bubabar

wtorek, 29 czerwca 2021

Biwak rowerowy nad rozlewiskiem (2021)

Na biwaki dotychczas wybieraliśmy się albo samochodem, albo pieszo z plecakiem. Na wycieczkę rowerową z nocowaniem w terenie jedziemy po raz pierwszy! Gromadzę niezbędne minimum bagażowe na środku przedpokoju i z lekka napawa mnie to przerażeniem i poczuciem nierealności... Dwie naładowane sakwy, namiot, 3 śpiwory, 3 karimaty i wędka... Jak to wszystko przywiązać do dwóch rowerów i jeszcze być w stanie na nich jechać? Nie wypierdzielić się na pierwszym wyboju czy zakręcie? Toż tym musi wodzić jak panem Mietkiem z przeciwka, gdy wieczorami wraca z codziennych łowów pod Żabką ;) Może trzeba jednak jakiemuś złomiarzowi zajumać przyczepkę, aby to wszystko zwałować????

Ostatecznie jednak upychanie i obwieszanie kończy się sukcesem! Nawet jestem w stanie samodzielnie podnieść rower do pionu ;) Zatem ruszamy! Cel nie jest odległy, ale idąc pieszo byśmy się zanudzili i komary by nas pożarły żywcem, a busiem to byśmy ugrzęźli na bardzo wczesnym etapie trasy. Skądinąd mała dygresja odnośnie krwiopijnych owadów i ich rozmaitych smaków. Komary głównie rzucają się na toperza i kabaka. Na mnie dużo, dużo mniej. Tam gdzie oni dostają szału, biegają w kółko z żałosnym kwikiem i po chwili wyglądają jak napuchłe balony - ja słyszę bzyk i tylko się denerwuje, że coś po mnie łazi czy wchodzi do oczu. Natomiast z meszkami sprawa się ma odwrotnie. Jeśli miejsce jest “meszkowe” - to wszystkie rzucają się na mnie! A to dziadostwo jest na tyle małe, że nawet oganianie się bywa utrudnione. Nie jestem więc chyba modelem syberyjskim i trafiając w miejsca wyprawowe ze swoich marzeń - chyba bym się bardzo szybko z nich wyleczyła ;)
Rower ma ten plus, że pozwala z wiatrem we włosach przebyć bagniste tereny rozlewisk i łęgowych lasów, a na biwaku to nas już okadza ognisko.

Zatem ruszamy! :) Jest duszno, parno, bezwietrznie, a burze mruczą gdzieś po horyzontach.


Początkowo suniemy nadrzecznym wałem, gdzie nurkujemy w dorodnych, płowych trawach. Jeszcze im trochę brakuje do tego stepowego burzanu, gdzie się ponoć chował cały jeździec z koniem - ale wszystko jest na dobrej drodze!



Spory odcinek naszej trasy wiedzie szutrowymi drogami w tunelach młodego lasu, a krajobraz się nie zmienia przez ileś kilometrów więc i zdjęć tam nie robiliśmy.

Potem zjeżdżamy w miejsce, gdzie jeszcze rok temu była polna droga. Teraz ktoś ją postanowił “utwardzić”, ale nie zrobił tego klasyczne - żwirem czy kamieniami, ale za pomocą z lekka tylko przemielonych śmieci. Są więc kawałki cegieł, połamanych kafelek, odłamki porcelanowych naczyń, fragmenty plastiku, drutu, rur, kabli, gąbki, pianki izolacyjnej a nawet reklamowych ulotek. Rowerem to po tym z lekka strach jechać, że zaraz popękają opony. Prowadzimy więc je, zastanawiając czy celem było zasypanie błota czy raczej sprytne pozbycie się kilku ton odpadów??




Potem na szczęście odcinek wysypiskowy się kończy i droga staje się bardziej taka jak oczekiwaliśmy.




A czasem też przechodzi oczekiwania, stawiając wszystkie karty wyłącznie na klimatyczność ;)






W końcu docieramy na miejsce i osiedlamy się na malowniczej polance nad rozlewiskiem.




Popołudnie przebiega na wędzeniu się w dymie, słuchaniu żab i kukułek....



...a także kolejnych próbach nawiązania bliższego kontaktu z jakąś smakowitą rybą.


Tu jak poprzednio bez sukcesów... ;) Tzn. złapało się - a jakże! Kilkakrotnie cały kłąb podwodnych roślin! Toperz bohatersko idzie odczepić haczyk. Przy czym stwierdza, że woda jest bardzo przyjemna kąpielowo! Czysta, aromatyczna, o akceptowalnej temperaturze.



Od tego momentu nabieramy nie tylko zapachu dymu, ale również woni bajora! :) Czy może być coś lepszego jak pływać sobie wśród trzcin i grążeli, gdzie kaczki, łyski i perkozy zaglądają ci w oczy?


Po kilku incydentach burzowo - ulewowych, wieczór nastaje pogodny, ciepły i świeży. A do wcześniejszych koncertów z okalającego nas chaszcza dołączają się bąki dmuchające w butelkę, szczekania saren i trzepot nietoperzych skrzydeł.





Po zmroku nad pobliskimi łąkami podnoszą się gęste mgły. A chwilę potem w okolicznych zaroślach pojawiają się latające świecące punkciki! Kabak nawet kilka łapie do rączki, a jednego zasadza na głowie zamiast latarki. Niestety świetlik krótko współpracuje i dotrzymuje kroku w zabawie - i jednak postanawia odlecieć w stronę swojego przeznaczenia.



Piękne są czerwcowe noce z dala od huczących miast i uwielbiających hałas osobników naszego gatunku.

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Kiedyś gdzieś w lesie... (2020)

Wiosny owej, wyjątkowo ciepłej i pogodnej, włóczyliśmy się akurat gdzieś po lasach pomiędzy Kolonowskim i Strzelcami Opolskimi.


Dominowały w krajobrazie brzozy i sosny.





Nadgryziony zębem czasu mosteczek wychyla czasem spomiędzy traw...


Albo samotna studnia przycupnęła przy drodze...


Drogi tam chyba z linijką ktoś rysował - niekończące się linie po horyzont.


Skrzyżowania to jeszcze z kątomierzem ;)


A tu chyba budowniczy jednak kilka browarków walnął ;)


Czasem zdarzają się jakieś urozmaicenia terenu typu przeszkoda wodna lub łany kwiatów.



Albo korzeniowisko! “Las stanął na głowie, chciał zrobić fikołka ale się nie udało!” - kabak zawsze ma swoją wizję wydarzeń :)



Nieraz zbaczamy w mniej uczęszczane i bardziej zarosłe okolice… ;)


Ludzi praktycznie nie spotykamy. Dominują zwierzęta. To dobrze. Są takie momenty, gdy człowiek człowiekowi wilkiem…



Acz raz dostrzegamy ludzi. Gdzieś na końcu horyzontu pojawiają się sylwetki nie będące lisem ni sarną. Przystajemy. Oni też. Przyzwyczajenie nakazuje spierdzielać w krzaki i omijać szerokim łukiem niepewny i groźny obiekt. Jednak intuicja nam podpowiada, że ci osobnicy są w porządku. Idziemy na spotkanie, po krzakach i chaszczach po szyje już się dość naczochraliśmy. Czterech chłopaków, spod Gorzowa. Od kilku tygodni weszli w tryb “partyzant” i wędrują bezdrożami. Czasem tylko jednego, który wygląda najbardziej jak Mietek spod monopolowego, wysyłają do sklepu po jadła i napitki. Witamy się tak, jak niegdyś witali się turyści w Gorganach po tygodniu niespotykania żywej duszy. Ciastkami i wódką ;) Gawędzimy, wspominamy, strzykamy jadem we wiadomą stronę. Nawiązujemy do tematu chatki. Byli tam dzisiaj. Pytamy czy też jest otaśmowana jak wszystkie mijane wiaty czy ławeczki. “Już nie!” :D - pada odpowiedź. Teraz dostrzegam, że jeden z nich wygląda jak mumia, zawinięty w biało - czerwone foliowe bandaże. Cóż, tryb partyzant to chyba jednak nie jest ;) Chyba, że to rodzaj trofeum, symbolizujący zwycięstwo nad wrogiem? Coś jak głowy nieprzyjaciół zatknięte na ostrokole? ;) Śmiejemy się… Ot.. taki śmiech przez łzy…

Do chatek docieramy na spokojnie. Bez zasieków, wrażych napisów i innych śmieci pstrzących krajobraz. Miłe chłopaki oczyściły nam drogę :) Możemy się delektować leśnym schronieniem wśród szumiących drzew, chroboczących mysz i latających nietoperzy.





Pozdrawiamy! Tacy byliśmy wiosną 2020!