bubabar

piątek, 3 listopada 2017

Suwalskie wędrówki cz.4 (Punsk- Szołtany)

Na Litwie bylo bardziej pusto. Po polskiej stronie znow mijamy porozrzucane po wzgorzach chutory, ktore sa wszedzie. Taka jedna, przydrozna Mućka patrzy na nas z apetytem... Znudziła jej sie trawa czy jak?


Rzut oka za siebie.


Wedrujemy glownie wsrod zaoranych pol.


Popularne w regionie podwojne nazwy miejscowosci.


Gdzies miedzy Sankurami a Budą Zawidugierską przysiadamy na rozdrozu, pod litewska kapliczką.


Nie dotrzemy dzis raczej do sklepu. Trzeba bedzie chyba zacząc reglamentowac jedzenie - kromeczka na wieczor, kromeczka na rano... Z zapasami alkoholu jest jeszcze gorzej. Eco rozwaza co by bylo gdyby teraz nagle pojawiła sie wsrod nas jakas dobra naleweczka! Naleweczka sie wprawdzie nie materializuje, ale jak spod ziemi pojawia sie młody Litwin, ktory zawozi nas do Puńska. Wiec wychodzi na to samo ;)

Z tej radosci zjadam w knajpie dwa obiady! Chlopaki zapodaja piwną orgie, a ja mam uzywanie rowniez na ziołowej nalewce. Sprawa cieszy, zwlaszcza ze wieczor jest jakis chlodny.


W Puńsku mozna sie poczuc jakbysmy nie przekroczyli granicy - duzo napisow litewskich, w sklepie jak gadają ze soba miejscowi to rzadko po polsku..


Mozna jeszcze gdzieniegdzie napotkac wsrod plątaniny uliczek drewniane domy, pozapadane w ziemie ze starosci.


Knajpe opuszczamy juz po zmroku. Szukamy miejsca na namioty. Nie jest prosto bo raz, ze po ciemku sie do dupy szuka, a dwa, ze suwalskie ze swoim rodzajem rozrzuconej zabudowy jest dosc słabe biwakowo. Zaglądamy nad jezioro Punia, ale teren przypomina park miejski. Dalej znow budynki. Konczy sie Puńsk, zaczynają Szołtany. Kawalek dalej wydaje sie, ze moze na pagórku? Ktos wlazi na pagorek a tam dom. Udaje sie wypatrzec dobrze rokujacy zagajnik, jednak dojscie do niego jest dosc problematyczne. Łąke raz po raz przegradzają kanały. Eco chce je przeskakiwac. Ja wiem, ze nie mam szans, bo w wyniku skoku wpakuje sie dokladnie w sam srodek. Probuje wiec w kontrolowany sposob przebrodzic. Sciagam plecak, buty, spodnie i probuje szczescia w samych gaciach. Niestety. Wody jest chyba po pas, a na dodatek na dnie bagno. Z plecakiem wpadniemy po szyje! Udaje sie obejsc jeden kanał i wpadamy na kolejny. Ponoc pod Wrocławiem jest labirynt z kukurydzy - tu jest z kanałow ;) Ale w koncu znajdujemy przejscie. Na koncu drogi czeka nagroda! Piekne, puste, oddalone od zabudowan miejsce! Na gorce, pod rozlozystym drzewem. My to jestesmy szczesciarze! Zawsze cos fajnego znajdziemy! W lasku jest dołek, w ktorym robimy ognicho! Super sprawa takie zagłebienie- nie bedzie widac ognia z drogi!

Wieczorna nasiadówka..


I poranna... Z sękaczem i moczywąsem czas płynie miło i sielsko!


Wzgorze biwakowe widziane z oddali...


... i z bliska.


Widok z naszego przenosnego domku. Łagodne, zielone wzgorza poznej wiosny!


A to kanały, z ktorymi walczylismy wczoraj!


Z Szołtan idziemy do Szypliszek. Znow dzielimy sie na podgrupy. Eco z Pudlem wyrywają do przodu i udaje im sie złapac stopa. Co ciekawe - kierowca tego auta najpierw mijał nas! Jak to sie stalo, zesmy mu nie machali? Przeciez probowalismy zatrzymac wszystkie auta? Tak nam sie przynajmniej wydaje... Moze bylismy akurat w kiblu? Albo robilismy zdjecia? A moze gosc mijał sie z prawdą - bo nam sie nie zatrzymał a potem przemyslal swoje zachowanie, żal mu sie zrobilo wędrowcow i kilometr dalej jednak stanął i zabral reszte?

Po drodze mijamy przystanek - domek. Z pustakow, z zamykanymi drzwiami. Zwracają uwage dwa kolory pustakow.Wtedy mi sie wydaje, ze to jakies przypadkowe mazaje i chwilowa fantazja budowniczego stworzyla taki desen. Dopiero po powrocie udaje sie dowiedziec, ze sa to "Słupy Giedymina" - historyczne godło Litwy. Widac w tej wiosce tez mieszka mniejszosc litewska i w ten sposob chciała to zakomunikowac swiatu.


Jest tez drugi ciekawy przystanek- wiatka ze starego drewna, jak turystyczna wiata gdzies na gorskim szlaku!


Mijamy przysiółki.


Przy kapliczce trawa, chyba idealna dla wielu nowoczesnych ludzi. Zawsze krotka, zawsze sterylna. Mozna umyc ostrym proszkiem. Nie trzeba ciagle kosic. Nie śmieci, nie powoduje alergii. Nie rozsadza bruku i schodków. Ideał!


Parking traktorow. Widac jakies małe stworzonko pozazdroscilo tacie i wujkowi! ;)


Wędrujemy alejami kwitnacych drzew owocowych.


Juz calkiem po letniemu na horyzoncie drogi pojawia sie wodna fatamorgana! :)


Stopa udaje sie złapac dopiero na glownej drodze. Nasz kierowca cały czas gada przez komórke. Dzwoni chyba do pięciu roznych osob. Muszą przerzucic 300 ton żwiru na odleglosc 400 km. Nigdy nie sądzilam, ze żwir jest na tyle cenny i trudnodostepny!

Szypliszki leżą przy drodze nr 8, ktorej nienawidze! Spotykalismy ją juz nieraz podczas naszych "podlaskich" wyjazdow: w Sztabinie, w Augustowie. Raz nawet nam rozum odebralo i wjezdzalismy nią na Litwe. Wszedzie wyglada ona tak samo - wycie tirów, ludzie jak na prochach, nerwowość, pospiech, prędkosci niedostosowane ani do stanu nawierzchni, ani natezenia ruchu, juz nie mowiac o takich błahostkach jak zakrety czy teren zabudowany... Odwiedzenie sklepu po drugiej stronie tego ryczącego potwora nie wchodzi w gre- chyba ze dla zdeklarowanych samobojcow..


Siadamy w obiekcie dla tirowcow, ktory wyróznia sie plastikową palmą w ogrodzie. Na pierwszy rzut oka wyglada troche jak burdel. Moze nim jest? Napewno na dole jest zwykla knajpa, reszty zaułków budynku nie sprawdzalismy ;) Na parkingu obok mozna spotkac tiry z roznych dalekich okolic, są blachy estońskie a nawet kazachskie.


Zamawiam kotleta (bo jest w daniu dnia), a potem jest mi bardzo smutno bo dowiaduje sie, ze sa ozorki... Eco zamowil. Wprawdzie w sosie musztardowym, a te ktorych szukam od lat - byly w chrzanowym! Jadłam je kilkakrotnie w Świerklańcu, majac chyba z 5-6 lat. Zostało mi wspomnienie najlepszej potrawy swiata! Te co zamowil eco tez sa dobre, mięciutkie, delikatne... Ale tamtych nie pobiły! Kurde, ze tak ciezko jest zjesc teraz w knajpie ozorki. Za to z pizzą, hamburgerem i kebabem problemu nie ma..

Maja tu tez specyficzne kible- tzn. ze kobiety mogą chodzic do męskiego a odwrotnie nie?


W knajpie nieco przeszkadza rycząca plazma na scianie. Akurat obradują politycy i ględzą monotonnymi głosami jak zwykle od rzeczy. Tym razem zajmuje ich kwestia czy odwołac Macierewicza czy nie. Raz po raz pojawia sie jakas spasła morda i ble ble ble, nawija pierdząc w stołek. Smutne, ze fundusze na takie gry i zabawy idą z kieszeni zwyklych ludzi...

Pudel tez juz chyba nie moze wytrzymac bo prosi barmanke o zmiane kanału. Tym razem sa jakies baby. Jedne sa w depresji a inne im doradzają jaką kiecke włozyc. Jedna np. ubierała sie zwykle na czarno ale to ją dołowało. Pod namową wizazystek ubrała sie na fioletowo i płonie ze szczescia. Wszyscy wokol bija brawo, a ona ze łzami w oczach opowiada, ze ten program odmienil jej zycie. Chyba jednak zaczynam tęskinic za Macierewiczem... ;)

No to kontakt z mediami zaliczony. Teraz juz wiemy co sie dzieje w kraju i na swiecie. Trzeba zatem zmykac chyżo w lasy aby o tym jak najszybciej zapomniec!

Na obrzezach miejscowosci mijamy stare chałupy.


Ulica 4 sierpnia. Co sie takiego wydarzylo w tym terminie, ze az ulicą to postanowili uczcic? No np. Kabak sie wtedy urodził- ale nie wiem czy akurat to mieli na mysli? ;)


Meandrujace zagajnikami drogi sa calkiem uczeszczane przez piechurów.


W polach zapodajemy jeszcze drobny popój. Towarzyszy nam nalewka pigwowa. Jedyna kupna nalewka, ktora mi naprawde smakuje. Takie trunki potrafia zdziałac cuda - np. odpędzają deszcz. Zaczynało juz siąpić, ale gdy dno ukazało sie w gąsiorze - to natychmiast pogoda sie poprawiła, a nawet błysnelo wieczorne słonce!


A potem ruszamy w strone Becejłow, licząc, ze gdzies tam zapodamy biwak nadjeziorny!



cdn

2 komentarze:

  1. Znalazłem rozwiązanie zagadki. Tak jak zazwyczaj przy takich nazwach, Ulica 4 Sierpnia nazwana na pamiątkę 4 sierpnia 1944 – Dnia Wyzwolenia Szypliszek.

    OdpowiedzUsuń
  2. dzieki! no to wazna data dla tej wsi!

    OdpowiedzUsuń