bubabar

niedziela, 5 listopada 2017

Suwalskie wędrówki cz.5 (Becejły)








Na obrzezach Becejłow sa dwa jeziora. Jedno z nich jest bardzo urokliwe- i co najwazniejsze rokuje biwakowo. Wrócimy tu wieczorem!


“Most na rzece Pchay” :)


Idziemy jeszcze odwiedzic tutejszy sklep, ktory jest chyba najsymptyczniejszym tego typu obiektem na naszej tegorocznej trasie. Nie jakas “Zabka”,”Lewiatan”, czy ”ABC”. Po prostu normalny, wiejski sklep. “Spozywczo- przemyslowy”.


Ogrodek biesiadny zacheca aby przycupnąc tu na dluzsza chwile. Mozemy spokojnie sie delektowac wieczorem. Miejsce na biwak znalezione, wiec nigdzie nam sie nie spieszy!


W srodku sprzedaje przemiła babka. Opowiada nam o jakims gosciu, ktory szedł z plecakiem dookoła Polski. Ale nie tak jak my- rekreacyjnie. On to potraktowal wrecz sportowo. Starał sie isc jak najblizej granicznych słupkow i zbierał pieczatki od pogranicznikow, ze sklepow, z plebani. I do tego sklepu tez zajrzał. My akurat nie po pieczatki przyszlismy a po piwo. Nabywam tez nakrecanego krokodyla dla kabaczka! Sliczny skubaniec patrzy na mnie z półki… i nie potrafie odejsc.


Zakupiłam tez mała naleweczke truskawkową. Niestety trąciłam butelke i zawartosc wylewa sie na stół. Grzes z Pudlem ratuja co sie da! :)


A to jakas bratnia dusza! Tez niesie na plecach swoj domek, tez dotarł dzis do Becejłów. I tez nigdzie mu sie nie spieszy! :)


Wieczorna kontemplacja nadjeziornych klimatow.


Ognisko zapodajemy nie nad samym brzegiem. Raz, ze nie ma tu wypalonego krążka, a dwa, ze byloby nas widac z wioski. Palimy ciut wczesniej, na wyjezdzonym przez auta leśnym “rondzie”.


Jedna z “podlaskich” tradycji - odpalanie skręcików gałęzią z ogniska. Taki ogien smakuje nieporywnywalnie lepiej od zapałki czy zapalniczki!


Dzis jest rosa. A podłoga namiotu Grzesia przesiąka nawet od mokrej trawy. Jak mozna zrobic taki namiot? Tylko na pustynie? Co sie musi w nim dziac podczas deszczu? Nawet nie chce o tym myslec. Musze pod karimate podlozyc sobie peleryne, zeby nie spac w kałuzy. Ta podloga wrecz zasysa wode! To jest jakis absurd, zeby cos takiego wypuscic na rynek i nazwac namiotem!

Swiat widziany z porannego kibelka!


Jest slonecznie acz chlodny. Chyba dzis nikt z ekipy sie nie kąpie. Idziemy tylko posiedziec na pomoscie.


Wokol plywaja łabedzie, jakis rybak wsiadl do łodzi. Pac pac pac - uderzają jego wiosła w wode. Nad brzegiem pasą sie konie. Źrebaki dokazują wierzgając nózkami. Spięta agrafkami moja koszulka trzepoce na wietrze i schnie.. Szumią szczyty sosen na brzegu. Jakis taki wycinek krajobrazu na brzegu. I ten zapach..wody, starego drewna pomostu, tytoniu, konskiej kupy... Przypomina mi to cos sprzed wielu lat. Jakies miejsce, ktore było dla mnie niesamowite, fascynujace i czułam sie tam wyjatkowo dobrze. Nie pamietam tylko gdzie to bylo. Mialam wtedy chyba kilka lat. Nagle i w jednej chwili jakby wiatr przywiał na sekunde tamtą czasoprzestrzen, gdzie znow jestem dzieciaczkiem i patrze gdzies przed siebie. Probuje sobie za wszelką cene przypomniec gdzie to bylo. Az mnie zaczyna bolec glowa. Czasem tak jest, ze gdy zbyt silnie probujemy przywołac jakas myśl, ktora uciekła - tak sie konczy.

Potem znow wędrujemy pod sklep. Dac wyraz kolejnej tradycji naszych przygranicznych włóczęg. Podsklepowa JAJECZNICA! Z cebulką, boczkiem i paryką. Pełen wypas i smakowa rozpusta. Jest tez kawa i bączki Łomża.


Sprzedawczyni dzis nam opowiada o jakis festiwalach, ktore odbywały sie w Becejłach rokrocznie, ostatni raz kilka lat temu. Zjezdzalo sie okolo 200 ludzi. Spali po kwaterach, w szkole, w namiotach. Palily sie ogniska, grały amatorskie zespoły i gitarowe grupki obsiadały brzegi obu jezior. Cała wies bawiła sie z nimi. A potem sie skonczylo. Pewnie tak jak z sylwestrami w Kotach pod kosciolem. Komus żal dupe ściskał, ze inni ludzie potrafia sie cieszyc i dobrze bawic. I za punkt honoru postanowil sobie to zniszczyc…

Z pelnymi brzuszkami idziemy dla odmiany nad drugie jezioro. Tu plaża jest zagospodarowana i odnowiona. Co mogli to wybetonowali, ogrodzili, obwiesili zakazami i symbolami UE.


Na skraju plazy stoi mały niebieski domek, pamietajacy zapewne sympatyczniejsze czasy tego miejsca.


Skoro juz tu jestesmy to ¾ ekipy zazywa kapieli.


A w wiatce degustujemy jakiegos winiacza…


Szkoła… Widac dokladnie, ze byl tu kiedys PTSM…


Czyzby tu mozna pozyskac samorodki złota? Albo węgiel ukopac w nielegalnych biedaszybach?


Gdy juz mamy zamiar wyruszyc w dalsza droge i opuscic Becejły, okazuje sie jednak, ze ta wioska tak łatwo nas nie wypusci! Pojawiają sie czarne chmury i w ostatniej chwili udaje sie schronic w wiacie przystankowej. Ale co to jest za wiata! To jest dom! Wprawic szyby w oknach, drzwi - i mozna zamieszkac. W srodku sa lawy, stół, nawet gazety do poczytania jakby sie ktos nudzil! Od razu pojawia sie tez jakas nalewka na stole. To taki rodzaj wyjazdu, ze nie ma szans, aby zaschło w gardle ;)


W koncu udaje sie wyrwac ze szponów Becejłów. Trzymały nas wyjątkowo długo. Ale jakos sobie tego nie krzywdujemy! Nic tak nie pachnie jak asfalt w upalny dzien po ulewnym deszczu. Lepiej pachnie jedynie pokruszony, pełen dziur asfalt po burzy ;) Wstęgą parującego asfaltu zagłebiamy sie w lasy.


Trzeba poszukac miejsca na biwak bo poranna biesiada jakos nam sie przedluzyla do wieczora. Nie ma to jak sniadanie zaczyna sie zlewac z kolacją ;) Sa nawet pomysły, zeby wrocic nad nasze jezioro. Ale dwa razu spac w tym samym miejscu??? Nieeeee! Nie ma takiej opcji- wzywa nas nieznane!

Wraz z Grzesiem łapiemy stopa...

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz