bubabar

środa, 10 lutego 2016

Sympatyczne sklepy i podsklepia (Ukraina)

Wsrod karpackich dolin czy poleskich bagien, zapadlych osad rozrzuconych wsrod pylistych drog- wiejski sklepik czesto jest glownym punktem kulturalno-rozrywkowym wioski. Najczesciej mozna go znalezc kolo cerkwi, albo tam gdzie zabudowa staje sie bardziej zwarta. Tam mozna zjesc, wypic, pogadac o zyciu z miejscowymi, skombinowac nocleg czy dowiedziec sie o ciekawych miejscach w okolicy. Co drugi sklepik pelni tez fukcje knajpy a sprzedawczyni nieraz usmazy na zapleczu jajecznice czy inne pielmieni. Nie wszedzie zachowaly sie przybytki z drewna czy rdzewiejacej blachy falistej. Z roku na rok tez coraz mniej juz poradzieckich klockow z poprzekrzywianymi literami sprzed conajmniej 30 lat. Ale gdzieniegdzie, z dala od glownych drog mozna jeszcze takie sympatyczne sklepy napotkac. Czesc z tu zaprezentowanych zapewne juz nie istnieje - ulegly odnowieniu, zamknieciu lub zburzeniu.

Chyrów. Wsrod skapanego w ogromnych kaluzach miasta, znajdujemy sklep pilnowany przez ogromne , spiace na dachu, psisko.



Do naszej biesiady przylacza sie dosyc gadatliwy i namolny miejscowy jegomosc, zwany Olehem. Glownie probuje nas przekonac do swojej dosyc pogmatwanej wizji wiary, dzieki ktorej bedziemy miec szanse uniknac wiecznego potepienia.




W Jaworowie sa cztery sklepy. Za glowny cel dnia postanawiamy sobie aby pod kazdym wypic przynajmniej jedno piwo.
Kazdy sklep jest troszke inny. Najciekawszy jest chyba pierwszy. Stanowi go szczelny kontener z pordzewialej grubej blachy. Mocno sie zastawiamy czym mial byc w momencie jak byl produkowany - acz zgodnie przypuszczamy, ze raczej nie sklepem w malej karpackiej wiosce. “Budynek” charakteryzuje sie tym ze zapachy tylko wchodza do niego, albo sa wnoszone ale w zaden sposob nie sa juz w stanie sie wydostac. W srodku wiec wiruje niesamowita mieszanka wszystkiego, od karmelowych cukierkow i fiolkowych perfum po obornik.



Drugi sklep ma wybitnie komunistyczne korzenie. W srodku pelni rowniez role baru, ze stolikami i krzeslami trącajacymi troche jakims wspomnieniem kina czy domu kultury. Na scianach spod bialej farby przebijaja tez jakies odezwy z czasow minionych. Przy stolikach siedza babuszki dzielnie dojace wodke z musztardowek.





Trzeci sklep stanowi zwykla drewniana chalupa- i nie sprzedaja w nim alkoholu!



a czwarty to jakis zwykly maly baraczek czy inny tam wagon.




Butelka (sa dwie Wyzna i Nizna). Tu dzielny kolektyw zdobywa kolejne podsklepie. Spotykamy tu trzech miejscowych, ktorych bierze na wspomnienia, glownie te z czasow wojska, do ktorego byli zsylani na rozne krance dawnego imperium. Jeden sluzyl w Murmansku. Jechali tam kilka dni. Bylo ciemno, zimno i podle zarcie. Przydzielili go na jakis statek, gdzie codziennie bylo rozplatywanie lin, mokre buty i smrod starej ryby. Nie jechal do domu na przepustke bo nie mial za co. Drugi sluzyl na jakiejs wyspie kolo Czukotki. Jechali tam dwa tygodnie. Na wyspie byly ich koszary i tundra. Mieli tam jakies radary ale twierdzi ze nie wie do czego sluzyly. Przez dwa lata nie widzial zadnej kobiety a i slonce rzadko tam zagladalo.

Trzeci sluzyl gdzies troche blizej. Jechali tam cala dobe. Klimat na miejscu byl przyjazny i cieply. Karmili swietnie. Biegali po poligonach i spali na piachach w pachnacych sosnowych lasach. Czasem potajemnie wymykali sie z koszar i szli na miasto. Zapoznawali tam ladne dziewczyny, kupowali wodke. W ogole bardzo duzo handlowali z miejscowymi, ktorzy charakteryzowali sie duza nieufnoscia, zamilowaniem do ciemnych interesow i dziwnym akcentem. “Jak to miasto sie nazywalo? Aha! przypomnialem sobie - Legnica!”





W kolejnym mijanym sklepiku panuje jakies poruszenie, zebrala sie grupka miejscowych babuszek, slychac jakies pobozne spiewy i zawodzenia- jak tu nie wejsc, nie przywitac sie, nie wtopic sie w atmosfere lokalnego wieczoru?





Libuchora-W jednym ze sklepiko-knajpek zatrzymujemy sie na dluzszy popas. Pani sklepowa oferuje sie nam zrobic jajecznice, biorac pod uwage jej ilosc to chyba z piecdziesieciu jaj!





Malutki sklepobar na samym koncu wsi Ljuta





i rok pozniej w tym samym miejscu



Zariczne- przy sklepiku sa altanki biesiadne gdzie rownie dobrze czuja sie ludzie jak i przydomowy drob



Mutwicja

Ledwo wyrywamy się miejscowym spod pomnika, odchodzimy kawalek a tu następny mily sklep!! Grzechem by było nie odwiedzic tak zacnego przybytku! I znow trzeba tlumaczyc grupce wesolych babek siedzacych na winkiem w sklepie kim jestesmy, po co przyjechalismy. Najpierw niezmiernie się dziwia po co tu takie kawal jechalismy, przeciez tu nic nie ma.. Tlumacze im, ze przyroda, ze ptaki, ze waskotorowka, bagna, zaby i odpoczynek na łonie natury.. Jednoglosnie przyznaja mi racje, ze faktycznie Polesie to najpiekniejszy zakątek Ukrainy, jeśli nie calej Europy! Nigdzie nie jest tak pieknie jak tu u nich! Babki się troche ze mnie smieja, z odcieniem wspolczucia, ze mam „pięciu mużyków” do upilnowania, „a z jednym nieraz ciezko bywa jak się rozbryka”.



„Moje mużyki” pod sklepem tez nie próżnuja. Przysiedli się dwaj miejscowi – Sasza i ojciec Artioma. (jego imienia nikt nie zapamietal) Więc snuja się tematy o historii, narodowych fryzurach ukrainskich kozakow, czy „chachoł” jest okresleniem obrazliwym, o sympatii (lub jej braku) do Rosjan. Koniecznie chca nam pokazac jakas „dzika koze” , która jakiś facet hoduje w domu. Chca nas odwozic autem do Komor, mimo ze wszyscy już troche wypili. Ostatecznie odprowadzaja nas pod krzyz za wsia, który zawsze stroja na wielkanoc. Opowiadaja tez o grobli, którą prowadzi droga do wsi Komory- dawniej było tylko bagno.. Tam się żegnamy.

Kutin- zwierzyna przy piwopoju pomalowanym w jaskrawe barwy





Miejscowi sa tu niesmiali, robia sobie wlasna imprezke za ciezarowka



Rowniez w Kutinie, tu dla odmiany barakosklep





Krasnyk- jak tu nie zrobić postoju na tak miły sklepik? :)



Probojniwka- podsklepie z altankami widziane z pagora gdzie spalismy



i z dolu, plot swietnie sluzy na suszenie prania



w altankach stoly z szufladami :)



Centrum wsi Szybene- sklepik, przystanek i zastawa pogranicznikow



Lipowiec- siedzimy chwile przed sklepikiem z ekipa poznanych Czechow, ktorzy czestuja borowiczka i przygrywaja na gitarze. Przysiada sie do nas miejscowy, ktory zaprasza na ognisko i nocleg w swoim ogrodku.. A my musimy odmowic :( bo jeden z naszych kolegow dostal jakiegos amoku, wydarl do przodu na trasie, nie ma go nigdzie we wsi, zasiegu na komorke nie ma i musimy go znalezc.. A sklepik taki mily, posiedzialoby sie dluzej..



Ciekawa odezwa nascienna w ktoryms ze sklepikow



Roztocka Pastil- dluzsza impreza pod sklepem, podczas ktorej przewija sie chyba pol wsi. Tu nas tez musial ktos przyuwazyc bo wieczorem odwiedza nas zamaskowana miejscowa gownazeria przebrana za partyzantow i probuja wyludzac kase ;)







Ruski Moczar. Znajdujemy tu sklep ktory zdaje sie byc zamkniety, zagladamy do srodka- faktycznie prawie puste polki. Ale jakos nagle sie zjawia babka i nam otwiera. Kupujemy tu gruszkowo-winogronowy soczek z zakurzonych kartonikow (termin waznosci 04.2004) ale nawet bardzo dobry



Biala Riczka. Gdy siedzimy pod sklepem przysiada się miejscowy, swietnie mowiacy po polsku. Tematy są rozne, ale najbardziej zapada mi w pamiec jego opowiesc , jak to w poczatkach lat dziewiecdziesiatych, na bazarze w okolicach Dworca Świebodzkiego we Wroclawiu, zaczely się starcia handlarzy z reketierami i on ukrywal się przez dobe w kanalach.

Nocujemy za sklepem, w ogrodku matki naszego nowego znajomego, wsrod pachnacych swiezych snopkow siana.





Hołoszyna. W sklepie zwracaja uwage grube kufle do lanego piwa





Nowa i starsza technika przeplataja się tu na kazdym kroku.



a przed sklepem trwa wlasnie naprawa gruzawika



Niżny Jałowiec. W wiejskim sklepiku zaopatrujemy się w duze ilosci Lwiwskiego. Ale chleba niestety nie ma :( Dostajemy od pani ostatni bochenek, z którego chyba nic nie będzie.. Jest zamokniety, cos kapalo w nocy z dachu i chleb robi „pff” jak się go naciska.. ale innego nie ma.. probujemy z toperzem wysuszyc go na sloncu i wietrze.. ale niewiele mu to pomaga..


Siedzimy zatem pod sklepem na kinowych krzeselkach, ogladajac film toczacy się przed naszymi oczami, przepelniony pieknymi krajobrazami i leniwa akcja ,delektujac się napojami i pogryzajac ciasteczka.


Nizni Turow





Jabłunka Nizna - pod "magazinem" podgrzewamy mrożone pielmieni



We wsi Werchnia Jablunka nie mozemy dlugo znalezc sklepu- nic dziwnego- sa dwa ale wygladaja jak zwykle chałupy, nie maja zadnego szyldu. Rozsiadamy sie pod drzewem wsrod spacerujacych kur i wdajemy w miła pogawedke z dwoma babkami czekajacymi na marszrutke. Starsza wspomina okolowojenne czasy jak z Jabłunki bylo widac łuny płonacych bieszczadzkich wsi- o tam! za gorka, tam noc nie zapadala tygodniami...Jej mąż sluzyl jeszcze przed wojna w polskim wojsku. Mimo, iz zawsze uwazal sie za Ukrainca ,chetnie spiewal polskie piosenki wojskowe i partyzanckie. Druga babka z duma przyznaje sie ze napewno ma polskie pochodzenie - o czym swiadczy nazwisko- Rozłucka.

Jak jestesmy w sklepie probuja podnosic nasze plecaki. Najbardziej dziwuja sie karimatom - nie moga uwierzyc ze to nasza "posciel". Babki wspominaja takze o festynach odbywajacych sie na terenach nadsańskich opuszczonych wsi- Sokoliki, Tarnawa, Łokieć, Dydiowa..Ponoc zjezdzajac sie od czasu do czasu dawni mieszkancy, ich potomkowie , sympatycy i imprezuja wsrod szumiacych traw. Odbywaja sie tam takze msze swiete pod zachowanymi krzyzami oraz jakies historyczne odczyty, spiewy czy wspomnienia wysiedlonych. Problem taki jedynie ,ze zadna z nich nie wie dokladnie kiedy i gdzie owe imprezy sie w tym roku odbywaja. Zadna z nich tez osobiscie w takowej nie uczestniczyla, wiec wiesci sa "z drugiej reki".





Obok sklepu uroczy kibelek.



Kawałek dalej spotykamy najfajniejszy i najbardziej klimatyczny sklep na calej naszej trasie. Stary,duzy ,drewniany dom pachnacy wygrzanym drewnem i impregnatem jakowyms- tak jak potrafia pachniec jedynie stare cerkwie albo podklady kolejowe w upalny letni dzien. Zapach ten łaczacy sie z aromatem jakis zioł i pylistoscia okolicznego placyku daje poczucie niewypowiedzianego szczescia, radosci i postanowienia - nigdzie dalej nie ide - tu zostaje :) Mamy spory klopot bo nie wiemy gdzie sie rozsiasc - czy w chlodnym wnetrzu pelnym sympatycznych laweczek, stolikow i połek, na ktorych jest powykladany swiezy chrupiacy chleb i worki o nieznanej zawartosci? Czy moze na zewnatrz, na schodkach jakby ganeczku, na wygrzanym kamieniu z widokiem na gory i sianokosy? Wybieramy wygrzana przyzbe - tak malo jest w naszym klimacie tych cieplych, slonecznych chwil...





Zapoznajemy wlasciciela sklepu- glupio mi, ze zapomnialam jak mial na imie, ale chyba Wasyl. Wraz z kolegami probuje nam wytlumaczyc, ze do Boberki najlepiej dostac sie marszrutka, a do Sambora koleja i nasze chodzenie na okolo jest totalnie bez sensu. Facet jakos dziwnie boi sie toperza. Dopytuje czy nie dostanie zaraz po gębie ze tak ze mna rozmawia, kilkakrotnie podkresla ze to tylko dla podtrzymania polsko-ukrainskiej przyjazni.



Na przyzbie spotykamy tez babcie Katje, ktora opowiada jak to za dawnych lat chodzily z kolezankami pasac krowy do Tarnawy i Sokolik. Probowaly podrywac polskich pogranicznikow. Machaly im, posylaly całusy, ale ostatecznie zadnego nie udalo sie im zapoznac. Babcia probuje zapoznac z nami swoje nastoletnie wnuczki , sklonic do wspolnej rozmowy i biesiady ,ale one nie sa tym kompletnie zainteresowane..



Boberka



Dniestrzyk Hołowiecki





Babino



Ławrów- akurat leje wiec spedzamy troche czasu w sklepie nad jadłem i napitkiem. Czesc sklepu to jakby bar, stoliki i przefajny piec. sprzedawczyni robi nam herbate i kawe.





Dolisznij Szepit. Rozsiadamy sie pod pierwszym sklepem. Sklep jest fioletowy a pod nim przechadza sie fioletowo ubrana babuszka. A potem fioletowa mała dziewczynka! To chyba ulubiony tutejszy kolor



pod drugim sklepem tez nie omieszkamy sie zatrzymac



Foszki- pierwszy sklepik jest zamkniety



Drugi jest otwarty. Drewniany domeczek, weranda, lep na muchy



W przysklepowej wiatce rozsiadly sie cztery kobity. Chyba nad flaszka obgaduja facetow, bo z ich sciszonych glosow jestem w stanie wyodrebnic tylko powtarzajace sie czesto meskie imiona. Pytam sprzedawczyni czy sa moze kalmary do piwa. Niestety nie ma. Babka proponuje mi suszona rybke. Biore na probe jedna. Moja rybka jak sie okazuje ma wage ujemna! Babka kladzie rybe na szalke wagi- szalka leci do gory! Babka zdejmuje rybe, taruje wage, kładzie- to samo. Kładzie cukierka- szalka w doł. Kładzie rybke- szalka do góry! Magia! Ludzie w kolejce rechocza ze smiechu, ze trzeba bedzie teraz doplacic dziewuszce zeby rybe wziela!



Dziadek z kolejki prosi "Dajcie mi dwie "lampoczki" po sto". Babka bez namyslu bierze dwa stakańczyki i nalewa dwa razy po sto gram. Dziadek troche zmieszany: "Ale ja chcialem dwie zarowki, setki". Ostatecznie jedna setke wypija. "Widac to byl znak! No i co- ma sie zmarnowac?". Druga setka laduje spowrotem w butelce. Dobrze ze butelka miala normalna szyjke a nie taka nowoczesna z kulka bo moglabym zostac postawiona w sytuacji bez wyjscia ;)

Serhi- sklepik jest polozony za chybotliwym mostkiem. Nie wiem jak go pokonuja miejscowi sympatycy roznych napojow. Przysiada sie do nas Jura. Opowiada nam rozne swoje historie, z ktorych wiekszosc kręci sie wokol tematu pieniedzy. Wspomina jak jezdzil do pracy do Moskwy, kilkakrotnie wspomina o zmarłej siostrze, na ktorej pogrzeb nie pojechal bo nie mial kasy. Opowiada tez o swoim wojsku. Sluzyl w lwowskiej obłasti w Jaworowie. Byl pogranicznikiem na granicy z Polska. Jak zlapal kogos na zielonej granicy a akurat byl sam albo z dobrym kumplem, to zawsze bral w łape i puszczal. "Ja na tym skorzystam bo co w kieszeni to moje i mojej rodziny. A rodzina dla mnie jest najwazniejsza. A tamten tez sie cieszyl ze poszedl gdzie chcial. Wszyscy zadowoleni". Mowi tez ze po wczorajszym swięcie czuje sie nieszczegolnie i czy bysmy mu piwka nie postawili. Trudno odmowic tak zacnej prosbie w upalny dzien. Czestujemy go tez rybka suszona ale Jura chyba milosnikiem ryb nie jest ;) Druga jego siostra mieszka we Włoszech. Kiedys przyslala mu dwie skrzynki z winem. Jedno wino wypil i skrzynke - buch do pieca. Z druga planowal zrobic to samo ale siostra w miedzyczasie zadzwonila i zapytala czy znalazl te 100 euro ukryte w skrzynce... Uffff! W tej skrzynce ktorej jeszcze nie spalil ... Pani sklepowa jest bardzo sympatyczna. Od razu postanawia sie nami zaopiekowac, doradzic co zwiedzic w okolicy. Probuje tez przepedzic Jure ,myslac ze nam przeszkadza w odpoczynku. Wypytuje tez o nasza trase i sklada deklaracje wielkiej sympatii do Polski i Polakow (tylko nie wiem czemu bylo tam cos o Bratysławie ;)





Ploska- sklepoknajpa









Wołowiec- miejscowi patrza na nas z podziwem i zazdroscia bo nikt z nich nie stal tu jeszcze na glowie na stole. Sklep zaopatrzony w ogrzewanie na ciezka zime.





Kołoczawa. Na Ukrainie wiele razy spotykamy sie z tym, że instytucja sklepu i knajpy sie przenika. Że tam, gdzie mozna kupić żarcie wiele razy mozna tez je zjeść (a nieraz i poprosic o podgrzanie), a wszystko w pelni legalnie popić piwem lub kwasem “rozliwnym” z beczki. Ale w sklepie odzieżowo - obuwniczym raczymy sie piwem po raz pierwszy. Dziwnie z tym procesem komponuje sie zapach skóry i mocno gumowej podeszwy nieopodal leżącego trampka. Albo szelest na wietrze jakiejś różowej sukni balowej ;) A nad głowami jeszcze szyld "Apteka"..



A w kolejnym kołoczawskim sklepiku boksy biesiadne zapewniajace kameralnosc i nastrojowość. Przy kazdym stoliku można sie odseparować od reszty świata kotarami. W niektórych boksach są kanapy ale nie ma stolika, wiec nie byłoby gdzie piwa postawic. Wybieramy wiec taką kanciape ze stolikiem.



Świtaź - pod sklepem zjadamy raki. Kupilismy te juz ugotowane bo za cholere nie wiemy jak to przyrzadzic. Pod sklepem nawiązujemy znajomosc z czworka miejscowych. Opowiadaja, ze w okolicznych jeziorach jest malo rakow. Troche jest jedynie w jeziorze Krymne, ktore jest dosyc trudno dostepne i jeszcze nie wszystko wylowili. A najwieksza ich obfitosc to jest na Bialorusi! Tam to w kazdym jeziorze az sie roi, mozna rekami wybierac co dorodniejsze osobniki. Tylko ta granica, ktorej nie wiedziec czemu tak pilnuja.. Tu tak samo, tam tak samo, tu bagna, tam bagna, a po drodze zolnierz z kałachem! Kto to widzial taki debilizm? 30 lat temu tak nie bywalo, czlowiek jechal lasami, lowil gdzie chcial! Jeden koles zwany Kostką opowiada, ze widzial kiedys zachodnia Polske z pociagu, ba! wiec moze nawet przez Olawe przejezdzal? Jechali do wojska do NRD. Sam pobyt w armii wspomina niezbyt cieplo. Bardzo ich pilnowali, zeby nie wychodzili na miasto, nie mieli kontaktu z Niemcami. Ani wiec popic na przepustce, ani lokalnych dziewczyn zapoznac. Dwa lata wiezienia. Bardzo zazdroscil kumplowi, ktory sluzyl w Polsce - tez zachod, tez egzotyka - a pelny luz! Wasia, ktory kombinowal nam raki w miare wypijania kolejnych łykow (jakiejs metnej cieczy z butelki schowanej w kieszeni) zaczyna coraz bedziej bełkotac. Na stole stoi normalna wodka a Wasia przepija to jeszcze jakims bełtem, ktorym nie dzieli sie z kolegami. My nie rozumiemy go juz wcale, a i koledzy zaczynaja sie smiac “Waśka teraz to ty chyba mowisz po niemiecku”. Poznajemy tez lokalną zagryche pod wodke - szczaw z sasiedniego ogrodka. Chlopaki twierdza, ze woleli by sało, ale jak sie nie ma co sie lubi…. Chwile pozniej przyjezdzaja nasze raki, solone, z koperkiem. Mniam! Jakbysmy je pichcili w menazce to by takie dobre nie wyszly! acz nie wszyscy biesiadnicy z podsklepia chca sie nimi czestowac. Niektorzy zostaja przy szczawiu - moze i tu sa wegetarianie?

;)






W Zabużżiu uderzamy do pierwszego sklepu. Sklep jest taki jak dawniej bywaly na calej Ukrainie, jak pamietam z Karpat sprzed kilkunastu lat. Taki spozywczo-przemyslowy, w starym poradzieckim budynku, z szyldami nie zmienianymi chyba od lat.



W srodku wszystko od zarcia po wiadra, miotly, buklaki na samogon. Tylko butow nie ma, a wlasnie mi sie rozwalily. Sa tylko gumiaki i klapki. Kupujemy kwas i mrozone pielmieni, ktore odgrzewamy sobie na Marusi.



Piszcza- wagonowaty barakosklep



Pulemet



Rostań



Jarowiszcze- bardzo sympatyczny sklepik, gdzie parkujemy kolo pojazdu zaprzegowego i motoru z boczna przyczepka.





Ljutka



Krymne - sklepik z cienistą wiatą biesiadną





Rokita



Zalissi



Tur. Zawijamy tam do sklepobaru “Drużba” gdzie dopytujemy o cos cieplego do zjedzenia. Bufetowa ma mine jakby wlasnie zamierzala powiedziec, ze nie bardzo, ale do akcji wkracza jeden z bywalcow - Nikołajewicz, lokalny nauczyciel WFu. Mowi ze zaraz dostaniemy cieple pielmieni i wychodzi na to, ze babka nie ma nic do gadania tylko zabrac sie za szukanie garnka. Nikolajewicz jest osobą bardzo pomocną - proponuje nam udostepnienie sali gimastycznej i tamtejszych sprzetow “abysmy mogli aktywnie spedzic czas”, opowiada o walorach biwakowych jeziora Świetego i bardzo sie martwi, zebysmy nie zabladzili wracajac w strone Szacka. W tym celu maluje nam na mapie droge, ktora powinnismy jechac. Zaznacza rowniez wszystkie jeziora i miejscowosci po drodze, ktore sa według niego godne uwagi. Droga jest czytelna dopiero wtedy, gdy cala powierzchnia mapy jest zasmarowana dlugopisem. Kilkakrotnie mowimy, ze damy rade, ze jak przyjechalismy tamtedy to i wrocimy bez problemu, ale Nikolajewicz nie odpuszcza, wymienia po raz piaty miejscowosci, przez ktore musimy przejechac, podkresla je zamaszyscie, oraz biegnie do kolegi po nowy dlugopis, bo jego zbuntowal sie i przestal pisac.









Szmenky



Ljubohyni. Ciezko oprzec sie pokusie wstapienia do takiego sklepu! Niestety trafilismy na przerwe obiadową!



W Nudiżu siedzimy troche pod barakosklepem, obserwujac jego bywalcow zajezdzajacych furmankami. To chyba najlepszy srodek transportu, zeby przyjechac na popijawe z kumplami. Kon pozostanie trzezwy i zna droge do domu! Nie udalo nam sie rozszyfrowac jakie funkcje pelni drugi, zamkniety, przytykajacy do sklepu kontener..







W Zhoriani przemily sklep z jeszcze milsza babuszka w srodku, handlujacą miedzy innymi mlekiem od wlasnej krowy!



Hołowne





Stare Seło


Jestesmy dopiero co po sniadaniu ale lody/piwo zmiesci sie zawsze. Zwlaszcza w takich okolicznosciach, w cieniu rozlozystego drzewa, na ławeczkach z pniaków.



Za plotem nieopodal dwie kobity, lat okolo 50, wypijają duszkiem po 3 browary na glowe i pelne energi zabieraja sie za koszenie trawy. Po polu niesie sie śpiew...

Silec. Plan jest kupic mrozone pielmieni i w jakiejs wiacie na zasklepiu podgrzac je na butli (zwykle w miejscach gęsto zaludnionych nie odpalamy Marusi, gdyz niektorzy na widowiskowe wybuchy ognia w czasie ogrzewania zbiorniczka reagują dosc nerwowo ;) Ledwo wchodze do sklepu to kabaczę od progu woła: “My chcemy kluseczki” co powoduje wielkie roztkliwienie pań sprzedających oraz klientow i obsypanie dziecięcia cukierkami, batonikami i ciągnącymi sie gąsienicami żelowymi o barwie upiornie fioletowej.. I w pizduuu poszła wizja nakarmienia “kluseczkami”... Nafaszerowane po uszka słodkosciami juz słabo wciaga kluseczki…. Niby to wszystko bylo bardzo miłe... ale czasem bezmyślnosc ludzi nieco mnie osłabia…

A podsklepie jest bardzo urocze. Wiatka wysłana butelkami po piwie sugeruje, ze stałe pożywienie jest tu aplikowane niezmiernie rzadko.


Subicz. Pod dachem kamea - jak na broszke ;)


Wnetrze jest ciemne. Spora czesc okien jest zamalowana lakierem, nie wiem po kiego diabła. Jest w srodku piec blaszany z długą zakrecona rurą. Jest kanapa przykryta kolorową makatką. Są dwa stoliki dla biesiadujących, gdy pogoda nie sprzyja nasiadówkom na dworze. Sprzedaje babuszka w okularach - denkach od musztardówek. Co ciekawe ubiera je tylko do rozwiazywania krzyzowki czy podliczania zakupow. Do wychodzenia na zaplecze czy ukladania towaru - lądują w kieszeni. Zwykle ten typ okularów, o koncentrycznych kółkach, powodujących rozmywanie sie ksztaltu oka, kojarzył mi sie ze strasznymi “minusami” i osobami, ktore bez okularow zabijają sie o pierwsza sciane.. Ale jak widac jest roznie…

W Starej Uszycy zatrzymujemy sie na drugie śniadanko pod fajnym sklepem. Połozony jakby na uboczu miejscowosci, w cienistym parku. Stoliki, ławeczki, wychodek.


Rybałcze. Sklepo - knajpa przerobiona chyba z jakiegos dawnego domu kultury lub kina? Bo wszedzie takie typowe rozkładane krzesełka..



Gorłowka. Najbardziej orurowany sklep jaki widziałam!





Nikitowka



Krym. Szkolnoje. Miasto, dawniej zamkniete, na którego obrzeżach testowano "łunochody". Sklepik klasyczny, mało kosmiczny.



Krym. Zołotoje.


Arszyncewska Kosa koło Kercza... Ten juz niestety nieczynny. A musial byc fajny!


Moze jeszcze mi sie cos przypomni lub niebawem odwiedze nastepne :P

1 komentarz:

  1. Jak ja wam Buba zazdrszcze sam bym sie wybrał na taka wyprawę Ale 50 na grzbiecie A samemu to nie mam odwagi

    OdpowiedzUsuń