bubabar

środa, 14 października 2015

Śladem przygranicznych wiosek - północ cz.5 (2015)

Jak postanowilismy tak i robimy- wracamy na przygraniczne pyliste trakty.

Mijamy utoniety w bagnach las, ktory mimo jesiennej pory trzesie sie od spiewu ptactwa. Cos im sie we łbach pomieszalo i mysla ze wiosna? dra dzioby jak w kwietniu!


Znaczona na mapie wies Mędrzyki chyba nie istnieje wogole, pod ta nazwa figuruje jedynie piaskownia, zreszta na dzis dzien raczej opuszczona. Chyba czasem przyjezdza tu ktos na dziko pozyskiwac piasek bo sladow po oponach wszelakiej masci i szerokosci jest calkiem duzo.


Porzucone tu i owdzie szpargaly swiadcza ze 5 lat temu jeszcze sie tu cos oficjalnego dzialo.


Posrodku piaskowej kotlinki stoi drewniany baraczek ktory pozornie wydaje sie byc miejscem swietnym na nocleg. Pusta okolica, trzy przytulne pokoiki, balkonik. Jednak miejsce nie jest calkowicie opuszczone- cieple wygrzane dechy budynku zasiedlily osy. Jest ich na tyle duzo ze porzucamy nie tylko mysl o noclegu tutaj ale takze na obiad postanowiamy sie udac w inne miejsce.

A klimatycznych miejsc tu dostatek- kotlinki, stosy kamieni, nadjeziorne łachy piachu. W takich okolicznosciach nawet oblednie nadziane chemia kociolki ze sloika smakuja wybornie. Kabaczek tez ma tu jakis wiekszy niz zwykle apetyt. Pozera cala butle i domaga sie wiecej pokwikujac, oblizujac sie, pogryzajac rekawek swetra i patrzac wymownie w oczy.







Potem mijamy Jachowo- luzno rozsiane chalupy bezladnie porozrzucane wsrod plataniny nieasfaltowych drog. Zaczyna lac i pizgac zimnem wiec sama ide zwiedzac wioske. Ludzie na moj widok uciekaja i kryja sie w domach lub odjezdzaja z piskiem opon. Moze w lokalnych legandach postac w kapeluszu z chlebakiem u boku wrozy nieszczescia i pomor bydla?



Jeden budynek w przysiolku odbiega wygladem od pozostalych- cos jakby szkola, przychodnia, urzad? nie odnajduje zadnych tabliczek ani papierow ktore moglyby swiadczyc o pelnionych przez niego dawniej funkcjach.

W Stegnie Małej stoi cos jak baszta

Gdzies dalej przy drodze jest drogowskaz “Sągnity- cegielnia wita gosci”. Skoro nas witaja to skrecamy aby zlozyc odwiedziny. Moze knajpe tam maja? albo hotelik? albo jakies wyroby regionalne sprzedaja np. bimberek na ceglach? Na miejscu zastajemy czynna cegielnie, opuszczona stacyjke i zmoklego kota kryjacego sie pod okapem balkoniku kolo sanek do przewozu cegiel. Macha biedactwo czasem ogonem z ktorego tryskaja fontanny wody. U kota to chyba oznacza niezadowolenie? Znow zwiedzam sama bo mysle ze zmokly kabak bylby rownie rozgoroczony swoim losem jak napotkany futrzak. Nie udaje mi sie znalezc zadnych oznak czemu owi goscie mieli by do sągnickiej cegielni przybywac… (no chyba ze mieli na mysli kupcow cegiel?)

Lipniki to popegieerowska wies- zupelna klasyka gatunku. Szare bloki, roznoksztaltne garaze, zamaist lawek fotele i kanapy na ktorych odpoczywa zmeczony codzienna nuda lud.


Stado dzieciakow mlodszych biega po deszczu i wskakuje obunoz w co glebsze kaluze miedzy zapadnieta trylinka. Dzieci starsze okupuja przystanek PKSu z ktorego chyba rzadko cos odjezdza. Jest ich pieciu i wygladaja jak klony. Kazdy ma na glowie kaptur w kolorze nieokreslonym, lewa reka trzyma kierownice roweru a prawa butelke wypita do polowy. Na elewacji jednego z blokow starannie wymalowane dwa niebieskie smerfy. Smerfetka ma na sukience napis HWDP chlapniety sprejem juz z duzo mniejszym pietyzmem. Gdzies przy rozwaliskach obiektow przemyslowych stoi jakby dzwonnica, z dzwonem z wiadra. Ciekawe na co jego dzwiek zwoluje okoliczna ludnosc. Jakos nie mam odwagi sprobowac.


W Augamach przystanek PKSu swiadczy ze bylo tu kiedys kino albo inna klubokawiarnia. Krzypiace blaty krzesel zdaja sie opowiadac jakies ciekawe historie sprzed lat. Szkoda ze nie rozumiem ich jezyka..

Dalsza droga pachnie deszczem i rozpadajacym sie asfaltem. Dla mnie to wlasnie zapach Bieszczadow. Od kiedy zniknal z podnoza polonin- zniknely i moje Bieszczady. Smiesznie ze tu na plaskatej polnocy przyszlo mi go odnalezc…


W Kiwajnach szachulec scian odbija sie w malym stawie.

Dalej Galiny- dwa, trzy domy, kilka betonowych plyt i rondo konczacej sie przed granica jezdnej drogi. Ale wlasnie tu chcialam przyjechac i zobaczyc to miejsce. Nie wiem dlaczego.. Wypatrzylam go sobie na mapie wiele lat temu. Ot chcialam zobaczyc jak konczy sie ta droga. Zatem z pelnym poczuciem spelnionej misji mozemy jechac gdzie indziej ;)


A jest jeszcze cos co przypomina turystyczny szlak i strzalka pokazujaca na pobliskie krzaki.

Moze wiec tam cos jest? Tym razem eksploruje toperz jako posiadacz solidniejszych butow (moje rozpadly sie jeszcze w Ostrodzie).

Nie odnajduje nic oprocz chaszcza, wyjatkowo zarlocznych pokrzyw, zasysajacego stopy bagienka, rzepow klejacych sie do spodni (a potem i calego wnetrza skodusi). Wylazac otrzasa sie jak kot spod cegielni i ma rownie zadowolony wyraz twarzy ;) W Dzikowie Stacja trwa rozbior budynkow na cegle. Ktos chyba sobie niezly interesik wymyslil bo stacyjki stare, nieuzywane, zapomniane a budulec solidny i niezniszczony.

W Lidzbarku Warminskim znow pomnik gierojow wyzwalajacych region ku uciesze wdziecznych mieszkancow. Chyba jednak nie wszystkich bo ktos wywiesil przescieradlo z odezwami.



Prawdopodobnie powiesilo to trzech bezszyjnych chlopakow. Bo chwile pozniej pukaja do okien skodusi, ciesza geby i gestami pokazuja swoja aprobate. Chyba widzieli ze robie sobie fote z ich dzielem ;) Nocowac planujemy w Medynach, w osrodku “Zacisze”. Waska cienista droga z wyboistego asflatu skreca w las. Juz na tym etapie widac ze bedzie dobrze! W lesie siedzi spory stary budynek cos jakby palacyk. Do niego przyklejony typowo komunistyczny klocek.

W srodku uderza swoiska won stolowki pomieszana z zapachem wykladziny, doniczkowych kwiatow i swiezo umytych schodow z chropawego lastriko. Jest nawet bardziej niz dobrze! :) Musze tylko odnalezc goscia z recepcji. Wlaze w jakis dlugi korytarz o przycmionym swietle.

Z pokoi przez szpary drzwi slychac jakies dzwieki meczy i telenowel. Jest tu tez korytarzowa kuchnia gdzie na gazie bulgocze zupa mleczna. Chyba jest opuszczona bo wlasnie zaczela sie solidnie przypalac. Odruchowo ją wylaczam. Pukam do jednego z pokoi. Cisza. Naciskam klamke. Pali sie swiatlo, podskakuje gdaczacy telewizor, na krzesle wisi ubranie. Ludzi ni ma. Nastepny pokoj ze smuga swiatla i telewizorem jest zamkniety na klucz. No coz. Dalsze poszukiwania zaginionego recepcjonisty bede prowadzic w czesci stolowkowej. W kuchni pietrza sie cale stosy ogryzionych kosci. Chyba musiala byc jakas gruba impreza, a jakis burek bedzie mial niezle uzywanie. Mila kucharka biegnie po wlasciwa osobe. Bylo tu wesele- stad wielkie gory niedojedzonego zarcia. Miejsca noclegowe zajmuja weselnicy - ci ktorzy nie zdazyli jeszcze wytrzezwiec- stad ponoc trudnosci w nawiazywaniu z nimi kontaktu. Facet na widok kabaczka postanawia nam dac “lepszy pokoj”. Troche mi zal sektora o wygladzie hotelu robotniczego, ale w takiej sytuacji nie wypada grymasic. Idziemy do starszego budynku. Nasz pokoj lezy w jakiejs czesci biurowej. Na drzwiach tabliczki “prezes”, “administracja techniczna”, “ksiegowosc”.

Sa tez jedne drzwi bez podpisu- to te nasze. Chyba dawno tu nikt nie bywal bo otwieraja sie z trudem- wygladaja na zapieczone. Pokoj wyglada na apartament z lat 70tych. Po pierwsze jest olbrzymi- mozna jezdzic na rowerze. Dwie kanapy, kilka foteli, wykladzina dywanowa, umywalka w kącie z lustrem. Dlugo zastanawiam sie czym pachnie nasz pokoj. Taki znany zapach.. Po dwoch dniach wreszcie wpadam na wlasciwy trop- szkolna biblioteka!


Zagladamy jeszcze na stolowke coby nabyc cos do jedzenia. Niestety nie prowadza tu indywidualnych uslug tego typu. Ale zostalo troche zurku. Nie jest zbyt goracy ale za to gratisowy. Wciagamy go lapczywie w ciemnej ogromnej sali gdzie sciany i szklane kule pod sufitem jakby jeszcze powtarzaly dalekie echo wczorajszych imprez. Dolacza do tego dzwonienie mytej zastawy i pokrzykiwania kucharek. Po jedna juz przyszedl facet z pieskiem. Psina z pozadliwoscia w oczach patrzy na pietrzacy sie stos kosci- z ktorych ¾ jest wieksze od niej samej. Od rana towarzysza nam odglosy biurowe. Najpierw dzwonienie lyzeczki do kawy i niespieszne pogawedki pan o zyciu. Potem dzwonienie telefonow i powitanie z pierwszym petentem. Potem z drugim. Przez drzwi, chrzest krokow i szuranie papierow nie bardzo da sie zrozumiec slowa. O tematyce rozmow mozna wnioskowac glownie na podstawie tembru glosow. Czasem slychac zniecierpliwienie, czasem jakby urzedowy flirt. Albo jakis pan przyszedl prosic o cos co mu sie chyba nie do konca nalezalo. Bardzo prosi. Chyba sie udalo bo slychac westchniecie i kilkakrotne uderzenia pieczatek. Nie wiem do czego zwykle sluzy nasz pokoj, ale mam wrazenie nocowania w samym srodku biura. Spalismy juz na poczcie na Jurze, w knajpie nad Sewanem. Kiedy sklep? ;) cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz