bubabar

środa, 23 listopada 2016

Czas nie goni nas cz.33 - Gruzja, Kinhka i Okatse

Dzis drugie podejscie do wodospadow Kinchka. Jedziemy ich szukac tam gdzie polecal to zrobic policjant z Gvedi. Faktycznie wszystko sie zgadza- najpierw asfalt sie konczy i przechodzi w plytowke. Ostatni odcinek drogi jest wysypany tluczniem i nadaje sie tylko dla pieszych i terenowek.
Zagaduje nas grupka miejscowych biesiadujacych pod drzewem i zaprasza na domasznie wino. Toperz przeklina bycie kierowca a ja przytulam hurtowo oba kubeczki :) Ekipe tworzy dwoch Georgijow, 85 letni dziarski staruszek i dwojka dzieci- Tekla i Nikołaj. Probuja nas tez zaprosic na pieczenie szaszlyka, ktore bedzie “pozniej” ale nikt nie wie kiedy. Poki co mamy wrazenie, ze nasz szaszlyk jeszcze zyje ;) Chlopaki opowiadaja rozne niesamowite rzeczy o imprezach wsrod pobliskich skal. Dzieciaki probuja nas namowic na wypuszczenie kabaka z nosidla bo chca z nia pograc w berka. Biedne kabaczę by zapewne ciagle przegrywalo ;)
Czesc wodospadow wpada do szczeliny miedzy bialymi skalami. Jest to dosyc popularne miejsce kapielowe. Wodospad ma niezla moc uderzeniowa. Na poczatku prawie zbija mnie z nog, a potem zrywa mi z reki koraliki i unosi w nieznanym kierunku. Jako ze zapomnialam stroju kapielowego to plywam w koszulce toperza, w ktorej wygladam jak w sukience. Ludzi troche sie kreci a kapiele na waleta chyba w Gruzji nie sa w modzie. Toperz decyduje sie wlesc z glowa pod glowny strumien wody. Takie wypasne "bicze wodne" to chyba w zadnym SPA nie przewiduja! :) Miejsce przypomina mi troche Błędne Skaly- w czasie duzej powodzi :P
Kawalek dalej sa ogromne skaly z ktorych spadaja trzy wielkie wodospady. Teraz ponoc jest sucho wiec nie wyglada to az tak efektownie jak powinno. Miejscowi sie zarzekaja ze najlepiej to miejsce odwiedzac wiosna - to wtedy robi mega wrazenie. Mnie i tak sie podoba. W spadajacej wodzie zalamuje sie slonce, tworzy sie tecza i dziwne pelgajace promienie.
Pod wodospady idziemy skalistym korytem czesciowo dzis wyschlego strumienia. Smieszne te skaly- takie rowne jak stol, idzie sie jak po asfalcie! Wokol pionowe skaly.
Co chwile przerwa na pluskanie nozkami.
Na brzegach jest pelno biesiadek, grilow i miejsc ogniskowych. Na jednej z nich imprezuje grupa dziennikarek z Kutaisi, ktore skonczyly jakis projekt i go wlasnie swietuja. Zapraszaja nas do stolu, czestujac jadlem i napojem oraz raczą opowiesciami o swojej pracy. Po raz pierwszy jestesmy w tych okolicach na takiej imprezie gdzie to toperz jest rodzynkiem. Nietypowa chyba sprawa- zwykle biesiadki w 90% zasiedlaja faceci! Kabak krąży z rak do rak. Wszyscy podkreslaja, ze Maja to gruzinskie imie. Chyba nie spotkalismy osoby, ktora by w ten sposob nie skomentowala imienia naszej coreczki.
Mijamy tez grupke okolo 10 chlopakow, z ktorych wszyscy maja podobne tatuaze. To znaczy grafika, forma, kolory rozne ale wszystkie zawieraja ten sam symbol. Nie wiem kim jest ta ekipa ale na wszelki wypadek schodzimy im z drogi. Zdjecie tez robie z biodra, bo jakos nie mam odwagi celowac im obiektywem w twarze. Z zaslyszanych rozmow raczej miejscowi, po gruzinsku bulgotali.
Kozy rasa naskalna
Prawie pod same wodospady podchodza domy wiejskich przysiolkow
Wszyscy spotykani ludzie wypytuja czy bylismy juz w pobliskim kanionie, ze tam pieknie i zebysmy sie koniecznie wybrali. Toperz wiec mnie tez zaczyna namawiac- skoro juz tu jestesmy tak blisko, idz zobacz co to za cudo. Nie jestem przekonana ale w koncu ide. Cos jednak nie pozwala mi kupic biletu w kasie, wszystko sie we mnie burzy przed dofinansowaniem miejsca gdzie nas tak potraktowali. Widac mam paskudna i msciwa nature :P (dla przypomnienia nie pozwolili nam wejsc z kabakiem z racji jej niskiego wzrostu). Wbijam bez biletu. Mogli sprzedac trzy bilety. Nie chcieli handlowac- ich sprawa- beda mieli g… Betonowy chodnik wchodzi w robaczywy lasek.
“Kanion 2100m”. Cooo?? Tyle sie idzie? No trudno.. Najwyzej jak mnie nie wpuszcza to sobie popatrze z daleka, moze cos bedzie widac. Chodnik wije sie wzdluz trasy oznaczonej powbijanymi numerkami. Droga schodzi mocno w dol do terenu otoczonego plotem. Przy furtce kontrola biletow, mysz sie nie przeslizgnie. Trudno. Przez plot tez widac. Robie wiec zdjecie kladki zza zasieku i juz planuje odwrot gdy slysze ze ktos mnie wola. Podchodzi do mnie mlody chlopak z kolorowymi fantazyjnymi tatuazami pokrywajacymi spora czesc ciala. “Co dziewuszka? Chcialabys wejsc a nie masz biletu?”- “No nie mam”- “To ja ci sprzedam bilet, taniej, zaoszczedzisz, tylko 4 lari u mnie”. Mowie mu, ze tu nie o kase i oszczednosc chodzi tylko o zasady. Ze tego miejsca nie bede finansowac i tlumacze dlaczego. Wowa, bo tak przedstawia sie chlopak, usmiecha sie: “Bez obawy. Cala kasa pojdzie dla mnie- na wóde, prochy i kobiety. A tak wogole to przyjedz tu autem. Tam na dole jest szlaban, ale stoi tam moj czlowiek, dasz lari, powiesz ze od Wowy to wam otworzy. Dasz 10 lari to wejdziecie z dzieckiem, psem, z krowa jak bedzie trzeba! Acz z krowa drozej bedzie.” Przygladam sie drodze. Same terenowki tu stoja. Chyba oszczedze skodusi zmagania sie z ta nawierzchnia. Mowie mu wiec, ze mamy osobowke i moze lepiej zwiedze juz sama. Wowa przyglada mi sie baczniej- “Z Polski jestes, nie? A auto to skoda felicja? Ta zielona,z flaga i naklejkami? Widzialem was w Khoni. A tak wogole co was do Gruzji sprowadza? Jakies interesy robicie? A moze z telewizji jestescie?”. Mowie Wowie, ze my turysci, ze zwiedzamy, ze gory, zabytki, ladne miejsca. “Aaaaa, rozumiem. Ale jakbys ksiazke kiedys pisala to wspomnij o mnie. W wielu sprawach pomoge. Tak wogole to moja rodzina pochodzi z Osetii Polnocnej ale tu robimy interesy. Tu lepiej. Wiele spraw pomoge zalatwic. Albo moj ojciec”. Pytam go wiec czy zalatwi nam wjazd do Abchazji. Ponoc autem na polskich blachach nie mozna. Ale z protekcja… Wowa usmiecha sie szeroko.. :”A co? W gory chcecie jechac, małpoludow szukac?”. Mowie, ze i małpoludy moga byc jesli to tam miejscowy folklor. Wowa jednak rozklada rece.. “Abchaskie malpoludy, tropienie yeti i organizowanie brydza u Putina to nie moja liga. Ja tu , w rejonie, drobne sprawy...". Tak sobie milo gawedzimy i zartujemy :) Pytam go czemu sporo ludzi mowiac o Abchazji porusza zaraz ten temat małpoludow. Wowa twierdzi, ze ponoc takie sa miejscowe legendy. Niektorzy mowia, ze w czasie wojny w latach 90 tych takowe zwialy z hodowli doswiadczalnej w Suchumi, gdzie za ZSRR probowano “wyprodukowac” idealnego zolnierza, krzyzujac malpe z czlowiekiem. “Ale to nie tak- tlumaczy Wowa- sa podania ze malpoludy spotykano na abchaskim Kaukazie juz w XVIII wieku. Ludzie zatrudniali je jako pomoc w gospodarstwie bo byly silne. Takie legendy tam maja...”. Skoro na abchaskie wojaze Wowa za malo wplywowy to pozostajemy przy kanionie. Dostaje bilet z obrazkiem przedstawiajacym zdjecie z wawozu. Straznik na bramie cos pokazuje, ze brakuje jakies kawalka i mam wrocic do kasy. Mowie, zeby Wowy pytal a nie mnie, skad ja mam wiedziec jak bilet ma wygladac. Gosc łypnal okiem malo przyjaznie, ale brame bez slowa otworzyl. Chwile pozniej dogonil mnie drugi mundurowy i wreczyl mi butelke wody mineralnej- “to podarek”. O co tu k… chodzi??? Jakas ukryta kamera a ja przez przypadek znalazlam sie na planie filmowym? Ide dalej zobaczyc to miejsce ktore pozera male dzieci. Kladki nie bujaja sie, nawet nie skrzypia, maja wysoka barierke, a nieraz i siatke od gory. Prezentuja soba taki poziom bezpieczenstwa jak statystyczny mostek albo klatka schodowa. Wawoz jest gleboki i olesiony. Gdzies mignie kawalek skalki albo rzeki w dole.
Widac stad nasze miejsce noclegu na “byczej przeleczy" (łąka z lewej strony zdjecia)
Wiekszosc trasy idzie przy zarosnietej scianie skalnej. Mijam dwie rodziny z malymi dziecmi. Jedną z nich zagaduje- “Bilety kupiliscie u Wowy”- “No przeciez nie w kasie”- pada odpowiedz. Wiec Wowa minimum z 50 lari dzis przytulil. Nagle koniec trasy. Znow wracamy do robaczywego parku. Ze co? Ze to juz koniec? Niesamowite ile w dzisiejszych czasach znaczy reklama. Wszyscy powtarzaja jak mantre kanion kanion kanion mmmmm kanion! Turysci - to do kanionu, tam pieknie, tam trzeba zobaczyc bo tam zrobione dla turystow. Podczas gdy pare km dalej jest miejsce o niebo bardziej atrakcyjne, patrzac zupelnie obiektywnie na walory przyrodniczo-widokowe. Juz odkladajac na bok takie aspekty jak wolnosc formy wypoczynku, koszty i brak nerwow. Ale moze dobrze ze sa takie miejsca, ktore kanalizuja ruch turystyczny? moze wlasnie dzieki nim gdzie indziej jest swiety spokoj? Czy zaluje, ze poszlam do kanionu? W zadnym razie. Pod wzgledem przyrodniczo- eksploracyjnym nie prezentuje zbyt wiele. Ale kwestia spoleczno-socjologiczna byla nader ciekawa Jak widac kazde miejsce ma jakies swoje mocne strony. To byly dobrze zainwestowane 4 lari :) cdn

1 komentarz:

  1. W Suchumi faktycznie był (i nadal działa) instytut hodowlany małp, nawet małpy w kosmos wysyłali! Jak przyszłą wojna, to im stadko w góry zwiało i podobno do teraz grasują, robiąc rolnikom kipiel na polach i wyżerają co smaczniejsze plony.
    Kilka fotek z "abiazanika" wrzuciłam tutaj: http://innagruzja.blogspot.com/2014/02/miedzy-zugdidi-soczi.html

    OdpowiedzUsuń