bubabar

czwartek, 22 grudnia 2016

Czas nie goni nas cz.47 - Gruzja, z Ahalkalaki do Sapary

W Ahalkalaki musimy podjac ostateczna decyzje na pewien temat- co dalej? Zastanawiamy sie nad tym juz od pewnego czasu, miotajac miedzy roznymi przeciwstawnymi rozwiazaniami. Tu, stojac na skrzyzowaniu, musimy wybrac- albo jedziemy dalej, do Armenii, albo wracamy. Prosta decyzja - albo droga na Ninocminde albo na Achalcyche. Od tego skretu bedzie zalezec przebieg reszty wyjazdu. Armenia kusi bo nie bylismy w niej jeszcze samochodem, ulatwilo by to i przyspieszylo dojazd do wielu miejsc. Z drugiej strony do wielu najfajniejszych miejsc skodusia i tak nie dojedzie.. No i tym samym wciaz bedziemy sie oddalac od domu. Czy potem, na powrocie nie trzeba sie bedzie przez to zaczac spieszyc? Wizja ewentualnej koniecznosci pospiechu przeraza nas najbardziej. Tak latwo przywyknac do sielanki, nieliczenia dni, pozwalania aby los ukladal plany. Skrecamy na Achalcyche… spowrotem ku morzu.. Z perspektywy zimowego wieczoru kiedy to pisze (i mam wizje na kolejny rok juz tylko urlopu o normalnej dlugosci)- troche mi szkoda.. Ale moze wlasnie tak mialo byc? Rozwazajac cala sprawe po czasie zastanawiam sie tez na ile moze bylismy juz troche zmeczeni i podswiadomie tesknilismy za domem?

Powrot oczywiscie nie oznacza - pstryk i lądujemy w Polsce. Szacujemy, ze zajmie on nam okolo miesiaca.

Kolo miejscowosci Chunchkha (spisalam nazwe z mapy- wiem, ze to nie jest polska pisownia ale za cholere nie wiem jak to przeczytac) mijamy ruiny jakiegos kosciolka. Nie chce nam sie juz do niego wspinac, widac, ze to raczej tylko wydmuszka...
Z daleka przygladamy sie twierdzy w Khertvisi. Juz tam nie idziemy, kiedys bylismy, a nawet spalismy naprzeciwko.
Jedziemy tez zobaczyc cerkiew Sapara kolo Achalcyche. Droga do niej jest bardzo widokowa, przeklada sie przez malownicze przelecze.
W dole Achalcyche, z plastikowa twierdza z klockow Lego...
Sapara ladnie sie prezentuje z oddali, utopiona w buszu zielonosci. Zdawaloby sie, ze to dzika dolina, zapomniana przez ludzi...
Droga dojazdowa jest w przebudowie. Jak wiadomo mnisi, ktorzy postawili monastyr w odludnej dolinie- musza miec dobry dojazd bo to jest potrzebne do zadumy i kontemplacji. Przy cerkwi kreci sie troche turystow. Miedzy nimi lawiruja walce, spychacze, koparki i inne wydziwiaste maszyny. Droga jest wąska wiec te wszystkie giganty sie tu nie mieszcza...
Opasłe ciezarowki wypelnione zwirem mijaja na grubosc lakieru wypasne bryki “noworuskich”.
Po jezdni plynie smoła. Jak czarne, cieple zrodło, tchnace goracem i charakterystycznym dla siebie aromatem. Podeszwy kleja sie do ciemnej brei.
Jakiejs pańci utkwil obcas w miekkiej, supernowej nawierzchni. Jakas matka ciagnie za kaptur wyjacego kilkulatka, ktory zbyt optymistycznie podlazł do pracujacego walca. Skarpa z jezdnia powoli sie osypuje. Do nowopolozonej drogi zostalo jej z pol metra.
Jakos oczy wszystkich sa wpatrzone w droge i jej gladkosc a skarpa nie przyciaga niczyjej uwagi. Kamienie z gory rowniez spadaja i wtapiaja sie w miekki, nowy asfalt, nieruchomiejac tam na dobre. Jeden z robotnikow probuje je wykuc łopatą. Kawalek dalej sobie odpuscili. Ustawili znak “zwezenie drogi” i wrosniete kamienie leza sobie spokojnie.

Budowa drogi utrudni dostep do biesiadek. Widac odchodzace na lewo i prawo bite drogi, ktore teraz odziela od szosy gleboki row. Miejscowi sa jednak zapobiegliwi- widze kilka osob ktore przywiozly grube dechy. Buduja z nich mostek, po ktorych dosc wypasny merol probuje przedostac sie na miejsce piknikowe. Przy jednej z drog do sosnowego lasku row zostal zasypany piaskiem, zwirem i szlag wie czym jeszcze. Ale grunt ze skutecznie. Dla nas to jedyna szansa na zjazd gdzies w bok wiec tam bedziemy szukac noclegu.

Klasztor Sapara siedzi za murem. Jest tam kilka roznych zabudowan, cerkwie sa chyba dwie, jakies ruiny jakby zamku oraz ocembrowane,rzezbione zrodelko.
W glownej cerkwi siedza zakonnicy o twarzach obozowych kapo i kategorycznie zabraniaja robienia zdjec. Gdy jakis turysta probuje fotografowac komorką, mnich rzuca sie na niego i sila probuje wyrwac telefon. Pilnujacy twierdzi, ze zakaz wynika z tego, ze to “swiete miejsce”. W samej cerkwi jednak znajduje sie sklepik gdzie mozna zakupic rozne pamiatki. To swiete miejsce czy bazar? Fotografia odbiera dusze ale dojenie dutków juz nie? Na scianach sa calkiem ladne malowidla. Przedstawiaja roznych swietych o smutnych twarzach- nic dziwnego, atmosfera nie jest tu za przyjazna. Szybko wychodzimy na zewnatrz. Tu tez jest wiele ladnych zdobien, ornamentow i podrzezbien- rozne motywy zwierzece, podobizny swietych, napisy, gwiazdy, krzyze. Mozna powedrowac wsrod murkow, kolumn i podcieni juz prawie w samotnosci. Wiele miejsc jest pieknych, pod warunkiem, ze zabierze sie z nich ludzi…
Na nocleg zatrzymujemy sie w przydroznym sosnowym lasku. Jest to jedno z najfajniejszych miejsc noclegowych na naszej gruzinskiej trasie. Niby zwykly zagajnik, ale czasem miejsce jakos tak emanuje dobra energia, ze wyjatkowo milo sie tam siedzi, jedzenie lepiej smakuje a i spi sie cudownie! Aby bylo jeszcze bardziej swojsko rozwieszamy pranie.
Gdy udaje sie zgromadzic opal na ognisko ( a w popularnych miejscach biesiadkowych nie zawsze jest to proste) znienacka przychodzi burza. Nie trwa dlugo, ale wiatr mocno duje. W wyniku tego caly namiot mamy zasypany igliwiem a pachnie jak w Boze Narodzenie :)
Widoki okoloburzowe zwykle sa ciekawe.
Przy drodze wedruja krowy. Ciekawe jest, ze za tunelem juz nigdzie nie spotkalismy bykow na wolnosci.
Rano odkrywamy w okolicy jeszcze wiecej miejsc biwakowo-biesiadkowych, ktore sa chyba jeszcze ladniejsze od naszego- tez w lasku lub na jego skraju- ale jednoczesnie z super widokami. Ale tylko dla wedrowcow plecakowych lub posiadaczy terenowek- droga jest przechylona mocno w bok i ma glebokie koleiny…
Jakos nie chce nam sie szybko wyjezdzac. Skoro wczoraj nie udalo sie nam ognisko to robimy dzis! Drewno przez noc wyschlo! Nie bardzo mamy cos zeby upiec na ognisku, przypiekamy wiec suchy chleb i ogolnie okadzamy sie dymem. Kabak ochoczo dorzuca szyszki do ogniska a co bardziej dorodne okazy probuje uzywac jako gryzak.
Mamy tez teraz czas, zeby na spokojnie zająć sie naprawa naszego dachowego bagaznika, w ktorym powoli acz nieublagalnie zaczyna sie wyłamywac zawias. Byloby niemilo jakby nam spiwory i karimaty pewnego dnia uciekly. Z pomoca przychodzi nam niezawodna srebrna tasma! Bez niej sie nigdzie nie ruszamy! Jak to kiedys nam powiedzial pewien drwal na Ukrainie- byly dwa glowne wynalazki ludzkosci- najpierw koło a potem taśma klejąca!
A po drugiej stronie szosy jest kosciolek. Mielismy do niego isc rano ale zapomnielismy :(
cdn

1 komentarz: