bubabar

czwartek, 5 października 2017

Armenia cz.23 (Odzun, Horomajri)







Z Ajgehat do Odzun dojezdzamy z małomównym kierowca mercedesa. Zarowno przed nasza trasą, jak i po tym jak wysiadamy, koles wyciera cała karoserie szmatką. Ciekawe ile razy dziennie powtarza ten proces?

Głowny monastyr miejscowosci jest w remoncie, słychac wizg pił, wszedzie stoją dzwigi a w powietrzu unosi sie zapach piłowanego kamienia. Wokol kreci sie sporo turystow bo przyjechaly jakies “elitbusy”.


Stoi tu tez obok dziwny ni to pomniczek, ni to dzwonnica, z symbolami raczej nie kojarzacymi sie z religią i miejscami sakralnymi. No moze dla niektorych to byla religia- ale chyba nie to wyznanie, ktorego spodziewamy sie przy kosciele ;)


We wnetrzach spotykamy naszego popa zapoznanego wczoraj w Ardvi. Pokazuje nam zdjecia innych klasztorkow w rejonie. Babeczka sprzedajaca swiece i pocztowki pochodzi z Ukrainy, z okolic Połtawy. Przyjechala tu za mężem i ponoc bardzo jej brakuje wilgotnych, pachnacych lasow. Raz do roku odwiedza swoją rodzine na Ukrainie i zawsze wtedy wybiera sie tez na Howerle, bo “to swieta gora z ktorej sie czerpie moc”. Babeczka ogromnie sie cieszy, gdy jej mowie ze bylam na Howerli trzy razy. To, ze ani raz nie bylo pogody i nie mielismy zadnych widokow postanawiam jednak przemilczec ;) Nawiązawszy miłą pogawedke ze znajomymi i nieznajomymi ide obejrzec zakamarki budowli, robie zdjecia i ogolnie jest sympatycznie.


Do czasu. Jakis niemiecki turysta łapie mnie za rekaw, ze nie wolno robic zdjec. Patrze na niego najbardziej baranim wzrokiem jaki potrafie wygenerowac, mowie “nie rozumiem” (bo nie wiem jak jest po niemiecku “spier****”) i staram sie go zlewac. On jednak nie odpuszcza, probuje sie ze mną szarpac i wyrwac mi aparat. Na koniec biegnie do popa na skarge. Znalazl sie samozwanczy straznik klasztoru psia go mać! Pop mowi: “Ona moze robic zdjecia, bo ja jej pozwolilem. A pana prosze o natychmiastowe opuszczenie tego przybytku, poniewaz tu nie wolno krzyczec oraz napadac na innych zwiedzajacych. Zegnam pana.” Koleś spływa bez słowa rzucając mi nienawistne spojrzenie, po czym zagłebia sie w czeluscie swojego autokaru. Sa chwile, w ktorych czlowiek odczuwa jakas taka wewnetrzna radosc i ogromna satysfakcje. Skadinad nigdzie w Odzunie nie widzialam zakazu robienia zdjec, wiec nie wiem co za dziwną faze załapal ten psychol i dlaczego akurat ja padłam jego ofiarą…

Chwile pozniej odkrywam, ze urywa mi sie system nosny w plecaku. Na szczescie tylko z jednej strony. To juz mam odpowiedz czemu od rana ciagle cierpnie mi lewa reka.. Siadamy wiec pod sklepem i zabieram sie za mozolne szycie. Jest to obrazek bardzo interesjacy dla lokalnej dzieciarni, ktora akurat wylegla ze szkoly: “turysta siedzi na krawezniku i szyje”. Bede zapewne gwiazdą ormianskiego internetu. Chyba z dwadziescia dzieciakow zrobilo mi zdjecie. Albo selfi na tle ;)

Potem szukamy klasztorku Horomajri, ktorego lokalizacja jest sprawa sporną. Pop mowi, ze 300 metrow glowną drogą i na lewo. Babka ze sklepu, ze za kilometr. Ktos, ze w srodku wsi. Inny przechodzien, ze za wsia w kierunku przeciwnym. Ostatecznie zgadza sie z wersją z mojego przewodnika (jedyna seria przewodnikow, ktore są cos warte- z wydawnictwa “Ksiezy Młyn”, choc tam tez zdarzaja sie czasem błędy). Tam napisali, ze 3 km na poludnie od Odzun i tak jest w istocie. Klasztorek polozony jest juz dobry kawałek za wsią.


Ta budowla tez jest w remoncie. Armenia ostatnio ma jakis szał remontowy na klasztorki, acz trzeba im przyznac, ze robią to fajnie. O ile sie nie widziało wczesniejszego wygladu to nawet ciezko sie zorientowac rok po takiej akcji, bo nadal wszystko wyglada na stare- nawet jak ¾ obiektu zostalo odbudowane. U nas zapewne by wszystko otynkowali na łososiowo, wprawili plastikowe okna a sciezki wyłozyli kostką bauma. Z klasztorku Horomairi zostaly tylko dwie sciany, ale to niebawem sie zmieni i sciany ulegną rozmnozeniu.


A zaraz obok skraj wąwozu.


Druga czesc klasztorku jest faktycznie niedaleko w linii prostej tzn na dole, w kanionie.. Dzieli nas pionowa sciana. Juz wiem o czym mowil Wartan, ze blisko ale dojsc sie nie da. Ot tajemnica ;) Trzeba tam wylazic z dołu, od szosy Alaverdi- Vardanadzor. Tu kilka zdjec pt. "buba bawi sie zoomem" ;)


Jest taka pora, ze myslimy juz powoli o noclegu. Pytamy wiec w baraku robotników budowlanych czy nie bedzie problem jak tu gdzies nieopodal postawimy namiocik. Problemu oczywiscie nie ma, a ekipa zaprasza nas na obiad. Dzis makaron z pomidorami, kawa i domowy bimberek. Jest ich trzech Aleksiej i kumple, ktorych imion niestety zapomnialam. Ruine remontują od poltora miesiaca i sa w polowie prac. W miedzyczasie odwiedza ich chyba ich szef, bardzo niesympatyczna kreatura, ktora chyba robi im awanture, ze jedzą zamiast dzien i noc napierdzielac z robotą. Nas traktuje jak powietrze, nawet “dzien dobry” nie odpowiedzial.

Troche nam głupio bo chłopaki stawiaja przed nami ogromne porcje a oni jedzą z malutkich miseczek. Napewno beda przez nas głodni! Probuje zaproponowac, zeby jedzenie podzielic rowno na 5 czesci, ale bezskutecznie. “Gosc ma duzo zjesc i basta!”.


Chłopaki z budowy mają w ⅔ niebieskie oczy. Mowia, ze dawni rodowici Ormianie byli jasnowłosi (czesto rudzi) i oczy mieli jasne. Dopiero potem pokrzyzowali sie z roznymi Turkami i innymi przybyszami i sczarnieli. Smiejemy sie wiec, ze widac ja jestem rodowitą Ormianką z dawnych lat! :)

Potem chlopaki wracaja do pracy a my idziemy szukac miejsca pod namiot gdzies na krawedzi wąwozu.


Tak wyglada szczesliwy czlowiek! :)


Nasze miejsce noclegowe jest wyjatkowo fajne. Jestesmy ugadani z miejscowymi, wiec nie ma opcji, ze ktos sie doczepi, ze nie wolno albo co. Jestesmy kawałek od ich siedziby wiec nie bedzie problemu z chodzeniem do kibelka czy świstami pił od 7 rano. Miejsce jest za niewielkim pagórkiem wiec osłoniete od szosy. Widok cudowny. Pod kuprem mięciutko. Wieczór jest ciepły, cykady grają, zioła pachną. Miejsce biwakowe po prostu idealne…. Tak… Do czasu… Na swiecie nie ma rzeczy idealnych…

Juz mamy kłaśc sie spac, ciemnosc spowiła okolice, wino wypite… Z silniejszym podmuchem wiatru przylatuje do nas dyskretna woń spalenizny. Dziwne… Wies jest dosyc daleko a chlopaki z baraku napewno nie palą ogniska. Wychodze na pagórek i widze to….


Woń staje sie coraz mniej dyskretna a i glosne skwierczenie zaczyna sie niesc po okolicy. Początkowo jestesmy pewni, ze musimy juz teraz natychmiast spierdzielac, nawet nie składajac namiotu. Łapiemy plecaki i chcemy uciekac. Troche w panice, bo nawet nie wiemy w ktora strone najlepiej (ilosc stron mamy ograniczoną bo z jednej jest wąwoz ;) ) Wiatr jednak nam sprzyja- wieje w przeciwna strone, tak ze ogien raczej w tej chwili sie oddala niz przybliza. Mamy wiec czas do namysłu. Fajczy sie jednak na taką skale, ze nie ma mowy o spaniu, jesli nie chcemy robic za potencjalny szaszłyk w polewie namiotowej. Kierunek wiatru w nocy przeciez moze sie zmienic!! Budowlancy tez juz dostrzegli ogien. Widac, ze wylezli przed barak i sie rozglądają, swiecą latarkami. Wiec nie musimy biec ich ostrzegac. Czy w Armenii mają w ogole instytucje strazy pozarnej? Chyba nie.. Rozmawiajac pozniej w Artiku z miejscowym- mówil ze pobliski mocno rozhulany pożar gasiło wojsko razem ze skrzyknietymi miejscowymi, ktorzy sie bali o swoje chałupy. Tu do chałup jest daleko, wiec pewnie gasic nie bedą. Od razu stają mi przed oczami te wszystkie wypalone połacie stepow, ktore wszedzie widzimy od dwoch dni. Niech to k… szlag! A miał byc taki miły nocleg!


Co robic? Rozwazamy rozne warianty. Isc spac do kamiennej cerkwi? Taaaa… wyłozonej drewnianymi rusztowaniami. Isc niepokoic chłopakow od budowy? Oni i tak mają tam w baraku malo miejsca- jeszcze bedą chcieli nam odstapic swoje łóżka. I tak im wyjedlismy zupe... Nie ma co naduzywac goscinnosci.. A moze złozyc namiot i polozyc sie na karimatach na trawie? Wtedy predzej uslyszymy skwierczenie i nie obleje nas stopionym plastkiem… hmmm no chyba ze tylko tym plastkiem z palonego spiwora… ;) Poza tym w Polsce czy na Ukrainie bym tak zrobila- ale tu szlag wie co za gadziny zyją, jakie skorpiony ryją tu pod kamieniami i nocą wabione ciepłem przyjdą nas upalic w kuper… A moze wystawic warty? Jedna osoba spi w namiocie a druga siedzi na pagórku i gapi sie w ogien. Tez glupi pomysl.. nie wyspimy sie… Postanawiamy jednak zebrac klamoty i wrocic do wsi. Koło cerkwi wisiały jakies ogloszenia o wynajmnie kwater.. Mam nadzieje, ze nie bedą juz spali… I ze nie spotkam tam mojego ulubionego Niemca ;)

Wieś jest juz ciemna i po ulicach raczej włóczą sie typy, z ktorymi niekoniecznie chcielibysmy sie blizej pobratac. Jakies dzieci-szczury, jacys goscie, ktorych kolejny krok zapewne zaprowadzi do noclegu w rowie, jacys młodziency przy błyszczacych autach pokrzykujacy i poszturchujacy sie wzajemnie. Odnajdujemy glowną cerkiew i jedną ze strzałek kierunkowych na kwatere. Wybieramy tą strzalke gdzie najwiecej jest ormianskich napisow a najmniej angielskich. Ciemna, wyboista droga doprowadza nas na wysypisko. Po bokach ciemne domy siedzące za trzymetrowymi płotami. Taki urok kaukaskich wsi. Kazdy dom to twierdza. Kurde..Co robic? W jednym z okien widze swiatło. I jest dziura w bramie! Wsadzam tam glowe i nawołuje do dziadka, ktory akurat porzadkuje zioła. Jest nieco przestraszony i przede wszystkim zaskoczony nocnym najsciem. Ale na szczescie rozumie co do niego mówie. Prowadzi nas do poszukiwanego budynku, ktory oczywiscie ominelismy. Woła gospodynie, ktorą wyciaga juz z łózka. Miejsca sa. Ciekawe czy policzono nam drozej niz gdybysmy przyszli za dnia? Acz to chyba nie ma teraz znaczenia - grunt, ze nie musimy spac z zadkiem w ognisku.
Mamy dla siebie caly wrecz apartament- pokoj, kuchnie, lazienke z przedsionkiem gdzie mozna urzadzac biesiade (ciekawe czemu w takim miejscu?)


Babka przynosi nam lokalne zioła na herbate- miete, czubrice i jakies dwa inne gatunki, troche podobne do macierzanki ale to jednak co innego. Na polce leza ksiazki o tutejszym wojewodztwie, gdzie jest wymienione chyba z 7 klasztorkow o ktorych nie mialam pojecia bo nie przewinely sie nigdzie ani na zadnej z moich map, ani w przewodniku, ani tez w internecie w oczy mi nie wpadły. Wszystkie w lekkiej ruinie, z dala od glownych drog, czesto chyba w ogole nie przy drogach tylko gdzies samotne wysoko wsrod gor. Takie jak lubie najbardziej- zarosniete, zapomniane. Chyba tez dosc trudno dostepne - i bez niwy moga byc trudne do ugryzienia. Zatem dowiedzielismy sie o klasztorkach w Dorband, Kurtan, Sedvi, Bardzrakasz, Dsegh, Karasnic Mankanc, Hnevank, Tormakavank. Na tym wyjezdzie chyba juz nie upchamy tego w nasz i tak dosc napiety plan. Poza tym przydałaby sie dokladniejsza mapa niz nasze- ale czy takowe istnieją?

Przed snem opijamy sie jak bączki herbatą i urzadzamy polowanie na muchy, ktorych tu sa cale stada. Toperzowa gazetka zakupiona na warszawskim lotnisku zdaje sie byc idealna jako klapka! Chyba z 15 sztuk zostało ułowionych.

Mamy nadzieje, ze nocą nie pojdzie z dymem cala wioska. ;)

Rano odkrywamy jaki tu jest fajny widok z okna! :)


I ogrod pelen kwiatow!


W czelusciach ogrodu napotykamy tez babule, ktora zapamietale nam cos opowiada smiejac sie od ucha do ucha. Niestety nic nie jestesmy w stanie zrozumiec. Potem przychodzi gospodyni i daje nam worek sliwek. Zwiedzamy tez bimbrownie, a takie miejsca zawsze zwiedza sie miło ;)


Poruszamy tez temat wczorajszego pozaru. Gospodyni podchodzi do sprawy nad wyraz spokojnie. “Pewnie ktos wyrzucil z auta papierosa i sie zajelo bo susza w tym roku. Moze dziaciaki sie bawiły? A moze ktos wypalal pole pszenicy? Albo oporne chwasty? Napewno wies by sie nie zajela. Popali sie noca łąka, wypali sie trawa to i zgasnie. Codziennie sie gdzies pali- to tu, to tam. I zawsze samo gasnie. I tak tam nikogo nie ma, kto by siedzial nocą na łace? ” No tak… Na tej łące akurat ktos siedział ;)

A to miejsce gdzie trzeba zakrecic na kwatere a mysmy nocą przeoczyli.


Jesli ktos lubi nocowac pod dachem i ceni sobie rewelacyjne warunki za znosna cene (40 zl od osoby) to naprawde polecam!


Tuptamy sobie przez wies. Musimy wylezc na jej koniec i tam zaczac łapac stopa. Za wsia odkrywamy fajna wiatke- wagon przy boisku. W srodku krzesła typu dawna klubokawiarnia.


Calkiem niezle na nocleg by sie nadalo to miejsce, ciche, na uboczu, pewnie noca nikt nie przyjdzie... hmmm.. chyba ze ogien? Tak... ta mysl bedzie naszym przeklenstwem do konca wyjazdu...

A potem machamy na marszrutke a ona sie nie zatrzymuje. Sliczny pomaranczowy PAZik, jedzie w dobra strone, miejsc w srodku pod dostatkiem. Ale nie staje. Nie wiem dlaczego. Jest nam bardzo smutno :(

Tu podobny okaz przejezdzajacy w druga strone.


Na otarcie łez po marszrutce staje wołga. Tym razem nowsza niz ta przedwczorajsza z podgrzewaczem kupra ;) Ta ma siedzenia i to jeszcze nie byle jakie! Wylozone dywanami! Musimy pomyslec o takim wystroju do ktoregos z naszych autek! Na razie mamy dywan tylko w busiu na podłodze! :)


Robi wrazenie tez solidnosc dachowego bagaznika, wykonany chyba samodzielnie z grubych żelaznych prętów! To ma chyba nośność z 5 ton :)



Wołgą zjezdzamy tylko serpentynami na dno wąwozu. Na skrzyzowaniu musimy sie rozstac- kierowca jedzie do Alaverdi. A my odbijamy w prawo, na Kobair. Szukac kolejnego klasztorku wsrod gor.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz