bubabar

niedziela, 19 czerwca 2016

Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędrówki kwietniowe cz.13

Porankiem kierujemy sie w Beskid Niski. Zajezdzamy do Kotani gdzie jak zwykle robie zdjecie cerkwi. To chyba najczesciej fotografowana przeze mnie cerkiew. Szosty raz? Siodmy?


A potem szukamy chatki zwanej “Michata”. Malutki domeczek za wsia wykonany na bazie spichlerzyka i oferujacy noclegi w klimatach chatki studenckiej. Tyle slyszalam od znajomych, netowa stronka tez to potwierdzala (teraz juz nie dziala). Spod chaty piekny widok. Gospodarza nie ma akurat, acz obejscie wyglada jakby wlasnie wyszedl do sklepu. Cos sie suszy na sznurku, stoi jakas miotla, chrust na ognicho naszykowany. Siedzimy wiec z godzine i czekamy, wygrzewajac sie do sloneczka i sluchajac wszechobecnej okolicznej ciszy. Jako ze gospodarz nie wraca, dzwonimy pod znaleziony niegdys numer. Michal odbiera… i ze smutkiem w glosie stwierdza ze obecnie mieszka w Anglii… Chata nieczynna do odwolania… Oj jaka szkoda… Juz zesmy sie psychicznie nastawili na nocleg w jej pachnacych drewnem progach… Mam nadzieje ze kiedys bedzie okazja spedzic tu noc…





Odwiedzamy Swiatkowa z jej cerkwia pomalowana w specyficzne barwy- niebiesko-zielono- czerwona.

Chyba fajnie, bo przynajmniej jest inna od reszty (a beskidzkoniskie cerkiewki pod wzgledem ksztaltu sa takie same, nie to co orginalnosc formy np. na Roztoczu). Oprocz cerkwi mozna tez znalezc we wsi ciekawe pojazdy

Potem idziemy na tereny dawnej wsi Świerzowa Ruska. U wlotu doliny ktos hoduje rogacizne lesna.



Zmienili niedawno przebiegi szlakow. Na mojej mapie idzie tam tylko droga. Teraz jest szlak pieszy, rowerowy, szlag wie co jeszcze. Droga jest wysypana swiezym zwirem (tym razem chyba nie chodzi o polepszanie jakosci zycia mieszkancow- bo tam nikt nie mieszka). Co chwile stoja laweczki, stojaki na rowery, kosze, barierki, mostki, schodki- az dziwne ze nie ma wifi i automatow z cola. Nasz park w Olawie oferuje chyba wiekszy poziom dzikosci- o lesie nie wspominajac.



Sam cmentarzyk, gdy zostawic za plecami i odsiać z pamieci “udogodnienia dla unowoczesnienia i rozwoju turystyki”, to sam w sobie jest calkiem przyjemny. Zwlaszcza bania cerkiewno dachowa lezaca w trawie i kilka innych zelastw wygladajacych na resztki dawnego budynku tutejszej swiatyni.








Jest tez kapliczka o trzech postaciach i dwoch glowach.

Gdzieniegdzie mozna tez znalezc piwniczki

Przed wejsciem na teren wsi stoi tablica informujaca ze wstep jest platny- z racji wystepujacego tu PN. Tylko w sezonie sie buli wiec nas na szczescie nie dotyczy jeszcze. Co ciekawe nie ma budki z cieciem sprzedajacym bilety a nalezy placic smsem. Tzn. jest obowiazek zabierania ze soba telefonu w gory? I trzymiania go w stanie naladowanym? Bo inaczej nie mozna kontynuowac wycieczki szlakiem? Co jeszcze ciekawsze- w dolinie nie ma zasiegu. Operator nie wspolpracuje z parkowcami o dziwnych pomyslach? ;) No chyba ze “na sezon” zasieg wlaczaja ;)


Przejezdzajac przez wies Kąty rzucaja nam sie w oczy najpierw owce na zboczu a potem dziwny krzyz na szczycie jednej z gorek. Krzyz to- czy moze cos innego? Oplataja go jakby schodki. Postanawiamy wiec tam isc i sprawdzic. Pagor nazywa sie Grzywacka Gora. Po drodze mijamy koze z dwoma poltora tygodniowymi kozletami

Potem rzeczone owce z duza iloscia jagniat. Rowniez czarnych i bardzo puszystych. Ciekawe w jakim wieku konczy sie wolne zycie jagniecia i zostaje udekorowane we wraże kolczyki?



Czesc domow dalej od drogi jest milych dla oka.



Kamienista droga pnie sie pod gore. Spora jej czesc wypelnia zapach kwitnacych krzewow. Czasem droga idzie wawozem. Takie drogi kojarza mi sie z Beskidami z czasow jak bylam mala. Prowadzily do wyzej poloznych przysiolkow. Jeszcze smukle, wysokie snopki siana powinny po bokach stac (no wiem, wiem, dopiero jest kwiecien ;) )





Zielony szlak sie jakos rozsiał ;)

Mila szyszeczka

Im wyzej wylazimy tym wiecej olesionych oblych wzgorz wylazi znad widnokregu.


Na szczycie jest cos co jest miksem krzyza i wiezy widokowej- krzyz oplataja mocno zakrecone metalowe schodki. Duje bardzo silny acz cieply wiatr. Krzyz wyje metalicznym swistem. Rozmieszczone na nim anteny piszcza cieniutko. Schodki i cala konstrukcja wpada w wibracje i trzesie sie tak dziwnie, ze owo drzenie udziela sie rowniez rekom i nogom.







Widoki roztaczaja sie we wszystkie strony. Nie spodziewalam sie w tym miejscu tak widokowego pagora. Wracajac czujemy zapach dymu. Zupelnie jakby gdzies na zboczach siedziala jakas ukryta chatka. Zagladamy w boczne drogi ale zrodla zapachu nie udaje sie zdiagnozowac. Wieczorem zawijamy do bacowki w Bartnem. Czwarty trojkatny PTTKowski domeczek na naszej tegorocznej wschodniobeskidzkiej trasie. Mimo weekendu tlumow nie ma. Jacys rowerzysci przemykaja i chowaja sie w pokoju. Siadamy w pustej i ciemnej jadalni. Z okienka bufetowego wychyla sie Andrzej, gospodarz obiektu i zaprasza nas do siebie, do kuchni, do kaflowego pieca roztaczajacego wokol cieplo i swojski zapach.


Pierwszy raz w schronisku (nie mam na mysli obiektow typu chatka studencka bo to inne klimaty) ktos zaprasza nas za magiczna sciane “nieupowaznionym wstep wzbroniony”. Pierwszy raz w PTTKowskim obiekcie ktos traktuje nas jak gosci i towarzyszy a nie klientow i petentow. Dzis w wielkich garach czai sie zur i pierogi łemkowskie, czyli takie z kasza, miesem, ziemniakami i czym sie da, czym chata bogata. Kabaczek pelza po lawach i stolach, drapiac z zaintersowaniem porowate powierzchnie, zapominajac jakos ze juz jest wieczor i powinna byc zmeczona. Odkrywa tez cienie rzucane przez jej lapki i przez godzine probuje je zlapac. Po co zabierac dzieciom zabawki w gory? Cien jest tani, lekki, wbudowany i najbardziej “interaktywno-edukacyjny” :) Gadamy dluzsza chwile z Andrzejem o tendencjach w polskiej turystyce, psychice niemowlat, wzglednosci popularnych slow pokroju “duzo” czy “czesto” oraz nieodkrytych funkcjach ludzkiego mozgu. Schronisko otrzymalo kiedys dawno temu tytul i dyplom “Zlotej Popielicy”. Niestety od kilku lat nie spotkamy juz tu tych sympatycznych myszorkow. Ponoc zagniezdzil sie tchorz i je wszystkie wystraszyl. Jest mi niezwykle smutno z tego powodu. Na chwile wpada tez do kuchni znajomy chatkowego, ktory niedaleko bacowki trafil na pare jeleni. Nagral je na komorke. Niesamowite widowisko trafic oko w oko, na wyciagniecie reki na takie olbrzymy! Rozmawiamy tez o zdjeciach. O tym co nieruchomy kawalek papieru jest w stanie powiedziec. Andrzej zbiera zdjecia swoich znajomych i turystow ustawianych na ganku bacowki. Specyficzne zdjecia w starym przedwojennym stylu. Ustawiane, sztywne, bez usmiechu, z powazna twarza. Jak ze starych prababcinych wizyt u fotografa wlazacego pod szmate wiszaca z tylu aparatu. Zdjecia sluza chatkowemu jako kanwa do opisowych historyjek ktore umieszcza na fejsbukowym profilu schroniska. Zgadzamy sie na takie zdjecie, ciekawe jaka historyjka przypadnie nam w udziale. Jakos ciezko mi siedziec patrzac w aparat i nie usmiechac sie. Kaciki ust jakby same drgaja aby wystrzelic do gory. Czlowiek ma jakies tiki nerwowe zeby pomachac rekami, albo ustawic sie w glupiej pozie. A tu siedz prostu, nijako, jak wyprana z zycia kukła.

Niemowle tez sie wczulo w chwile i pozuje z powazna twarza. Az dziwne bo nawet do paszportowego zdjecia wywalila jezor

Pytam Andrzeja czemu preferuje akurat takie sztywne, zimne zdjecia. Twierdzi ze lubi wlasnie takie bo one sa prawdziwsze. Bo jak nie mozna sie wyszczerzyc, zamachac łapami, podskoczyc czy pokazac jakis modnych gestow to opadaja przybrane maski. I jest szansa ze z ludzi bedzie emanowac cos bardziej prawdziwego, cos z dna duszy. Ogladamy zdjecia innych turystow w galerii chatkowego. Ekip z ktorymi sie przyjazni, bywaly tu przelotem lub przyjechaly na tematyczna impreze. Andrzej pokazuje nam tez pewne zdjecie o mrocznej historii Jest na nim dosc spora ekipa. Organizator tej imprezy tydzien pozniej sie powiesil. Ponoc sporo osob rozpoznaje wsrod kilkunastu osob na schodach ta jedna, wlasciwa. Czy ze zdjecia moze emanowac smutek, zrezygnowanie czy jakas inna zla energia? Widac moze… Bo ja tez zgadlam.. Pokoje schroniskowe maja ciemne drewniane sciany o dlugiej historii. Nocuje tu sporo wycieczek szkolnych, tematycznych obozow mlodziezowych albo zorganizowanych warsztatow dla dzieci np. surwiwalowych. Ze sciennych napisow mozemy sie dowiedziec co budzilo emocje mlodziezy od lat 80tych do teraz. Co mysleli o swoich kolegach, nauczycielach, polityce, sporcie, opiekunie bacowki, nauce czy turystyce. Sporo napisow jest pustych i wulgarnych acz mozna tez znalezc kilka perelek. Dzis lokatorow budynku mozna policzyc na palcach jednej reki. No dobra- liczac chatkowego i niemowleta trzeba uzyc tez drugiej. Sa wiec szerokie puste przestrzenie, chrobot kornikow. Wogole to schronisko ma niesamowita akustyke- slychac dkladnie wszystko co dzieje sie na innych pietrach.



W jadalni, co ciekawe, zachowal sie otwarty kominek. Wyglada na dosc zabytkowy.

Obchodze schronisko dookola.



Zwracaja uwage rozne konstrukcje, jakby totemy, kieł mamuta, czacha w berecie.



Najlepszy jest cycaty motocyklista o szczuplej twarzy!

Schronisko na tyle przypada nam do gustu ze postanawiamy zostac tu dluzej i polazic gdzies po okolicy. I znow tu spac. I znow wieczor spedzic przy rozgrzanych kaflach pieca, przy skwierczacych na patelni pierogach i dziwnych, nieraz dosc niepokojacych i nietypowych rozmowach. cdn