bubabar

wtorek, 19 maja 2015

Bałkańska majówka cz.1 - Słowacja, Węgry, pólnocna Chorwacja (2015)

Wyjezdzamy w piatek popoludniu. Dzisiejszym planem jest dotarcie do jakiejs wiaty w Beskidzie Zywieckim, z ktorej jutro bedziemy miec juz rzut beretem na Slowacje. Okazuje sie ze wybor pada na lesny parking w Rycerce Gornej. Docieramy tam juz po zmroku. Ziutka i Grzes czekaja przy ognisku, gdzie rozpoczynamy zajadanie roznych pysznosci. Pierwszy dzien to zawsze i zapasy najbardziej bogate, zarowno jadła jak i napitku.

Do snu ukladamy sie we wiatce. Obiekt przytulny, niestety jego minusem jest podloga- kamien. Ziutko- Grzesiom to nie przeszkadza bo maja dmuchany materac, toperz uklada sie na stole (ja sie balam ze spadne ;)


Wpadam na pomysl pierwszego wykorzystania poltorametrowych, pieciocentymetrowych na grubosc dech ktore przywiozla nam Ziutka. Podstawowowym ich zastosowaniem ma byc w najblizszej przyszlosci przekraczanie antyskodusiowych rowow i nierownosci, ktore jak dokladnie pamietamy z zeszlorocznej Łotwy uniemozliwily nam dotarcie na jedno z miejsc biwakowych. Teraz juz niestraszne nam zadne koleiny, rowy i korzenie! Poki co z dech buduje sobie zacne lozeczko i juz mam duze szanse nie zlapac wilka Jakos nie moge usnac. Nie wiem czy z wrazenia i radosci, ze caly wyjazd przed nami? ze wszystko sie dopiero rozpoczyna? Poki co zwalam to na chrapiaca ekipe- no nie zasne! Zabieram wiec spiworek, karimate i ukladam sie na jednej z ław przy ognichu. Nade mna morze gwiazd. Obserwuje je jakis czas lezac w spiworku. Zwracaja uwage dwa sputniki ktore leca prosto na siebie. Zderza sie czy nie? Jestem wrecz pewna ze nie, zapewne maja inne tory lotu tylko stad to tak dziwnie wyglada. Nagle jeden z nich odskakuje na bok i po przepuszczeniu tamtego wraca znow na swoj tor! Normalne satelity chyba tak nie robia? Wgapiam sie dalej w niebo.. Jak jeszcze raz zobacze cos podobnego to zwiewam do wiaty! Kiedys jak bylam malym dzieckiem to mi sie snilo ze spalam na balkonie i mnie porwaly ufoludki. Od tego czasu mam jakies opory przed spaniem pod golym niebem, zawsze czuje jakis irracjonalny lęk zasypiajac i widzac nad soba bezkres przestrzeni. Chocby dziurawy dach szalasu, chocby cienka prowizoryczna szmatka namiotu ale dajaca zludne poczucie bezpieczenstwa… Ostatecznie zasypiam ukolysana donosnym szumem pobliskiego strumyka. Ranek nadchodzi pogodny. Jeszcze tym razem ufo mnie nie uprowadzilo. Widac chca uspic moja czujnosc ;)

Przy porannym pakowaniu wynika nagle powazny problem! Dechy nie chca sie zmiescic w skodusi! ani na szerokosc ani na dlugosc nie mozna ich dogodnie ulozyc. I co my teraz zrobimy??? Jak sie okazuje nic nie dzieje sie z przypadku.. Wczoraj Grzes znalazl w lesie mala piłke. Za jej pomoca ucinamy dechom brzezki i juz udaje sie domknac klape bez rozbijania okna!


Wokol wiaty praca zrywkowa wre, jezdza dziwne pojazdy, uwijaja sie robotnicy lesni przekladajac bele z jednej kupki na druga. Staraja sie narobic przy tym maksymalnie duzo halasu. Pracuja ochoczo od 8 do 9 po czym znikaja jak sen…


Dzis przemykamy przez Slowacje autostradami wiec jest malo ciekawie, jedynym urozmaiceniem drogi sa pojawiajace sie trzy razy zamki. Povazsky Hrad

Trencin

i Beckov

Dalej zjezdzamy na boczniejsze drogi,ale teren dalej jest bardzo zagospodarowany, tloczny, ciezko o jakis kawalek nieuzytkow. Po przekroczeniu wegierskiej granicy to samo.. wsie, domy, domy, pola uprawne.. Tereny raczej plaskie, raz tylko wyrasta przed nami gora jak sztucznie usypana piramida z zameczkiem na szczycie- to Sumeg. Szkoda ze nie mamy za bardzo czasu pozwiedzac tych wszystkich zamkow po drodze…


Na nocleg zatrzymujemy sie kolo Sarmellek. Jest tu opuszczone poradzieckie miasto, polozone na skraju czynnego wciaz lotniska. Poczatkowo chcemy spac w jednym z blokow ale koniecznosc sprzatania duzej ilosci szkla z podlogi jakos nas zniecheca.


Zaszywamy sie wsrod zarosli i starych opon na jakiejs bocznej osiedlowej drodze. Miasto jest mocno zarosniete i wyjatkowo zaptaszone. Zwykle wiosenne ptaki dra sie nad ranem i wieczorami. Wegierskie ptaki nie zasypiaja- kwicza cala noc. Mozna sie poczuc jak w jakiejs egzotycznej ptaszarni. Na zadnym noclegu wczesniej ani pozniej nie spotkalismy sie z taka glosna noca, wrecz trzesaca sie od ptasiego spiewu! W nocy co chwile nad glowami lataja tam burczace samoloty a miedzy krzakami widac czerwone swiatelka wiezyczki lotniska Balaton… Rano z namiotow wyciaga nas dopiekajace slonce. Wsrod lanow zielonosci idziemy zwiedzac pobliskie budynki.

Mam wizje aby w ktoryms z nich wyjsc na dach ale nie jest to takie proste. Gorne pietra sa czesto zawalone i rosna tam juz drzewa.


Dostepu do zarosnietych klatek schodowych bronia pnacza i krzewy o ogromnych kolcach.


Co chwile mam wrazenie ze ktos za mna idzie, slychac jakby czlapanie albo chrzakanie. W siedzacych w futrynach kawalkach rozbitego szkla majacza jakby przemykajace rozmyte postacie.


Ale to chyba znow furkocze na wietrze jakas obluzowana okiennica… Ciekawych sprzetow i pamietek z dawnych lat jest malo, wpada w oczy tylko jeden plakat kolegi Andropowa i gazeta z 90 roku.


W jednym z budynkow udaje sie w koncu wylezc na ostatnie pietro i z wysokosci spojrzec na nasze miejsce biwakowe.

Widac tez stad lotnisko. Jest tam napis, acz raczej po wegiersku to on nie jest.. Dziwne bo raczej wyglada na nowy a nie taki jeszcze z czasow swietnosci miasta..

Potem jeszcze podjezdzamy sobie pod samo lotnisko, ktore prezentuje sie bardzo klimatycznie. Stoja jakies zagospodarowane stare hangary, miedzy pasami startowymi rosnie trawa. Czemu tak sympatycznie nie wygladaja wszystkie lotniska? Wiekszosc nazw mijanych wegierskich miejscowosci srednio nadaje sie do powtorzenia, bez ryzyka polamania jezyka!


Acz zdarzaja sie rowniez takie ktore brzmia calkiem swojsko ;)

Spotykamy tez pastwisko z dosc nietypowa dla tej szerokosci geograficznej chudoba.. Cos jakby lamy? skrzyzowanie kozy z wielbladem? Napewno to cos wyglada jakby bylo hodowane na futro i dopiero co uleglo ostrzyzeniu…

Dzis wjezdzamy do Chorwacji. Od razu uderza wieksza przestrzen, wieksza pustka. Wioski jakby rzadziej rozsiane, mniejsze. Zdecydowanie wiecej tez ruin, opuszczonych gospodarstw, gdzieniegdzie pojawiaja sie tez na scianach zabudowan slady ostrzalu. W lesie mijamy samotny budynek, cos jakby dawny przydrozny motel. Dziury w scianach swiadcza o uzyciu sporego kalibru- chyba z armat tu prali...Wokol morze roslinnosci, dom zjadaja bluszcze. Obok tuje giganty. I pomnik.. ze jakis facet zginal tu w 91 roku..



No i nieuzytki… “ozdobione” czesto niemilymi tabliczkami z trupia czacha, sugerujaca ze na siku to lepiej jednak nie schodzic z asfaltu… Co ciekawe w mijanych wsiach popularne jest trzymanie przy domu kilku owiec w obejsciu. Jakos nie wiem czemu w ogrodkach dotychczas czesciej widywalam krowy czy kozy a owce kojarzyly mi sie z wiekszymi stadami na rozleglych łakach.. Miasta i ich obrzeza wszedzie wygladaja tak samo. Czlowiek jedzie i jedzie, kilometry mijaja, skodusia żłopie benzyne, czas ucieka a tu wciaz i wciaz to samo.. Jak zwijajaca sie spod kol tasma... Kaufland, Tesco i dziewczyny w waginsach… Pod jednym z marketow spotykamy sprytnego czubatego ptaszka. Skacze wokol aut i wyskubuje rozchlapane na zderzakach owady! Zabrali mu pola i łąki pelne owadow to sie skubaniec odnalazl w nowej rzeczywistosci!

Jedziemy pod wielki pomnik zwany Podgaric, gdzie umowilismy sie z reszta ekipy. Jest to ogromny zwał betonu w lesistych zielonych gorach. Pomnik zostal zbudowany dla upamietnienia mieszkancow jednego z regionów Chorwacji, ktorzy walczyli podczas drugiej wojny swiatowej. Jest to dosc popularne miejsce popoludniowych wycieczek miejscowych. Przyjezdzaja tu aby pooblapiac sie z dziewczyna albo z dzieckiem porzucac pileczka. My tez odnajdujemy sie w sielskim spedzaju czasu na betonowych schodach- gotujemy obiad.



Ekipa Krwawego przyjezdza niebawem. Troche gawedzimy, jakies wspolne zdjecie po czym rozjezdzamy sie znow w rozne strony z zamiarem spotkania sie wieczorem.

Oni jeszcze ida popluskac sie w jeziorku, my ruszamy na Petrova Gore, na ktorej reszta ekipa byla juz w minionych latach. Petrova Gore widac juz z daleka. Chylace sie ku wieczorowi slonce odbija sie jaskrawym swiatlem w scianach wiezy na lesistym szczycie.

Droga do naszego celu bardzo koluje. Ostatecznie po pokonaniu zarowno szutrow jak i calkiem nowiuskich asfaltow zajezdzamy na tajemniczy kompleks. Budynek na Petrovej Gorze byl jednym z największych pomników upamiętniających antyfaszystowską walkę ludności jugosławiańskiej w trakcie II wojny światowej. Jego wnetrze mialo stanowic muzeum a podziemia sale kinowe. Dzialalo to niedlugo. Budowe ukonczono w latach 80 tych a juz kolejna dekada przyniosla wojne na tych ziemiach wiec i pierwsze zniszczenia obiektu a juz napewno zaprzestanie jego zaplanowanej dzialalnosci. W tych czasach budynek ponoc zaczal sluzyc jako siedziba dla Jugoslawianskiej Armii Ludowej oraz paramilitarnych bojowek serbskich. Nie do konca rozumiem dlaczego jakies wojskowe formacje chcialy siedziec w wiezy ktora jest jak na swieczniku, zamiast sie gdzies schowac- ale widocznie kompletnie nie znam sie na militarnych strategiach ;) Jedno jest pewne- kompleks byl budowany z ogromnym rozmachem i bez zbednych oszczednosci. Wokol ogromne parkingi, place, ktorych beton zaczal sie juz rozlazic i przyjemnie porastac roslinnoscia.

Wielkie hale sluzace chyba niegdys za knajpy teraz sa siedziba ptactwa i wiatru. Resztki law , stolow i barow przypominaja mi nadazowski opuszczony kurort- Siedowe. Piwa tu nie kupisz ale dogodnie mozesz wypic wlasne, wsluchujac sie w cisze, odglosy lasu i opowiesc starego betonu o nieodleglej przeszlosci


Dalej ida schody, robione przynajmniej z takim rozmachem ze i Lenin na cokole w czasach swojej swietnosci by sie takowych nie powstydzil!

No i w koncu ona- wieza..


Pomnik, muzeum, punkt widokowy.. Dzis pelni jedynie funkcje podstawki dla anten. Od przodu wejscie do wiezy jest zadrutowane i patrzy na nas wredne oko kamery, albo makiety ktora calkiem dobrze ją imituje. Obchodzimy wiec wokolo betonowego giganta, liczac w sercach na jakis łut szczescia. Wiatr wyje w antenach i elementach konstrukcji wydajac nieraz bardzo upiorne piski. Lezace tu i owdzie na ziemi kawalki blachy czy szkla sugeruja ze lepiej nie chodzic zbyt blisko scian.. Z boku pojawia sie wejscie do piwnicy czy schronu.

Podziemne pomieszczenia sa ogromne, odlane z grubego betonu.




Na sale kinowa to to nie wyglada. Bardziej przypomina mi glowny reaktor elektrowni atomowej w Szcziołkinie, acz tamta miala troche delikatniejsza konstrukcje. Gdzieniegdzie leza jeszcze pozostalosci jakis maszyn i orurowan.. Kretymi schodami podnosimy sie na kolejne pietra.



Trzpien wiezy huczy jakimis wentylatorami sugerujac ze miejsce do konca opuszczone nie jest. Tlumaczymy sobie ze to zapewne chlodzenie anten dachowych ale pewnosci co do pochodzenia dziwnego dzwieku nie mamy. Momentami mamy wrazenie ze widzimy na scianach nowy tynk i swieze pudelka instalacji. A zaraz obok wydarte ze scian gabki i rozwloczone bezladnie kable.. Widoki sa zacne mimo dosc dzis przymglonego horyzontu. Wiatr duje tak jakby zaraz chcial nas wyssac przez rozbite okna.


Przy wiezy po raz pierwszy spotykamy dziwne oznaczenie- czerwone koleczko z bialym srodkiem..

Od dzis bedzie nam ono ciagle towarzyszyc. Tym znakiem bedzie udekorowane wiekszosc obiektow ktore zwiedzamy, a rowniez przydrozne skaly polozone w srodku lasu. Czy jest to jakis szlak turystyczny miejsc “ciekawych dla bub”? ;) Padaly tez sugestie oznaczenia miejsc wystajacych na droge albo terenow szczegolnie zaminowanych. Jednak zadna z teorii nas do konca nie przekonala. Nadal nie wiemy co to za tajemnicze oznaczenie… Zdecydowanie jest symbolem miedzynarodowym- wystepuje nie tylko w Chorwacji- takze w Bosni i Czarnogorze. Razem z nami do piwnic petrovskiej wiezy wchodzila jakas parka miejscowych ale gdzies przepadli.. Wracamy na parking. Rozwazamy gdzie spac. Szukamy w lesie pobliskiej wiaty gdzie znow napatoczamy sie na owa parke, ktora naszym widokiem chyba nie jest zachwycona. Specjalnie ukryli auto w krzakach. Wracamy wiec do podwiezowych hal.. Wieczorem grill, pyszne ziutowe miesko ktore idealnie skruszalo na upale, pieczone oscypki z oławskiego targu i miętowa herbatka z ziol zerwanych pod pomnikiem Podgaric. Ptactwo cos tam kwili ale bez porownania mniej niz ich wegierscy bracia z opuszczonego miasta. Tu zdecydowanie panowanie ma wiatr i tylko wiatr. Dlatego porzucamy poczatkowe plany noclegu na drzwiach i dyktach ktore toperz pracowicie poznosil i juz nawet powyciagal z nich wystajace gwozdzie. Stawiamy jednak namiot. Zawsze to zaciszniej.


Z reszta ekipy poki co nie udalo sie spotkac ani nawiazac lacznosci. Kolo 23 gdy juz ukladamy sie do snu przychodzi sms ze wlasnie dotarli w okolice gorskiej bazy radarowej. Chyba helikopterem? jak oni to zrobili? To przeciez strasznie daleko stad! Niedaleko wiezy w gestych lisciastych lasach siedzi sobie pewien willowy niepozorny domek.


Od innych podobnych do siebie domkow rozni sie jedynie dosyc nietypowa piwnica. Juz zwiedzajac naziemne pietra zwraca uwage jedno- obecnosc szybu windy.

Po co solidna winda w pietrowym domku? Ano w czasach swojej swietnosci obslugiwala ona kilka pieter- tych w dol. Betonowe schody wglab ziemi rowniez zdaja sie nie miec konca.. W podziemiach ogromne hale, korytarze, betonowe drzwi o klamkach gigantach.








Z betonowego schronu mozna takze wyjsc w lesie, spory kawalek od domku.

Las niby normalny, taki sam jak u nas, cienisty i przepelniony wiosenna zielonoscia. Acz jego o jego innosci przypominaja tabliczki, sugerujace mocne wpatrywanie sie w zarys wydeptanej sciezki…

Nie udalo mi sie nic dowiedziec o lesnym domku. Oprocz tego ze to byl ponoc "radiocenter" cdn

2 komentarze: