bubabar

niedziela, 29 lipca 2018

Pribałtika cz.7 - Estonia, Hiumowe chatynki










Na Hiumie mamy namierzone kilka leśnych, bezobsługowych chatek. Wybierzemy na nocleg tą, ktora spodoba sie nam najbardziej. Najlepiej to by bylo w kazdej spedzic jedna nocke i potem porownac - ale cóz, tyle czasu nie mamy. Najpierw jedziemy obejrzec chatki koło Ogru.

Pierwsza stoi w sosnowym lesie, blisko drogi. Obok parking. Normalny leśny parking jakie i u nas wystepują. Tylko droga szutrowa. No i chata kapitalna - okrągła, z paleniskiem w srodku!




Kolejna chata jest zamykana. Bo nie wszystkie estonskie chaty sa otwarte. Sporo z nich jest wieksza i bardziej wypaśna, tzn. cos w stylu naszych dawnych schronisk PTTK czy chatek studenckich (zanim zaczeli je przerabiac na pensjonaty). W srodku solidne piece, wieloosobowe sale z pietrowymi łóżkami, czasem nawet instalacja elektryczna na agregat. Trzeba zadzwonic do RMK, zaplacic i umowic sie na przekazanie kluczy. Cos chyba jak chatki kaczawskie - Marianowka albo Raczyce. Nie nastawialismy sie na takie chaty, nie szukalismy ich ale jedna napotkalismy przypadkiem. Tu dodatkowo jest bania. I jeziorko. Kurde… Zebrac ekipe, przyjechac tu jesienią czy zimą i isc do bani… U nas tak brakuje klimatycznych miejsc noclegowych na zime.. Tylko to tak daleko.. A moze i dobrze, ze tak daleko? Moze dlatego chata moze stac w lesie z oknami bez okiennic, gdzie mozna zajrzec przez szybke? Moze dlatego jeszcze nikt ich nie wygrzmocił a obok nie ma parkingu na 30 aut??




Im dalej w las tym wiecej... chatek. Ta dla odmiany stoi w chaszczu. Wokol jakis dziwny zaduch. W srodku masakra! Chyba osiedliły sie tu wszystkie, z calej wyspy, muchy, komary, meszki, latajace mrówki i inne dziadostwo! Uciekamy! A moze w srodku cos zdechło? Chce sprawdzic jeszcze raz, ale uderza mnie taki rój, jak jakas latająca chmura, wiec sobie odpuszczam.




Najswiezsze powietrze jest w kiblu!


Lasami, chaszczami, pylistymi drogami estońskich wysp!





Kolejna chatynka stoi nad jeziorkiem. Malutkim, pełnym glonow i pływajacych lisci. Woda chłodna jak w kamieniołomie. Zażywamy kąpieli. I jeszcze raz. I kolejny. Nie mozemy sie pozegnac z tym cudnym miejscem. Juz, juz siedzimy w busiu i mamy odjezdzac ale jeziorko znow nas sciaga do siebie jakas niewyobrazalną siłą!




Chatynka tez niczego sobie! Cicho, pusto, pachnie igliwie sosnowego lasu pomieszane z dymem zgasłych dawno ognisk i żywicznymi belami chaty... Gdzie dzis spimy? Kurde - klęska urodzaju! :))))





Jedziemy jeszcze nad morze. Jest jeszcze jedna chatka. Nad morzem, na północnym wybrzezu. I tu, w tym miejscu, dostajemy jak obuchem w łeb. Sa miejsca, ktore sa tak piekne, ze nie chce sie wierzyc, ze istnieją naprawde. Jak jakis wręcz kiczowaty landszafcik z folderku pewnej grupy religijnej. Jak obrazek gdzie zabraklo tylko zachodu slonca, jelenia na rykowisku i tanczących elfow grających na fujarkach ;)

Wybrzeze. Sosnowy las. Ale nie taki jak na wszystkich innych biwakowiskach. “Tańczący las”. W Obwodzie Kaliningradzkim duzo mniej ciekawie pokrecony las byl mega atrakcją turystyczna - ze stadami turystow, przewodnikami i tym całym komercyjnym chłamem, ktory takie miejsca zalewa. Tu jestesmy sami. Malowniczo powyginane sosny, skałki, drewniana chata, nadrzewna hustawka, paleniska i plaża o krok. Wrecz sie zastanawiamy czy tu nie ma jakiegos skażenia albo poligonu - ze jest tak pusto! A moze to plener jakiegos filmu? Albo jakas inna mistyfikacja, ktorej padlismy ofiarą? Nie ma kogo spytac. Jestesmy sami. Towarzyszy nam tylko spiew ptactwa, szum wiatru i brzeczenie owadów cieplego letniego popoludnia.

Nie ma w ekipie rozbieznosci co do tego, ktorą z dzisiaj odwiedzonych chatek wybieramy na nocleg!











Okno pełne morza. I lasu.


Duze ziuuuuuuuu!!!!!!





Wnetrza domku witaja nas usmiechnietym piecem i sową na świece. Jak zwykle w tutejszych chatkach jest tez wpisownik.






Wieczorne przygotowania do ognicha!





Brzeg jest kamienisty i mimo, ze tu jest to morze calkowicie otwarte - znow jest płytkie. W celu zanużenia trzeba robic pompki.









Jest sporo glonów. Trafi sie czasem mumia morskiej szczeżui.




Po zachodzie slonca morze ma mleczny kolor. Jakby rózowy i taki mętny. Jak podswietlony od spodu.

Spimy jakos obrzydliwie długo, chyba do 11. Kolo poludnia przez chatke przewija sie dwoch Amerykancow oprowadzanych przez miescowego. Sympatycznie, ze wołają “Tere” a nie “Helloł”. Odziani wszyscy jakos tak po kowbojsku. Miłe wrazenie. Jakos nie są dysonansem, pasują do tego miejsca i tej okolicy.

Piwa "Hiuma" niestety tu chyba nie mają. Ratujemy sie wiec tym co jest ;)


Plaża o poranku tzn. poludniu tez ma swoj urok. Dopiero teraz dostrzegamy liczne krzaczki chyba dzikich różyczek. Przypominają mi sie opowiesci babci o wyjazdach nad polskie morze, do Swarzewa, chyba w latach 50 tych. O plytkiej zatoce, ktorą mozna bylo isc w morze kilometr, o klimatycznych wioskach rybackich, o budowaniu na plazy grajdołow z kamieni i desek wyrzuconych przez morze. I o rózyczkach wlasnie, gęsto porastających wydmy. Opowiesci o morzu marzen, ktorymi bylam raczona od dziecinstwa. Nie ma juz tego Swarzewa. Nie ma juz tego morza. Klimat i czar przepadł gdzies w odmętach dziejów. Byłam w Swarzewie, sprawdzałam. Ale nadbałtyckie rózyczki istnieją naprawde. Tylko ze 1500 km na pólnoc. I je znalazłam. Te rózyczki z opowiesci sprzed lat. Cieszę sie wiec jak dziecko. Tak mało a tak duzo. Pokazuje je tez kabaczkowi. Szlag wie... Moze je zapamieta? Moze kiedys opowie o nich swoim wnukom? I o dawnych czasach - gdy na Hiumie bylo jeszcze pieknie...



cdn

4 komentarze: