bubabar

środa, 25 marca 2015

Ukraina - Krym, Kurortnoje, Lisia Buchta (2010)

Do Koktebela wjezdzamy wczesnym popoludniem. Mielismy w planie spedzic tu kilka dni- coby się wybrac do Tichej Buchty, na Karadag, może jeszcze gdzies w okoliczne gorki. Tymczasem wjezdzajac do miasteczka naszym oczom ukazuja się przepotworne tlumy, stada rozwrzeszczanej stonki oblegajacej wszystkie chodniki i skwerki, korki setek odpicowanych aut (gdzie starych ład praktycznie nie widac), budujace się pensjonaty, reklamy aqua parkow- masakra!!! Jak Zakopane w srodku sezonu... Pewnie zwiazane jest to poniekad z odbywajacym się tym terminie festiwalem jazzowym... 15 sekund w tej okolicy wystarcza ,aby podjac wlasciwa decyzje- trzeba się stad ewakuowac- nie wazne gdzie, byle szybko! Ewakuacja nie jest jednak taka prosta- na dworcu kolejki do kas po kilkadziesiat osob, autobusy wypchane po brzegi... Decyzja jest prosta- idziemy pieszo do Kurortnoje. Jako ze przez Karadag nie można -tuptamy sobie asfaltem. Droga niestety jest ruchliwa i nie zawsze ma pobocze więc nieraz trzeba isc rowem. Po drodze cudne widoki na gory, skaly i winnice.










Po drodze mija nas jakiś facet limuzyna wypelnionym rodzinka , zwalnia i zagaduje „ te gory tam to Karadag?” My potwierdzamy, więc facet na to „aha” i zadowoleni odjezdzaja... Ciekawe czy w notesiku odznaczyl Karadag jako „zaliczony”... W Szczebietowce rozsiadamy się pod cerkwia, zeby troche odpoczac. Od razu pojawia się jakiś uczynny dziadek zainteresowany naszym losem- „Riebiata, ale przystanek to jest tam”. Obserwujemy także dzieci wracajace ze szkoly. Najlepsza jest dziewczynka z tornistrem, która zmierza chodnikiem w nasza strone. Zatrzymuje się w pewnej odleglosci, widac to wahanie na twarzy, po czym schodzi na ulice, omija nas szerokim łukiem, a bedac na naszej wysokosci zaczyna biec rozgladajac się trwoznie wokolo... Spoko...ale za 10 min to samo robi jedna babka ;) ;) Poczatek Kurortnoje jest obiecujacy- malowniczo zarosnieta tabliczka i rownie zarosniety chodnik! Tu nas chyba nie spotka rozczarowanie takie jak w Koktebelu



Z niesmakiem mijamy kilka pensjonacikow- jak z katalogu ofert dla „ludzi sukcesu”. Już prawie tracimy nadzieje na znalezienie czegoś fajnego- a tu zza zarosli wyłania się jakiś budynek. Zachaszczony beton, blacha falista, zardzewiale balkony...ech...pewnie od lat nieczynny..


Ale w oczy rzuca nam się suszace się na balkonach pranie! Zagladamy więc do budki straznika z pytaniem czy są wolne miejsca. Straznik bierze telefon , gdzies dzwoni i dlugo opowiada, ze tylko dwie osoby, ze obcokrajowcy, ze im bardzo zalezy i tam po drugiej stronie ktos w koncu się zgadza. Zatem gosciu mowi, ze ok, ze nas zaraz zakwateruja i ze mam isc za nim. Toperz zostaje z plecakami a my wchodzimy do budynku. Jakiś dlugi ciemny korytarz z odrapanymi drzwiami- troche mi łyso, gdzie on mnie prowadzi? Na droge do recepcji to raczej nie wyglada.... Jeden zakret, drugi, jakas sala...

W koncu zatrzymujemy się przed jakimis drzwiami, on puka.. Kurcze.. Jak odezwa się jakieś meskie glosy to spierdzielam gdzie pieprz rosnie... A!! , Nie wspomnialam, ze gosc wyglada na Tatara- dokladnie takiego jak Wolodia nam mowil, ze należy na nich uwazac. Ciemny na gebie, w czapeczce, z koranem na szyi... Jakos jak Wolodia nam opowiadal to puscilam to mimo uszu- ot ruska propaganda coby niechec do Tatarow podsycac... A teraz mi się to jakos wszystko przypomnialo ;) Tymczasem zza zlowrogich drzwi wychodzi mila starsza pani- recepcja już zamknieta a ona tu sprzata – więc po godzinach niejako wszystko jest w pod jej zarzadem :) Więc ona nas zakwateruje a zaplacimy jutro rano jak biuro otworza. Mozemy sobie wybrac ,który pokoj chcemy oraz na ktorym pietrze. Pokazuje nam kilka- w srodku trzy łozka, umywalka, dziwne plataniny rur i kabli- jasne, ze się podoba! A najlepszy jest patent na „żabki” do firanek! To się nazywa pomysłowosc :) :)

Wybieramy ten pokoj skad najblizej do kibelka! Babka nam jeszce dokladnie tlumaczy jak dojsc do prysznicy, ale brzmi to jak trasa dla harcerzy organizujacych podchody więc odpuszczamy- mamy morze, mamy umywalke, po cholere nam prysznic ;) Nasze miejsce noclegowe nazywaja „Bywszyj Łagier Koktebel”, w momencie jak przyjechalismy jest prawie pusty, czasem przemknie się korytarzem jakas babcia. Widac, ze kiedys pręzniej działal- jakieś zamkniete na dawno nie otwieramy kłodki sale telewizyjne i inne pomieszczenia, schody niewiadomo dokad, stare amfiteatry, stadion z trybunami, zarosniete bluszczem kempingi.. Kwietniki z mozaika, rysunki pamietajace pewnie poprzedni ustroj..





Także na recepcji wydaje się ze czas się tu zatrzymal..

Zatem szukamy plazy- pierwsza proba okazuje się nieudana- dochodzimy do miejsca skad już widac deptak i wode, ale droge przegradza nam bagnisty kanał ;) Ale już za drugim razem się udaje. Na nabrzezu mile knajpki z czeburiekami i innym zarciem , fajna stołowka z widokiem na fale, klimatyczne stragany z rybami i domasznim winem :)

Probujemy wodki z winogron- ponoc najlepsza jak się ja zagryza winogronkiem- faktycznie!!! Fale na morzu są wielkie, toperz się kapie.




Na molo stada turystek robia sobie zdjecia na tle Karadagu- w ponetnych pozach, z dekoltem do pasa lub w stringach-oczywiscie z najlepszego ujecia ;) Inni tylko się przygladaja falom

Zakupujemy dwie ogromne najeżki- coby nam ladnie wisialy w pokoju u sufitu. Idac z kartonem pod pacha zaczyna nam pachniec wielka przygoda na granicy, więc piszemy smsy do znajomych, coby się upewnic ,ze najezka nie jest tu jakas chroniona czy zakazana. Nad miejscowoscia goruje ogromny opuszczony, niedokonczony hotel - jeden z glownych celow naszego jutrzejszego dnia! Wczesniej wspominany chyba na forum i upatrzony na stronce http://urban3p.ru/object3804/

Rano fale jeszcze wieksze- ja wogole boje się wejsc glebiej niż do kostek, jako ze nawet toperz ma problem utrzymac się na nogach i morze rzuca w niego wielkimi kamieniami.

Idziemy zwiedzic opuszczony hotel- obiekt jest niepilnowany, az dziwne, ze nie spotykamy tam nikogo... Z dachu roztacza się cudny widok na okolice, na morze, Karadag, gory nad Lisia Buchta. Wygrzewamy się na rozgrzanych plytach kontemplujac widoki i rozpijajac domasznie winko.






W pewnym momencie spotyka nas wielkie nieszczescie- część pysznego winka wylewa się na beton :(

ale niektorzy zdaja się być z tego calkiem zadowoleni ;)

Następnie kierujemy się w strone Lisiej Buchty. To zatoczka polozona malowniczo wsrod gor gdzie jest plaza nudystow , dzikie pola namiotowe, czy barko-sklepiki ,gdzie zakupujemy dużo wina...





Toperz jest zachwycony plaza nudystow, pierwszy biegnie do kapieli- nic dziwnego, jako ze niedaleko pląsa w falach kilka jakiś niebrzydkich nudystek ;) Ja niestety nie nadaje się na nudyste we wrzesniowe popoludnie gdy temperatury takie ,ze chcialoby się nalozyc sweterek. Pozostaje mi więc pocieszac się na brzegu winkiem ;) Wogole rzuca się w oczy, ze w tej zatoce nocuje sporo sympatycznych , otwartych ludzi, wielu nas pozdrawia czy zagaduje. Wracajac poznajemy milego brodacza z Charkowa, który sunie pieszo do Koktebela. Już w Kurortnym spotykamy jakas parę, która wraca do Lisiej Buchty z miasteczka i mimo ,ze się nie znamy rzucamy się sobie na szyje i zyczymy milych dalszych podrozy. Oczywiscie zaraz pojawia się pomysl coby się przeniesc na nocleg do tamtej zatoki- acz z jednej strony troche zal oplaconego już noclegu w rownie klimatycznej bazie :) Drugim problemem jest ze wielu ludzi nas ostrzegalo, ze w Lisiej Buchcie często zdarzaja się kradzieze- smutne ze część ludzi jedzie aby odpoczywac i dobrze się bawic, a inni zeby cos buchnąć.. Są wprawdzie sposoby aby tego uniknac- trzeba albo jechac autem i wszystko cenne zamykac wewnatrz, albo jechac wieksza grupa i zawsze ktos zostaje aby mieć na baczeniu namioty. Jest jeszcze jedno wyjscie- często praktykowane przez znajomych jezdzacych na woodstock czy inne podobnego typu imprezy- zabierac najtansze rzeczy, które jak znikna to nie szkoda- trampki za 10zl, spiworek i namiot z biedronki itp.. Coz- zadne z trzech nie jest naszym przypadkiem....Wiec z zalem odpuszczamy- licho nie spi, a nie mamy ochoty kapac się na zmiane czy na imprezie zamiast się bawic ciagle zapuszczac zurawia na namiot... Skladamy sobie postanowienie ,ze przy nastepnym odwiedzeniu Krymu wybierzemy się autkiem na takowa plaze aby parę dni tam pomieszkac :) Kolejnego dnia postanawiamy obejrzec Karadag z wody- jak z ladu się nie da... Odkrywamy, ze dziś plywaja stateczki na „Zlote Wrota”, do Koktebela czy Sudaku. W poprzednie dni nie plywaly z racji na wysoka fale. Wybieramy propozycje- wycieczka na „Zlote Wrota”( jedna z bardziej znanych skalek w okolicy- taka jak brama sterczaca z morza) z kapiela „na pelnym morzu”. Wyjazd jawi się nam jako wycieczka stateczkiem spacerowym dla stonki , gdzie się robi zdjecia, je kanapki z koszyka i wygrzewa w sloncu. Przekroj wspolpasazerow nas utwierdza, sporo malych dzieci, starsze panie, umalowane mlode babki w chmurze dezodorantu. Jak bardzo można się pomylic..... ;) Z brzegu morze wydaje się być spokojne jak jezioro, ale już niedlugo po odplynieciu fale się robia większe i większe i zaczyna ostro bujac! Łodka raz po raz wyskakuje sporo w gore i rownie ochoczo opada w dol, z początku bryzga na nas morska piana, z czasem przechodzac w fale zalewajace nas z glowa przy kazdym wyskoku. Buja jak szlag.. Już wiem, ze naleze do tego grona szczesliwcow, którzy na pelnomorskich rejsach odczuwaliby chorobe morska- przypomina mi się cale dzisiejsze sniadanie (wraz ze wczorajsza kolacja ;) ) Mokre jest już totalnie wszystko, pozalewalo aparaty wszystkim wycieczkowiczom- i nawet nie bardzo wiedza gdzie je schowac- w plecaku, w torbie, w pokrowcu na szyi- wszedzie nie bardziej sucho niż za burta ;) Ciezko robic zdjecia jak co chwila jakby ktos chlustał z wiadra. Zatem i te moje są niezbyt udane- zalany obiektyw nie bardzo było kiedy (i jak) wytrzec), przestal mi dzialac zoom, a w koncu i przestalo ustawiac ostrosc.. Ale jak tu nie zrobic zdjecia w takim momencie ;) Przydalby się taki worek jak ludziska na kajaki zabieraja... Zwłaszcza jak sobie przypominamy, ze w chlebaku plywaja nasze paszporty ;) Oczy zaczynaja piec od soli a po plecach plyna chlodne struzki wody..






Ciekawsze od ogladania malowniczych skał Karadagu jest obserwowanie wspolpasazerow. Dzieci placza i zawodzą ze strachu, jakas babcia uspokaja wnuczka, ze wszystko jest pod kontrola, ale jest tak samo zielona jak on. Wnuczek pomiedzy jednym a drugim szlochnieciem zapewnia babcie, ze „jak wrocimy to ja już zawsze będę grzeczny”. Jakas kobieta trzyma w obieciach dziecko zawiniete w recznik razem z glowa. Druga proponuje, ze może się wszyscy razem pomodlimy. Inna na pytanie meza czemu nie oglada tych pieknych skal, na które się tak napalała- stwierdza, ze bardziej od skał interesuja ja kamizelki ratunkowe lezace na dziobie łódki (ja również ciesze się niepomiernie, ze siedze w pierwszym rzedzie i wspomniane kamizelki leza przy moich nogach).

Ktos zartuje, ze przeczytal ,ze w ofercie jest „kapiel na pelnym morzu”- acz on wyobrazal sobie to trochu inaczej ;) Ale coz jestesmy na morzu a ciezko znalezc osobe, która by się nie czula wykąpana... A monotonny głos z charczacego glosnika powtarza: „na lewo widzimy skaliste formacje skalne pochodzenia wulkanicznego, rezerwat Karadag zalozono w ...roku, powierzchnia rezerwatu wynosi...” Gdy ociekajac woda i wykrecajac aparat, dokumenty i kanapki wracamy na baze – zastanawiamy się czy zawsze tak wyglada wycieczka do Zlotych Wrot, czy my trafilismy na jakas wersje de-lux :) Zachod slonca podziwiamy z dachu „naszego” opuszczonego hotelu- plama po wylanym winie zachowa się chyba do najblizszego deszczu.. Do naszej „bazy oddycha” kwateruja jakieś kolonie. Więc caly wieczor towarzysza nam nieludzkie wrzaski, tupoty w korytarzach, trzaskanie drzwiami raz po raz, piski, wycia oraz tysiace innych odglosow, które ciezko jest opisac. Czasem z ciaglego jazgotu można wyodrebnic jakieś: „Marina, ja tiebia liublju” czy „Dawaj naliwaj”.. Nie mija pol godziny a zatkane są już wszystkie kible i popsute wszystkie spluczki ;) Nie wiem ile liczy grupa,ale robi wrazenie ze są ich setki! Wybitnie przychodzi nam do glowy piosenka „dzieci wesolo wybiegly ze szkoly”... Przychodzi nam jeszcze do glowy, ze musi panowac tu jakas zasada ,ze jak sie nie rąbnie 10 razy raz po raz drzwiami to koledzy maja cie za ciote.. ;) Na kolejna wycieczke niby planowalismy Karadag- acz przypuszczalnie wogole jest zamkniety jeszcze z racji na pozary, no i wogole pomysl ,zeby isc za raczke z przewodnikiem nie bardzo przypada nam do gustu. Poczatkowo był pomysl aby to olac i isc na dziko... Acz informacja, ze rezerwat to kit a glownym powodem zamkniecia terenu jest baza wojskowa- coz lepiej zaplacic mandat niż się tlumaczyc ze się nie jest szpiegiem ;) Ostatecznie rezygnujemy z podboju Karadagu gdy zobaczylismy jak on wyglada.. Prawie same odkryte podejscia, a na dwoch szczytach budowle, z których jak beda chcieli to cie namierza ledwo wystawisz noge za Kurortnoje ;) Zatem za cel dnia obieramy gorke nad Lisia Buchta o nazwie Diełamet-Kaja. Duza, skalista i wyglada na to ze będzie z niej piekny widok na malo dostepny Karadag. No i Lisia Buchte odwiedzimy po raz kolejny :) :) Droga na ta gorke należy do najbardziej obsranych jakie w zyciu widzialam- najpierw dominuja odchody ludzkie a im wyzej ku szczytowi przechodza w konskie- acz ich ilosc nie maleje. Widoki są niesamowite a tu pod nogi tez patrzec trzeba ;)







Po drodze łąki które przywodza na mysl wiosenne gorczanskie hale pełne krokusow ;)



Część podejscia na gorke wiedzie po skale. Na sam szczyt nie udaje się nam wejsc, dac się by i może dalo, ale skala jest na tyle stroma ze sobie odpuszczamy. Poza tym ciagna dosyć ciemne chmury, więc jakby polalo to po sliskich zboczach raczej nie byloby szans na zejscie z tej gorki... A stad gdzie jestesmy widoki rownie przednie :)





Wracamy pylista droga łaczaca Lisia Buchte z Kurortnoje.


Tak jak w Kurortnoje raczej turysci mijaja się w milczeniu – tu prawie kazdy do nas macha, zagaduje a i prawie kazda geba wyglada sympatycznie. Najpierw mijamy stara łade na rosyjskich blachach, z drucianym bagaznikiem na dachu (marzy mi się takowy na skodusie) uginajacym się od plecakow, torb i innych tłumokow, a w srodku pięc gęb usmiechnietych od ucha do ucha! Mijamy jeszcze dwa auta, które na nasz widok zwalniaja, pasazerowie i kierowcy wychylajac się z okien by nas pozdrowic, pomachac, zapytac kto, skad dokad i wogole co tam u nas :) Mijamy tez obladowanego do granic mozliwosci rowerzyste który twardo zapycha pod gorke oraz goscia w hełmie jak z II wojny św pchajacego skuter, który chyba nie dał rady wciagnac pod gorke. Najzabawniejsza była dziewczyna, która za nim szla. Chyba byli razem, ale wygladała jak z innej bajki, stąpajac ostroznie by nie przykurzyc czystych bucikow. Nie wiem czy wspoltowarzysz ja uswiadomil dokad zmierzaja ;) Na koniec spotykamy goscia, który przedstawia się jako Roma z Doniecka. Zmierza ku morzu boso, w rozpietej koszuli ale w krawacie :) Widac, ze to nie pierwszy miesiac ,który spedza na sloncu, spalony jest sloncem na skwarek. Czestuje nas pozostalosciami z kisci winogron- klimat robi swoje- tak pysznych winogron jeszcze nigdy nie jadlam! Pyta czy byliśmy na festiwalu w Koktebelu , twierdzac, ze dla niego tam tez za duzy spęd- oraz ze nie takich ludzi się tam spodziewal. Gada do nas po angielsku ( i nawet ja go rozumiem ;) ) A toperzowi mowi, ze wyglada jak „gwiazda rock 'n' rolla” :) I jeszcze jedno nasze spostrzezenie większość ludzi spotkanych w zatoce ma rozesmiane geby i wyglada na bardzo zadowolonych z zycia- musimy tu kiedys wrocic! Przy drodze wisi na drzewie kartka „holowanie” i numer telefonu ;) Pewnie już niejednemu okazala się potrzebna. Droge w dol na bank pokona kazda osobowka. W gore może być gorzej, jest parę stromych podjazdow, jak jakieś autko ma slabszy silnik może nie wciagnac...

Schodzac mylimy jakos droge i schodzimy w sam srodek winnicy (już wiemy skad Roma mial taka dorodna kiść winogron!) Krazymy po winnicy jakieś pol godziny nie mogac się przebic do drogi, to sciezka zakreca w inna strone, to droge przegradza kanal.. Uznajemy, ze to musi być znak! Zeżeramy wielka i smakowita kisc winogron i od razu udaje nam się znalezc wyjscie z labiryntu!

Wieczorkiem nie moge sobie odmowic pojezdzenia trojkolowym rowerkiem.(Toperz mowi ze specjalnie robil tak zdjecia zeby „uwzglednic na nich wiek innych jezdzacych” ;) )


Na deptaku można także wypozyczyc autka dla malych dzieci – od razu widac kto się najlepiej bawi ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz