bubabar

wtorek, 14 listopada 2017

Góry Bystrzyckie na listopadowo

W pewien listopadowy, mglisty dzien ruszamy w Gory Bystrzyckie. Na wycieczke zapodajemy z Młotów. Gdzieniegdzie czają sie jakies ostatnie kolory jesieni.


Na lesnych sciezkach gdzieniegdzie mozna napotkac stary bruk.


Dziwna galaz… albo jedno drzewo rosnace na drugim?


Las obfituje tu w mrowiska giganty. Naliczylismy ich chyba ze 30.


Niektore kiedys w zamierzchlych czasach otoczyli płotkami dla ochrony.. Ale sie rozrosły i zjadly plotek! ;)


W jednym z zabudowan w Wójtowicach zdecydowanie musi mieszkac jakas szczegolnie goscinna i sympatyczna osoba…. Takiego nagromadzenia tabliczek i napisow to chyba nie kojarze…


Nie wiem co oznaczają te trojkaciki? Ze “nawracajacy” wjedzie na gwozdzie? Czy w psie kupy?


Spora czesc gornej wsi jest wyludniona. Miejsca dawnych gospodarstw znaczą tylko poskrecane, zdziczałe drzewka owocowe.


Gdy podejsc blizej, zejsc z glownej drogi i zaglebic sie miedzy chaszcze, oczom ukazują sie tez piwniczki dawno zburzonych domow. Łażąc po pagorkach mozna ich znalezc calkiem sporo! W kazda z nich staram sie zajrzec i wpełznac. Niestety zadnych dzbanow z domowym winem sprzed lat nie znalezlismy ;)


Wojtowice w zabudowanie malo przypominają klasyczna, dolnoslaska wies - jest tu istne zatrzesienie drewnianych domow!


Przydrozne kapliczki jednak przypominaja co chwile w jakich rejonach jestesmy!


Krzyz o dwoch lokatorach!


Skrzynka na listy, ktora mnie urzekla!


Do Młotow wracamy glowna drogą. O dziwo idzie sie calkiem przyjemnie. Mijaja nas chyba tylko dwa auta. Przydrozne aleje szumią na wietrze, zrzucajac na nas resztki kolorowych lisci.


Zaparkowane przy drodze samochody rowniez sa mile dla oka!


Mało gdzie czekając na autobus ma sie taki wypas! Cztery mieciutkie fotele, stolik, zaciszna wiatka.


Zaglądamy tez co slychac w rejonie elektrowni. Boczny korytarz bez zmian- nadal podlany i mglisty ;)


Glowne wejscie zabite blaszanymi drzwiami na glucho..


Ech.. a myslelismy, ze zasada “do trzech razy sztuka” dzisiaj zadziala... ;) Niestety.. Nie mamy szczescia cos na te Młoty (poprzednie dwa razy)

Odkrywamy za to miłe biwakowisko nad wodospadem. Moment ten postanawiamy uczcic pieczonym w kominku oscypkiem!


Na jednym z leśnych wzgorz przucupnely ruiny kaplicy. Ciekawe czy fragmentaryczny, omszały dach przetrwa kolejną zime?


Nie spotkalismy dzis na trasie zadnych turystow. Wszedzie tylko las, wiatr i opuszczone mrówcze kopce. Cały czas jednak mielismy zwidy, ze śledzi nas jakas postac z plecakiem. W roznych miejscach sie nam pokazywala, zwlaszcza gdy sie patrzylo kątem oka.... Tu jedna z nich- akurat dziwny konar…


Na nocleg osiedlamy sie w schronisku Jagodna. Połowe drogi rozwazamy, ktorą to z pysznosci oferowanej przez ow lokal spałaszujemy… Niestety.. Jest wieczor i srodek tygodnia. Bufet jeszcze otwarty, ale jest srodek tygodnia. Dowiadujemy sie, ze zarcia niet. Chwile pozniej, jako ze dwoch zbłąkanych rowerzystow tez by cos wtrąciło pojawiaja sie jednak zaginione pierogi.


Szkoda, ze nie sprzedaja tu koszulek z takim obrazkiem jak na etykiecie piwa!


Rowerzysci odjezdzaja. W schronisku, ktore zawsze kojarzylo mi sie z tłumem, jestesmy praktycznie sami.


Nie wiem czy nasz chytry plan sie uda, ale knujemy aby w przyszlym roku miec weekendy np. wtorek/sroda. Wprawdzie nas to wytnie z imprez ze znajomymi, ale bedziemy miec okazje poznac zupelnie inne oblicze naszego kraju. Bo gory, lasy i jeziora Polski srodtygodniowej sa zdecydowanie blizsze memu sercu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz