wogole juz wole nie zagladac bo i tak ani szansy na przyrzadzenie czy przechowywanie.. Ech...jak bede grzeczna i kiedys trafie do raju to bede miec taki bazar przy domu! Sprzedaja tu takze domowe wodki owocowe- tutowka (z morwy), brzoswiniowa, morelowa, winogronowa. Wszedzie daja skosztowac, kazdemu nalewaja po kieliszku lub daja pociagnac z butelki. Mi najbardziej smakuje brzoswinia, chlopaki chyba wola tutowke. Ostatecznie nabywamy 4 litrowe butelki.

Teraz kierujemy nasze kroki do knajpy "Kaukaz" gdzie umowilismy sie z Andrzejem z bieszczadzkiego forum. Knajpa ta zdecydowanie nie nalezy do mojego ulubionego gatunku bedacego skrzyzowaniem baru mlecznego i mordowni z przedmiescia, acz musze powiedziec ze mi sie podoba- po prostu daja tu bardzo dobrze, regionalnie i dosc tanio zjesc. chinkali- do wyboru z baranina, wieprzowina, serem, twarogiem

czkmeruli

"dzikie róze"

tolma zawijana w liscie winogron

Z Andrzejem nie udalo sie spotkac w Bieszczadach, nie udalo sie spotkac na Pikuju a do Erewania okazalo sie po drodze! Spedzamy wiec wspolnie sympatyczny wieczor w knajpce, gawędzac o odbytych i planowanych podrozach.

Gdy sie juz zbieramy wpada tu tez Anton z zona, znajomi Andrzeja z forum kaukaskiego. Niestety nie bylo nam dane blizej sie poznac. My padamy juz na pysk ze zmeczenia po nieprzespanej nocy a jutro szykuje sie nam pobudka kolo 6.. Wracajac na nasza kwatere ide jeszcze na stacje benzynowa zatankowac nasza Marusie. Podaje obsludze stacji butelke połlitrowa po Nestea. Facet kreci cos nosem... po czym wyklada mi ze to nieoplacalne- nie sprzedaja po pol litra i tak musialabym zaplacic za caly litr i bede stratna.. Ale ja nie mam drugiej butelki! Facet szybko znajduje w koszu na smieci odpowiednia butelke. Tankuje caly litr. Normalny kraj! Wieczorem ide do Stiopy zapytac czy wie skad odchodza pociagi do Sewanu i jak mozna tam dotrzec. Stiopa nie wie. Woła syna. Razem wykonuja kilka telefonow. Niestety nikt nic nie wie. Kiedys, przed zdjeciem torow w miescie pociagi jezdzily z glownego dworca. Teraz miejscowa kolej jest w rozpadzie, wiec prawie nikt z niej nie korzysta. Dzialaja preznie tylko dalekobiezne trasy- do Tbilisi, do Batumi.. Sugeruje ze slyszalam cos o stacyjce na Kanakercie.. Stiopa wie gdzie jest Kanakert. Obiecuje ze nas tam jutro rano zawiezie. Na pociag widmo albo na marszrutke. Bo marszrutki do Sewanu tez nie odjezdzaja tu obok, z dworca Kilikia tylko tez z jakiegos tajemniczego dworca na dalekiej polnocy. Wstajemy ciemna noca. Nad miastem przewalaja sie granatowe chmury sugerujace rychła zlewe. Stiopa spi na werandzie. Zwleka sie dosyc niechetnie a w czasie drogi potem kilkakrotnie dopytuje sie czy w Polsce to normalne ze sie wstaje o 6 rano, bo w Armenii to nie ma takich zwyczajow. Faktycznie- stolica o 7 rano robi wrazenie wymarlego miasta. Czasem przejedzie jakas polewaczka, policja albo mignie sprzataczka usuwajaca z chodnika slady wczorajszych imprez. Stiopa pakuje nasze plecaki do bagaznika. Cała droge sie boje czy nie wypadna bo bagaznik jedzie otwarty a 2/3 kazdego plecaka wystaje z auta na erewanski poranek. Na kazdym zakrecie krece sie nerwowo , zagladam w lusterka i wystawiam glowe przez okno baczac czy nic plecakopodobnego nie lezy na szosie. Mam wrazenie ze Stiope to troche irytuje i jakby to odbieral jako brak zaufania do jego umiejetnosci jazdy autem. Stiopa opowiada nam ze Erewań sie wyludnia bo nie ma tu pracy, a ludzie masowo wyjezdzaja do pracy w Rosji. Narzeka tez na wladze, ze prezydent wyprowadza narodowe pieniadze na swoje konta w zachodnich bankach a jego brat mimo popelnienia morderstwa jest zupelnie bezkarny. Docieramy do polnocnych dzielnic- zaczyna sie niska zabudowa, baraki, plątaniny rur, coraz wyzsze wzgorza na ktorych przysiadły coraz rzadziej rozrzucone blokowiska. Stiopa kilkakrotnie rozpytuje o dworzec np. na stacji benzynowej. Odpowiedzia jest tylko wzruszenie ramion- "ponoc gdzies tu jest, ale ja tam nie bylem". Podjezdzamy na dworzec autobusowy. Babki sprzatajace teren mowia ze o 9 bedzie marszrutka do Sewanu. O pociagu nic nie wiedza. Proponuje ze moze jeszcze chwile poszukamy pociagu skoro marszrutka jest za godzine- Stiopa juz prawie sie zgadza.. gdy nadbiega jakis facet i mowi ze pociagi jezdzily ale ich kursy od 1 wrzesnia zostaly zawieszone do odwolania. Wiec nasze poszukiwania nie maja sensu, zegnamy sie ze Stiopa, wynosimy plecaki. Stiopa odjezdza. Zostajemy w wymarlym molochu dworca. "Wujek dobra rada" okazuje sie byc taksowkarzem i od razu mowi ze mieszka w Sewanie, wlasnie tam jedzie i nas odwiezie. Jest potwornie namolny, zawyza cene marszrutki, kłamie na temat czasu jej odjazdu i dlugosci trasy. Debil nie potrafi pojąc slowa "nie". Wjezdza do budynku dworca, ostentacyjnie otwiera klape bagaznika i prawie zabiera sie za ładowanie naszych plecakow. Opędzamy sie chyba z pol godziny i naprawde ogromnie załuje ze nie nauczylam sie po ormiansku zwrotu "spier*** ch***u!". Odpuszcza dopiero jak sie podstawia marszrutka i jej kierowca dementuje wszystkie jego kity ktore probowal nam wciskac. Plecaki sa juz w marszrutce, bilety kupione, optymizm w sercach. Niestety w tym momencie nie poszlam do kibla, nie patrzylam na niezwykle ciekawa bryłe dworca, nie szukalam czegos w torbie ani nie sprawdzalam trasy na mapie. Niestety patrzylam w dal, w strone gor i stepowego horyzontu.. a tam wlasnie przejezdzal pociag.. nasza elektriczka do Sewanu... Skurwiel specjalnie oklamal i nas i Stiope ze pociagi odwolali bo widac liczyl ze z nim pojedziemy. W tym momencie budza sie we mnie instynkty mordercze :evil: Tory przybiegaja calkiem blisko, ciekawe gdzie byla tajemnicza stacyjka dla wybranych i wytrwalych, ktorymi nie dane nam bylo zostac... Dworzec autobusowy lata swietnosci ma zdecydowanie za soba. Wykute w kamieniu hale i schody, dziesiatki peronow i wiat, kasy biletowe, miejsce po sporej knajpie.



Pewnie odjezdzaly stad autobusy do calej Armenii. A moze 30 lat temu i do Azerbejdzanu mozna bylo dojechac z tych stanowisk gdzie teraz szumi trawa i chwast? Wiatr targa starymi kawalkami pogietych blach, smieci turlaja sie po popękanym asfalcie dawnych peronow. Tu i owdzie stoja szkielety marszrutek- ciekawe gdzie i kiedy jezdzily? jaki mialy ostatni kurs? o czym rozmawiali ich ostatni pasazerowie wysiadajacy na peryferiach Erewania..

Wnętrze dworcowego budynku jest prawie puste, tylko jakas zabłakana marszrutka zostala tu uwieziona

Przy dworcu jak zwykle szukam kibelka. Sugeruje sie starym pordzewialym napisem "tualet". Ide w jego kierunku, ale za plotem nie ma ni budki ni baraczku.. Ki diabeł? Kibel widmo? jak pociag i dworzec? Chodze w kólko i szukam. Nagle widze wsrod chaszczy wystajaca glowe kucajacego dziadka. "Diewuszka, kibla szukasz?". Potwierdzam. Kibel jest tu ooo- tu dziadek roztacza reka wokol- tu wszedzie. Mowie mu ze widzialam napis "tualet". "Tak, tak, wiem. W 88 jeszcze byl. Ale potem tak wiele sie zmienilo.." dziadek przerywa jakby z wielkim smutkiem i nostalgia.. Patrze pod nogi.. Faktycznie.. W wyborze miejsca kibelkowego panuje tu "pewna dowolnosc". Troche mnie martwi ze podczas korzystania, tak samo jak dziadkowi, bedzie mi wystawac z chwastow glowa. I moze tez jak dziadek zostane narazona na niespodziewana koniecznosc konwersjacji z nieznajomym. Ide wiec szukac szczescia pod przeciwleglym plotem, dajacym choc z jednej strony złudne poczucie bezpiecznej przystani. W wyborze miejsca nie wykazalam sie orginalnoscia- nie bylam tam pierwsza! Z ciekawych obserwacji. Ludzie nie korzystaja tu ze srajtasmy. Nie korzystaja tez z gazet. Wszedzie wokol widac zuzyte...krzyzowki! Uzyte sa przynajmniej dwukrotnie. Raz bo sa rozwiazane. Drugie ich uzycie jest zdecydowanie "mniej intelektualne". Gdzieniegdzie widac ich trzecie uzycie- na ognisko,acz silny stopien spalenia papieru nie pozwala dokladnie ocenic czy etap drugi zostal pominiety czy tez nie. Pakujemy sie do marszrutki. 4 osoby+4 wielkie placaki= marszrutka totalnie zatkana! Ani wziac plecaki na kolana bo dach za nisko, ani polozyc w przejsciu bo nikt nie dojdzie do siedzen. Masakra! Kiedys ponoc wszedzie tu jezdzily modele pokroju PAZ 3201 i to jeszcze z bagaznikiem dachowym- tak to mozna bylo podrozowac! Ale tabor sie stopniowo "odmładza" a nowoczesnosc chyba zaklada ze podrozny wozi ze soba tylko komorke i chustki do nosa.. Siedzace obok babki podobnie jak Stiopa omawiaja zbrodnie popelnione przez brata prezydenta i rozwazaja czy zimne i deszczowe tegoroczne lato jest nastepstwem ocieplenia klimatu? Po drodze mijamy dziesiatki niedokonczonych wilii. Zupelnie jak nad zakarpacką Cisą.. Ten sam rozmach i niespodziewany jego koniec.. Wogole polowa przedmiesc Erewania to zaczeta i nieskonczona budowa. Byl tu chyba kilka lat temu jakis wybuch modernizacji i rozbudowy ktory nagle zgasł. Zostaly szkielety i rdzewiejace dzwigi, w ktorych wysokich przesłach wyje tylko wiatr wiejacy znad Niziny Ararackiej.. W Sewanie idziemy sprawdzic pociagi do Sorży. Jezdza, ale tylko w weekendy. Jest tez jeden pociag konczacy trase miedzy Sewanem a Sorża ale w srody nie kursuje, podobnie jak nie wraca tez do Erewania. Sroda jest dniem opuszczonej stacji. Sroda jest jutro... Widac nie dane jest nam nawiazac blizszy kontakt z ormianskimi kolejami! Stacyjka wogole robi wrazenie jakby sie wyłoniła z innych czasow!

W Sewanie natretnosc taksowkarzy przekracza wszelkie granice absurdu. Jedyne skojarze ktore mi sie nasuwa to muchy konskie na bagiennym terenie przed spora burza. Odpedzasz jedna chmare a pojawia sie nastepna jeszcze bardziej zaciekla. Atakuja stadami, prawie czepiaja sie plecakow a zdobycz ktora uwazaja za odlowiona probuja odholowac do auta. Jednoczesnie tocza boje ze soba nawzajem o pierwszenstwo dostepu do potencjalnej zdobyczy. Wogole widac w Armenii wsrod taksowkarzy wszelakie sposoby aby zwrocic na siebie uwage, zainteresowac i sciagnac wzrok klienta ;)


Szukamy knajpy, co w tym miasteczku do latwych rzeczy nie nalezy. Obiekty gastronomiczne namierzylismy tu dwa o podobnym wygladzie: stolik przy ktorym moga stac dwie osoby bez bagazu, piwo i reklama coca-coli na cala sciane. Miasteczko jest straszliwie ruchliwe i tłumne acz ruch ten robi wrazenie chaotycznego, bezcelowego, jakiegos takiego miotania sie w obłedzie. I na dodatek zaczyna lać.. Kłebiacy sie ludzie i auta, wygłodniałe watahy taksowkarzy, czarne niebo ze wszystkich stron horyzontu i burczacy brzuch- to wszystko nie uklada sie zbyt radosna calosc. Zimno!!! Upalna Armenia mowili... Spalony step.. Zmije i skorpiony... Te zmije to chyba wodne.. Po dlugich poszukiwaniach udaje sie znalezc knajpe gdzie nawet robia jedzenie i dajemy rade sie w niej zmiescic. Pierwszy sewanski sukces! A potem jakos nagle wszystko sie odmienia i los zaczyna nam znow sprzyjac! I stan ten zostanie utrzymany do samego konca wyjazdu! Przestaje lać, brzuchy zapelniaja sie cieplym kebabem, Młody wyciaga z plecaka bazarowa tutowke.. Postanawiamy isc pieszo w kierunku Sewanvank, ale po drodze trafia sie marszrutka. Pasazerowie mowia zeby jechac z nimi bo to daleko, a jest przystanek przy skrzyzowaniu i stamtad bedziemy juz miec tylko kilometr. Klinujemy sie wiec znow plecakami w wąskim przejsciu busika. Marszrutka dobija sie kolejnymi pasazerami, wsiada chyba pol klasy lokalnej mlodziezy. Tracimy kontakt wzrokowy z gosciem ktory obiecal nam powiedziec gdzie trzeba wysiasc. Kluczymy dlugo wsrod blokowisk a potem wyjezdzamy na glowna droge... Tylko... jezioro jest nie z tej strony co powinno! Ciekawe gdzie nas wywioza.. Ostatecznie podjezdzamy pod sam wlasciwy kosciolek- mimo ze nie byl on na trasie marszrutki. Czy kierowca specjalnie zboczyl z drogi aby nas tu przywiesc? Sewanvank to bardzo turystyczne miejsce.

Na straganach mozna nabyc wszelakie pamiatki od goralskich ciupag po merdajace nozkami myszki Miki. Ludzi kupa, poogradzane jakies pensjonaty. Klasztor tez pelen handlarzy, czepiajacych sie rękawow zebrakow i hotelowych naganiaczy. Nie podoba mi sie tu! Troche klimat ratuje postindustrialny obelisk punktu widokowego ale i tak czuje ogromne pragnienie aby jak najszybciej opuscic to miejsce.


Przy drodze stoi dosyc nowa wołga. Siedzacy w niej taksowkarz nie czepia sie rekawow jak jego sewanscy pobratymcy tylko milo sie usmiecha gdy przechodze. Mimo naszych przygod z taksiarzami gosc jakos wzbudza moja sympatie. Pytam czy nie zawiozl by nas do Airivank. Gawrik, bo tak ma na imie, pokazuje mi zeszyt z wpisami swoich znajomych, rowniez z Polski oraz pocztowki z polowy swiata jakie dostal od turystow ktorych poznal w Armenii.. Opowiada tez o swoich dzieciach z ktorych jedno jest w Moskwie, drugie w Sewanie a najmlodszy syn sluzy w armii w Kapan. W ogromnym domu zostali sami z zona. Ponoc od kilku lat pracuje jako taksowkarz wozac po Armenii glownie obcokrajowcow. Czesto caly dzien jezdzi z turystami a potem za darmo nocuje ich u siebie, a zona ich podkarmia. Mile jest ze wspomina nam o takiej mozliwosci ale niczego nie narzuca. Biore od niego namiary..moze kiedys.. Gdy mowie ze planujemy spac w namiotach w Airivank poleca nam tamtejsza "miejska plaze" z wiatami i miejscami na ognisko. Opowiada nam tez o ogromnych radarach stojacych w Noratus nad Sewanem, ze ponoc kiedys pelnily funkcje szpiegowskie dla ZSRR, a teraz "wciaz po czesci dzialaja ale maja juz inne przeznaczenie". Faktcznie z Airivank widac je calkiem niezle!


Gawrik opowiada tez ze dawniej w Sewanie dzialaly 4 zaklady przemyslowe (produkcja koparek, lodowek, przetworstwa rybnego), dzialal tez hotel "Inturist" w ktory Gawrik przepracowal 20 lat.. Byly to czasy gdy do Sewanu zjezdzali za praca ludzie z roznych stron republiki a znalezienie knajpy nie graniczylo z cudem.. W latach 90tych wszystko rozkradli, ludzie sie rozpierzchli... Sewan sie wyludnia.. Z dawnych czasow zostala tylko gwiazda na dworcu kolejowym. Gawrik jest bardzo zdumiony gdy potwierdzam ze wiem o czym mowi i pokazuje mu zdjecie owej gwiazdy w aparacie. Gawrik mowi nam tez ze warto kupic tu rybe zwana sik. Jest tania , smaczna i mozna ja nabyc u miejscowych rybakow. Ponoc kiedys bylo tej ryby wiecej a teraz jest zagrozona wyginieciem. Na Sewanie rzadza mafie klusownikow, wypierajac drobnych rybakow. Zakladaja ogromne sieci, niszcza tarliska powodujac wymieranie wielu gatunkow ryb. Gawrik dzis idzie z zona na mecz w Erewaniu. Juz dawno kupil bilety. Gra Armenia z Dania. Niedawno Armenia wygrala mecz z Czechami. Gawrik jako zagorzaly kibic nie posiada sie ze szczescia! Airivank , w odroznieniu od poprzedniego klasztorku, to po prostu cos pieknego! Chaczkary i skaly porosniete pomaranczowym porostem! Nie widac wrecz gdzie konczy sie skala a zaczyna chaczkar! Gdzie mur swiatyni przechodzi w naturalne gruzowisko kamieni!



Klasztorek przycupnal na skalnym polwyspie, dookola otaczaja go wody jeziora. W srodku jest chlodno, ciemno a sciany sa osmalone swiatlem swiec.


A obok przy stoliku grupka miejscowych raczy sie jadłem i napojem. Robie zdjecie temu jak etnograficznej ciekawostce. Jeszcze nie wiemy ze jest to rzecz naturalna i przy kolejnych swiatyniach my tez bedziemy bohaterami tego folkloru i bedziemy patrzec na swiat z drugiej strony stolu!

Po drugiej stronie jeziora wysokie, stepowe gory, z rozsianymi na zboczach wioskami. Moze tam gdzies jest Sorza? Moze tam gdzies jezdzi ta kolejka z Vardenis z kopalni zlota,gdzie majac szczescie mozna sie zalapac na transport?




Na jednej z gor widac na szczycie jakas gigantyczna konstrucje. Nie mam pojecia co to moze byc. Ale zakodowuje sobie to miejsce- moze kiedys bedzie dane to sprawdzic..


Dlugo kicamy po okolicznych skalkach napawajac sie cieplem, spokojem i urokiem tego miejsca.


Wokol mnostwo miejsc niezwykle dogodnych na biwak. Rozsiadamy sie w koncu w ruinach niedokonczonego budynku, mozna sie tu schowac przed dujacym znad jeziora wiatrem.

To chyba tez mial byc jakis hotel czy pensjonat, podobnie jak ten za zatoka.. Zastygle w bezruchu dzwigi.. Z daleka wygladaja jakby wciaz czekaly na moment by znow wrocic do pracy. Z bliska widac ze ulegly juz zdekompletowaniu i zapewne pod oslona rdzy dozyja tu swoich dni.

Zimno! Na razie nikt nie mysli o kapieli. Raczej rozgrzewamy sie tutowkami. Odkrywamy ze zarabiscie smakuje tutowka przepijana gestym syropem owocowym, ktory chlopaki tez nabyli na bazarze. Ponoc jest dobry na przeziebienie. Tutowke tez warto pic w celu odkazenia organizmu po spozywaniu niepewnej wody czy niemytych owocow. ;) Na falach podskakuja motorowki lokalnych rybakow.

Wieczorem - herbatka. Tu Marusia i jej nowa kolezanka z Andrychowa. Nazwalismy ją Lidka!!!

O swicie wylaze do kibelka. Chmury wisza nad gorami. Na jeziorze pelno łodek.

Poranek plynie nam leniwie. Obok przechodza krowy. Rybacy na lodkach tluka w burty metalowymi kijami jak w bęben- to ponoc sposob aby przestraszone ryby wyłazily z glonow i wchodzily prosto w siec.


Chlopaki sie kapią. Ja jakos nie moge sie zmusic do zanurzenia sie w wode o temperaturze czerwcowego Bałtyku..

Łapiemy stopa do Noratus. Wielu mijajacych nas kierowcow nam macha, ale nawet przy sporych checiach nie moga nas zabrac.

Zatrzymuje sie tez Garnik ktory jedzie w przeciwnym kierunku. Wspomina wczorajszy mecz. Ponoc atmosfera na stadionie byla wspaniala ale Ormianie niestety przegrali. Jedzie z nim siostra, ktora jest przedszkolanka w Sewanie. Dzis byla w innym miescie bo robili jakies wspolne zdjecia dzieci z roznych przedszkoli. Dobra chwila nam mija na pogawedkach na skraju drogi.

Do Noratus podjezdzamy marszrutka, ktora troche zboczyla z drogi aby nas tam zawiesc ale z tej racji i sporo wiecej policzyli za bilety. Wies Noratus ma dosyc gesta zabudowe. Rozlozyla sie w sporej kotlinie miedzy gorami na ktorych szczyty akurat dzis wychodza mgły. Wszedzie chodza tez stada krow, owiec lub kóz.


Na pagorku nad wsia goruje wielkie cmentarzysko bedace chyba jednym z najwiekszych skupisk chaczkarow w Armenii. Oprocz rzezbionych krzyzy sa tu tez dwie kaplice. Niesamowite wogole patrzec na tą koronke rzezbionych powierzchni!. Ile pracy musial ktos w to wlozyc. Ile wiary, cierpliwosci i samozaparcia w tym finezyjnym rzezbieniu kamiennych plyt!








Miedzy nagrobkami przysiadly dwie babcie, ktore na drutach robia rozne szaliczki i serwetki a potem handluja tymi wełnianymi wyrobami. Ciekawe ze jakos dogaduja sie ze soba, nie widac zeby rywalizowaly. Moze podzielily jakos cmentarz na sektory i kazda poluje na turyste w swojej czesci?


Złapana przy glownej drodze srebrna terenowka zawozi nas do Liczk. Idziemy boczna droga do Nerkin Getaszen gdzie powinny byc ruiny klasztoru Kotavank. Mijamy opuszczone fabryki, stacje benzynowa. Pusto wszedzie i tylko wiatr smieciami przewala a czasem przemknie jakas wyladowana ciezarowka. W wiosce siadamy pod barakosklepem. Wszyscy tu mowia tylko i wylacznie po ormiansku. Jakis kontakt jednak udaje sie nawiazac- wskazuja nam kierunek do klasztoru a babka ze sklepu przynosi ser i cukierki. Pod sklepem przyczepia sie do nas potwornie namolny gowniarz, lat okolo dziesieciu. Nie odstepuje nas na krok. Jakos nie za dobrze patrzy mu z oczu. Jest tez okropnie halasliwy, ciagle cos krzyczy, nawoluje innych kolegow, popycha ich, wyrywa im rowery. Chyba bardzo go rozzuchwala fakt ze go nie rozumiemy bo ciagle cos do nas gada, pokrzykuje i glupkowato rechocze. Wlecze sie za nami do klasztoru. Samo miejsce jest dosyc sympatyczne- potezne mury bez dachu, ciemne chlodne wnetrze z wpadajacymi przez dach promieniami juz prawie zachodzacego slonca.




Ale ciezko wczuwac sie w klimat ruin jak menda caly czas za toba łazi. Przy ruinach kreci sie tez jakis dziwny facet, ktorego zachowanie i spojrzenie swiadczy ze albo jest naćpany albo uposledzony. Nic nie mowi, nie odpowiada na pozdrowienie tylko tępo patrzy przed siebie zamglonym wzrokiem. Cos jednak widzi bo tez za nami łazi. Poczatkowo planowalismy tu spac gdzies przy klasztorku ale okolicznosci nie sa zbyt sprzyjajace. Raz towarzystwo a poza tym wszedzie jak okiem siegnac jest albo cmentarz, albo pastwisko, albo gnojowka, albo zaczyna sie kolejna wioska. Postanawiamy pojsc na nocleg gdzies z strone jeziora. Dzieciak odprowadza nas prawie na koniec wsi. Pod sklepem jakis gosc go przechwytuje i widac mlody zbiera spory opierdziel. Zaraz tez pokornieje i sie uspakaja. Ciekawe czy dostal po uszach za to ze naprzykrzal sie obcym czy ze wrocil bez portfela ;) Na obrzezach wioski jakas babka zaprasza nas na kawe. Niestety musimy odmowic bo slonce jest na tyle nisko ze trzeba szybko myslec o postawieniu namiotow. Przy glownej szosie zachodzimy do przydroznej knajpy.

Obok jakis gosc pasie krowy. Pytamy czy mozna postawic namioty w pobliskim lasku. Gosc sie zgadza a poki co zaprasza nas na herbate. Knajpa obecnie jest zamknieta. Otwieraja ją zima, gdy wiekszosc Ormian wraca do kraju z prac sezonowych. Obecnie pol Armenii jest w Rosji na budowach i w polu, wiec nie ma sie komu stolowac. Rodzina naszego gospodarza Alberta tez wyjechala do Rosji- wszystkie dzieci, wnuki.. Przyjezdzaja do domu dwa razy w roku. Sami grzejemy sobie herbate w przestronnej kuchni gdzie widac niejeden baran zostal przerobiony na szaszlyki.


Rozsiadamy sie w jednej z knajpianych sal. Na stoly wyjezdza ser, kielbasa, warzywa, wodka. Ciesze sie ze zrobilismy spore zapasy na bazarze w Erewaniu bo tez tutowke mozemy na stol postawic .


Albert opowiada nam o pobliskiej, obecnie juz nieczynnej fabryce kondensatorow, w ktorej pracowal jego ojciec i brat. Wspomina czasy jak zakladal tą swoja knajpe w latach 70tych i jak wtedy pręznie dzialala. Stolowali sie tu wszyscy przyjezdzajacy do fabryki na delegacje, a i przypadkowi podrozni chetnie zagladali w jej goscinne progi. Potem temat schodzi jakos bardziej na polityke i wojne w Karabachu, w ktorej Albert bral czynny udzial. Pokazuje nam na nodze slady po kuli i odłamkach. Narzeka na wszystkich sasiadow Armenii. Turcy i Azerowie to wiadomo odpadaja w przedbiegach, ale Gruzinow tez tu nie lubia, twierdzac ze tamci "dwa razy Ormian sprzedali". Ponadto zarzuca sie im lenistwo i nadmierna krzykliwosc. Najlepsze stosunki Armenia utrzymuje z Iranem- "choc to muzułmanie i tez trzeba na nich uwazac". Albert jedynie Rosjan lubi. "Rosja ustanowila nam granice i nam ich pilnuje. I prace nam daje.". Nasz gospodarz jeszcze milej wspomina czasy Sajuza, gdy zylo sie stabilnie, bez wojen i kazdy mial prace w swoim wojewodztwie. Pytam Alberta jak to jest ze tak gloryfikuje Zwiazek Radziecki, a to przeciez Stalin zabral Armenii Karabach i wlaczyl go do Azerbejdzanskiej Republiki. Albert bez zastanowienia i zajakniecia odpowiada: "No wlasnie! To potwierdza wszystko co wczesniej powiedzialem. Stalin to byl Gruzin, a Gruzini sa zli i zdradzieccy! Nie powinno sie ich dopuszczac do wladzy!". Rozmawiamy tez duzo o rybach. Albert codziennie wieczorem sam zaklada sieci na jeziorze a wczesnie rano jedzie zobaczyc co sie w nie złapalo. Wpadam na rewelacyjny pomysl- moze pozwoli nam pojechac jutro rano ze soba na ryby? Albert zgadza sie zabrac ale tylko jedna osobe bo ponoc ma mala łodke.. Buuuuuuuuu...Bez toperza nigdzie nie plyne! Nie rozkladamy dzisiaj namiotow. Spimy w knajpie. Zsuwamy stoly pod sciany i rozkladamy sie na podlodze. Albert dokladnie nas uczy jak zamykac skomplikowany mechanizm zamka w drzwiach wejsciowych. Zegnamy sie. Albert wraca do domu a my zostajemy w ciemnym i pustym budynku czasowo opuszczonej knajpy.

Gospodarz budzi nas o 9, juz po powrocie z polowu. Dzis wogole nie brala ryba, sieci sa prawie puste. Powodem byl wiatr i duza fala. W takich warunkach ryba gleboko kryje sie w glony i nie wylazi nawet przy glosnym tłuczeniu sie w burty. Ulowili tylko kilka karasi.

Zegnamy to przyjazne miejsce na obrzezach Liczk i łapiemy stopa do Martuni.

Podwozi nas tam biała Niwa. To piekne, wspaniale i dzielne auto zyskuje dzis w moich oczach kolejna zalete- jest pojemne! Zmiescilo sie 5 osob i 4 ogromne plecaki (w srodku, nie na dachu ani w przyczepce ;) A na horyzoncie majaczy juz sylwetka wulkanu ku ktoremu zmierzamy!!! :mrgreen:

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz