bubabar

środa, 1 kwietnia 2015

Ukraina - Donbas część 4 - Pokrę™tny powrót (2011)

Wyjeżdzamy z Ługańska jeszcze ciemna nocą. Świt zastaje nas na obrzeżach jakiegos przemyslowego miasta.


Elektriczka do Doniecka jedzie przez Alczewsk, gdzie stacyjka jest w srodku kombinatu. Las kominów, buchająca para i dymy. Kurcze, szkoda, ze nie wiedzielismy wczesniej o tym miejscu- można by przyjechac pozwiedzac.


W Doniecku mamy około 6 godzin na przesiadke do Umania. Na peronie jakiś gośc pokazuje nam na komorce ciekawe zdjecie sciennego napisu. Probuje nam je przeslac,ale jakos się nie udaje. Ostatecznie obiecuje zaprowadzic nas w to miejsce, abysmy sami sfotografowali. Zaczyna pędzic przez siebie w strone bazaru, a my za nim. Jego kolega kwituje fotograficzny zapał stwierdzeniem: „Kak riebionok” i również rusza kłusem za nami. Jest! Na scianie przy parkingu napis wymalowany farbą :

Po uwiecznieniu tej jednej z większych atrakcji Doniecka idziemy razem do knajpy. Nasz nowy znajomy to Żenia, który właśnie wraca z pracy na nocnej zmianie. Pracuje w Doniecku, a mieszka 60km dalej, w wiosce przy drodze na Nowoazowsk. Wioska jest ponoc duza, kilka tysiecy mieszkancow, 11 sklepow, 2 knajpy, ale pracy dla niego nie ma.Do domu jezdzi raz na dwa, trzy dni. Żenia podkreśla, ze jego pradziadek był litewskim Żydem, więc uwazal się tez troche za Polaka. Kilka razy podkresla więc, ze „my bracia” :-) Nie wiedziec czemu bierze toperza za Żyda- i jakos do konca nie udaje nam się tego sprostowac. Toperz już na tym wyjezdzie był mnichem, popem, teraz przyszla kolej na Żyda. Ciekawe co jeszcze wymysla :-) Kolega Żeni to Mikołaj, chyba razem pracują. Mikołaj ma dużo złotych zębów, podkresla, ze był kiedys wojskowym i mowi dosyć niewyraźnie więc go malo rozumiem. W knajpie chlopaki zamawiaja wódke, herbate i ku swojej pozniejszej rozpaczy – piwo bezalkoholowe. Rozpacz nie trwa jednak dlugo. Udaje się odkapslowane piwo ponownie zamknac i wymienic w lodowce na wlasciwe. Żenia opowiada nam o swojej pasji- archeologii. Często jezdzi na wykopki- w okolice Swiatogorska, Mariupola czy na Krym. Odkopali nieraz jakieś grodziska czy kilkupoziomowe groby z ciekawymi ubraniami i naczyniami. Poleca nam kilka muzeów o podobnej tematyce i zaprasza na przyszloroczne letnie „obozy archeologiczne” Opowiada nam tez historie jak Hitler rozwiazal problem jezdzacych na gape komunikacja miejska- ponoc wszystkich rozstrzelal więc teraz w Niemczech jest porządek i wszyscy grzecznie kasuja bilety. Wspomina tez swoja była dziewczyne tancerke, która była milosniczka Irlandii, często tam jezdzila i była ponoc do mnie podobna, ale nie chciala się z nim ozenic. Dochodzi tez do kłótni pomiedzy Żenią a innym bywalcem knajpy. Tamten twierdzi, ze chlopaki pokazuja obcokrajowcom (czyli nam) Donbas ze zlej strony. Pija przy nas wodke (zamiast koniak), zapraszają do knajpy zamiast do restauracji i na dodatek opowiadaja cos o innych krajach a przeciez „u nas jest najlepiej”. Aby potwierdzic swoje slowa kilkakrotnie wali pięścią w stol, przewracając szkło i krzycząc „Donbas jest nasz!!” Na tym etapie chlopaki nie chca polemizowac i opuszczamy lokal. Gadamy jeszcze chwile na dworze. Dołacza się młody chlopak- Witalij, handlujący na pobliskim bazarze. Opowiada , ze uwieczniony przez nas napis na murze za ciężarowka okazal się skuteczny, zwłaszcza jak kilka osob zaplacilo te 200 hrywien i dodatkowo za kare wynosilo nieczystosci golymi rękami. Przytacza tez inna pouczająca historie. Jego znajomy mial piwnice. Niedaleko była knajpa i wielu jej bywalcow przychodzilo za potrzebą w ciemny kąt piwnicy. Gdy wszystkie inne metody zawiodly zdesperowany własciciel wymyslil ciekawy sposob radzenia sobie z powaznym problemem. W owym ulubionym kącie położyl żelazną kratę i podłączyl do niej prąd. Od tego czasu już nikt nigdy nie zanieczyścil piwnicy. Żegnamy się ze znajomymi , zgłaszając chec uczestniczenia za rok w „archeologicznej ekspedycji”


Obiad zjadamy w przydworcowym barze-wagonie (jak to mozliwe , ze poprzednim razem zesmy go przeoczyli??) Barmanka patrzy na nas wilkiem, poki nie zamawiamy wódki. Od tego czasu jest mila i traktuje nas jak swoich. Hmmm.. no i zleciały prawie 3 godziny.. Potem jedziemy marszrutka pod Donbas Arena czyli ten ich wspanialy stadion.

Wokół kręci się dużo służb porzadkowych, zamiataczy lisci, ciągna cale tabuny wycieczek szkolnych. My zakupujemy kilka pilkarskich pamiatek dla siebie i znajomych. Fajna jest fontanna, jakby pomnik piłki, która kręci się na wodzie. Wszyscy sobie robia z nią fotki, więc ja tez :-)

Spod stadionu widac wielki pomnik „sowieckich gierojow” więc idziemy go obejrzec. Wokól wielki plac, z megafonów grają wzniosle wojskowe piesni a nieopodal stoja trzy czołgi, które się ciesza naszym najwiekszym uznaniem. Wyłaże na jeden z nich, ale niestety pokrywa jest przyspawana albo za cieżka. Ku uciesze innych zwiedzających podziwiam tez czołg od spodu.


Czołgi są w dosyć widokowym miejscu. Widac donieckie peryferia, szyby kopalniane i roznoksztaltne hałdy. Najciekawsze wydaja się takie jakby z „pomponem” na szczycie. Niestety mamy zbyt malo czasu aby je odwiedzic.



Nigdzie nie udaje nam się kupic ponoc smacznych i znanych cukierkow „donieckich” produkowanych przez „doniecki sacharnyj zawod”. Jak pytam o nie w sklepie to sprzedawczynie patrzą się na mnie jakbym chciala zamówic krokodyla w proszku.. Dzisiejsze spotkanie z Donieckiem było jakos dużo lepsze od pierwszego ;) może to miasto wcale nie jest takie zle? Ale nie mamy już czasu oceniac. Pakujemy się w plackartny wagon, który ma nas zawieźc do Umania. Wagon jest prawie pusty.. Dziwne.. Jakas niepopularna trasa? Niby to nic zlego ale jakiś niepokoj unosi się w powietrzu... Nie trzeba długo czekac a problem się wyjasnia. Na jakiejś zadupiastej stacji wsiada szkolna wycieczka. Jest chyba tylko jedna gorsza rzecz od dzieci- duża ilosc dzieci zgromadzona na ciasnej przestrzeni.Inni pasazerowie siedza z boku wagonu, tylko nam miejsca przypadly w samym srodku tej zarazy. Trafic na taki wagon w transyberyjce to tylko sobie w łeb strzelic albo wysiasc na pierwszej stacji i uciec z wrzaskiem w tajge.. Podczas gdy ta wsciekla stonka wypelnia szczelnie caly wagon, mój wzrok krzyzuje się ze wzrokiem prowadnicy. Można się nie znac, można mówić w innych językach a można rozumiec się bez słów... „Otruć”, „wystrzelac” a moze zamknac dokladnie caly wagon i podpalic? A miala być taka spokojna zmiana na niepopularnej trasie... Przy tym stadzie podroz z rezerwistami albo grupa pijanych kibiców to bloga cisza i harmonia z przyrodą... Rozumiem, ze można rozmawiac, spiewac, biegac po wagonie, ale wyć wnieboglosy, rozbijać specjalnie naczynia i kopac bez przerwy w sciany?? Przerazajace jest tez poprzysluchiwac się pokrzykiwaniom owej masy..Jedyny cel w zyciu to umalować się i zachowywac jak k..., mieć najdroższe i najmodniejsze ciuchy i komórke oraz oszukiwac i okłamywac na kazdym kroku rodzicow/opiekunów/nauczycieli. Do tego złosliwosc i arogancja wzgledem calego otaczajacego swiata połączone z poczuciem totalnej bezkarnosci. I pobłażliwość/strach/obojetnosc nauczycieli/prowadników/innych pasazerow... A owa swołocz ma dopiero 10-12 lat... A najgorszy jest brak sprawiedliwosci. Gdy grupa dorosłych, niezaleznie czy turystow czy miejscowych zacznie robic w nocy w wagonie głośniejsza impreze to prowadnica zaraz podnosi wrzask, ucisza, straszy mandatami czy wezwaniem policji. Rozwydrzonym małolatom wolno wszystko.. W Umaniu nie ma miejsca w zadnym tanim hoteliku. Mamy przypuszczenia, ze zajeło je nasze pociągowe bydło. No ale lepiej spać w mniej sympatycznym miejscu, dalej od dworca, ale nie spotkac ich przypadkiem po raz kolejny... Początkowo planujemy wybrac się do bazy rakietowej kolo Pierwomajska ale jezdza tam tylko 3 autobusy dziennie i to w godzinach uniemozliwoających dojazd, zwiedzanie i powrot do Umania tego samego dnia.. buuuuu, no to nie będzie bazy :( Zatem trzeba tu kiedys wrocic autem albo z namiotem, albo najlepiej z jednym i drugim. Mamy więc prawie caly dzien na włóczenie się po miescie. Centrum nam się srednio podoba- cale wytapetowane reklamami z podobiznami jakiś pretensjonalnych panienek. Milo zaczyna być na obrzeżach. Bazarek, pyszny ser na obiad, mile babuszki, stoisko rybne..

Dalej mile osiedle pełne puszystych kotów. Na smietnikach stoją miseczki, a nawet rozłożone dla pluszakow kocyki, dywaniki czy wymoszczone szmatkami kartony. Można poobserwowac kocie życie. Niektore koty są wiekowe, nie chce im się ruszac, siedzą tylko w słonku i wygrzewaja stare kosci. Na dywaniku spi mały kociak przytulony do mamy. Widac zależnosci „międzykocie”, który kocur rządzi na podwórku, inne schodzą mu z drogi a wianuszek wielbicielek miauczy pod drzewem.


Spotykamy tez krzyzówke kota z owcą- wyszło „coś” co już dobrze nadaje się do ostrzyżenia o ile się go złapie bo potrafi bardzo żwawo uciekać przeskakując płoty i wspinając się na drzewa.


Koty nawet robią tu zakupy w kioskach- „Gazete sportową poprosze” ;-)

W tutejszych blokach mają chyba małe mieszkania- widac rozpaczliwe próby zagospodarowania kazdej przestrzeni- nawet tej „zaokiennej”

W srodku osiedla dużo wiejskich domków, kury, kapusta i ogrzewane piecykami garaże.

Jakos tak słonecznie, sympatycznie i sielsko to osiedle rozlozylo się po okolicznych pagórkach. Z drugiej strony osiedle mające za patrona Bohuna musi być klimatyczne :-)

Starsi ludzie wypalają liscie.. Robie zdjęcie pięknie rozszczepiających się w dymie promieni słonca.

Grabiacy liście dziadek zagaduje zaciekawiony co ja takiego fotografuje. Miło się rozmawia wsrod dymu z tlących się liści. Prawdziwa jesien, wreszcie sloneczna i ciepla. Pachnący dym snuje się po okolicy, spowija cerkiewki, podskakujace na wybojach auta, bawiące się dzieci i okoliczne wzgórza. Dostajemy od dziadka orzechy. Na dobrą droge worek swojskich orzechów. Od Iwana Iwanowicza z Umania.


Wstajemy ciemna noca, o czwartej.. Podwozi nas mily taksowkarz, który przeprowadzil się do Umania ze wschodu, ze Słowianska. Cieszy się, ze byliśmy w jego rodzinnym miescie. Twierdzi, ze na srodkowej Ukraine żyje się lepiej- no i to swieze powietrze! Za najbardziej zadymione miasto uwaza Krasnoarmiejsk- szkoda zesmy tam nie pojechali! Dworzec wita nas zamknietą poczekalnią. Wokół zimna noc, wszędzie szron a po peronach włóczy się głodny kot, dla którego nie mamy nic do jedzenia.. Toperz daje mu tabletke neoangin z szałwią (kot kaszle) ale niestety nią wzgardza. Żeby nie zamarznąć gotujemy sobie na butli herbatke

Pakujemy się do elektriczki, w której wcale nie jest cieplej. Jest za to prowadnica , która się bardzo panoszy. Jest to elektriczka „podwyzszonego komfortu”. Charakteryzuje się miękkimi siedzeniami , na której drętwieje kuper, zamykanym kiblem i brakiem babuszek sprzedających pierożki.. Normalnie komfort jak szlag! W Czerkasach nie ma miejsca w komnatach tzn beda po 18. Zostawiamy plecaki w pokoju, babka ukrywa je za łóżkiem, szczelnie opatulając zasłoną bo nie wolno im przechowywac bagazu. Cieszy się, ze zostawilismy plecaki, gdyż to dowod, ze wrocimy tu spac. Normalna przechowalnia bagazu w Czerkasach jest zautomatyzowana. Jest cala sciana skrzynek na kluczyk, ale do zadnej nie wejdzie nawet pół plecaka. Jak zaobserwowalismy skrzynki wyją od czasu do czasu jak się do nich cos wklada lub wyjmuje. Tak.... Nie ma jak technika „w domu i oborze” :-) Ruszamy więc na miasto tzn. do najblizszej knajpy. Właśnie spozywamy soliankę, gdy podchodzi jakiś facet i patrząc na toperza pyta: „Sierioża?”. Widząc zdziwiony wzrok facet powtarza pytanie. Jest wyraznie speszony i zdenerwowany. Ze stolika obok jakiś facet kiwa ręką, ze to on jest Sierioża. Speszony facet podchodzi, przedstawia się ,przysiada się z boczku i wdaje w rozmowe sciszonym glosem. Wyglada na to, ze został umówiony z nieznajomymi w jakiejs sprawie i powiedziano mu, ze w tej knajpie będzie siedział Sierioza- facet z kucykiem. Sierioża robi wrazenie „komandira” wszyscy odnosza się do niego z szacunkiem. Wygląda to na jakieś spotkanie lokalnej mafii ;-) Aha, jeszcze wczesniej przy tamtym stoliku powyciagali jakieś bagnety i z zapalem dyskutowali o ich parametrach, numerach seryjnych, sprawdzali jak który „leży w ręce” No to toperz był już mnichem, popem, Żydem a dziś został lokalnym mafiozem :-) Najedzeni opuszczamy knajpke a tu 30 metrow dalej jest druga, dużo fajniejsza! Taka klimatyczna, w dawnym stylu! Oprócz atmosfery charakteryzuje się pysznym zarciem: pielmieni w bulionie, pielmieni zapiekane w garnuszku z serem, pielmieni z masłem, rybki smażone, balsam siedem ziół. Czlowiek by jadł, pił, jeszcze raz jadł az by pękł! Knajpa ma spore powodzenie, co chwile ktos wpada na obiad albo tylko na wódeczke.


Jestesmy tez swiadkami smutnej scenki. Jakas kobieta placze przed drzwiami. Druga, chyba jej siostra albo przyjaciolka, organizuje caly bankiet. Nakrywa stol, donosi jedzenie i picie. Pociesza placzacą mowiac, ze „plakac można tylko jak ktos umrze” oraz „do wieczora daleko znajdziemy ci jakieś mieszkanie”. Jest tez cos o sciaganiu długow, kimś w ciązy i prostytutkach. Organizujaca spotkanie kobieta bierze nas początkwow za Amerykańcow. Poleca pyszny balsam. Obserwujemy, ze tu często setke pije się na dwa razy- zeby można było wzniesc dwa toasty! A na zapleczu skwiercza na patelni pierozki, bulgocze rosół w obitym garnku. Fajnie zjeść cos normalnego a nie mrożonki z mikrofali.. Obżarci po uszy wytaczamy się z knajpy. Bynajmniej „wytaczamy” nie jest spowodowane nadmiernym spozyciem trunkow, a raczej dlatego, ze przypominamy dwie kule, szczelnie wypelnione pierozkami. Włóczymy się po zagajnikach otaczających blokowiska tzn po tych częściach, które na planie miasta są znaczone rozlaną, biała plamą. Dużo tu ławeczek, miejsc biesiadnych i ogniskowych. Widac ludziska mają tu czas i lubią go spędzac na wzajemnej integracji. Wystepuje tu w okolicy zarówno chaszcz suchy rosnacy na piachach, jak również chaszcz mokry, o czym się niespodziewanie przekonuje gdy rozlega się „mlask” i grzęznę butem po kostke.. Niestety prawym.. Jak to jest- jeden but mam rozklejony, który szybko przemaka i zawsze właśnie nim muszę wpasc w wode.. Nigdy tym drugim! Czy tu tez dziala zasada podobna do spadania kromki na podloge zawsze masłem do dołu? ;-) Znajdujemy ruiny niewykonczonych bloków. Widac, ze często gromadzi się tu mlodziez, w celach bardzo różnistych. U nas to by zaraz to zburzyli albo zamurowali.. A potem narzeka się, ze jest ujemny przyrost naturalny..;-) Zwraca uwage, ze w ruinach jest bardzo czysto. Nawet smieci zgrupowane są niektorych pomieszczeniach w worku.


Wracając wstepujemy do baru Aligator. Ma fajna altanke, teraz troche zimno, ale na lato rewelacja! W srodku siedzi jakas pseudo damulka, której przeszkadza, ze toperz za glosno siąka nos. Okazuje swoje oburzenie, ostentacyjnie odwraca się do nas tyłkiem i barmocząc cos o kulturze i wychowaniu, otacza się szczelna zasłona papierosowego dymu.


O 18 kwaterujemy się w komnatach. Mamy ladny widok z okna- cerkiew, wieza cisnien, stary napis „Czerkasy” porzucony na dachu. Niestety widac tez psujaca się pogode.. Chyba nam jutro doleje :-(

Poranek zaczynamy oczywiscie od wizyty w naszej ulubionej knajpie „pielmiennaja”. Spotykamy tam Władymira z podczerkaskiej wioski Chudiaki.Opowiada, ze ostatnio przejechal ciężarowka cała Europe, z Hiszpanii na Ukraine. Był tez w Polsce. Pokazuje nam na karteczce adres zapoznanego kolegi spod Korzeniowa. Bardzo mi glupio, ale za nic nie wiem gdzie to jest.. Zaprasza nas zebysmy kiedys do niego wpadli, bo „żona w Pradze, córka w Kijowie więc można zapraszac gosci do woli”. Poleca nam tez zwiedzic Czyhyryn, jako ze tam dużo monastyrów ,muzeum Chmielnickiego i sporo zabytków zwiazanych z dawna Polska. Faktycznie patrząc na mape co druga miejscowosc kojarzy mi się tu z „Ogniem i mieczem”- Czerkasy, Czehryn, Złotonosza, Łubnie, Perejasław.. Warto by kiedys przeczytac ksiazke ponownie i wyruszyc w te strony śladami bohaterów :-) Niestety nasz nowy znajomy się gdzies bardzo spieszy więc nie udaje się nam dluzej wspolnie pobiesiadowac. Na targu zakupujemy szalik dla toperza, czapke uszanke, agrafki , szachy na magnesiki, super cieple gumiaczko- walonki na zime i zapalniczki w ksztalcie pocisków. (w zakupie tych ostatnich pomaga nam piosenka zespołu Lube) Zmierzamy dziś nad zbiornik Krzemieńczucki utworzony na Dnieprze. Na brzegu stoi osiedle wieżowców a zaraz pod ich oknami zaczyna się plaża. Ale tu musi być raj dla dzieciaków- pod domem taaaka wielka piaskownica!

Przy brzegu wysepki, półwyspy i mierzeje. Dużo ptactwa i wędkarzy, łodeczki i pontony. Tam gdzie akurat nie ma wysp widac bezmiar wody, której drugi brzeg skrywa szara mgła..



Odwiedzamy tez stadion piłkarski ale tu żadnych pamiątek nie sprzedaja. Są za to dziwne rzezby sportowców ;)


Na bazarze babuszka chce mi dać kotka. Kiciak jest śliczny. Widac, ze wyrosnie na wielkiego kudłatego kota. Tłumacze babci, ze nie uda mi się go przewieźć przez granice. Poza tym, co potem? W domu trzymac? Troche żal.. W kociej naturze leży wolność.. Na osiedle wypuscic? U nas takie niekocie osiedle.. Nie ma ruin, garaży, komórek.. Okna od piwnic szczelnie zamkniete, trutki wyłozone. Śmietniki zamkniete, ludzie nie dokarmiają zwierzat.. Nawet jaskółkom gniazda zrzucają :( Chyba na Ukrainie kotek ma wieksza szanse na szczesliwe, wolne życie. I myszke tu złapie, i ktoś rybke z okna rzuci, po smietniku pobaraszkuje a może i jakaś ładna, puszysta kotke zapozna? Babcia opowiada jeszcze jakas straszna historie o matce owego kociaka, która zostala rozszarpana przez psa..

Obok inne babcie tez trzymaja na rękach kocięta.

Kolejnego dnia w naszej knajpce znowu wpadamy na Wołodie. Przysiada się na troche dłuzej. Opowiada, ze w Chudiakach ma duzy dom, banie i mogly nas powozic motorówka po zalewie. Akurat tam są fajne miejsca, pelne, wysepek, mielizn i bagienek. Nasz znajomy jest kierowca podmiejskiego autobusu. Wpada tu codziennie rano aby się posilic i rusza w trase. Proponuje nam, zebysmy jechali z nim autobusem na 3 godziny a potem wrocimy do Czerkas. Nie decydujemy się. Mamy już kupione bilety do Lwowa, jak się autobus rozkraczy gdzies po drodze to wrocimy do domu za tydzien. Mamy jedynie troche watpliwosci co do zamiarow Wołodii względem nas. Wspomina, ze jego zona i córka zajmują sie turystyką. Było tez cos o polsko-ukrainskim biznesie majacym promowac okolice Czerkas dla zagranicznych wycieczek ;-) Może wrocimy w te okolice za rok? Mamy bezterminowe zaproszenie do wsi Chudiaki. Toperz jest troche przeziebiony więc wraca do komnat a ja ide połazic po miescie. Ide obejrzec sobie cerkiew. Udaje mi się zrobic troche zdjęc, również wewnatrz.



Przed cerkwia zagaduje mnie babuszka, pytając czy ja turystka. Cieszy się ogromnie ze spotkania , podkreslajac, ze one tez turystki- tu wskazuje na pozostale trzy kobiecinki siedzące na murku z wielkimi siatkami i torbami na kólkach. Cztery babuszki z Łucka wyruszyly dwa tygodnie temu w podróż- pielgrzymke. Jeżdzą po cerkwiach, monastyrach, soborach. Modlą się za siebie i innych, zapalają swieczki w roznych intencjach, zwiedzaja mijane miasta. Nocują na plebaniach, w domach pielgrzyma lub u innych babuszek zapoznanych w cerkwiach. Zwiedzily już Poczajów, Krechów i rózne ławry Kijowa. Polecam im Swiatogorsk- bardzo się napalają slysząc o pieknej cerkwi na skale, ale chyba jeszcze bardziej cieszy je wizja dwoch darmowych noclegów u mnichow. Wszystkie babcie deklarują się jako bardzo wierzące wyznania prawosławnego, ale rodzaj ich wiary jest diametralnie różny. Jedna z nich opowiada, ze cale życie była niewierząca. Była walcząca komunistka, zajmowala wysokie stanowisko w łuckiej fabryce samochodów. Wierzyła w Lenina, radzieckie państwo, w plany i normy. Imponowalo jej, ze ślą rakiety w kosmos, mają silną armie i przemysł i „drży przed nimi caly świat”. Ale potem komunizm upadł- więc widać wcale nie był az taki mocny jak by się zdawalo.. Babcia zamyśla się ze smutkiem.. I opowiada dalej: „Najpierw był car- ubili go. Potem był Lenin- zdawał się być niesmiertelny, ale jego władza tez przeminęła. Był Stalin- trząsł połową świata, ale odszedł w niepamięć, przekleli go, zburzyli jego pomniki. Teraz tez zmieniaja się prezydenci, jest nowy ustroj. A patrz! Bóg wciąż ten sam! Przetrzymał i przechytrzyl ich wszystkich! Więc to Bóg jest najsilniejszy i z nim trzeba trzymac! Nie zniszczyly go wojenne zawieruchy, zmiany ustrojowe, przesladowania. Już ponad 2 tysiace lat patrzy dumnie z obrazu. I cala jego druzyna (hmmmm...anioły? święci?) go nie opuszcza, nie zdradzają go. Widac się boją! A boją się, bo to władca mądry i potężny”. Babuszka powołuje się na swoja matke, która od dziecka ją uczyla: „Pamietaj- masz dylemat z kim trzymac- trzymaj z najsilniejszym”. Przerażajaca logika i zasady wiary.... Dwie babcie są mocno w klimatach dewocyjno-fanatycznych. Co chwile się żegnaja, wznoszą okrzyki „Hospody pomyłuj, przebacz, módl się za nami” i bija poklony na wszystkie strony świata. Nie zgadzają się aby zrobić im zdjęcie, bo „zdjęcie zabija dusze” Najbardziej się zaprzyjazniam z babcia Iriną. Zreszta to ta, która mnie zagadała. Babcia Irina twierdzi, że Bóg Bogiem, cerkwie cerkwiami, ale ona najbardziej to lubi podróże i poznawanie nowych ludzi. Cale życie była prowadnicą, jezdzila na dalekie trasy, nawet za Moskwe. Teraz jej brakuje tego cyganskiego zycia, tych przestrzeni i „uciekających w dal alei drzew”. Ona jest glowna organizatorka wycieczki- trzyma mape, zaznaczając wszystko na niej czerwonym , wyschnietym markerem , który bardziej drapie niż pisze. Babcie bardzo mi się dziwią, ze podrozuje tak sama i to bez bagazu. Tłumacze , ze „mużyk i bagaże w komnatach” ale jakos mi nie wierzą. Proponuja mi, żebym dalej jechała z nimi. Na pożegnanie dostaję od babci Iriny podarek- małą drewnianą ikonę, jakby rozkładany ołtarzyk. Ma mnie pilnować podczas dalekich podrózy.


Ja daje jej porcelanowego aniołka, którego babcia przed schowaniem do torebki dokladnie owija w kraciasta chustke do nosa: „bo teraz tak zimno”. Wracając na dworzec zakupuje kolejne numery awtolegend oraz polecaną przez Żenie spod Doniecka książke „Kak zakaliałas stal”. Już sama okładka ocieka propagandą więc pewnie jej się czytac nie da, ale kosztowała tylko 2 hrywny. Wieczorem pakujemy się w pociąg do Lwowa. W plackarcie za towarzyszy mamy dziewczynę oświetloną sina łuną laptopa i studenta, który gada z toperzem po angielsku. Zatulam się w przescieradlo i dwa kraciaste kocyki z plackarty.

Śni mi się kolejna wyprawa... Hmmmm.. chyba nawet bardziej udana od tej.. :-) Troche podobna, troche inna.. Ale to dopiero w przyszlym roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz