bubabar

piątek, 29 września 2023

Wiosenne Czechy cz.5 (2023) - okolice Pekelnych Dolow

Przejeżdżamy przez wioskę Svitava. Sporo tu stoi starych, przedwojennych domów. Nowych budynków praktycznie nie widziałam. Może są, ale się akurat ukryły, wstydząc się, że są takie brzydkie?


Dużo budynków wygląda jak zwykła, drewniana, wiejska chałupa - tylko w rozmiarze XXL.




Często stoją na wysokich kamiennych podmurówkach, co sprawia wrażenie jakby twierdzy! Piwnice to muszą tutaj mieć konkretne - chyba na kilka pięter!


Najwieksze wrażenie robi jednak droga wyjazdowa z wioski w stronę Pekelnych Dolow. Idzie jakby skalnym wąwozem, którego ściany są pełne otworów prowadzących do niewielkich pomieszczeń.




Regularność żłobionych ścian, sufitów czy wejść sugeruje, że to nie są naturalne groty, ale coś zrobione czy przekształcone pod ludzkie potrzeby. Ten tutejszy teren to jest jakieś jedno wielkie skalne miasto! Nie wiem czy dawnymi czasy siedzili tu mnisi, rozbójnicy czy był to wielki magazyn beczek z winem ;) Obecnie większość pokoików jest opuszczona, acz wyraźnie widać, że jeszcze niedawno służyły za składziki.

Wnętrza są różne. Niektóre prawie idealnie wycięte w prostokąt, inne bardziej obłe, zaokrąglone i poprzerastane wręcz jaskiniową formą. Czasem mają wewnętrzne kamienne wgłębienia - jakby półeczki? Nieraz pojawiają się wzmocnienia z cegieł. Większość ścian i sufitów jest marmurkowata z dużą domieszką rudości.






W niektórych zachowały się jeszcze drzwi, które zastygły zazwyczaj w półotwartej formie i przygwoździł je czas. Ciężko je obecnie już zamknąć czy otworzyć bo mniej lub bardziej wrosły w ziemię.




Ze ścian, sufitów, odrzwi zwieszają się całe pęki świeżutkich paproci, powykręcanych korzeni lub powierzchnię pokrywa równa tafla mchu.





Kolejny przystanek to tzw. Puste Kostely. Skojarzenie z wnętrzem jakiejś świątyni od razu się nasuwa. Myśmy już tu byli jesienią, ale kabak dokazuje między filarami po raz pierwszy!





Czas też odwiedzić nasz tunel. Niby nic wielkiego, ale coś sztolniokształtnego, co się kończy w jaskini, zawsze cieszy!

Nurkujemy w ciemną dziurę.


Ciemność krętego korytarza rozświetla blask latarek. Ściany mają tu dość regularne żłobienia - jakby je ktoś centymetr po centymetrze dziubał dłutem. Gliniasty piaseczek podłoża pyli mocno przy szuraniu, powodując wrażenie nadchodzącej od nas mgły. Oddzielające się co chwilę boczne korytarze potęgują wrażenie przestronności, mimo że to w rzeczywistości wcale długie nie jest.











Wejść mają tu chyba cztery. Malutkie, od ulicy, którym weszliśmy. Potem dwa omszało-korzeniaste.



Odrzwia jak z jakiejś kaplicy. Szlag wie co tu było?


Sztolenka wpada do obszernej komory jaskini.



A rudość naciekająca skały przy wejściu cieszy równie mocno jak poprzednio!



Postanawiamy pokazać kabaczkowi również knajpę motocyklową w grotach dawnej kopalni.




Na szybach jest tu w zwyczaju lepić naklejki. Niektóre jakoś wyjątkowo przypadają nam do gustu!






Bardzo też spodobał mi się ten kask! Z warkoczem przyczepionym na czubku. Zwłaszcza w czasie jazdy wygląda to kapitalnie!


Ciekawe szkielety patrzą na nas z okolicznych skał.




Wnętrza po staremu są mroczne i od czasu do czasu huczące echem motocyklowych silników.




Przy takim stoliku sobie siedzimy i wciągamy serową przekąskę. Takie restauracje to ja rozumiem!


Okoliczne krzaki też kryją niejedną niespodziankę. Tu np. takowa skalna chatynka!


A w środku oczywiście ślad po ognisku, napisy ryte w ścianach i rudo-zielone desenie sufitowe.


Zaraz obok kolejne podobne miejsce...





Tu chyba w każdej skale coś jest wydrążone - o ile się podejdzie z właściwej strony!




Do niektórych skalnych komórek już nie podchodzimy, bo nam się nie chce. Gdzie indziej to do każdej takiej atrakcji by człowiek leciał jak na skrzydłach i pełen emocji węszył po wnętrzach. Ale ciągłe otaczanie się masą ciekawych miejsc jakoś stępia wrażliwość. Teraz, na dzień dzisiejszy, gdy piszę tą relację, jest mi cholernie żal, że tam nie podeszliśmy.



Na dalszą część wycieczki idziemy sobie wzdłuż potoku.


Mijamy kolejne skały - praktycznie co chwilę warto by się zatrzymać i dokładniej przyjrzeć jakiemuś fragmnetowi. To zdecydowanie taki rejon, gdzie nie da się schować aparatu do torby.







Docieramy do miejsca, gdzie rzeczka robi ciekawy myk. Na chwilę staje się podziemna, wpływa pod drogę i pod skały, aby po kawałek dalej znów wypłynąć na powierzchnie i wrócić do swojego klasycznego koryta, wijącego się przez zielone łąki.


W miejscu jednego z wlotów widać resztki jakiegoś obudowania z dawnych lat. Jakaś konstrukcja była w tym miejscu zrobiona. Ni to tama, ni to śluza. Coś z betonu i metalu, co mocno już nadgryzł ząb czasu.




Podziemny fragment rzeczki wygląda mniej więcej tak. Trochę to wymagało akrobacji, żeby zrobić te fotki i nie wlecieć w wodę ;)


No fajny taki fragment. Wpływa rzeczka, wypływa i tyle... Ale czekaj! Tam jest otwór, który prowadzi gdzieś głębiej. Gdzieś w ciemność. W nim też stoi woda. Woda, nawet przy brzegu, jest niestety zbyt głęboka, aby wejść do niej w gumiakach. I za zimna, żeby proces zapodać w kąpielówkach ;) Ciekawość nas zżera - dokąd może prowadzić ta wodna jaskinia? Jak wygląda w środku? Jaka jest duża? Może kiedyś tu wrócimy w jakiś upalny czas! A może ktoś kiedyś w niej był i mi opowie?


Krążymy też nieco po drugiej stronie szosy, w okolicach skały zwanej Medvedi Kemp.



Tu, jak wszędzie, też są groty jakby mieszkalne, filary, ciekawie wyryte ściany. Cytat z kabaka: "Tu jest tak niesamowicie i pięknie, że to powoli robi się nudne" ;)



Nie, nie mamy drona. Po prostu wylazłam na skałę ;)


Część grot jest zagospodarowana w stylu wiat turystycznych. Ławy, stoły, pod naturalnymi nawisami. Nie mam zbyt duzo zdjęć, gdyż byliśmy tam w przededniu święta i miejsce było dość zatłoczone lokalnymi imprezowiczami. Miejscówka dogodna biwakowo, ale ciężko liczyć tu na kameralność. Z drugiej strony czego oczekiwać w pierwszy ciepły dzień tej wiosny, przy szlaku i 100 m od szosy. No ale miejsce obiektywnie ładne.







Mykamy więc w górę, w miejsca bardziej odludne. W zanikające ścieżki i wąskie przejścia między skałami. Kwiki nadpotokowe cichną, by w końcu przerodzić się w wyłącznie ptasi śpiew lasu.



My dziś też będziemy mieć biwak pod skałą. Ale taką tylko naszą. Samodzielnie odnalezioną i zagubioną w głuchych ostępach. Droga do niej prowadzi przez omszałe, prawie pionowe szczeliny...



Mijamy też las. Las, który jest niesamowity i chyba jedyny w swoim rodzaju. Istnieją tu tylko dwa kolory - zieleń i brąz, ale oba za to w formie maksymalnie nasyconej, jakby sztucznie podkręconej. Poza tym jest tu coś dżunglowego - jakby cieplej, jakby bardziej wilgotno? Taka "parówa" jakby wejść do palmiarni. Czuja to chyba mchy, ktore masowo się rzuciły i porastają co się da. Mamy wręcz obawy, czy jak zostaniemy tu dłużej, to nie oblezą też nas?? Jednocześnie nasze kroki zaczynają mieć inny niż chwilę wcześniej odgłos, taki jakby dudniący. Może pod ścieżką są jakieś jaskinie? W sumie w tych terenach i przy takim ukształtowaniu okolicy - nie byłoby to jakieś szczególnie dziwne i szokujące.





Na ognisko i mini biwak wybieramy jedno z wielu miejsc ze skalnym okapem. Akurat tu z górnej półki lasu obwaliło się kilka drzew, ktore zawisły i tworzą jakby boczną ścianę szałasu. Pomagamy się jej nieco zagęścić - leżących kłod w okolicy nie brakuje. Widać, że ktoś kiedyś już tu przesiadywał przy ogniu. Pozostaje ułożyć równo krąg z kamieni, z lekka naprawić zbutwiałą ławeczkę i mamy cudne miejsce na spędzenie wieczoru. Niejednego - jak się potem okazuje!






Koło północy wracamy do busia. Z ust bucha para, a szpilki okolicznych drzew zaczynają pokrywać igiełki szronu. Kwietniowe noce mają widać swoje prawa...

Droga powrotna wiedzie przez szczeliny, wykroty i rozlewiska, które w ciemności dziwnych trafem okazuję się głebsze, rozleglejsze i bardziej strome niż za dnia. Zjeżdżamy więc na tyłkach, a do cholewki buta wlewa się lodowata, błotnista maź. Nad nami uchają sowy! Dziesiątki sów! Cały las wręcz się trzęsie od ich "śpiewu", a w świetlistym snopie latarki czasem zafurkocze coś pierzastego, całkiem sporych rozmiarów :)

Na Medvedi Kempie balują prawie do rana. Układając się do snu długo słyszymy z oddali chóralne śpiewy i dźwięki dziwnego instrumentu. Najbardziej przypominało kobzę...


cdn