bubabar

poniedziałek, 30 września 2019

Estonia (2019) Suurpea








Do pisania tego kawałka relacji długo nie mogłam sie zabrać ;) Po poprzednich doświadczeniach jakoś nie miałam odwagi ;) Bo z tym miejscem było coś wyraźnie nie tak… No ale może od początku…

Zwiedzaliśmy wczoraj “magnetyczną” baze w zatoce Hara, wiec nie wypadało nie odwiedzić jej zaplecza mieszkalnego, czyli osiedla Suurpea, położonego po przeciwnej stronie zatoki. Osiedle w czasach swej świetności liczyło około tysiąca mieszkańców, miało szkołe, szpital, sklepy i różne inne udogodnienia typowe dla sporych ludzkich osad. Jego losy sa typowe dla wielu takich miejsc z poradzieckiego świata, ot historia pisana przez kalke.. Sajuz upadł, baza/poligon/zakład przemysłowy wraz z nim przestał istnieć i miejscowość straciła racje bytu. Kto miał pomysł na inne życie to wyjechał, zostały jednostki, ludzie głównie albo starsi, albo mniej zaradni lub przywiązani do miejsca, w którym spędzili sporą część życia. A wszystko wokół zaczęło popadać w ruine i zarastać młodym lasem. Podobna historia jak różnych Skrund, Lipniażek, Szkolnych…

Obecnie osiedle Suurpea (nie licząc wsi położonej kawałek dalej) liczy niecałą setke stałych mieszkańców, głownie zamieszkuje tu ludność rosyjskojęzyczna. (“jak chcesz, kolezanko, pogadac po estońsku, to raczej dzieci szukaj”). Mało kto ma tu prace, głównym źródłem dochodu są emerytury, renty czy różne zapomogi np. na dzieci. Co ciekawe - nie są to wyłącznie osoby związane z dawną bazą czy ich potomkowie, ale również “włóczędzy z innych części kraju”, których skusiła niezwykle tania cena mieszkań (nie wiem czy zakupu czy wynajmu?) Latem robi sie tu nieco ludniej - przyjeżdzają na wakacje nad morze wnuki do dziadków, ludzie z Tallina mają tu działki, gdzie uprawiają warzywa, majsterkują czy po prostu odpoczywają w ciszy. Bo co trzeba przyznać - cisza w Suurpei jest wręcz ogłuszajaca :)

Około roku 2010 w opuszczonym budynku na skraju osady pomieszkiwali członkowie jakiejś sekty, ponoć nawet całkiem porządnie sobie zeskłotowali całe pietro. Niestety śniezna zima i zawalenie się dachu pokrzyżowało ich dalsze plany i znikneli bez śladu. Nikt w okolicy nie wie gdzie się przenieśli. Przez pewien czas w któryms z budynków ukrywał sie młody chłopak. Lokalne baby nieraz dokarmiały go obiadem, przynosiły miseczki jak dla kota. Ale któregos dnia zabrała go policja, a budynek oplombowała.

Cały teren istniejacego jeszcze osiedla oraz ciągnących sie dalej w chaszczach ruin, wraz z koszarami po drugiej stronie drogi, kupił już lata temu jakiś lokalny oligarcha. Traktuje to chyba jako lokate kapitału, bo póki co nie interesuje sie miejscem, nie inwestuje, nic nie zmienia, nie odwiedza swoich włości. Tym samym zapewnia temu miejscu niezmienność i trwanie w takim dziwnym stanie zawieszenia między istnieniem a opuszczeniem. Miejscowi mają na ten temat mieszane odczucia. Z jednej strony np. nie za dobrze się ogrzewa bloki z płyty na własną ręke bez centralnej elektrociepłowni, np. cięzko sie wierci w betonie dziure na ujście rury piecyka. Z drugiej strony - lepsze to niż wszyscy mieliby trafić na ulice, bo pan właściel postawnowił zagospodarować teren inaczej i np. postawic nadmorskie apartamentowce. Nawet się przy mnie o to pokłócili ;)

Wszystkie powyższe informacje pochodzą z rozmowy z kilkorgiem miejscowych - i w żaden sposób nie weryfikowałam ich prawdziwości.


W Suurpei najpierw odwiedzamy dawne koszary. Zespół budynków położony prawie nad samym morzem, ale pas od morza oddzielajacy jest na tyle zarośnięty, że nawet z górnych pięter słabo to morze widać. Na dach nie udaje sie wyjść. Zabudowań jest kupa, co chwile coś sie wyłania spomiędzy gęstych zarośli. Nie wiem czy ktoś tu prowadził jakąś "pieczarkarnie" albo co? W wiekszości zabudowań panuje oszałamiający wręcz zapach grzybów. Nie, nie pleśni i grzyba ścienno - sufitowego, co jest typowe dla zawilgoconych miejsc opuszczonych... Tu pachnie grzybem leśnym, suszonym na blasze pieca prawdziwkiem, nawleczonymi na nitke koralami podgrzybków, koszykiem pełnym zbioru, który wraca z wrześniowego suchego lasu!
















Na najwyższym piętrze młody artysta sprejuje po ścianie. Powstaje całkiem sympatyczna fioletowa ośmiornica. Chyba go troche przestraszyliśmy nagłym najściem, bo porzuca puszke i ucieka. Dopiero jak opuszczamy obiekt, widzimy kątem oka, że wyłazi z lasu i wraca na swoje włości.


Osiedle to cały rząd opuszczonych bloków, a potem dwa takowe rzędy bloków zamieszkałych. Dalej znowu kilka pustostanów. Zamieszkałe są te bloki w środku osady.




Ruiny to raczej wydmuszki, z pokruszonymi ścianami, brak jakichkolwiek napisów czy resztek wyposażenia. No może czasem trafi sie jakiś skrawek starej gazety, zdekompletowany but czy rozdeptana zabawka.




Całość jest utopiona w sosnowym lesie, przez który majaczy morze.


Jak niewiele lat trzeba aby ludzkie osady zmieniły sie w młody las, wypełniony tylko śpiewem ptaków…










Na końcu drogi prowadzącej wzdłuż bloków stoi opuszczona szkoła. Teraz głównie chyba słuzy jako miejsce wypalania śmieci. Są też ślady wykorzystywania jej do celów imprezowych, acz dziś to raczej byłoby niemożliwe - zaduch panuje w środku straszny a dym tak gryzie w oczy, że szybko sie ulatniam z labiryntów tutejszych korytarzy.







Las nieopodal też jest cały usiany ruinami. Tak jakby niegdyś stało tu drugie osiedle, które opustoszało całkowicie? Busz już prawie zupełnie zniwelował ludzkie starania zagospodarowania tego miejsca. Miejscami trzeba się mocno wpatrzeć, aby dojrzeć pełgające miedzy liśćmi zarysy zabudowań.






Z wnętrz już praktycznie wydarto wszystko co się tylko wydrzeć dało. Na tyle skutecznie, że ciężko nawet domniemywać o dawnych przeznaczeniach poszczególnych budynków.





Jedynie tutaj cosik zostało!




Sporo zabudowań przypomina jakies mini zakładziki, warsztaty, kotłownie...



Na skraju osiedli jest plac zabaw, gdzie niektórzy z ekipy zaraz nas zaciągają.


A i na placu zabaw można odnależć ciekawe rzeczy - np. takowe urządzenie. Na początku to w ogóle nie możemy rozkminić co to jest? Wygląda nieco jak … szubienica! ;) Taka kolektywna - jak ktoś nie lubi uprawiać procederu sam. Z wielkiego słupa wiszą liny i sobie dyndają na wietrze.


Sami nie dochodzimy do właściwych wniosków. Podpatrujemy małych lokalsów. Chłopaczki łapią za liny i biegnąc dookoła rozkręcają to ustrojstwo. A potem nogi w góre i ziuuuuuu!!!!! I latają wokół a karuzela sie kręci długo, chyba jest cholernie ciężka i ma dużą bezwładność. Planuje poczekać aż dzieciaki sobie pójdą i też skorzystać. Raz, że mi ciut głupio - a dwa że między czubami sosen zauważam majaczącą wieże! Jakby wieża ciśnień? Sune w jej strone. Toperz z kabakiem zostają na straży karuzeli. Zwłaszcza, ze chłopaczki zaczeły pokazywać kabakowi jak sie należy huśtać - więc nie mam serca jej stamtąd zabierać.

Wieża, gdy podchodze, okazuje sie być jakas inna! Głowę bym dała, że miała inną końcówke, tzn. ten czub co wystawał ponad drzewa? Czary jakieś sie tu dzieją czy jak??


Właże do wieży i zadzieram łeb. Niesamowite! Nie dość, że otwarta to można dosyć dogodnie wejść na samą góre! Miejscowi zbudowali dosyć porządną drabine. Dochodze jednak tylko do jej połowy. Jakoś sie dziwnie buja. Może bym dała rade, ale odpuszczam. Szkoda zlecieć i sie połamać na początku lata. Jakby był październik - to kto wie? Może bym wlazła?




A! Czarów nie ma. W lesie zaraz obok stoi druga wieża, ciut wyższa, o ciekawej “bułeczce” szczytowej. I to ją widziałam spod karuzeli!


Wejście na nią również jest możliwe, ale to już raczej dla jakiś kaskaderów i skałołazów.




Za wieżami w lesie jest osiedle garaży, bud, szop i kamerlików.




To co buby kochają i marzą aby mieć przy domu. Kurde - dokładnie tak jak tu. Mieszkać w utopionym w lesie bloku i jeszcze mieć taką komórke na różne szpargały, które w mieszkaniu nie chcą się zmieścić! A każda szopa jest tu inna! Różnią sie kolorem, kształtem, budulcem - co nadaje całości miły dla oka nieregularny wygląd. Przy niektórych widać miłość właściciela do majsterkowania, przy innych do ogrodnictwa, a na innych słabość do krągłych kobiecych wdzięków.




Czasem napisy wskazują, że bywały tu kury a gospodarz serwował im własną wybraną diete (“nie dokarmiać kur” - głosi napis). Kur jednak nie ma - może poszły na spacer, moze w poszukiwaniu bardziej zróżnicowanej karmy?




Część szopek ozdabiają maskotki, breloczki, lusterka, obrazki.





Pomiędzy garażami wpadam na bunkierek. Nie wiem do czego służył dawnymi laty, ale obecnie jest pusty. Wejście do niego jest wyjątkowo wąskie, chyba poczwórne (jakieś śluzy??) i jeszcze dodatkowo zwisają w nim jakieś grube zwały folii.




To chyba podobny obiekt, ale ktoś go sobie przysposobił dla własnych potrzeb.




A tak naprawde to mój powód niewchodzenia na wieże był zupełnie inny. Już od samego początku łażenia po rozpadlinach osiedla czuje sie dziwnie... Jakaś taka jakby "zamulona"? Tak jakbym imprezowała do rana, wypiła pół litra i nie miała czasu odespać (co jest w dniu dzisiejszym całkowicie niezgodne z prawdą!) Samopoczucie mi się stopniowo pogarsza, ale długo staram sie to ignorowac - w końcu jestem w takim niezwykle ciekawym miejscu! W okolicach wieży jednak zaczyna mi być solidnie niedobrze i kręci sie w głowie. Nie jest to raczej stan odpowiedni, żeby samotnie włazić na chybotliwe drabiny. Postanawiam mocno przyspieszyć kroku aby jak najszybciej znaleźć sie przy busiu i móc sie położyc. Robi mi sie też jakoś dziwnie słabo, goraco, ale i uderzaja raz po raz zimne poty. Mam tylko nadzieje, że dotre, bo długo by mnie szukali w tych zaułkach i lesnych rozpadlinach. Po drodze mijam grupke nieco podchmielonych lokalnych babeczek imprezujacych przy grillu. Coś do mnie wołają, widać, że zdziwiła ich moja tu obecność. Chyba niezbyt często zagraniczni turyści tu zaglądają... Można by pewnie pogadać, a może i na imprezke by zaprosiły? Ale ja jakoś krótko zbywam ich zaczepki (czego do końca wyjazdu nie moge odżałować) i jak na autopilocie wracam do busia. Kabak szaleje na placu zabaw na linowej karuzeli, dwóch miejscowych chłopaczków kręci, a ona z piskiem wisi na linie. Ja też tak bardzo chciałam sie tu pohustać... Ale teraz jakos całkiem mi to nie w głowie. Wyciagam z apteczki garść różnych lekarstw, które mi przychodza do głowy, łykam, wypijam duzo wody i wykładam sie na dywanie na pace. Nie wiem ile tam sobie zalegam w cieniu, ale gdy odrobine dochodze do siebie - pojawia sie dziwna myśl - może lepiej stąd odjechać? Przed siebie? Po prostu gdzie indziej? Ide odszukać toperza i kabaka. Nawet nie protestują, chyba już się troche znudzili tym miejscem.

Gdy mijamy tabliczke “Parispea” czuje sie juz zupełnie dobrze. Po prostu normalnie. Jak ręką odjał...

Te dziwne objawy nie pojawiły się juz ani na wyjeździe, ani potem… Do czasu.. Zapomniałam o nich i o całej sytuacji. Jakieś półtora miesiaca później, juz w domu, zaczełam wgrywać i wybierać zdjęcia z estońskich wycieczek. I wszystko było ok... ale doszłam do zdjęć z Suurpei.. Po kilku z nich poczułam ten dziwny zawrót głowy, jakby ucisk w żołądku, jakby dziwna słabość i chęc aby sie polozyc i zamknąc na chwile oczy. No żesz to szlag!!!!!! Co to za licho?? Czy to może być przypadek?? To musi to być przypadek, ale nie powiem, taki nieco dziwny…


cdn