bubabar

sobota, 4 kwietnia 2015

Pogórze Przemyskie

Zwiedzamy cerkiew w Krzywczy do której przed 10 laty nie udalo mi się wejsc



i zajezdzamy na prom na Sanie na drodze Krzywcza- Chyrzyna. Pusto, cicho, prom po drugiej stronie stoi i jakas zamknieta budka... Nawet zadnej kartki o godzinach kursowania.. Pewnie nieczynny.. Już chcemy z zalem zebrac się do powrotu jak pojawia się auto na miejscowych blachach, wyprzedza nas i z ogromnym piskiem i slizgiem na piasku zatrzymuje się na samym brzezku lądu. Jednoczesnie kilka razy daje mocno po klaksonie. Od razu z budki ktos wychodzi i uruchamia prom... a mysmy stali jak te barany rozgladajac się wokół ;)

Na zjezdzie z promu chyba już parę aut rozwalilo sobie podwozie bo przewoznik podklada deske w która trzeba trafic kołem

Odwiedzamy cerkiew w Chyrzynce, pelna przepieknych malowidel scienno -sufitowych.





Przy pewnej dozie samozaparcia ja również staje się sufitowa plaskorzezba ;)

Kolejna cerkiew na naszej trasie jest w Babicach




Obiekt jest kraina wyjatkowo dorodnych pajeczyn

Dalej chcemy jechac na Bachów- prom jest niestety czynny tylko do 15, więc jedziemy dalej przed siebie. Napotykamy cos, co z mapy wyglada na kladke dla pieszych, na pierwszy rzut oka tez bym tego nie zakwalifikowala inaczej.. Ale miejscowi muszą sobie jakos radzic jak prom nie plywa ;) Przez „most” przejezdzaja nawet traktory! Jak pod traktorem się nie urwala to i skodusia musi dac rade... Zakazu nie ma (albo go już lokalsi unieszkodliwili ;)) a co nie jest zabronione jest dozwolone więc jedziemy! Nie wiem jak traktor przejechal- od kazdego lusterka do poreczy jest po kilka centymetrow ;) Ciezko jest tak ruszac pod gorke z hamulca gdy kola buksuja na piasku ;) Choc pewnie za 15 razem można dojsc do wprawy ;)



W Jasienicy Sufczynskiej bezskutecznie szukamy chat ze strzecha( w przewodniku pisalo ze są...)

Noclegu szukamy gdzies nad Sanem, w wybrzezu strasza nas ze na dzikim polu po drugiej stronie rzeki rozbily się trzy namioty i nocami nie wiadomo co robia bo „wydaja nieludzkie wrzaski”. Może spiewaja do gitary? ;) Może warto by się z nimi zapoznac? W koncu jednak decydujemy się spac w Slonnym, wlasciciel ponoc pojawia się tylko w weekendy aby zebrac haracz od biwakujacych.


Wieczorem odwiedza nas Teresa, miejscowa, przynosi 3 litry jeszcze cieplego mleka i jakiś czas gawedzimy. Glownie poznajemy historie chorob mieszkancow okolicy oraz opowiada o duzym problemie z alkoholizmem- dużo mlodych chlopakow z wioski zapilo się na amen.. Narzeka tez ze mlodzi wogole się nie garna do gospodarki, starzy muszą dogladac inwentarza czy pola bo mlodzi maja wszystko w d.. Rano robimy wielkie pranie- pogoda wrecz do tego wymarzona a i wieszak znajdujemy zacny.

Dziś 3 razy przykraczamy San promem na drodze: Bachórzec- Sielnica, Dąbrowka Starzeńska- Nozdrzec i Krzemienna- Jabłonica Ruska. Precz z mostami!!! niech zyja promy!!! :-D




Na jednym z nich bardzo spodobal mi się regulamin, zwłaszcza punkt 7 i 9 :)

W Dabrowce Starzenskiej ogladamy ruiny zamku Stadnickich.. Ponoc to fajne ruiny... Acz na zmanierowanych mieszkancach Dolnego Slaska nie robia one specjalnego wrazenia.. U nas takie i lepsze w co drugiej wiosce :)

Z Jablonicy Ruskiej podazamy w strone Ulucza droga niezmiernie pylista, a osiadajace wszedzie drobinki pylu przypominaja ze jest jest suche, upalne lato a przed nami jeszcze kilometry wloczegi :)

Po drodze mijamy domek.. Cos w tym jest ze kazdy widzi co chce widziec, bo na tabliczce wydaje mi się ze pisze „barak turystyczny” i już mam wizje noclegu w tym uroczym miejscu... Niestety pisze „barak robotniczy” i nikt nie wychodzi jak krecimy się wokół aby nas np. zaprosic na impreze ;)


W Dobrej odwiedzamy kolejna cerkiew i mily sklep kolo niej polozony. Troche mi szkoda ze robiac remont cerkwi odbudowali jej srodkowa wieze, majac tylko dwie bańki wygladala charakterystycznie, wpadala w pamiec, teraz wyglada normalnie jak inne cerkwie..

W Mrzyglodzie urokliwy senny ryneczek jak dawniej


i most na Sanie wydajacy charakterystyczne dzwieki jak się po nim jedzie... Znaczone na mapach pole namiotowe nad Sanem nie istnieje są tam tylko domki do wynajecia a namiotow rozbijac nie wolno.. Pan z recepcji mierzy mnie wzrokiem mowiacych „tacy jak wy tu u nas nie nocuja”- i ma pelna racje! Zatem ruszamy dalej i na nocleg zatrzymujemy się w Siemiuszowej. Na gorce nad wsia przyczaila sie cerkiewka


Jest tu tez pole namiotowe na ktorym stoi ogromna wiata wygladajaca na nowa. W srodku drewniany podest (do spania, tanczenia, na orkiestre?) oraz 4 ogromne stoly z lawami. Nie wiem na ile osob można by tam imprezy robic! Jednak srodek lata a tam tylko my... Towarzystwa dotrzymuje nam jedynie dorodny pajak :)





Miejsce jest dosyć uczeszczane przez miejscowych- to dwoch wyskoczy nad pobliski stawek po rybke na kolacje, to traktor przywiezie snopki by je zrzucic pod wiata na godzine a potem zabrac, to wszesnym rankiem przemknie w nieznanym celu jakas wywrotka, z kierowca malo nie wypadajacym z szoferki ze zdziwienia na nasz widok.. Kolejny dzien zaczynamy od odwiedzenia Tyrawy Woloskiej gdzie spotykamy ruiny palacu z nowym pierzastym lokatorem,

pomnik Matki Boskiej o twarzy radzieckiego sołdata

i klimatyczna malutka stacje benzynowa, tzw kontenerowa.


Jest ona bardzo wygodna dla miejscowych, zwłaszcza dla rolnikow którzy tankuja tu swoje traktory i inne maszyny rolnicze, piły, agregaty, więc interes się kreci. Niestety będzie jeszcze ona istniala jeszcze tylko miesiac... Nie, nie splajtowala... Zabily ja unijne normy, ze zbiornik musi być wkopany, ze musi mieć jakas pojemnosc i inne pierdoły. Była wiele lat, cieszac praktycznoscia miejscowa ludnosc i wygladem sporadycznych turystow.. Teraz rolnicy bedac zapier*** traktorkami do Birczy lub Sanoka, na jakieś shelle i bipi , a w drodze mogą się cieszyc ze są „w Europie”. Miejscowe petycje czy pisma nic nie dadza bo „normy i standardy” z Brukseli są ponad to.. Więc gawedzimy sobie z wlascicielem kontenerka, ze mamy nadzieje ze dozyjemy momentu kiedy ten eurosajuz upadnie lub nas z niego wyrzuca.. Ze tez coraz czesciej zdarzaja się chwile gdy się mysli „jest pieknie, ale to już ostatni raz...” Humor poprawia odnalezienie cerkiewki w Kotowie, wydaje się być w lepszym stanie niż 10 lat temu, nie ma ton smieci które się wtedy wszedzie walaly. Tylko pachnie stara bejca do drewna, a wiatr przynosi do wnetrza szum i zapach łąkowych ziól i granie swierszczy.. Rozwazamy okolice cerkwi na nocleg ale godzina dosyć wczesna no i nigdzie nie ma potoczka.. Kolega rok temu spal w tej cerkwi- myslimy ze troche bylby strach ze w nocy zrobi się burza, wichura i dostanie się w łeb belka czy kawalkiem witraża.





Dalej odwiedzamy dawny pas startowy w nieistniejacej wsi Krajna. Tu ponoc lądowaly samoloty z roznymi bucami wybierajacymi sie do Arłamowa

Po drodze spotykamy lesniczego który kilka razy na rozne sposoby zadaje to samo pytanie „a tak naprawdę to w jakim celu tu przyjechaliscie”. Odpowiedzi o zwiedzaniu okolicy jakos do niego nie trafiaja ;) Mijamy obronna cerkiew w Posadzie Rybotyckiej


oraz wybieramy się na tereny nieistniejacej wioski Borysławka kolo Rybotycz, o której opowiadal nam znajomy, ze ponoc mieszkal tam jeden dziadek, autochton, który wrocil z przesiedlen. Nie znajdujemy jednak tego miejsca, idziemy dalej dolinka, az droga zaczyna się wspinac na gorke, a chalupy według mapy mialy być wczesniej- chyba tam gdzie jest teraz „private” i wielki plac budowy. Budowa zdaje się wogole nie przeszkadzac temu oto sympatycznemu boćkowi

W Koniuszy znajdujemy cerkiewke

a kolo niej oznaczenia jakiegos szlaku- takie znakowanie szlaku czy sciezki to ja rozumiem!!

