bubabar

środa, 1 kwietnia 2015

Ukraina - Donbas część 2 - Okolice Doniecka (2011)

Do Doniecka jedziemy elektriczką z Mariupola. Po drodze mijamy drugi co do wielkosci kombinat Mariupola



Zimno jak szlag i wieje ze wszystkich szczelin. Rozgrzewamy się lubelska żurawinówka przywieziona jeszcze z Polski. W pociągu handlują wszystkim oprócz upragnionych pierożków i wareników :( Można nabyc gazety- odpowiednik naszego „Super Expresu”- skąd mozemy się dowiedziec, ze Verka Serduszka wychodzi za mąż (ups, a ja myslalam, ze to facet ;) ). Jest tez gazeta kryminalna „Cziornaja koszka” a na tytułowej stronie rodzinne morderstwo pod Odessą z użyciem piły spalinowej. Sprzedają tez krzyżówki, skarpety, robocze rękawice albo lekko używaną motykę. Noszą tez po wagonie coś, co przypomina szare, filcowe mufki- nie wiem czy to jest z psa, czy dla psa- ale nazywa się „sobaczka” ;)

Przemawia tez staruszka, która miała objawienie. Rozmawiała niedawno z Matką Boską. Teraz na swiecie alkoholizm, narkomania, złodziejstwo, ale kto się tego wyrzeknie to uda mu się nawiązac kontakt z siłami nadprzyrodzonymi. Nie wszystko jednak od razu. Rozpoczynamy codziennymi rozmowami ze świetymi, którzy nam dadzą wskazówki jak postepowac dalej.

Elektriczką jadą przewaznie starsi ludzie i wiozą drzewka na działke. Rozmawiają, śmieją się, jedzą, graja w karty...




Jedzie tez jeden mlody, lat kilkanascie. Glowa wbita w kołnierz modnej kurtki, zacięta , wręcz wroga mina, słuchawki szczelnie na uszach, ciemne okulary na oczach mimo jeszcze porannego mroku. Na kolanach laptop. Zdawaloby się, ze stara się wszystkimi mozliwymi sposobami odgrodzic od sympatycznego, elektriczkowego tłumu, udaje , ze nie ma z nim nic wspolnego, ze jest jest z innego, lepszego swiata. Ale mimo wielkich staran- dla nas jest integralnym skladnikiem tej donieckiej elektriczki, zabawnym i smutnym zarazem...

W Doniecku, nagle i bez ostrzeżenia, wpadamy w inny świat.. Paskudny, drogi, szybki, głosny, bezosobowy. Świat, którego mamy przesyt na co dzień i od którego staramy się uciekać.. Już wiem skąd był ten „młody” z pociagu..

Na dworcu kolejowym trwa remont- „No bo euro bedzie”- uświadamia mnie dumna babka w kolejowym uniformie. Z tej racji komnaty oddycha zamkniete, poczekalnia zamknieta. Kibel jest, ale nie tam gdzie zwykle, tak, tak, na pewno jest, ale nikt nie wie gdzie.. No to zdechł nasz cały plan kilkudniowego pobytu w Doniecku z noclegami na dworcu.. Pytam o noclegi w przydworcowym hotelu „Rubikon”. 350 UAH od osoby, a na dodatek wyelegantowany, zlany dezodorantem odźwierny mówi do mnie po angielsku (choc zapytalam o nocleg normalnie). Patrze na niego z odrazą. On na mnie też.. Nic tu po mnie..

Ruszamy zatem na poszukiwanie „noclegów rezerwowych”, które spisalam z przewodników albo ktos na forach polecal.. Hotel „Szachtar” jest po remoncie. Wygląda jak szklana płyta, która picuje do połysku kilka mrówek zawieszonych na sznurkach.



Po „Drużbie” została dziura w ziemi, „Olimp” w remocie.. „Dynamo” nie ma nawet szyldu, ale ma za to zgrymaszona niunie na pseudorecepcji, która oświadcza , ze ostatecznie może łaskawie sprawdzic w kartach czy maja jeszcze miejsca za 300 UAH.. Hotel „Eva” jeden wydający się choc odrobine odpowiednio ekskluzywny do kosmicznej ceny.. I co wazne- miła obsluga, która zaraz zaczyna mi wymieniac jakie usługi maja w pakiecie, z których bym mogla korzystac podczas pobytu.. Kilka innych miejsc noclegowych wyglada tak, ze nawet nie wchodzimy zapytac.. Co za nienormalne miasto?!?!? Szukalam już noclegow w Odessie, Kijowie, Lwowie, Krakowie, Warszawie- a czegoś podobnego nie było nigdzie!

Wokół buduja się jakieś apartamentowce, a za wysokimi płotami siedzą pozamykane na głucho małe sklepiki i bary... Mówią tu, ze to ponoc wszystko z racji przyszlorocznego euro.. Grunt to wydac miliony na hotele, stadiony i „nowoczesny wizerunek miasta”- coby przez miesiąc szlachta mogla się bawic.. To nic , ze 50 km dalej ludzie nie maja co jeśc, a toksyczna ryba ze scieku pod kombinatem jest rarytasem..



Praktycznie nie widziałam jeszcze miasta tak pełnego kontrastów jak Donieck... Przypominaja mi się jakieś filmy o Ameryce Poludniowej gdzie szklane biurowce pod niebo otaczają osiedla slumsów, gdzie bogate mafie muszę jezdzic z ochroną, odpierajacą ataki uzbrojonych band wygłodniałych dzieciaków.. Wygląda jakby Donieck w przyszlosci czekał podobny los..

W calej stolicy Donbasu wieś przeplata się z miastem, nowe ze starym, mieszaja się ideologie i zwyczaje. Picowany na połysk dworzec i centra handlowe, a obok drewniane, zapadniete w ziemię chałupki.. Odnowiony koscioł przy moście zdobionym w sierpy i młoty. Nowego chyba jednak jest więcej, albo jest bardziej agresywne i wali w oczy..




Nie udaje nam się namierzyc zadnej normalnej knajpki tzn bez ciecia w drzwiach z wypisanym na gebie „wpuszczamy tylko noworuskich”. Po prawie 8 godzinach łażenia i kilkunastu kilometrach zrobionych zakosami (źle się chodzi cały dzien z plecakiem po asfalcie, oj źle...) głodni jak wilki lądujemy w zatłoczonym mcdoladzie, na jednym z bardziej obrzydliwych, ryczących rond miasta. Stoje jak durna w kilkudziesiecioosbowej kolejce po żarcie. Przede mna same wygolone łby z grubymi portfelami wypchanymi 500 i 200 hrywnowkami.. Teraz juz nie złoty łancuch na szyi jest wyznacznikiem pozycji społecznej. Kazdy szanujacy się , nowoczesny mężczyzna chodzi cały czas z bezprzewodową słuchawką od komórki na uchu, poprawiając co chwile czy dobrze siedzi i rozgladajac się czy wszyscy widzą...

Już prawie nie majac żadnych nadziei chce spytac o noclegi w sklepie zoologicznym. Przede mna jakas lalunia przez pół godziny cos kupuje, wybrzydza.. Okazuje się, ze ona kupuje „zestaw do manicure dla psa”.. Pilniczki, lakiery, brokaty.. Za cene wyższą niż emerytura Jury z Siedowa... Nie mogę.. Wychodzę.. Zbiera mi się na wymioty...

Myśle tylko o tym by wsiąść w pierwszy lepszy autobus, pociag i wyjechac stąd, nie wazne w jakim kierunku.. Wyjechac- szybko i daleko., bardzo daleko.. Jak to mowią o Moskwie- najlepiej na „sto pierwszy kilometr” bo tam zaczyna się prowincja..

Nie dam 700 UAH za nocleg w hotelu, gdy tyle wynosi emerytura statystycznej, miejscowej babci! Ta kasa moglaby sprawic wiele radosci niejednemu, szaremu czlowiekowi w tym kraju.. Nie dam zarobic pier**** nowobogackim burakom!! Wole dac ta sume menelowi na wódke, niech ma troche radosci w zyciu.. Może da się gdzieś przesiedziec noc w parku, na ławce? Bo dworcowa poczekalnia oczywiscie w remoncie...

Zaglądamy jeszcze do internatu „dla artystów cyrku”. Trzy lwy- dwa błyszczące i jeden puszysty pilnują wejscia, wspólnego dla owej bursy i chińskiej restauracji.



Toperz zostaje z plecakami. Wchodze, uderza swojski zapach akademika :). Pytam babke w recepcji czy są miejsca. Twierdzi, ze to nie hotel i jest dostępny tylko dla cyrkowców. Mówie, ze jak trzeba to ja moge się poduczyc. Przez myśl mi przechodzi aby zrobic kilka fikołków w holu, ale chyba jestem zbyt zmęczona. Babka gdzieś dzwoni, rozmawia z kimś sciszonym glosem więc nie bardzo rozumiem, po czym wsadza mnie w winde, naciska cyferke „7” i brrrrrrum – jade gdzies do góry.. Tam czeka na mnie druga babka, której opowiadam łzawą historie naszego spotkania z Donieckiem. Babka cos mruczy: „to już nie to miasto co kiedys..” i prowadzi do pokoju. 150 UAH i o 7 rano ma nas nie byc- bo nie wolno im przyjmowac obcych.... Uffffff, męczace te jesienne wyjazdy bez namiotu.. ;)

Lokujemy się w milym pokoiku na 7 pietrze. Widok z okna na całe miasto: wieżowce, markety, huty.. Okno zalepione kolorowym plastrem, przytulne kapy w kwiatki.. Tylko dlaczego o taki normalny nocleg trzeba walczyc?





Przeraża w dzisiejszym swiecie ta iluzja wyboru.. Mamy w miescie wiele hoteli tylko wszystkie tak samo ekskluzywne i za kosmiczne pieniadze.. Można wybierac sposrod tysiaca oprawek na okulary w salonach optycznych- o ile chcemy kupic kwadratowe.. Mozemy kupic auto czy komórke z przeroznych firm- ale wszystkie wygladaja tak samo.. Mamy prawo glosu, mozemy wybierac rozne partie polityczne, ale wszystkie tak samo maja w d.. los przecietnego obywatela...

Oczywiscie w okolicy nie ma normalnego sklepu- musimy isc odstac godzine w obrzydliwym markecie, zeby zdobyc jedzenie.. Wieczorem degustujemy piwo „biełyj miedwied” a jakas pobliska fabryka włącza chyba nocny tryb pracy. Szyby zaczynają dźwieczec, wogole mury wpadaja w jakieś dziwne wibracje...



Wstajemy ciemna nocą, chyba gdzies koło 5 i wychodzimy na zimny swiat.. Obok płonie kosz- może jakiś turysta spedzał noc na ławce i tak chcial się ogrzac?



Na dworcu w Doniecku podejmuje kolejna próbe odnalezienia kibelka. Jest gdzies na koncu swiata, a elektryczka za 15 min. Pytam babuszek sprzedajacych pierozki- „Gdzie tu kibelek?”. Jedna z nich mi na to: „A kupisz pierozka?”- „Ale mi się chce sikac a nie jeść”. Druga babuszka dostaje ataku smiechu, dlugo nie może się uspokoić, po czym prowadzi mnie najkrótsza drogą do kibla..

Zamykaja się za nami drzwi elektriczki. I znów jest fajnie :) Kwitnie handel- tym razem najwieksza popularnoscia cieszą się kolorowe kokardy. Babka przemierza pociag cala nimi obwieszona. Dyndaja na szyi, agrafkami przypiete do ubrania, kilka nawet wisi na uszach. Przygrywa tez jakiś gość na harmoszce. To chyba najbardziej oplacalna praca- kazdy bez wyjatku wrzuca mu jakiś pieniążek do torebki.



Wysiadamy w Gorłowce. 10 sekund i już wiem, ze polubilam to miasto! Zasiegamy informacji o noclegach u babki opiekującej się kibelkiem. Pyta czy wolimy wygodne kwatery czy może przyfabryczny hotelik? Powstrzymujac emocje i nagly wybuch entuzjazmu odpowiadam spokojnie, ze chyba wole hotelik :)

Dalej kładka nad torami, z której widac roznoksztaltne hałdy, komunistyczny pomnik, chodnik pełen szeleszczacych lisci, pamiatkowa tablica w miejscu ,gdzie Kutuzow mial odrąbana reke, polopuszczona fabryka, huczace maszyny, dużo drzew, jakby zdziczały park... Tak... Gorłowka nam się bardzo podoba!!





Polecony hotelik okazuje się zamkniety ale... jest wejscie od podwórza! W srodku miła babka i przestronne wnetrza jakby dawnego pałacu.



To musial być jakiś bardzo elegancki hotel 30 lat temu :-) Dostajemy ogromny pokoj z widokiem na fabrykę.



Babka z recepcji informuje nas, ze ciepla woda będzie codziennie ale nie wiadomo kiedy- zalezy kiedy fabryka puści :-)

Dziś włóczymy się troche bez celu po miescie..tzn. celem jest kupienie mapy co wcale nie jest takie proste. Odwiedzamy wielki lokalny bazar gdzie jak zwykle najbardziej cieszy mnie stoisko rybne.




W Gorłowce zwraca uwagę mily tabor autobusowy.



Horyzont zamykaja szpiczaste hałdy o żłobionych zboczach. Ruszamy w stronę jednej z nich. Mijamy tereny wiejskie i jakby troche gorzyste, klimatyczne sklepy orurowane w charakterystyczny dla okolicy sposob.




Jakas babka dopytuje się co tak zawziecie fotografuje w okolicy. I znow, jak kiedys we Lwowie, sytuacje ratuje kot. Babka puchnie z dumy gdy mowie jej, ze uwielbiam ukrainskie koty, puszyste, kolorowe i gruboogoniaste! I ze u nas nigdzie nie ma tak pieknych futrzaków! Faktycznie kręcący się kolo obejscia kot robi ogromne wrazenie- wyjatkowo mądrze patrzące niebieske oczy, jaby lekko uśmiechnieta mordka, wyglada jak jakiś zaklety szaman.. Przypomina mi tez troche sowe- nie wiem dlaczego...



Dalej przez chaszcze, błotniste parowy i doline jakiegos strumyka docieramy do torowiska wiejskiego tramwaju. Miłe wagoniki turkotają między drewnianą zabudową, na torach brykają cieleta i dostojnie pasą się krowy, czochrając co chwile o słup. Gdzies z boku powiewa pranie, ktoś rabie drewno, dolatuje zapach domowego obiadu..





Na małej wąskiej uliczce, gdzie chyba samochód przejezdza raz dziennie odkrywamy przejscie dla pieszych- chyba domowej roboty..



Docieramy w koncu w tereny kopalniane. Szyb z kilkoma zębatkami i gwiazdą- która można zapalic tylko wtedy jak zostanie wykonana norma- jak uczyly „Kroniki Filmowe” ;) Biegam wokół robiąc zdjecia buchających par...







W hoteliku babka z recepcji popija z jakims gosciem wódeczke. Speszona, ze ja nakryłam zaczyna się tłumaczyc „Bo tu teraz tak zimno”. Mając nadzieje, ze nas zaproszą do flaszeczki potakuję: „Oj tak, zimno, nawet bardzo zimno”. Za 5 min przychodzą do nas do pokoju i nam włączaja klimatyzacje, zeby ogrzała pokój... No to żesmy się dogadali... ;)

Kolejny dzien jest pochmurny i zimny. Bardzo zimny. Ubieramy na siebie wszystkie cieple ubrania, nawet wełnianą czapke. Nie pomaga! Zimno! Odwiedzamy zatem bar dworcowy gdzie zjadamy po dwa pierozki, wypijamy herbate i po setce wódki. Pomaga! :-) Bar wogole jest bardzo mily. Pod stolikami włóczy się piekny, puszysty kot, od czasu do czasu donosnym miauczeniem przypominając klientom o swojej obecnosci. Nie mają w barze pierozkow z kapusta, acz babka poleca isc do hali dworca, kupic od babuszek i przyniesc- to ona nam odgrzeje i poda na talerzu. I jak to się ma do zakazów spozywania wlasnego jedzenia w schroniskach??



Posileni suniemy ku widzianym z wiaduktu hałdom i na osiedle o wdziecznej nazwie „88 kwartał”.

Idziemy wzdłuz torów, ktorymi czasem przemknie jakiś kopalniany pociąg.



W cieniu wielkich hałd czają się maleńkie wiejskie domki, gdzie gdakaja kury a gospodarze na żużlowatej ziemi uprawiają ogródek.




Najwieksze wrażenie robi na nas jeden domek. Jest zamieszkały. Połozony prawie na terenie kopalni, pod osuwającym się czarnym zboczem.. No coz.. Ktos ma blisko do pracy... Razem ze swoim płotkiem, małym kominkiem na dachu i kwiatkami w oknach robi wrażenie jakiejś fatamorgany, doklejonego obrazka wycietego z gazety o innej tematyce...



W ogóle w okolicy dominuja na domkach kominy o ciekawych kształtach. Czy po prostu są samodzielnie lepione z gliny przez gospodarzy czy jest jakiś inny powód ich specyficznego kształtu?

Blokowisko miesza sie tu z wiejska zabudowa



Na osiedlu wystepuja sympatyczne supermarkety



W ogóle sklepy sklepami ale kwitnie przydrozny handel wszystkim- tu worki z kartoszką, tu ryba suszona, tu inne kabaczki, dynia czy cebula.. Najwiecej kartoszki..




Występuja tez ciekawe rozwiązania architektoniczne- drabiny łączące balkony róznych pieter. Przeciwpozarowe? Mieszkania kilkupoziomowe? Ale na pewno dowcipy o kochanku ukrytym i uwięzionym na balkonie gdy mąż wraca z delegacji traca tu racje bytu.


Na osiedlu jest tez kilka opuszczonych domów- dwa wiezowce i dwa pałacykopodobne. Wiatr tylko huczy w ciemnych otworach okiennych, czasem odezwie jakas wyjąca blacha a wchodzac do srodka czuc oddech mokrego betonu...Musi to być raj dla dzieciaków bawiących się w chowanego, w wojne, podchody czy wywolywanie duchów... Chociaz kto wie? moze teraz już dzieci się tak nie bawią?




Włazimy jeszcze na pobliską hałde. Przypomina kształtem jakby wulkan, o żłobionych erozja zboczach i cieniowanych różnobarwnych odcieniach.




Zaczyna padać. Obrzydliwa lepka mżawka.. Niebo się zawleka czarnymi chmurami i zaraz robi się jeszcze ciemniej..

Wracamy przez zdziczały park.. Natrafiamy tam na mały cmentarzyk- typowy pomnik z czerwona gwiazda a wokół troche mniej lub bardziej zapomnianych grobów. Głównie to ludzie polegli/zmarli w latach 30-40 tych,wystepują zarówno krzyże, jak i czerwone gwiazdy..



Nagle przykuwa wzrok nietypowy grób. Rocznego dziecka. Jeden jedyny taki. Calkiem nowy, z 99 roku. Wyglada jakby ktos nie chcial/nie mógł/ nie miał pieniędzy aby pochowac dziecko na zwyklym cmentarzu, więc przyniosł je tu.. Kilka jakby pozbieranych w okolicy kamieni, znicze, kwiatki...i zdjecie.. Zdjecie maluszka świdrujacego oczkami w niecodziennych gości.. Żaluje, ze nie mam jakiejs swieczki, zeby postawic.. A wzrok tego dziecka widze wbity w siebie jeszcze dlugo. Wrazenie to mija jak wychodzimy z parku..




Od rana pada..tzn nie jakas mżawka tylko ściana deszczu. Owijamy się szczelnie w kurtki, bierzemy parasole i ruszamy zaprzyjaźniac się z tutejszym taborem tramwajowym.

Tramwaje jada, ale w przeciwna stronę.. Mija chyba z godzina.. Jest coraz zimniej a deszcz zacina pod przystankową wiatę. Rozgrzewamy się cytrynówką. Na przystanku kwitnie życie towarzyskie. Dwie Cyganki podśpiewuja i tańcza przytupując. Jakas babka zachwyca się moją rybacka kurtka przeciwdeszczowa. Inna chwali walory marchewki wyhodowanej na zachodniej Ukrainie. Jest ponoc slodka i krucha. Az strach się bać jak smakuje ta z ogródkow pod donbaskimi kombinatami.. Tracimy już nadzieje na przyjazd naszego tramwaju.. Rozważamy już odwrót do suchej, cieplej i przytulnej knajpki dworcowej.. W koncu po prawie półtorej godzinie nasz tramwajek nr 8 wtacza się na przystanek.

Uwage zwracaja kasowniki- dziurkacze, takie jak i u nas kiedys były. Te dodatkowo maja fajna, duża wajche :)



Niestety okna są mokre i zaparowane, więc zarówno podziwianie swiata jak i robienie zdjec jest mocno utrudnione.

Linia nr 8 w Gorłowce ma najdluzsza trase. Tramwaj jedzie w większości przez tereny wiejskie. Mijamy małe domki z kolorowymi rzeźbionymi okiennicami, płoty drewniane, kamienne, azbestowe, z blachy falistej.



Na tory właża koty, psy, czasem przebiegnie wystraszona zmokła kura.

Momentami dzielny tramwajek przebija się przez chaszcz i las zarosli, różnistych drzew i krzewów, pnaczy zwieszających się nad torowiskiem. Czasem o szybę rozchlapie się jakiś dojrzały owoc albo przyklei do szyby porwany wiatrem liść.. Raz po raz słychac donośne łubuduuuu jak gałęzie uderzaja w dach czy sciany. Ale tu ludzie jeszcze nie tworzą sobie sztucznych problemów i nie przejmują się glupotami typu „lakier się porysuje” czy „owoce i liscie pobrudza karoserie”. Rosliny i tramwaje staraja się razem życ i współistniec, kazde z nich walczac o swoj kawałek terytorium.

Tramwajek ma przesuwne drzwi, które na szczescie się nie domykaja. Przez szpare można robic zdjecia i ogladac skąpany w deszczu i szarudze swiat.



Przejezdzamy tez przez srodek jakiegos kombinatu- jakiego to nie wiemy, bo na mapie nie raczyli podpisac zakładow przemyslowych. Pewnie dlatego by wróg i szpieg zmylił swe szyki ;)

Gdy robimy tramwajem już ponad jedna pętle, kierująca wykazuje się duza czujnoscia: „Riebiata czy wyscie się przypadkiem nie pogubili?” Na kolejnej petli zostajemy wyproszeni z pojazdu, bo „koniec trasy”. Na targowisku zaprzyjazniam się babcia kibelkową, która niezmiernie się cieszy , ze podoba się nam jej rodzinne miasto i ze lubimy klimaty przemyslowe. Poleca nam odwiedzic dzielnice 88 Kwartał, wspiąc na jakas hałde i przejechac się tramwajem ósemka. Jeszcze bardziej się cieszy jak opowiadam, ze już tam byliśmy.

Po odwiedzeniu lokalnej knajpki pakujemy się w tramwaj nr 1, który trase ma krotsza niż ósemka ale również wiejska i klimatyczną. Objezdzamy z drugiej strony hałde znana nam już z wczorajszej wycieczki. Dymy unoszace się znad wiejskich kominów coraz bardzie przypominaja, ze jestesmy głodni i trzeba by cos zjeść.



Kolejnego ranka jedziemy do Nikitowki, to tylko jedna stacja elektriczka, więc jedziemy na gape bo żaden konduktor nie zdążyl przyjsc. Nikitowka robi wrazenie osady zapomnianej i czesciowo opustoszałej. Dużo domów ma ciekawy, niespotykany gdzie indziej rdzawy kolor. Toperz sugeruje kwasne deszcze.




Jedno jest pewne panujace tutaj zanieczyszczenie nie przeszkadza na pewno roslinnosci , która bujnie porasta wszystkie skwerki, wciska się pomiedzy domy, ogrodki, samochody. Tutejsze osiedla wygladaja raczej jak dorodny park, ktoremu ludzie wydarli kawalek ziemi aby zbudowac tam domy. Widac tu wyraznie, ze o roslinnosc nie trzeba specjalnie dbac- wystraczy jej dac spokoj i przestac aktywnie niszczyc- przerzedzac, podcinac, kosic, przekopywac, co niestety ostatnio u nas bardzo weszlo w mode :( Jak tu musi być pieknie wiosną , gdy w tych wszystkich chaszczach az roi się od ptactwa i pachnacych kwiatów! Na tego typu osiedlach dobrze hoduja się ptaki, dzieci, koty i nietoperze. I buby oczywiscie! :-) buby zdecydowanie najlepiej! :-)

Zdecydowanie można tu uzyc na okiennicach!







Kierujemy się na znaczone na mapie hałdy. Docieramy do nieuzywanej kopalni im. Izotowa.

W kopalni wydobywano wegiel, obok stala fabryka gdzie oczyszczano wegiel z zanieczyszczen. Fabryke rozwalili w ostatnich latach. Pozostaly ruiny dwoch budynkow przypominajacych mini wieze. Obecnie kopalnia już nie przeprowadza wydobycia, ale kreca się tam ludzie, pracownicy, pilnuje pies, bucha para. Ponoc ich dzialania maja na celu przeciwdzialanie zalania kopalni i okolicznego terenu. Sama kopalnia jak kopalnia, ale najciekawsze są dla nas okalające ja hałdy- zupelnie różniace się od hałd znanych mi z Górnego Śląska. Prawie nie porośniete roślinnoscia, jak łapy jakiegos potwora rozpełzają się na boki. Zbocza żłobione, czarne lub przecierane na ceglasto-pomarańczowy kolor, dający złudzenie jakby hałda się żarzyła. Krajobraz jak na Marsie albo idealny plener do kręcenia filmow katastroficznych ;) Nie wiem co za paskudztwo zostalo na te hałdy wysypane, ale nie wygladalo to przyjaznie, więc na ich szczyt nie weszlismy. Kałuże w okolicy są rdzawe i ciekawie pachną. Na terenie calej kopalni kręci się dużo ludzi pozyskujących chyba kolorowy złom. Kują beton i coś z niego wyciągaja. Nie rozmawialismy z nimi. Oni zauwazyli nasza obecnosc, my ich , ale jakos nie doszlo do zadnego kontaktu, kazdy zajmowal się swoim- my robieniem zdjęc, oni waleniem kilofami w beton.














Jutro suniemy do Swiatogorska!

CDN



Wiecej fotek z tej czesci wyjazdu:

Gorłowka - ZDJECIA

Gorłowka tramwaje - ZDJECIA

Gorłowka, 88 kwartał - ZDJECIA

Nikitowka - ZDJECIA

Nikitowka, Szachta Izotowa - ZDJECIA

Donieck - ZDJECIA

2 komentarze:

  1. "Szachta imieni N.A. Izotowa". Nie wiem, kim był ten pan, ale jest jak najbardziej na miejscu w takim miejscu - samo nazwisko brzmi jak nazwa jakiegoś pierwiastka chemicznego :-D

    OdpowiedzUsuń