bubabar

wtorek, 24 marca 2015

Gruzja - okolice Szatili (2012)

Rano przemykamy przez bazar w Tbilisi. Kilku handlarzy woła "Druzja, Polsza!" i radosnie nam macha. Kolo dworca Didube nawiazuje sie mila rozmowa z babka kibelkowa. Mowi, ze pochodzi z Ukrainy i rzuca mi sie na szyje po raz pierwszy, ze "my sasiedzi". Opowiada, ze ma meza Gruzina i dzieci tez Gruzinami sie czuja, a ona tęskni za krajem swoich przodkow. Opowiadam jej , ze czesto jezdzimy na Ukraine, zwlaszcza we wschodnie Karpaty. I tu babka rzuca mi sie na szuje po raz drugi. Okazuje sie , ze pochodzi wlasnie z Karpat, z wioski pod Nadwórna. Mowi, ze Karpaty to najpiekniejsze gory, połoniny, krowy z dzwoneczkami, szalasy. Kaukaz za wysoki, groźny, niedostepny.. A tam bacóweczki, chaty drewniane, jesienne zbiory jagód. Prawie płacze na wspomnienie tamtych gór.. A gdy mowie jej na pozegnanie "do pobaczenia" rzuca mi sie na szyje po raz kolejny.. Pakujemy sie do marszrutki do Szatili. Jakas nam wyszla ta marszrutka wyjatkowo miedzynarodowa! Jedzie z nami Australijczyk, lat 70. Dluga broda, pekasty plecak, kapelusz i identyfikator z zarysem kraju, kangurem i nazwa "Australia" napisana w alfabecie gruzinskim. Spedza w Gruzji 3 miesiace. Byl juz w Omalo, w Kazbegi a teraz jedzie na 10 dni do Szatili malowac tutejsza twierdze. Bardzo niepochlebnie wypowiada sie o fotografach, bo prawdziwy artysta to ołowkiem, w zeszyciku, z sercem, a nie guzik naciska. W Szatili ma go odebrac jakis Dato, u ktorego ma spac i nie traci nadziei, ze bedzie tam tez karmiony (na 10 dni zabral tylko jeden chleb) Jedzie tez Sebastiano- pochodzacy z Kolumbii, milosnik muzyki metalowej i artystycznych tatuazy. W Szatili ma sie spotkac ze swoja dziewczyna, Litwinka. Chlopak zdaje sie byc totalnie zakrecony sytuacja ktora go spotkala. Poczatkowo wsiadajac w samolot w Ameryce Poludniowej myslal, ze leci do USA, do stanu Georgia. A tu lot trwal jakos nadpodziw dlugo i wyladowal gdzies na granicy z Rosja... Jedzie tez para Litwinow planujacych przejsc gorami do Tuszetii oraz dwie Gruzinki spod Tbilisi, matka z corka, ktore wybraly sie w góry na weekendowa wycieczke. Ja i topeerz godnie reprezentujemy nadwiślański kraj. Jest tez kilku miejscowych oraz duzo chleba, jajek i innych zapasow ktore jada wspomóc szatilskie lodowki.


Trasa ma ślady asflaltu na samym poczatku. Dalej to wyboisty, krety i wijacy sie nad przepasciami trakt. Poczatkowo wiedzie nad wodami zalewu Ananuri

Potem pastwiskami gdzie wystepuja kozy o dlugich i zagietych, muflonich rogach, leśnym tunelem nad szeleszczacymi potokami by wkroczyc nastepnie w tereny wysokogorskie. Przy drodze sporo ruin nieznanego przeznaczenia, ktorych styl architektoniczny wyraznie wskazuje ze powstawaly w czasach komunistycznych. Mijamy betonowe tunele, ktore ponoc zaczeli budowac Rosjanie w latach 70 tych i nigdy nie ukonczyli projektu. Tunel w zalozeniach mial byc jakis koszmarnie dlugi- prowadzic mial az do Rosji, na druga strone Kaukazu. W czasie budowy wystapily jakies "problemy natury technicznej" i inwestycja zostala przerwana..


Kilkakrotnie mijamy tez wloty do jakis osypujacych sie sztolni. Postrzepione zęby skal wiszących nad droga przypominaja o swoim panowaniu w tej krainie i od czasu do czasu osypuja sie na droge. Na poboczach widac sporo kamieni zepchnietych tam przez spychacze.

Silnik rzęzi, kierowca wrzuca coraz nizsze biegi a autko sapiac pnie sie w gore i w góre.. Wąwozy i przepascie coraz głębsze, wodospady coraz częstsze i coraz wiecej gór wyłazi zza horyzontu.



Miłe jest na tej drodze, ze mijajac inne auto, rower, pieszego czy biwakujacych na poboczu kierowcy zatrzymuja sie, pytaja czy wszystko ok, czy nie trzeba pomoc, wymieniaja sie informacjami o warunkach na drodze i w okolicznych wioskach. Albo poprostu stają zeby pogadac.. Bo tu nikomu sie nie spieszy.. Kwitnie tez obwoźny handel wymienny.


Powoli wpełzamy na przełecz 2676 m. npm. Po drodze kapliczki i groby pelne jadla i napoju dla duchow.. Na przeleczy Datwis Dżwari krotki postoj. Biegniemy z toperzem na pobliski szczyt z dzwonnica, robimy zdjecia.







Przeraźliwie tu zimno - nic dziwnego , znajdujemy sie wyzej niz najwyzsze szczyty Tatr!!! a wybieglismy w samych podkoszulkach.. Na przeleczy grupa mlodych Gruzinow raczy sie przezroczystym napojem z butelek po coli. Toperz komentuje "nie wode oni tam pija!".Chyba zrozumieni bo pokrzykuja "czacza, czacza" i wołaja nas do gromady! Solidny łyk z plastikowego kubeczka przywraca krążenie w zgrabialych rekach i mile cieplo rozchodzi sie po brzuszku. Piekny kraj ta Gruzja!! :-)

Jedziemy dalej, tym razem juz tylko w dól.. Droga staje sie coraz bardziej stroma i kamienista. Rzeka huczy po ogromnych kamulcach, co chwile przekraczamy brody na jej doplywach.


Nie raz ze skał leją sie prosto na dach kaskady wody. W ostrym słoncu rozszczepiajacym sie na kropelkach wyglada to jak potoki brylantow!




Na kolejnych zakretach lecą w dół uciekajace spod kól kamienie. Skały przybieraja ciekawe ksztalty, stoją przyczepione do skal dawno zburzone twierdze, gdzieniegdzie nie widac co skala, a co stworzyla ludzka reka , formujac jakies baszty czy umocnienia..Góry pna sie pod niebo..

Wreszcie Szatili. 100 km jechalismy kolo 6 godzin! Miejscowi odbieraja zakupy, wynoszac spod siedzen marszrutki kolejne paczki.

Kierowca proponuje, ze za drobna oplata moze nas zabrac dalej, do Mutso. Jedziemy w 6 osob, z Gruzinkami, Sebastianem i jego dziewczyna Evelin, ktora czekała w Szatli przy moscie. Dziewczyna jest niesamowita, wiekszosc zycia spedzila podrozujac po calym swiecie. Zna chyba wszystkie jezyki jakie istnieja. Poki co wyczailismy, ze mowi po litewsku, angielsku, rosyjsku, gruzinsku i hiszpansku. Potrafi tez zlozyc pare sensownych zdan po polsku. Twierdzi, ze nie zna francuskiego ale potrafi w kazdym znanym sobie jezyku mowic z francuskim akcentem Podjezdzamy pod rosyjska granice. Po drodze góry przybieraja rozne fantazyjne formy.


Widac posterunek z powiewajaca flaga. Tam zaczyna sie Czeczenia.

Tu przez ten głeboki wąwóz, wbrod, przez wezbrane strumienie zmykali uchodzcy podczas czeczenskich wojen, szukajac w Gruzji bezpiecznej ostoi.. Na zakrecie drogi Gruzinki pokazuja nam miejsce zwane Anatorija. Jest to kilka kamiennych chat, ktore w srodku sa pelne ludzkich szkieletow. Bezladnie poniewieraja sie piszczele, miednice, żebra. Przy samym wejsciu lezy urwana, zmumifikowana ręka, ktora jakby wyciaga w nasza strone dlugie, kosciste palce.. Czachy patrza na nas pustymi oczodolami. Jedna jakby do mnie mrugnela.. Nie.. Musialo mi sie zdawac, pewnie jakos dziwnie padlo swiatlo.. Ponoc to szczatki mieszkancow okolicznych wiosek zmarlych na dzume.


No wlasnie nikt nie wie kiedy zmarli ale ponoc dawno. Aby nie szerzyc zarazy we wsiach tutaj ich osiedlano, tu dożywali swoich dni w małych domkach, ktore ostatecznie stawaly sie ich zbiorowymi, anonimowymi mogiłami..


Ciezko sobie wyobrazic tych chorych ludzi, ktorzy lezeli tu wsrod juz wystyglych trupow swoich wspólplemiencow.. Na pewno wtedy nie byli w stanie docenic piekna miejsca, w ktorym przyszlo im po raz ostatni patrzec na swiat.. A miejsce zdaje sie przekornie byc bajkowe: gory, potoki, wodospady.. Raj by sie wydawalo..

Czy wąwóz ten zdawal sie byc rajem dla czeczenskich uchodzcow, ktorzy stawali z ulga na gruzinskiej ziemi? Tu wsrod tych kosci i trupow sprzed lat, ale daleko od swiezych ofiar wojny? Czy dzuma napewno juz zniknela? ponoc uwaza sie ja za chorobe wymarła, ktora juz sie nie odnawia.. Czy zakazenie droga kropelkowa obejmuje wdychanie pyłu z kosci unoszonego wiatrem? Niesamowite miejsce, piekne, ciekawe, a zarazem smutne i straszne.. Acz napewno nie mozna o nim powiedziec, ze jest nijakie.. Jest tu cos dziwnego, niematerialnego, ale widocznego niegorzej od stromych scian opadajacych do potoku.. W ostrym gorskim powietrzu wciaz czuc jakby skłebione, zduszone emocje, ktore krążą po tym zakrecie jakby nie mogac znalezc ujscia, jakby przywiazane do tej ziemi, do tych skał.. Choc minelo juz tyle lat.. Ciesze sie ze moglam tu byc, zobaczyc, ale z pewna tez ulga opuszczam to miejsce.. Jedziemy dalej, skrecamy w prawo bo dalej juz granica, nasz cel to Mutso, opuszczona wioska i ruiny twierdzy na szczycie gory. Po drodze mijamy pasterskie osady. Puste? Zamieszkane? Coz, uzywane chyba nie wiecej jak 5 miesiecy w roku.


Twierdza rozlozyla sie na skalistej gorze. Baszty, wieze, wąskie uliczki. Wszystko ulozone z płaskich kamieni, bez zaprawy. Wieże sie chylą ku ziemi, przekrzywiaja, uliczki wypelnia rumosz.. Miejscami juz gubi sie ktory fragment stworzyla przyroda a ktory ludzka reka.. Baszta upodabnia sie do skal, skała do zamkowego muru. A wokol widoki na niebosieżne szczyty, kryjace sie we mglach, zlewajace sie z niebem i chmurami.. Dziwny swiat, gdzie nie ma wyraznych granic, wszystko zdaje sie byc jakies płynne, nierealne, rozmyte..





Na okolicznych gorach widoczne sa samotne baszty- tzw dostrzegalnie.


Palono tam ogien gdy zblizal sie wrog. Taki system komunikacyjny byl nadwyraz skuteczny i z blyskawiczna szybkoscia obiegal okoliczny teren. Szybciej niz by teraz przez komorke zadzwonic.. No zwlaszcza, ze tu nadal nie ma zasiegu ;) Chyba to najfajniejszy zamek jaki dotychczas widzialam! Polozenie, wyglad, klimat, stan zachowania.. W Mutso nad rzeka znajduje sie specyficzny kibelek. Jest to sławojka ale nie ma szamba- jest "spuszczana" woda. Co ciekawe, spust wody odbywa sie automatycznie, nie trzeba ciagnac za sznurek ani naciskac guzika! Kibelek jest zawieszony na palach nad potokiem. W czasie korzystania mozna podziwiac pod podloga spienione rzeczne fale :-)


Rano jest przerazliwie zimno. Wyłaze z namiotu. Widok przywoluje na mysl slowa znanej ogniskowej piosenki "Tu w dolinach wstaje mgłą wilgotny dzień. Szczyty ogniem płoną, stoki kryje cień".

