bubabar

piątek, 21 października 2016

Czas nie goni nas cz.19 - Gruzinskie wybrzeze (okolice Poti, Kulevi)

Po wyjezdzie z Kobuleti pogoda nieco sie poprawia, przestaje przynajmniej padac. Jedziemy w strone Poti. Gdzies w rejonie miejscowosci Maltakwa odbijamy w strone morza. Nie wszedzie w Gruzji sa kamieniste plaze, tu dominuje bloto. Od strony lądu podchodzi tu jezioro, ktorego odnoga czy wyplywajaca z niego rzeka wpada tu gdzies do morza. Wszystko jednak jakby troche wyschlo. Plaze tworzy wiec rozmiekly grunt w ktory zapadam sie nieraz powyzej kostek. Miejscowi jezdza po tym autami, co widac po zostawionych sladach. My nie mamy odwagi wiec zostawiamy skodusie na twardym gruncie i dalej idziemy pieszo.
Jest to jedna z bardziej zasmieconych plaz jakie w zyciu widzialam (a myslalam ze Albanie bedzie ciezko pobic ;) ) Nie wiem czy fale to wyrzucaja na brzeg czy zwozą tu ciezarowkami odpady z calej okolicy- bo nie wyglada aby az takie ilosci byli w stanie zostawic plazowicze.. Dziwne, geste zamglenie utrzymuje sie caly czas. Nie mozna tej plazy odmowic swoistej mrocznej atmosfery, napewno jest miejscem specyficznym, ktore zapada w pamiec. Nie wiem czemu, ale same nasuwaja sie skojarzenia roznych klimatow postapokaliptycznych - “wybrzeze po wybuchu atomowki”, “odradzajace sie zycie po III wojnie swiatowej”, “skazony teren zasiedlony przez zombie” itp ;)
Fale sa dzisiaj ogromne ale kilku stracencow zazywa kapieli. Nie sa w stanie utrzymac sie na nogach dluzej niz kilka sekund i rzuca nimi we wszystkie strony w dosyc niekontrolowany sposob. Oni tylko zerkaja czy zgromadzone na plazy dziewczeta patrza, ktory najodwazniejszy! Kapie sie tez jedna dziewczyna ktorej fale zrywaja stanik. Nie wiem czy wlasnie o to chodzilo ale spotyka sie to z aplauzem wszystkich zgromadzonych na plazy.
Na nadwodnej glinie stoi kilka namiotow. Troche sie dziwie ze ich mieszkancy czuja sie komfortowo gdy fale obmywaja glebe pol metra od ich domku. Dwoch chlopakow to istna oaza spokoju- woda wplywa im prawie do przedsionka a oni siedza, pala spokojnie papierosy i pokazuja sobie jakies artykuly w gazecie. Kawalek dalej, na samej plazy, stoi zruinowany szkielet jakiejs sporej budowli. Wewnatrz widac slady ognisk i scienne podpisy (rowniez Polakow- pozdrowienia dla Agaty i Tymka z Zakliczyna, ktorzy byli tu rok temu!). Niektore, bardziej zabudowane czesci budynku nadawalyby sie na nocleg, nawet chronia przed deszczem, ale niestety malo przed wiatrem. Rozwazamy pozostanie tu, jednak tracimy zapal gdy podczas zjadania melona wiatr wyrywa nam z reki foliowy worek i unosi w dal, ku pelnemu morzu (ha! juz wiem skad tu tyle smieci ;) ) a potem nagly podmuch probuje zrobic to samo z kawalkami owoca. Jedziemy spac gdzies dalej bo tu bysmy sie pozegnali z polowa skladnikow namiotu…
Wzdluz wybrzeza idzie nowa droga z rowniusiego asfaltu, ktora ogolnie mowiac pasuje tu jak pięść do nosa..
Na przyplazowych oczeretach biwakuje oprocz ludzi przydomowa chudoba. Bydelko ma jakies nietypowe ulubienia kulinarne bo pije wode nie tylko z kaluzy ale tez slona wode prosto z morza. Przeciez je po tym pokręci! A moze im brakuje jakis mineralow i to taki instynkt??
Na plazy kolo ruin widac tez rowne stosiki ulozone z drewna, ktore wyrzucilo morze. Jest tego na tyle duzo, ze to raczej nie biwakowicze szykuja wieczorne ognicho. Chyba ktos tak pozyskuje drewno na opal do domu. Chwile pozniej przyjezdza bus i trzech gosci ładuje wszystko na pake.
W przeciwna strone niz morze idzie stary chodnik z szesciokątnych plyt. Boki sa obsadzane wyrosnietymi juz tujami. W ten sposob docieramy do solidnej kladki za ktora sa i domy mieszkalne, i jakby zabudowania przemyslowe, jakies hangary, jakies maszty ktore na wietrze wyja przerazliwym cienkim glosem.
Przy drodze zapoznajemy Kahe z kolega. Obaj sa uchodzcami z Abchazji, pochodza spod Suchumi. Kaha przyjechal dzis w odwiedziny do ojca, ktory mieszka tu w Maltakwie. Gruzinski rzad zbudowal dla przesiedlencow kilka blokow, ktore stoja tu posrodku niczego.
Kaha ze swoja rodzina mieszka w Tskaltubo w dawnym sanatorium Centr-Sajuz. Zaprasza nas tam na impreze, zachwalajac okoliczne cieple zrodla. Tskaltubo zdecydowanie lezalo na naszej liscie gruzinskich planow wiec cieszymy sie podwojnie. Chlopaki opowiadaja tez, ze w zeszlym roku jeszcze nie bylo tej nowej drogi na ktorej stoimy. Zbudowali ją bo tutaj powstanie kurort. Postawia drewniane eleganckie domki kempingowe, knajpy, dyskoteki i miejsca parkingowe. Nie wiem wprawdzie co zamierzaja zrobic z gliniasta, grząska plażą, ale moze kurortowiczom nie beda przeszkadzac takie drobnostki ;) Jako ze dalej planujemy ruszyc w strone Kulevi to rozpytujemy miejscowych o stan malego mostu nad rzeka Rioni. Odradzaja nam przejazd tamtedy samochodem- rowery, motocykle- tak. “Pod wami tak na 75% most sie zawali” zauwaza kolega Kahy z powazna miną.
Kawalek dalej, juz przy glownej drodze, dostrzegamy betonowy pomnik, opatrzony data drugowojenna. Ciekawe co mialy symbolizowac te trzy biale “wypustki”. Najbardziej kojarza mi sie z falami, takimi wielkimi jak byly dzis!
Idac do pomnika mijamy postoj tirow. Zagladam czy nie widac jakis znajomych z promu- niestety nie… Za to trafiam na ciekawa scenke- wraz z tirowcami siedzi na kartonach pop, w wielkiej czapie, takiej jakby kwadratowej, ze zloconym krzyzem na szyi ktory wazy chyba z 5 kg. Raczą sie koniaczkiem i przegryzaja pomidorem. Macham do nich, oni odmachiwują i kontynuują biesiade. Sa czasem piekne scenki ale jakos nie mam odwagi zrobic zdjecia. Gdy jedziemy do Kulevi znow zaczyna padac.. Droga jest wyboista i zupelnie nie zgadza sie z nasza mapa tzn. wedlug mapy droga wiedzie przez 10 km przez puste tereny a wies lezy dopiero nad morzem. W rzeczywistosci caly czas sie jedzie przez teren o dosc zwartej zabudowie, wiec namiot trzeba by rozlozyc komus w szopie albo pod plotem. Jadac czujemy sie jak na srodku pastwiska. Przywyklismy do tego ze krowy przechodza przez droge albo ida poboczem. Tu krowy leża na drodze, czesto zajmujac stadkiem cala jej szerokosc. Bo bokach maja trawiaste kawalki, jednak z nieznanych nam przyczyn zdecydowanie wola odpoczywac na asfalcie. Niechetnie zmieniaja swoje polozenie, jezdzace samochody ignoruja, sygnaly dzwiekowe typu klakson lub “a pojdziesz ty, siooooo” - rowniez. Miejscowi maja widac wyprobowany inny sposob- i jak widac skuteczny. Jada w strone krowy pelnym impetem, nie hamuja, nie probuja omijac. Gdy maska samochodu jest okolo pol metra od zwierzecia, krowa z ociaganiem sie i zblazowana mina przesuwa sie odrobine, na tyle zeby samochod mogl ją minac na grubosc lakieru. Popularną dyscypliną, opanowana przez miejscowych do perfekcji, jest tu slalom miedzy krowami, a dla prawdziwego lokalnego dżygita wstydem byloby przy tym manewrze zwolnic ponizej 90 km/h. Pomiedzy tymi tutejszymi uzytkownikami drogi musi sie jakos odnalezc nieco zdezorientowana i jeszcze nie do konca przywykla do gruzinskich warunkow jazdy skodusia :)
Krowy wygladaja tu nieco inaczej niz u nas, jakas to chyba inna rasa. Maja wieksze rogi i ogolnie wyglad taki bawołowaty. Umaszczenie zwykle brazowe lub czarne, wiele z nich porasta grube, szczeciniaste lub kręcone futro.
Swinie i drob sa bardziej plochliwe, na widok auta bez zastanowienia spierniczaja w panice. Nie wiem czy takie cechy gatunkowe czy decyduje o tym roznica masy. Domy w wiosce sa glownie drewniane, z balkonikami. Wiekszosc ma podobny ksztalt i gabaryty, wyglada jakby byly budowane w jednym czasie albo odlewane z podobnej formy. Czas juz troche nadal im cech indywidualnych ale wciaz widac podobny szkielet. Domy sa na palach.
Czyzby mieli tu czesto powodzie? Rzut oka na mape nie wyklucza tego- Kulevi lezy pomiedzy dwoma solidnymi rzekami- Rioni i Khobistsquali, a miedzy nimi jeszcze dwa pomniejsze strumienie. Rzeka nad ktora lezy wies i dzis ma wysoki stan- do drogi brakuje gdzies metra a wokol drzewa sa pozalewane.. Na tym etapie jakos spada nam ochota na nocowanie w rejonie tej wioski. Caly czas pada.. A jak nas tu odetnie? Na koncu drogi nie ma morza, tzn jest ale calkowicie przysloniete terminalem przeładunkowym gazu. Wszystko jest tu bardzo nowe- budynki, cysterny, zasieki. Kreci sie sporo ochroniarzy ktorzy z duza nieufnoscia gapia sie na zielone autko ktore zaparkowalo im pod plotem. Mozna jechac dalej szutrowka, ktora zakreca w strone Poti i ciagnie sie wzdluz plotow terminalu.
A tak wygladaja nadbrzezne zabudowania Kulevi widziane z daleka (z Anaklii- okolo stukrotne zblizenie wiec jakosc zdjecia pozostawia wiele do zyczenia)
Gdzies tam dalej przy tej szutrowce zmierzajacej z Kulevi na poludnie powinno byc morze, puste plaze a na koncu dziurawy most o 25% przejezdnosci ;) Ale zaczyna sie juz sciemniac, slalom miedzy krowami nam zajal wiecej czasu niz myslelismy. Jedziemy wiec dalej a glownym celem jest wydostanie sie z widel rzek. Znow leje tak ze wycieraczki ledwo co wyrabiaja sie ze zgarnianiem wody. Znajdujemy jakis hotelik w Khobi ale na dole maja restauracje gdzie muzyka łupie identycznie jak w Kobuleti! Ratunku! Spadamy stad! A tak sobie obiecywalismy - nie jezdzimy na wschodzie po zmroku. Trzy malownicze katastrofy wystarcza ;) Ale tym razem udalo sie dotrzymac obietnicy- w ostatniej szarówce wjezdzamy do Zugdidi…. cdn

5 komentarzy:

  1. Śmieci spływają do morza z nurtem rzeki, bo miejscowi wyrzucają do rzek co się da- potem po sztormie morze wszystko wyrzuca na brzeg i sama widzisz jak jest :( Krowy to te brązowe, brunatne to rzeczywiście bawoły nazywane przez niektórych pieszczotliwie "gruzińskimi hipopotamami", bo całe lato siedzą zanurzone po łeb w błotnych bajorach. A na omijanie krów jest jedna zasada- zawsze od strony zadu, wtedy nawet zwalniać nie trzeba, bo krowa wstecz nie chodzi. Echhh, rozrzewniłam się, te okolice to były "moje rejony" i tyle wspomnień wróciło!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS- tu u góry pisałam ja, tylko zapomniałam przelogować konto ;-)

      Usuń
  2. aaaa to dlatego niedaleko ujscia rzeki bylo takie wysypisko- bo w Batumi czy Kobuleti ilosc smieci byla adekwatna do ilosci wypoczywajacych na plazach! dzieki za informacje bo sobie łamalam łeb dlaczego akurat tam. A co do hipopotamow- faktycznie w nastepnej czesci relacji beda foty krow zanuzonych po szyje w wodzie (tzn blocie) :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń