bubabar

środa, 25 marca 2015

Armenia cz.5 - Szlakiem skalnych miast (2013)

Zwiedzanie Goris zaczynam od poszukiwan kibelka. To najwiekszy problem przy zwiedzaniu miast. Ruchliwa ulica, osiedle mieszkaniowe,jakis placyk. Ale udaje mi sie wypatrzec garaze a za nimi zagajnik, wiec podazam w tamtym kierunku. Gdzies wysoko nad glowa furkocze pranie na sznurku rozwieszonym miedzy trzecimi pietrami blokow. Wisza za uszy kolorowe maskotki- lew, kroliczek, grzebieniasta kura

Przy garazach zauwazam dziwne drzewo. Wokol jego konarów roi sie od swietych obrazkow, łancuszkow, minicerkiewek i rzezb. Widac ze miejsce to jest czczone przez okolicznych mieszkancow. Na pobliskim stole lezy jedzenie.





Dzis robie tylko kilka zdjec, ale trafiamy w to miejsce jeszcze dwa dni pozniej. Wtedy zagadujemy dwie babki siedzace w pobliskim garazu. To miejsce, jak rowniez inne podobne, nazywaja tu "Hacz". Mowia ze jest to miejsce modlitwy podobnie jak dwie miejskie cerkwie, acz mam mocne wrazenie ze to miejsce jest dla niektorych wazniejsze. Tu glownym obrzedem jest "Matah" tzn ludzie chwala Boga biesiadujac, jedzac i pijac. Czesto zarzyna sie tu kurczaki i potem wspolnie z przyjaciolmi je spozywa. Mlodzi prosza tu o szczescie w milosci, starzy o dlugowiecznosc, matki o zdrowie dla swych dzieci, zolnierze o szczesliwy powrot ze sluzby. Babki nie potrafia powiedziec czemu akurat zostalo wybrane to miejsce oraz kiedy zaczeto odprawiac tu obrzedy. Miejsce od niepamietnych czasow jest otoczone kultem. Babki twierdza ze ich matki i babcie tez tu przychodzily, choc wtedy nie bylo tu jeszcze osiedla i ruchliwej drogi. Błąkamy sie po miescie w poszukiwaniu noclegu, wspomagajac sie wydrukowanym z przewodnika planem miasta ktory jest totalnie do d... Kto wpadl na tak idiotyczny pomysł jak tłumaczenie na polski nazw ulic? "Tigrana Wielkiego", "Awangardy" itp Nawet jak sie uda odcyfrowac wymalowane na scianie "robaki" to zapewne bedzie pisalo tam w miejscowym jezyku! Udaje sie jednak odnalezc miejsce gdzie chcemy spac dwie najblizsze noce- jest to Hostel Goris. Obok usadowil sie wielki Hotel Goris. Dolne pietra tego molocha zostaly odpicowane na błysk i goszcza zagranicznych turystow z "elitbusow". Gorne pietra hotelu zdaja sie spelniac moje wymagania co do standardow miejsc noclegowych :mrgreen: Nawet przechodzi mi przez mysl aby isc sie spytac czy nie mozna przypadkiem zanocowac - ale koniecznie na ostatnim pietrze!

Nie raz ten hotel bedzie dla mnie obiektem głebszej zadumy. On jest zupelnie jak ta cala nasza cywilizacja.. Na dole sztuczny i wyszukany blichtr. Szkło, plastik i plazma . Kawałek wyzej wypalone okna, hulajacy wiatr i dach ktory niedlugo runie pograzajac wszystko na rowni.. I ci turysci ktorzy z duma oddaja swoje walizki do noszenia chlopakom z obslugi, odzianym w garnitury i nieskazitelnie biale koszule.. Ci sami turysci staraja sie nie podnosic wysoko glowy. Wola patrzec jak kierowca po raz kolejny myje z weża autobus i poleruje go woskiem. Tak latwiej wierzyc w ekskluzywnosc swoich wakacji z kolorowego folderka. Hostel Goris to dosc spory willowy dom, z plotem malowniczo obrosnietym bluszczami.

Prowadzi go Nadia z mężem, ktorego imienia jakos nie umiem ani powtorzyc ani zapamietac. Oprocz nich mieszkaja tu jeszcze ich dzieci i wnuki. Kilka pokoi jest wynajmowanych dla turystow. Nad lozkiem towarzysza nam wyplecione z papieru łabedzie.

Ze scian korytarza usmiechaja sie dziesiatki gęb zakwaterowanych tu niegdys turystow z calego swiata.

Mozna tez odnalezc plakaty zapraszajace na wystawy obrazow malowanych przez meza Nadii. Obok leza tez opasłe tomiska ksieg pamiatkowych. Zostawiamy plecaki i suniemy powloczyc sie po miescie i okolicach. Lżejsi o ponad dwadziescia kilo czujemy jakby niosl nas wiatr! Nagle wszedzie robi sie blisko, lekko i prosto. Ale nie zanocujemy dzis tam gdzie zastanie nas noc.. Nie obudzi nas jutro slonce wlewajace sie pod tropik i hustajace sie na odciagach ptaki. Musimy wieczorem wrocic do hostelu.. Wszystko ma swoje plusy i minusy Goris to pierwsze spotkane przeze mnie miasto gdzie w rynsztokach plynie źrodlana woda!


W wielu obejsciach i podworkach suszy sie wełna


Suniemy w strone skał o fantazyjnych ksztaltach, umiejscowionych na pobliskiej gorce. Jest to skalne miasto zwane Stare Goris. Tak sie ono prezentuje z punktu widokowego za rzeka:


Wiele naturalnych lub wydrazonych grot jest obecnie przeksztalcona na komorki i składziki. Ludzie trzymaja w srodku siano, rozne sprzety gospodarskie lub przydomowa chudobe.


Mąż Nadii z hostelu tez ma tu swoja jaskinie, zamykana na klucz. Trzyma w niej czesc swoich obrazow. Posrod skalnych zalomow, słupow i wiez wplątały sie ploty, ogrodki i zwykle domy.




Napotykamy tez stadko wracajace z wypasu, zwinnie skaczace po kamieniach , stromych pólkach i osuwajacych sie zboczach

U podnoza skał rozlozyl sie spory cmentarz.


Na plytach nagrobnych glownie sa wyobrazone podobizny mlodych facetow, tak jakby wsrod tej grupy byla tu najwieksza smiertelnosc.




Po cmentarzu łazi sporo krów wyzerajacych rosnace tu i owdzie zioła. Uwalniamy jedna krowisie uwieziona wewnatrz nagrobka- przesunela sie obrotowa plyta odcinajac jej droge powrotu.

W Goris, jak i w innych czesciach Armenii, mozna spotkac ciekawe chwasty, rosnace sobie gdzieniegdzie przy drodze i na ugorach. Wedlug oceny jednego kolegi, bedacego znawca tematu, nie jest to gatunek najbardziej cenionych w ogrodnictwie. Jest to ponoc krzyzowka z gatunkiem "ruderalis" co powoduje troszke mniejsza zawartosc substancji odzywczych



Przypominaja mi sie czasy podstawowki gdy łany takich upraw szumiały w naszym bytomskim lesie! :-) Wyłazimy na szczyt jednej z gorek, skad roztacza sie widok na cale Goris, okoliczne szczyty i kolejne skalne miasta.






Zwraca uwage zwlaszcza jedna gora. Wyglada jakby byla "wygryziona" od wierzchu. Z daleka wyglada jakby wejscie pomiedzy skalne slupy bylo mozliwe tylko z gory, zjezdzajac na linie. Choc kto wie, moze podchodzac blizej ukazaloby sie jakies dostepne wejscie w kamienny labirynt. Niestety jest to dosyc daleko i nie udaje nam sie zwiedzic dokladniej tego miejsca.


Schodzimy ze skał juz sporo po zachodzie słonca.




W Goris szukamy jakiejs knajpy. Znajdujemy jedna.

W piwnicy znajduje sie wielka sala jadalna, z sufitem wspartym na rozlozystych grubych pniach drzew.

Wspolbiesiadujacy z innych stolikow, obsluga i wystroj robia wrazenie jakby lubil tu bywac, jadać i załatwiac interesy lokalny "kryminalnyj krug". Pojęcie to trafilo do naszego slownika po podrozy taksowka z Garnikiem, z Sewanvanku do Airivanku. Podczas jazdy kilkakrotnie leciala z radia piosenka: http://www.youtube.com/watch?v=oKrv2uQBlWI Od tego czasu wlasnie tym terminem okreslamy w Armenii pewna grupe spoleczna :-) Mamy troche obawy ze jak przyniosa nam rachunek w owej knajpie to wszyscy kolektywnie zejdziemy na serce. Wprawdzie pytamy kelnerki o cene zamowionych szaszlykow, ale do tego dochodza rozne przystawki, sałatki, napoje. Zarcie jest bardzo smaczne. O dziwo ceny sa tu calkiem przystepne Rano mąż Nadii zawozi nas niwa do Khndzoresk, do ruin kolejnego skalnego miasta. Z miejsca gdzie wysiadamy z auta wydaje ono calkiem male.


Włoczymy sie miedzy basztami, iglicami, skalnymi bramami i tajnymi przejsciami, z ktorych czesc jest chyba uzywana.



Przejscia sa czasem poprzegradzane jakimis grubymi zardzewialymi blachami, ktore wygladaja jak pozostalosci wrakow rozbitych samolotow ;)



W niektorych jaskiniach cielęta kryja sie przed upałem albo pokwikuja zamkniete szczelnie prosieta. Widac gdzieniegdzie doprowadzaona wode, sterty gnojowki, pustaki czy porzucone w pospiechu na srodku drogi taczki.



Nieopodal jest tez malutki kosciolek o dachu poroslym trawa, bardzo zdobionych odrzwiach i wnetrzu przesiaknietym zapachem zgaslych swiec.





Jak to malenstwo zdolalo tu urosnac? I jeszcze tak pieknie zakwitnac!

Im dalej idziemy w strone wąwozu to odkrywaja sie kolejne czesci skalnego miasta, ktorych wczesniej nie widzielismy bo lezaly schowane na zboczu gory.







Wieczorem tego dnia Nadia nam opowiadala ze 70 lat temu Stary Khndzoresk byl jeszcze zamieszkany. Na starych zdjeciach widac bylo mnostwo budynkow poprzyklejanych do skalnych zboczy. Dzis zostaly z nich ruiny



W tej czesci miasta jest druga cerkiewka. Dach ma rowniez porosly trawa.




Na scianach oprocz zatartych inskrypcji sa tez nowsze malowidła przedstawiajace zołniezy, czerwona gwiazde itp. Niestety nie rozumiemy napisow wiec nie wiemy czy "artysci" identyfikowali sie z wyobrazonymi symbolami czy moze wrecz przeciwnie...


Zawsze lubie sobie poczytac "scienna tworczosc" a tu niestety nie moge.. Najwiecej napisow ma daty sprzed 40 lat. Ciekawe czy w owym maju 1972 stacjonowalo w tym kosciolku jakies wojsko? czy byla to jedna z wielu, zwyklych imprez miejscowych? Na pewno owi ludzie nie uwazali tej malej cerkiewki za miejsce kultu i modlitwy...

Kilku miejscowych jezdzi tu konno z przytroczonymi baniakami, jacys inni kręca sie koło cerkwi. Jeden przywiazuje do drzewa wstażke..

Po drodze sa tez dwa zrodelka. Chłodna woda sika ze scian omszałych, cienistych budynków.




Wogole w tutejszych gorach zauwaza sie pewien paradoks. Z jednej strony gory sa suche, stepowe, skaliste, wrecz pustynne. Roslinnosc jest skorzasta, kolczasta, czesto wyschnieta na wiór. Zólto- płowo- brązowo- czerwony odcien krajobrazu wzmaga poczucie pylistosci i wyschniecia. Ale z drugiej strony wszedzie pełno tu bulgoczacych zrodelek. O wode duzo latwiej tu na wycieczce niz w mokrych i błotnistych ukrainskich Karpatach.. Jest to chyba zjawisko typowe dla Armenii. Kilku miejscowych nam opowiadalo ze woda jest najbardziej cenionym w eksporcie lokalnym surowcem naturalnym. Spore ilosci wody Armenia sprzedaje np. Iranowi. Mijamy tez Luaza z nozem zatknietym za kierownice.


Najładniejszy widok na cale skalne miasto jest okolic wąwozu, nad ktorym jest przerzucony linowy most.

Most jest caly ażurowy co poteguje wrazenie wysokosci i tuptania w powietrzu. Jest on bardzo solidny- bardzo ciezko go rozbujac ;)




Kawalek za mostem jest teren turystyczny tzn punkt widokowy i sklepik. Tu tez zaczyna i konczy zwiedzanie Khndzoresku wiekszosc odwiedzajacych. Zakupujemy w sklepiku potwornie slodkie soczki z karabachskim pomnikiem na etykiecie.

Oprocz nas punkt widokowy okupuje tez grupka krzykliwych Ormian ktorzy zdecydowanie sa ze soba spokrewnieni. Cala dziesiecioosobowa rodzinka ma znaczne problemy z otyłoscia i widac to juz u malenkich dzieci trzymanych na rekach. Fajne jest ze przywiezli tez ze soba starenka babuszke. Prowadza ja pod rece na skalny balkonik, przynosza z auta krzeselko. Babcia rozsiada sie, chwile sapie ale widac na jej twarzy ogromna radosc ze moze popatrzec na gory, skały i szeroki horyzont. Pylista droga wspinamy sie w strone wioski. Łapiemy tu na stopa ziła.

Najchetniej bysmy wszyscy jechali na pace ale widac ze kierowcy bedzie przykro jak nikt nie wsiadzie do szoferki. Musimy sie wiec jakos podzielic.



Z kierowca nie bardzo idzie sie dogadac wiec wiekszosc drogi jedziemy w milczeniu. Wysiadamy kolo czynnej jednostki wojskowej, gdzie jest duzo starych czołgow. Ucze sie robic zdjecia "z biodra" ale poki co slabo mi to idzie.

Kawalek idziemy pieszo w strone Goris.

Polem obok szosy przechadza sie pies wielkosci sporego cielaka i warczy. Na szczescie pilnuje tylko ogrodzonego terenu i nie przybiega na droge aby nas pozrec.

Na tym skrzyzowaniu dopada nas smutna rzeczywistosc. Nasza droga wiedzie w lewo, nie w prawo.. Juz wczesniej to wiedzialam ale jakos w tym miejscu uswiadamiam sobie juz namacalnie ze nie starczy nam czasu na Karabach.. Nastepnym razem...

Do Goris wiezie nas złapana na stopa terenówka. Kierowca bardzo sie wkurza gdy toperz robi mi zdjecie na ktore on tez sie zalapuje. Zamiast patrzec na droge odwraca sie (nie zwalniajac) , zdejmuje sloneczne okulary i dopytuje o przyczyne robienia mu zdjec z zaskoczenia. Na szczescie udaje sie jakos sprawe zalagodzic i nie wpasc do rowu.

Piotrek zakupuje dzis dwa wina z ktorych zadne nie nadaje sie do spozycia. Jedno smakuje nawet znosnie, ale ma zapach paskudnego zjełczalego masla i musuje. Drugie ma silny aromat czekolady co rowniez budzi spory niepokoj. Z trojga zlego to juz chyba najlepsze bylo to wino z Vernaszen o smaku starej beczki. W hostelu kwateruja sie wieczorem trzy Hiszpanki. Oczywiscie ciagle sie myja, kapia i prysznicuja wiec za cholere nie mozna sie dostac do kibla o zadnej porze dnia i nocy. Straszne jest robienie kibla i łazienki razem! I tu mozna sie rozmarzyc na wspomnienie wspanialej sławojki na wulkanie z widokiem na jeziorko i Ararat! ;) Rano Nadia robi nam sniadanie (wliczone w cene noclegu czy sie chce czy nie). Dzis jest zapiekanka z makaronem, ziemniakami, jajkiem i warzywami. Wieczorem byla zupa warzywna na bazie grochu, ktory wygladal jak kukurydza, a potem płow z zapiekanymi sałatkami. Na samo wspomnienie zapachu tych potraw zrobilam sie głodna. Nadia rysuje nam mapke jak znalezc rozne atrakcje kolo Tatew. O dziwo to co mowi zdaje sie byc calkiem zbiezne z fantastycznymi opowiesciami Pawła spotkanego w Erewaniu! Moze to miejsce istnieje naprawde? ;) Rozmowa jakos schodzi na turystow odwiedzajacych Armenie i o nastawieniu miejscowych do nich. Nadia twierdzi ze ona w swoim hostelu chetnie gosci Polakow, Hiszpanow, Rosjan, Gruzinow, Żydów, Murzynów i muzułmanow. Lubi poznawac inne narody, sluchac ciekawych opowiesci ze swiata i nie mozna nikogo dyskryminowac ze wzgledu na narodowosc, wyznanie czy kolor skory. Wszyscy ludzie sa sobie rowni i powinno sie ich tak samo dobrze traktowac. Wiem, ze moze ze po tak wznioslej wypowiedzi nie powinnam, ale to pytanie samo pcha sie na usta... "A Azerowie?". Nadia odpowiada bez chwili zastanowienia: "Azerowie to nie ludzie...". Choc ponoc kiedys byli tu u Nadii trzej takowi. Powiedzieli ze sa Irańczykami. Ale babki wychowanej na pograniczu oszukac sie nie da.. Nadia bez problemu rozpoznala jezyk w jakim rozmawiali ze soba. I zdecydowanie irański to nie byl.. Oczywiscie chlopaki zapierali sie do konca pobytu ze sa Iranczykami, bojac sie w takim Goris powiedziec oficjalnie prawde.. Nie wiedziec czemu, Nadia mnie pyta czy my, Polacy, tez tak nie lubimy Azerow jak Ormianie? Mowie wiec prawde, ze nie wiem czy ich lubie czy nie, bo jeszcze w zyciu zadnego osobiscie nie poznalam. (no moze oprocz tego na ktorego wpadłam z naręczem mokrych skarpetek w hotelu robotniczym w Tbilisi ;) ) Dowiaduje sie ze przyczyna dziwnego pytania Nadii jest uzyte przeze mnie okreslenie "Azer", ktore jest ponoc bardzo obrazliwe. Myslalam dotychczas ze jest to po prostu okreslenie narodowosci- tak jak Gruzin czy Polak! A to ponoc tak nie jest.. Oficjalnie mowi sie "Azerbejdzanin" a "Azer" to cos jak "Szwab" lub "Kacap". No wiec teraz wreszcie rozumiem czemu wszyscy spotykani miejscowi mieli takie banany na gębach jak mowilam cokolwiek o "Azerach" i czemu prawie rzucali mi sie na szyje przy kazdej probie podjecia tematu tej narodowosci ;) Skoro juz zeszlo na taki temat to Nadia opowiada nam o czasach wojny w Karabachu. W Goris nie bylo jakis regularnych walk na ulicach. Acz czasem spadaly bomby. Kiedys w srodku dnia jedna spadla na szkole. Byly wtedy w niej wszystkie dzieci Nadii. Pobiegla wiec boso, jak stala, do szkoly, mimo ze byla to sniezna zima. Na szczescie zadnemu dziecku nic sie nie stalo. Bomba upadła na pusta sale gimnastyczna. Mniej szczescia miala babcia synowej. Staruszke zabily odłamki we wlasnym ogrodku. Wieczorami ludzie starali sie nie wychodzic z domow. Zdarzaly sie czesto w miescie nocne strzelanki. Acz nie wiadomo czy byli to zolnierze ktorejs ze stron czy jakies lesne zbóje, ktore zawsze w wojennych czasach wylęgaja sie nie wiadomo skad... Nadia dzialala w tamte lata w organizacji pomagajacej w szpitalu. Dla kazdej 5-osobowej rodziny przypadal wtedy 1 chleb dziennie. Nadia dzielila ten chleb na trzy czesci. Jedna trzecia dla rodziny. Jedna trzecia zanosila rannym do szpitala a jedna trzecia zołnierzom na granice.. Ponoc majac takie wspomnienia zupelnie inaczej patrzy sie na jedzenie, ktorego jest pełen stol.. Przez dwa lata nie bylo tu pradu, sklepow, komunikacji.. Zima na opał wycieli w Goris cały park... Nadia z mezem prowadzili wtedy w domu minifabryczke rajstop. Wozili je potem po okolicznych wioskach i wymieniali na jaja i ser. Stojacy obok hotel Goris pelnil wtedy funkcje osrodka dla uchodzcow, uciekajacych z polnocnych prowincji Karabachu, ktore nie trafily pod kontrole Ormian. Ponoc w owe lata caly hotel nadawal sie do calorocznego zamieszkania, a ostatni stali mieszkancy opuscili go zaledwie kilka lat temu. A tu fotka na pożegnanie z Goris- my, Nadia i "hiszpanskie dziewczyny"

Dzis z mezem Nadii jedziemy w strone wąwozu rzeki Worotan..... CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz