bubabar

poniedziałek, 19 lipca 2021

Stroma i Młyniec (2021)

Porzucamy tłumny szlak i skręcamy w boczne dróżki. Trasa krótko przypomina ścieżkę - szybko zmienia się w roztrajdaną koleinę wyrytą przez sprzęt zrywkowy. Dziwnie to wygląda - na sporym obszarze toto jeździło, jest kilka skrzyżowań i zjazdów ku dolinom.



Nawet na sam szczyt góry wjechało - chyba tylko po to aby rozgnieść borówki - bo drzew dla przemysłowej wycinki to tu raczej nie ma…


Ale gdyby turysta wjechał autem do lasu - nawet na szeroką, utwardzoną drogę - to zaraz byłby kwik, że niszczenie przyrody, że gatunki chronione, że piękno krajobrazu! Już nie wspomnę o sytuacji co by się działo, gdyby jakaś terenówka tak zryła borówkowiska… Wybitnie przypomina się stare powiedzenie: “Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie…”

Wędrujemy sobie więc tym błotnistym lejem grzęznąc po kostki lub wyżej. Acz z dwojga złego to tysiąc razy wolimy to, niż te potoki ludzkich ciał na podśnieżnickich, popularnych szlakach. Tu przynajmniej jest cisza, przerywana tylko mlaskiem naszych butów, które po raz kolejny z trudem wyrywamy z bagna.


Fragmenty trasy są w ogóle nie do pokonania, więc obchodzimy lasem.


A tak przedstawia się główny bohater porzucony w zaroślach. Na pierwszy rzut oka widać, że mniej od busia grzęźnie na bezdrożach ;)


Jednocześnie z dużą dozą rosnącego niepokoju rozglądamy się po okolicy. Zbocza tej góry zawierają nie za wiele miejsc rokujących na rozbicie namiotu… A jeszcze wzięliśmy ten większy, z racji na burzowe przepowiednie pogodowe i możliwość wymycia plecaków z przedsionka. Im bliżej szczytu (a to głównie nas interesuje) jest tych miejsc coraz mniej. Albo skałki, albo korzenie, albo błotniste ślady gąsienic. Albo spadziście jak szlag! No cóż - nazwa góry do czegoś zobowiązuje ;)

W końcu docieramy na szczyt.


Nie wiem czy już kiedyś wspominałam, że jest to moja ulubiona góra. Z tych polskich oczywiscie (bo mimo całego swojego uroku to porównania np. z Armaghanem niestety nie wytrzymuje ;)

Pierwszy raz wyleźliśmy na Stromą w 2008 roku. Baniak nas tu przyprowadził jak wracaliśmy z chatki pod Śnieżnikiem. W życiu bym nie przypuściła, że taka niepozorna górka może być aż taka urocza. Jeszcze wtedy był październik i wszystkie porastające zbocza borówkowiska cudnie poczerwieniały.



Relacji wtedy jeszcze nie pisałam, ale jakby kogoś interesowały zdjęcia to są TUTAJ.

Obiecałam sobie wtedy, że tu wróce - aby zanocować nieopodal szczytu i nacieszyć się tym miejscem dłużej. Nie sądziłam, że aby zrealizować ten plan minie aż 13 lat!

Na Stromej znajdujemy 3 skupiska skałek. Jedno najmniejsze.



Drugie takie ze słupkiem.




I kolejne z solidnym rumowiskiem kamulców.






I tu rozsiadamy się na obiadokolację i wieczorną nasiadówkę z herbatką i słonym karmelem.





Ciekawa struktura miejscowych skałek.


Z tej strony (i z tej odległości) to Śnieżnik prezentuje się całkiem fajnie!


A tu widoczek na czeska stronę.



W okolicy nie brakuje moich ulubionych rosochatości :)







Część z nich jest ponadpalana, ale w dosyć dziwny sposób. Raczej chyba od pioruna, niż od uciekniętego ogniska. Może wczoraj to tutaj tak waliło? Ten szczyt wyraźnie wygląda na miejsce, gdzie nie chciałabym siedzieć w czasie burzy.

Na skałkach siedzimy do wieczora, nacieszając się zmieniającym się oświetleniem, wiatrem i ciszą.



W czasie naszego poprzedniego pobytu nie było stąd widać żadnych zabudowań. Teraz już niestety się to zmieniło. Widać chyba 4 budynki. Stacje narciarskie na Czarnej Górze, no i na tej polance jakieś nowe domy.


Acz budynki stają na wysokości zadania i wieczorem nie zapalają świateł. Ciemność jest więc taka jak należy. Tylko po zboczach po drugiej stronie doliny ktoś łazi z bardzo silna latarką. Skądinąd ciekawe kto i po co. Raczej na przełaj po lesie i bardzo w kółko. I latarka jak jakiś szperacz. Myślę, że jakby pociągnął w naszą stronę to by nas oświetił. Ale na szczęście miał inne zainteresowania.

Zachód słońca mamy dosyć nietypowy, dzięki takowej jednej chmurce.


Po dłuższych poszukiwaniach udaje się znaleźć w najbliższej okolicy w miarę równe miejsce na namiot. Łączka obok byłaby jeszcze lepsza, ale totalnie zryły ją dziki i stoją tam teraz kałuże. Ciekawe czy tej nocy leśne świniaki też przyjdą pożywiać się koło namiotu.

Poranek wstaje pogodny. Śpimy długo bo namiot stoi w gęstwinie, więc nie robi się sauna.





Po namiotowych ścianach tańczą jedynie jasne punkciki - te promienie słońca, które przebiły się między gałęziami. Uwielbiam takie poranki w cienistym namiocie, wśród przebłysków zwiastujących pogodny dzień. Lepsze to chyba tylko złote promienie przebijające się między belami bacówki i przez sęki!

Śniadanie znowu na skałce! A jakże! :)


I gdzie to my dziś poleziem? Kluje się pewien plan!


Spełzamy w dół wąwozami.



Mijamy wiatkę przy Drodze nad Lejami - tu był plan uciekać jakby nadchodziła za duża burza ;)


Podługowata dziupla - ciekawe co ją wygryzło?


Klasyczny widok polskich lasów ostatnich lat…


Postanawiamy przejść się jeszcze na Młyniec. Tam też nie ma szlaku, więc liczymy na brak towarzystwa.


Widać jest taka reguła - albo tłum, albo zrywka. No cóż, raju nigdzie nie ma! ;)





Motylek


Widokowa łąka niedaleko szczytu. Może kiedyś wrócimy tu na biwak?



Im dalej w las, tym więcej skałek.



Szczyt Młyńca prezentuje się bardzo sympatycznie!






A! Wejście tu zajęło nam dużo więcej czasu niż przypuszczaliśmy - całe zbocza porośnięte są jagodami! Jagody były i na Stromej, i na Małym Śnieżniku.. Ale te tutaj są jakieś wyjątkowe! Raz, że na każdym krzaczku jest ich kilkadziesiąt, a poza tym mają jakiś inny smak! Jakby bardziej kwaskowaty? Trochę jak czereśnia? Trochę jak aromat dunajskiego wina? Kilogram ich zeżarłam na bank! :) A może więcej?

Gdzieś w oddali widać takie urwisko z krzyżem. Jakoś nie możemy namierzyć na mapie gdzie ono może być.


A na koniec jeszcze taki sympatyczny potoczek, do którego przytula się omszały murek.


Udaje się zejść w dolinę i tam zaczyna lać. Tak bardzo porządnie. Pewnie po to, aby nie było nam żal wracać do domu! ;)