Wieczorem zajezdzamy do Nowych Sadow (dawne „Hujsko” ale mieszkancy z nieznanych przyczyn przeforsowali zmiane nazwy wioski ;) ) popluskac się w Wiarze. Postanawiamy ze jutro tu tez przyjedziemy. Gdybym miala wymienic swoja ulubiona rzeke bylby nia wlasnie Wiar. Łączy on w sobie zalety gorskiego potoku i nizinnej rzeki- jest czysty, plynie po kamyczkach, o bystrym prądzie ale nie jest tak wsciekle lodowaty jak rzeczki plynace przez gory. Znajdujemy bunior w ktorym mozna poplywac- w najglebszym miejscu woda jest po szyje, Znajduję gdzies wsrod zarosli kawalek styropianu- fajnie mozna na nim splywac z pradem! Jestemy raczej sami- wiekszosc ludzi nie wiadomo czemu woli siedziec pod mostem, tam gdzie plytka woda.. Przychodzi tylko 4 gosci z piwkami, kapia sie pluskaja, wyciagaja z dna duze kamienie, ogolnie robia duzo zamieszania i po jakiejs pol godzinie wracaja do pracy. Z ich rozmow wynikalo ze pracuja w pobliskiej zwirowni. Taka praca to ja rozumiem!!! Podobala nam sie opowiadana przez nich historia pobliskiego jeziorka- "kiedys kapali sie tam wszyscy. Teraz ktos je kupil, postawil zakazy. Czy wlasciciel przegania jak zastanie tam kapiacych sie? Jak sa 2-3 osoby to tak. A jak przyjdziemy ekipa ze zwirowni, tak z 10 osob, to przeganiamy wlasciciela!" :)






Kolejnym celem jest chatka w Łupkowie, gdzie od wczoraj bywa Tomek. W drodze gzy prawie pozeraja nas zywcem, trzeba isc caly czas machajac rekami i podskakujac a to i tak efekty ma mizerne. Na toperzu ktory idzie przede mna siedzi ich z kilkadziesiat!! przed sama chatka jest jakby lepiej.




W chatce dosc pusto jak na wakacje i ladna pogode- jest kolo 10 osob.. a wydawaloby sie ze beda stada studentow czy licealistow... Statystyke pogłowia zywych istot zawyżaja koty- w liczbie 6 :) miesiac temu urodzily sie mlode wiec wszedzie jest pelno puszystych kulek ze szpiczastymi ogonkami :)







Atmosfera panuje dzis niezbyt imprezowa- przed polnoca duza czesc kladzie sie spac. Zostajemy z toperzem, Tomkiem i Karolina. Karolina opowiada ze przyjechala sama w Bieszczady bo wiekszosc jej znajomych- tegorocznych maturzystow, poszlo na wakacje do pracy, i ponoc nie dotyczy to dzieci z biednych domow, ktore chca wspomoc rodzicow czy zarobic na studia.. Jak tak to wyglada to nic dziwnego, ze chatki swieca pustkami.. Rano cos nie mozemy sie wybrac.. Przedluzajace sie sniadanie, zabawy z kotami, opowiesci jednego chlopaka jak to przez rok mieszkal w Bieszczadach i pomagal w obrobce drewna i konsumpcji tanich win, ogledziny hotelu "Hilton" i pijawkowej sadzawki...



i znow koty pchaja sie na kolana... zbieramy sie ostatecznie kolo 13 Dzis opuszczamy Bieszczady... Skodusia juz nabrala, jak to okreslil pare lat temu nasz kolega, "charakterystycznego zapachu wakacji" (mniej romantyczni sugerowali zdechlego kota w bagazniku ;) ) Wracajac zalapujemy sie na promy na Dunajcu i Wisle.


Przekraczajac Wisle opowiadaja nam na promie ze wlasnie w tym miejscu przeprawial sie z wojskiem Piłsudski i pokazuja z duma stojacy nieopodal pomnik.


Koniec wyjazdu więc i niebo płacze... po upalnej i slonecznej włóczedze w strugach deszczu wracamy do Oławy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz