bubabar

środa, 25 marca 2015

Ukraina - Gorgany, zamki, fabryki (2009)

Wyruszamy z Olawy w piatek po poludniu, do Trzebini przebijamy sie autostrada, z pkp Trzebinia zabieramy Grzesia i dalej juz mkniemy sobie na wschod bocznymi drogami, przez Slomniki, Szczurowa, Ciezkowice, Gorlice, Nowy Zmigrod... Zostawiajac gdzies z boku cale pieklo zwiazane z obwodnica Krakowa, remontami drog pod Tarnowem i tysiacami fotoradarow ;) Pierwszy nocleg , jak juz tradycja nakazuje , w Beskidzie Niskim , na polu namiotowym w Stasianym.

Rano ruszamy w strone przejscia w Kroscienku, jeszcze krotka wizyta w barze "u Kojota" w Ustrzykach Dolnych, coby znieczulic sie przed granica i juz mykamy na wschod :)

Przejscie mija nam nadpodziw szybko (kolo godziny). W Chyrowie w sklepie wymieniamy kase i jedziemy sobie dalej przez Sambor, Drohobycz.. Gdzies za Drohobyczem zaczyna strasznie szarpac kierownica, wiec widac ze cos jest nie tak..Zatrzymujemy sie i faktycznie- jedna felga ma ksztalt lekko kopnietego prostokata ;) wiec dalej jechac nie bardzo i trzeba poszukac jakiegos miejsca naprawy. Zaklad z napisem "szynomontaz" pojawia sie nadpodziw szybko (wogole na Ukrainie tego strasznie duzo),

Po wjechaniu nawet nie musimy mowic co sie stalo, mechanik od razu wita nas komentarzem: "szczo ty tak ujebał?!?" Zdejmuja kolko i zabieraja do warsztatu na jakas dziwna krecaca sie maszyne ktora bardziej wyglada na narzedzie tortur niz sprzet mechanika (i takowe dzwieki wydaje) ale o chwili nasze kolko wyglada juz jak dawniej i mozna je zakladac. Mechanik pyta na ile napompowac kola, wiec mowimy ze przednie byly na 2.2. Gosciu robi glupia mine i idzie sprawdzic stan drugiego kolka, faktycznie 2.2.. Spora grupka miejscowych ktora sie juz zebrala i asystuje dostaje ataku smiechu i malo sie nie tarzaja po ziemii, w koncu nam tlumacza ze chcac jezdzic po Ukrainie nalezy pompowac kola na 1.8, bo inaczej za 5min. znow bedziemy miec kwadratowe felgi...Coz, czlowiek uczy sie cale zycie.. Ladnie dziekujemy, odjezdzamy a cala wioska chyba bedzie sie dlugo bawic i opowiadac anegdoty jak to przyjechaly glupie Polaczki z kolami na 2.2.. Jedziemy cali zadowoleni, nie wiedzac ze "najlepsze" jeszcze przed nami... Jedziemy dalej niesamowita droga w rejonie Doliny, pola, pola i droga po horyzont. Zatrzymujemy sie celem zrobienia trochu zdjec, jest straszny wiatr, ktory poteguje wrazenie przestrzeni i wolnosci- wiatr we wlosach, piasek w zebach, uciekajace z glow czapki i wzrok ginacy gdzies na horyzoncie... Super sprawa :)

W miejscowosci Bronsziw -Osada zjadamy jeszcze pielmieni , gubimy sie w okolicy Kałusza i juz po ciemku wjezdzamy na droge prowadzaca do Osmolody. Jest juz dosyc pozno, wszyscy mamy troche dosyc, droga dluzy sie niemilosiernie, zakret w lewo, zakret w prawo, mostek, dziura z lewej, dziura z prawej, dziury wszedzie, nasyp po zerwanej rok temu drodze, mostek, jakas ciemna wymarla wies, i znowu, zakret i drugi..I ciemna droga.. Pieknie tu musi byc za dnia, ale teraz nic nie widac i kazdy juz marzy o rozbiciu namiotu i spiworze w Osmolodzie..Moze jakis bar bedzie jeszcze czynny?? Wydaje sie ze Osmoloda juz tuz tuz, moze to juz nastepna wioska?? W pewnym momencie zjezdzamy z kolejnego mostku i nagle rozlega sie donosne "pierrrdut", slychac metaliczny dzwiek, chrupniecie, szarpniecie, gasnie silnik, gasna swiatla a spod maski podnosza sie kleby sinego dymu... To zesmy , k... dojechali do Osmolody.. Rzut oka pod maske i na droge w swietle latarki nie nastraja optymistycznie.. Leje sie olej, plyn z chlodnicy a cala droga jest usiana rurkami , pierscieniami i innym zelastwem.. Pier**** pech.. Dlaczego w pierwszy dzien???? Nie pozostaje nic innego jak zepchac autko na pobocze, co tez robimy i rozkladamy namioty w przydroznym rowie i ukladamy sie spac.. W nocy zaczyna lac a mnie sie snia jakies zerwane mosty.. Rano budzi nas deszcz...Nie, nie deszcz stukajacy w sciany namiotu..Deszcz w namiocie... Mokro!!! Okazuje sie ze jedna sciana cala przemaka bo wyrwalo odciag.. Wylazimy na mokry swiat i idziemy obejrzec nasze autko.. Za dnia wyglada to jeszcze gorzej.. Cala skrzynia biegow sie urwala, urwala sie tez os od kola i caly silnik przez to opadl w dol i tak dziwnie wisi.. Nawet holowac tego sie nie da bo czochra silnikiem o ziemie.. I jeszcze jest niedziela..

A widac juz stad gory...

Coz, decydujemy sie wyruszyc pieszo w kierunku przeciwnym do Osmolody..Grzes musi juz dzis wracac bo jutro do pracy a my moze znajdziemy jakiegos mechanika.. Droga mija nam na rozmyslaniach co zrobimy jak nikt nie podejmie sie skodusi naprawic..Ciagnac na sznurku do Polski?? Utopic w rzece?? Zglosic ze ukradli?? Jak nas puszcza na granicy jak mamy wbite ze wjechalismy autem?? Jak nic nas zamkna zesmy auto zhandlowali!! W pierwszej mijanej wiosce o nazwie Hrynkiw odnajdujemy dom mechanika Witji, ale niestety pojechal do Iwanofrankiwska i wroci wieczorem..Drugi wioskowy mechanik jest na miejscu ale juz tak narąbany z rana ze raczej nie pojedzie obejrzec nam autka..W koncu jest niedziela.. Idziemy wiec dalej i dalej.. W koncu w wiosce Jaseń dowiadujemy sie ze tez jest mechanik- Walerka- syn pani sklepowej.. Idziemy wiec do sklepu, babka dzwoni do Walerki i jupi!! Okazuje sie byc w domu, jest trzezwy i nawet decyduje sie obejrzec skodusie :) Rozsiadamy sie w sklepiku, ja akurat siadam pod lepem na muchy, ktore czasem spadaja na stol, przyklejaja sie do blatu i leza tak jakis czas jeszcze ruszajac nozkami.. Obserwujac takie zjawiska probuje odnalezc w zakamarkach pamieci slowa potrzebne do rozmowy z mechanikiem: skrzynia biegow, os, holowac, silnik.. Kurde, nie uzywa sie tego na wiekszosci wyjazdow.. Po jakiejs pol godziny wpada Walerka i juz za chwile mkniemy dziewiecdziesiatka jego nowiuskim szewroletem podstakujac na dziurach w strone naszej biednej skodusi.. A mysmy glupi jechali 30km/h i jeszcze starali sie te dziury omijac...Po drodze opowiadam mu traumatyczna historie o skrzyni biegow co rozlupala sie na pol, silniku co prawie lezy na ziemii, rurach co hacza o asfalt itp.. Walerka robi coraz bardziej okragle oczy i robi wrazenie jakby zaczynal zalowac ze sie zdecydowal nam pomoc ;) Na miejscu Walerka wsadza glowe do silnika i cos tam mruczy ze dobrze nie jest, ale z tego co mowilam to myslal ze jest gorzej.. Ale skrzynia biegow do wymiany,a tu ponoc o taka ciezko..Dzwoni wiec do Iwanofrankiwska, do Kalusza czy tam takie maja lub moga sprowadzic ale nic sie nie udaje.. Jakby to byla lada to by skrzyn biegow na pęczki.. Ale jak przystalo na ukrainskiego mechanika mowi ,ze nie ma rzeczy nie do zrobienia i oni sprobuja :D Ale w tym celu trzeba go doholowac te 15km do Jasenia.. Walerka wiec biegnie za rzeke przynosi spory kij do ktorego mozna przywiazac wiszacy gdzies nisko silnik,

z plotu urywa pęto drutu , podnosi silnik na podnosniku, przywiazuje drutem ,

Jeszcze pare belek na podklad, jakis kamieni i juz mozemy jechac na sznurku do jego warsztatu :) Aha, jeszcze wczesniej nam kaze wyzbierac do konca pogubione na ulicy srubki, ktore skrzetnie chowa do pudelka po fajkach.. Jedziemy wiec sobie przez wioski, wszyscy ludzie wylegaja przed domy i maja niezle przedstawienie.. Slychac komentarze w stylu "ej, turysty, widzicie na Ukrainie trzeba jezdzic wolniej" czy "Nie martwcie sie ,Walerka wam pomoze".. ech...jak to dobrze ze oni nie wiedza o naszych kolach pompowanych na 2.2... W Jaseniu pod domem Walerki juz zgromadzone pol wsi, kazdy chce zobaczyc co sie zepsulo, co za ludzie itp. Dogadujemy sie ze mamy wrocic po autko za pare dni a oni sprobuja zrobic co sie da.. Zatem decydujemy sie isc do Osmolody, (ostatni autobus juz odjechal), ale Walerka nie chce o tym slyszec jak mozna isc z plecakami tyle kilometrow, wiec organizuje nam Saszke, ktory zawozi nas ładą do Osmolody. Rowniez zasuwa z predkoscia bliska setki, a z magnetofonu wlaczonego na max plyna rozne bardzo zyciowe piosenki : o Kseni ktora zadawala sie ze wszystkimi chlopcami we wsi i zostala z dzieckiem na reku, o Wani co kupil nowe auto, dwa dni je polerowal a trzeciego rozbil sie na drzewie i cala wies placze, o Maszy ktora lamentuje ze ma juz 16 lat i nie ma zadnego kandydata na meza i chce sie utopic w rzece, a stare babki jej doradzaja, ze trzeba jeszcze poczekac i na kazdego przyjdzie czas..(chyba to lecialo tak: "U mienia muża niet a mnie uze szesnadcat liet" ;-) I jeszcze jedna piosenka, taka spiewana na glosy przez dwoch ochryplych gosci, przepiekna, ale nic slow w zab zrozumiec nie moge.. W takich klimatach docieramy do Osmolody..Pogoda sie poprawia, widac gory, czyste niebo! Idziemy jeszcze na troche do knajpki, na barszczyk, piwo i rybke,


a potem na dzikie pole namiotowe na skrzyzowaniu.

a jutro wreszcie goryyyyy!!!!!!!!!! :D Rano budza nas w Osmolodzie silniki gruzawikow jadacych po drzewo, oraz stukot zelaznego mostku, cokolwiek po nim przyjedzie. Nad rzeczka spotykam dziadka ktory rewelacyjnie zna okolice Olawy bo przez kilka lat jezdzil tu zbierac porzeczki Jemy sniadanko, obserwujemy gruzawiki- ja bym tak mogla caly dzien :) ) no i kolo 11 wyruszamy w strone gorek. Droga nam najpierw mija ladna dolina, robimy popas przy zelaznej budce drwali ktora wyglada jakby ktos do niej strzelal


Potem droga sie konczy , przechodzi w sciezke ktora ginie we wiatrolomie.. Łazenie po sprochnialych belkach , okolo 3 m nad ziemia z plecakiem ponad 20kg dostarcza naprawde specyficznych odczuc (zreszta tak samo jak proby przeciagniecia plecakow i przeczolgania sie pod tymi belkami ;) )



Mijamy chatke na Poloninie Plysce w ktorej zamierzamy spac i idziemy dalej na Parenkie..






Mielismy jeszcze chwile wczesniej ambitne plany dotarcia na Popadie- ale ten oto widok spowodowal ze plany te zdechly natychmiast ;)

Na Parenkie idzie szeroka sciezka wyrabana w kosowce, kurde, jak na Babia! Gdzie ta slynna gorganska kosowka??? a ja specjalnie kupilam pokrowiec na karimate coby jej w kosowce nie podrzec.

W czasie podejscia jakos wyjatkowo zdycham i wielkie podziekowania dla toperza ktory mnie motywowal na rozne sposoby (np. piwem na szczycie ;) ) bo tak mialam dosc ze bym chyba sobie odpusciala w polowie- a warto bylo wyjsc na szczyt






Na nocleg schodzimy do chatki na Polonine Plysce- i pare slow o chatce. jest to nowy obiekt, zbudowany pare lat temu specjalnie dla turystow, bezobslugowy,caly czas otwarty (u nas to chatki sie jedynie zamyka :( ) Jest doslownie full wypas- szczelny dach, kibelek, zrodelko, siekiera, pila, garnki, sztućce, nawet makarony, zupki.. Makaron sie przydal bo wieczorem przypalamy ryz w workach, ktory sie zlepia z workiem i nie ma szans zjesc go bez folii.. Korzystamy wiec z chatkowego makaronu- bez niego bysmy nie mieli pulpy

Wieczorem nikt nie przychodzi wiec zostajemy w trojke: ja, toperz i medowa ;)

Zreszta caly czas w gorach bedac nie spotkalismy nikogo... Tylko jakies zwierze bylo w nocy i nam rozszarpalo worek ze smieciami Rano sniadanko przed chatka, podziwianie widokow, wygrzewanie i idziemy na Grofe.

Poczatkowo mielismy plan zejscia przez Jeziorko Grofeckie do doliny Molodej ale tak dobrze nam sie wygrzewa na szczycie, (tylko gory, slonce, ptaki i my.. i gdzie okiem siegnac tam gory i gory i jeszcze wiecej gor) ze decydujemy sie na powrot ta sama, krotsza droga.. wiec dluzej mozemy spedzic na szczycie :)





Po drodze trafiamy jeszcze na wspolny posilek dwoch owadow :)

Wieczorem w Osmolodzie mielismy spotkac sie z Piotrkiem (szewczenko z forum http://www.rosjapl.info/forum ) oraz Chrisem (z forum http http://www.bunkrowiec.com.pl/). Idziemy na barszczyk, zgadujemy sie ze Chris juz czeka z kolaga na polu namiotowym "arnika" a Piotrek jest w "czarnej dupie" tzn jest wieczor a on dopiero przekroczyl granice w Medyce bo byla awaria komputerow i sobie tam postal... Wieczorem impreza z Chrisem i Andrzejem, opowiadajac sobie o roznych ciekawych opuszczonych miejscach :)

A jutro bedzie chwila prawdy-- jedziemy do Walerki i zobaczymy co z nasza skodusia.. Chyba by trzeba byc cudotworca aby ona zaczela jezdzic.. Rano wita nas sloneczny poranek w Osmolodzie, Chris nas zawozi do Jasenia i z dusza na ramieniu udajemy sie w strone domu Walerki... Czy żeliwo mozna zespawac??? Czy do skody mozna wlozyc ośki z łady??? Czy do chlodnicy mozna nalac wody ze studni??? TAAAAK!!!! dla ukrainskiej mysli technicznej nie ma rzeczy nie do zrobienia!!! Nasza skodusia od wczoraj stoi naprawiona!!! Najpierw pojechala na sznurku do Iwanofrankiwska na spawanie a wrocila juz o wlasnych silach :) Walerka ja nawet testowal na "dziuroodpornosc" i ponoc na osmolodzkiej drodze wytrzymywala predkosc ok 70km/h :) Normalnie szok!!! Jesli chodzi o rady od Walerki to mowi ze jest ok, ale zaleca jezdzic ostroznie na dziurach i nie rozpedzac jej zbytnio bo nie testowal powyzej pewnych predkosci.. Oszolomieni szczesciem ktore nas spotkalo jedziemy do sklepu gdzie czeka na nas Chris z Andrzejem. Moze to nadmiar ostroznosci ale postanawiamy zmodyfikowac troche plany i darowac sobie w tym roku Burkut, bo ten plan i tak byl napiety a jak jeszcze mamy jechac powoli. Wymyslamy trase alternatywna po zamkach i ruinach, tak aby kierowac sie powoli w strone Lwowa gdzie jestesmy umowieni na piatek i na sobote w Nowojaworiwsku. Zegnamy sie z Chrisem i Andrzejem ktorzy jada do Burkutu i ruszamy w strone Kalusza. Za dnia droga nie wydaje sie wcale specjalnie dziurawa a i widoki przecudne :) Kolejny raz przekonujemy sie ze po Ukrainie najlepiej nie jezdzic sie po zmroku.(kiedys bylo gorzej- prawie spotkanie z nieoswietlonym gruzawikiem zjezdzajacym z gorki na wylaczonym silniku..) Jedziemy do Halicza skad z dworca zabieramy Piotrka i jedziemy przez wioski szukac jakiegos dogodnego miejsca na nocleg.

Ostatecznie rozbijamy sie nad Dniestrem, z dala od wiosek, przy jakiejs bocznej drodze prowadzacej do kamieniolomu czy cementowni. Wieczor uplywa nam na popijaniu browarkow i ciekawych rozmowach (np. o beczkach z iperytem na dnie Baltyku ktore za pare lat sie rozsypia, itp ) Za rzeka chodza stada krow, sciela sie mgly, miejscowi plywaja lodkami, woza na furach zwir i wogole jest sympatycznie.



W nocy nam hucza pociagi na pobliskim moscie i mozna podziwiac przesuwajace sie wagony jak sznury blyszczacych koralikow Nasz nocleg widziany rano

Nastepnego dnia zwiedzamy klasztor w Bilsziwcach

ruiny kosciola w Sokoliwce



jemy przepyszne czanahy w knajpce przydroznej


a na nocleg rozwalamy sie w starym jakby kamieniolomie kolo Świrza, klimatyczne miejsce wsrod skalek :)


Rano ruszamy zwiedzac zamek w Świrzu. Fajnie sie prezentuje z zewnatrz , ale niestety jest zamkniety na klodke..Obchodzimy go starannie dookola coby sprawdzic czy gdzies nie ma jakiegos okienka, niezamknietej bramki, dziury w murze itp. Niestety nie wyglada to dobrze..Jest tylko jedno male okienko, dosyc wysoko i jeszcze naprzeciw siedzi rybak i sie gapi... Rezygnujemy z tego wejscia i powoli wracamy. Ale jak z nieba spada nam gosciu ktory ma klucze do zamku, dogadujemy sie z nim ze nas wpusci, zamknie i pojdzie na obiad a po godzinie otworzy... Hmmmm..Ciekawe czy nie zapomni.. Ciekawe czy tak samo prosto bedzie sie szukac wyjscia z zamku jak wejscia ;)





Po godzinie gosciu zjawia sie punktualnie i nas wypuszcza...Nie bedzie noclegu w zamku.. ;) Nastepnie odwiedzamy zamek w Starym Siole



na przejezdzie kolejowym niespodzianka!! spotykamy Chrisa i Andrzeja wracajacych z Burkutu :) A potem juz jedziemy do Lwowa. Podroz autem po Lwowie jest bardzo ciekawa- krecimy sie pol godziny wokol miejsca gdzie chcemy dojechac z powodu nawalu jednokierunkowych uliczek, atrakcji dostarczaja rowniez korkujace ulice tramwaje ktore sie akurat popsuly, piesi pojawiajacy sie w najbardziej nieoczekiwanym momencie na srodku drogi oraz nowe zasady pierwszenstwa na skrzyzowaniach (pierwszy jedzie ten co jest wiekszy i ma glosniejszy klakson ;) W koncu spotykamy sie wszyscy w puzatej chacie , przychodza tez ukrainscy znajomi toperza

W nocy wybieramy sie na wysoki zamek we mgle oraz na cmentarz łyczakowski, ktory noca spodobal mi sie duzo bardziej niz a dnia




Nocujemy w hotelu "lviv" ktory niestety sie juz popsul tzn oferuje normalny standard hotelowy za normalne ceny.. My placilismy od osoby rownowartosc 30zl Juz ostatnim miejscem do zwiedzenia na naszej trasie byl opuszczony kompleks Sirka w Nowojaworiwsku. Znajac obiekt ze zdjec najpierw zajechalismy do Nowojaworiwska, potem do miejscowosci Szkło, troche krecilismy sie bez sensu po okolicy zanim udalo nam sie namierzyc wystajace zza horyzontu dzwigi i kominy. Wreszcie wybieramy sie gdzies w kupie tzn jest nas 5: ja toperz, Piotrek, Chris i Andrzej. Andrzej jest najmniej z nas zainteresowany opuszczonymi miejscami, wiec chodzi sobie po terenie sam, wabiac czerwonym polarem ewentualnych straznikow obiektu ;) Fabryka nie pracuje juz od jakis 8 lat, po jej terenie kreci sie duzo zlomiarzy, czesc jest chyba pilnowana, bo widzielismy biala wolge i biegal pies. Ogolnie nikt nie mial pretensji ze tam łazimy,juz pod koniec wycieczki podszedl do nas jeden ze zlomiarzy z pytaniem "a wy co tu robicie", juz spodziewalam sie ze zrobi awanture albo co, ale skonczylo sie na milej rozmowie o dawnych i terazniejszych losach kombinatu sirka, o tym co produkowali i czemu upadlo,o zamykanych fabrykach i kopalniach rowniez w Polsce itp.. Gdyby nie trzeba juz wracac do domu to by mozna gdzies tu namiocik postawic, a wieczorem moze siasc przy wodce ze zlomiarzami i dowiedziec sie jeszcze wiecej ciekawych rzeczy o regionie... ale czas goni...











Jadac w strone granicy zatrzymujemy sie jeszcze w sympatycznym kafe zrobionym z wagonu kolejowego :)


Dalej gdy gubimy droge na Sudowa Wisznie trafiamy do wioski gdzie spotykamy milego ksiedza, ktory nie dosc ze obiecuje pokazac nam wlasciwa droge to pyta czy mamy nocleg na dzis... A tu trzeba bylo powiedziec ze juz wracamy :( a moze by nas zaprosil na plebanie na wino mszalne albo skombinowal jakis nocleg u babuszek :( Na granice docieramy kolo polnocy, kolejka jest mala ale sie wogole nie posuwa przez godzine, jak sie potem okazuje straznik kontrolujacy paszporty gdzies sobie poszedl i wraca dopiero po ponad godzinie..A byl jeden..wiec wszystko stalo.. Łacznie przejscie zajmuje nam troche ponad 2 godziny..Pozno w nocy docieramy na pole w Stasianem.. Ciekawa rzecza bylo jeszcze spotkanie ze stadem psow w okolicy Woli Niznej w Beskidzie Niskim..Srodek nocy, za wsia a tu na srodek drogi wybiega ok. 10 psow, sporych, z 5 takich pasterskich i kilka innych. Sa bardzo agresywne, rzucaja sie na samochod cala gromada... Wieszaja sie kłami na lusterkach, probuja wyskoczyc na maske.. Az strach myslec co by bylo jakby ta droga szedl jakis pieszy wedrowiec.. Przeciez by go rozszarpaly na kawalki.. Nie reaguja na klakson, dopiero jak ruszamy z impetem to odskakuja na boki a potem dlugo gonia samochod... Skad tam takie zdziczale stado??? Straszne... A jutro jeszcze dluga droga do domu... I jazda 70km/h po autostradzie ;-) Zdjecia w komplecie http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_droga_w_gorgany# http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_gorgany# http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_UA_zamki_i_ruiny# http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_UA_FabrykiBursztyn# http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_UA_nocny_lwow# http://picasaweb.google.com/uchate.paciatko/200909_UA_sirka_nowojaworiwske#

4 komentarze:

  1. Powiem krótko. Fajny ten Twój blog. Przegląda się go i czyta z prawdziwą przyjemnością. W czasach "zanikania ludzkich nóżek" powoli go sobie wertuję. Byłem w Gorganach, m.in. w rejonie Popadii w sierpniu 1990. Porównywałem dziś Twoje zdjęcia z moimi (bardzo słabymi: aparat Certo KN35, klisza i papier ORWO a wszystko produkcji NRD). Zestawiałem je ze sobą i prawie wszystko się zgadza. Odżyły piękne wspomnienia. Grofa, Płyśćce, Popadia, Mołoda, Sywula itd. W Osmołodzie nie było kafe, mało co w ogóle było. Za to była do wynajęcia kolejka leśna w głąb doliny Mołody. Za 2 butelki polskiej wódki i paczkę carmenów (takie byli czasy, Gorbaczow trzymał się mocno) dojechaliśmy pod masyw Małej Popadii. I tu moje pytanie bo nic o tym nie napisałaś: czy na szczycie Popadii stał nadal ozdobny słupek graniczny z 1923r? Dodałbym swoje zdjęcia do porównania ale tu się chyba nie da. Pozdrawiam Bubę, Toperza i Kabaka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Ale mi żal, ze sie spoznilam na gorganskie kolejki. Pierwszy raz pojechalam w te rejony kolo 2000 roku, a z tego co slyszalam to chyba w 98 wszystkie kolejki zmyła powodz... To musialo byc cudowne przezycie takimi pojezdzic. Zazdroszcze ci tego strasznie!

      Nic nie napisalam o slupku z Popadii - bo na Popadie nigdy poki co nie dotarlam. Bylismy tylko na Grofie i Parenkach. Popadia nadal pozostaje w sferze mych marezn i planow na blizej nie okreslona przyszlosc. A zwlaszcza chatka pod Popadią, o ktorej mase rzeczy sie nasluchalam!

      Tu chyba sie nie da dodac zdjec. Ale da sie na maila! Moj mail biedronka.buba@gmail.com

      Usuń
    2. I ogromne dzieki za miłe slowa! Ciesze sie, ze podobają sie relacje z naszych wycieczek! Troche tego sie przez ostatnie kilkanascie lat nazbieralo! :)

      Usuń
    3. oj podobają, podobają :D
      siedzę, czytam, oczami wyobraźnie jestem z Wami :)
      Dziękuję za wspaniale spędzony czas...
      buba wydaj książkę, masz naprawdę dobre pióro...
      serdecznie pozdrawiam i ... czytam dalej :P
      krystyna

      Usuń