Wdajemy sie w pogawędke z Litwinami. Ponoc sa juz 4 raz w Gruzji, zawsze przyjezdzaja na dwa lub trzy miesiace. Tym razem idą do Omalo przez gory, planuja ta trase na okolo poltora tygodnia, niespiesznie, zwiedzajac po drodze wioski, twierdze i podziwiajac dzika przyrode. Wczoraj sie dowiedzieli ze na przeleczy Atsunta spadl juz snieg, ale sa na to przygotowani. Licza, ze latwo im bedzie dostac sie z Omalo w doliny , bo planuja tam dotrzec na moment gdy miejscowa ludnosc bedzie sie ewakuowac na zime. (gorzej jak im sie cos opozni, zejda do wsi a tam juz pusto.. ;) .) Polecaja tez bardzo okolice Dawid Geredża. Mieli w zeszlym roku szczescie, pogranicznicy przepuscili ich na azerska strone i zwiedzili tam skalne miasto. Idziemy zwiedzac twierdze w Szatili. Wieksza czesc twierdzy jest opuszczona. Mozna swobodnie wchodzic na tarasiki, balkoniki, poszczegolne pietra. Wiele pomieszczen wydaje sie byc bardzo dogodna na nocleg.




Bardzo mi sie podobaja drabiny, wyciete z jednego kawalka drewna.

Twierdza czesciowo jest zamieszkana, w czesci ludzie zrobili sobie składziki. Widac jakies siano, beczki, narzedzia. Mały kawałek twierdzy sluzy za hotel. Zeby wszystkie hotele tak wygladaly to zapewne bym sie stała ich zagorzała fanka!!

Kierowca naszej marszrutki namawia nas na zakup miodu. Cena jest zachęcajaca a i miod z takiej okolicy musi byc pyszny. Chwile sie zastanawiamy, ale nawet malutki sloiczek miodu wylany w plecaku brzmi jak jakas masakra. Odmawiamy.. Chwile potem widzimy kierowce jak wraca z 5 litrowa butla miodu!! Uffff... Nie chce sie wracac.. Zostalibysmy w Szatili jeszcze z jeden dzien.. Ale niestety mamy wybor- albo dzis wracamy, albo dopiero za 4 dni.. Jedziemy znana juz drogą, ale jest tak klimatyczna, ze mogłabym nia jezdzic codziennie! Znow potoki, przepascie, wodospady.. Tym razem dostrzegam leżacy na dnie przepasci samochod. Nasze Gruzinki mowia ze lezy tam juz 20 lat. Mijamy wiele stad owiec, ktore zalewaja drogi jak lawina, wypelniajac je zwarta , biala, kudłata masą, ktora radosnym beczeniem zaglusza nawet klaksony samochodow :)




Jakis miejscowy pokonujący trase konno probuje sie scigac z marszrutka. Idzie mu to nawet calkiem niezle, przez jakies pol godziny ma duza przewage. Jednak potem odpuszcza bo zziajany konik rozglada sie jedynie za potoczkami i kałużami.


Jedziemy z grupa miejscowej młodziezy. Wyjmują instrument przypominajacy mała okragła gitare o innej ilosci strun i zaczynaja spiewac stare chewsurskie piesni. I to wszystko przy akompaniamencie wyjacego silnika i telepiącej sie po dziurach marszrutki! A za oknami owce, osiołki i kolejne malutkie osady zagubione gdzies w głębokich dolinach. Gruzinka podrozujaca z corka probuje nam tlumaczyc o czym sa piosenki, niektore znaja wszyscy Gruzini, niektore sa typowe jedynie dla tego, gorskiego regionu. Jedna z piosenek, chyba ulubiona tej grupy, bo spiewaja ją kilka razy traktuje o "cziornym malcziku". Mowie, ze to zapewne o toperzu bo on tez jest "cziorny malczik" i jakos wszyscy w marszrutce bardzo sie ciesza. A toperz zyskuje nowe przezwisko :-P Gdy wyjmujemy bagaze z marszrutki to trudno je odroznic miedzy soba! Wszystkie sa szaro-beżowe, pokryte rowną warstwa pyłu :) Ponoc tydzien pozniej sobotnia marszrutka juz nie dojechala do Szatili. Na przeleczy spadł snieg.. wiecej zdjec: https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_TrasaMarszrutkiDoSzatili https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_Mutso_Anatorija https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_Szatili

1 komentarz:

  1. A mnie z kolei powiedziano o Anatori, że to była normalna wieś, którą pewnego dnia właśnie nawiedziła dżuma. I z całej wsi przeżyło tylko jedno dziecko, młody chłopiec - a i to tylko dlatego, że akurat tuż przed tym wysłano go konno do Tuszetii po coś. I że całość jest sprzed trzech wieków. Jak było naprawdę - ustalić po takim czasie trudno. Tylko dżuma jest niewątpliwa...

    OdpowiedzUsuń