bubabar

środa, 1 listopada 2017

Suwalskie wędrówki cz.3 (Litwa, jez. Lazdijai- jez. Gaładuś)








Na obrzezach Lazdijai natrafiamy na bardzo przyjemną knajpke. Drewniana budka z werandą. Cos jak skrzyzowanie spelunki z jadłodajnią dla kierowców. I jeszcze prowadzaca babka mowi po rosyjsku, wiec nie trzeba za duzo machac rękami. Choc "szaszłykas" pewnie i tak bysmy zrozumieli. A jak jest piwo po litewsku to wiemy! Mamy stad widok na jezioro, okolica jest przyjemna, wiec znowu zapodajemy dosc długą nasiadówke!


Humory dopisują!


W Lazdijai jest sporo drewnianych domów. Sa zarowno malutkie chatki, jak i domostwa sporych gabarytów.


Zabudowa wiejska miesza sie swobodnie i spontanicznie z miejską.


Jak przystało na kraj byłego sajuza bloki zbudowane sa z białej cegiełki. Ciekawe, ze ten budulec praktycznie w ogole nie wystepuje w polskim budownictwie (chyba ze na dawnych wojskowych osiedlach radzieckich). U nas albo czerwona cegła, albo szary pustak, albo wielka płyta. Skąd ta roznica w budownictwie z podobnego okresu?


Przypadkiem trafiamy tez na zapomniany cmentarz ewangelicki.


Kolejny bar mijamy w centrum, w rynku. Ten akurat przybytek chetnie bym pomineła, jako ze klimat nijaki a piwo 2 razy drozsze niz w sklepie obok. Ale kolektyw postanawia inaczej wiec wstepujemy na chwilke. Na rynku ma dzis miejsce nietypowe (chyba ze tu to normalne ;) ) przedstawienie. Gromadzi sie sporo młodziezy, stoją w grupkach jakby na cos czekali. A potem nagle zaczynają tanczyc, wykonujac dosc podobne układy i figury. Na tym etapie widac, ze musieli sie wczesniej umowic i raczej nie jest to akcja spontaniczna, ze dołączyl kto akurat przechodzil.


Z Lazdijai kierujemy sie w strone polskiej granicy, na Puńsk. Wiedzie tu wąska droga ze świezego asfaltu, ktora prawie nic nie jezdzi. Niektorych rozpiera energia i oprocz dzwigania plecaka i przebierania nogami, postanawiają sobie pokopac piłke.


Ekipa w komplecie i piłka w locie żegna Lazdijai! (zdjecie Pudelka)


Bunkier? Beczka? Dzika bimbrownia? :P


Tereny sa znow suwalsko faliste. Zieleń wzgorz czasem urozmaica malenkie jeziorko lub przycupniety na skraju pola domek.


Moj ideał przydomowego ogrodka!


Na nocleg rozbijamy sie na bagnach w okolicy Salos. Teren jest strasznie muldowaty, ciezko znalezc miejsce na namiot aby nie miec jakiejś piguły wbijajacej sie w żebra ;) Czujemy sie tez jak w ptaszarni, wszystko wokol drze dzioby jak oszalałe. O dziwo, ale nie ma wieczornych mgieł. Jest za to sporo suchego drewna w okolicy - jakies dziwne te litewskie bagna ;) Tu widac ślady jakiegos desperackiego pojazdu!


Plany na wieczor:


Ognisko oczywiscie płonie, robimy rozne smieszne zdjecia, acz niektore nie bardzo nadają sie do publikacji.


Tu np. wersja "trojaczki". Dlugo to utrzymywalam w tajemnicy, ale wiedzialam, ze w koncu sie sypnie! Teraz juz wszyscy znają brutalną prawde- buby sa trzy! :D


Zjadamy tez ogromne ilosci grzanek. Czasem jest takie miejsce, ze zarcie jakos bardziej smakuje! Przez to potem rano odkrywamy, ze juz prawie nic nie ma na sniadanie ;)

Nasze obozowisko o poranku!


Początkowo planujemy do granicy dostac sie stopem. Dzielimy sie wiec na podgrupy - Pudel z eco jak zwykle wyrywają do przodu a ja i Grześ dreptamy w ogonie, raz po raz rozciągając gnaty na wygrzanej wstążce asfaltu i wystawiając pyski do słonca. Złapanie tu stopa nie jest proste - aby stop zadziałał muszą jechac auta. A tu mozna spotkac na szosie wiecej żab i kudłatych gąsienic niz zmotoryzowanych Litwinów ;) Zatem tuptamy, mijając krzyze przydrożne, trzęsawiska, domy poukrywane w zaroślach.


Jeden z samotnych domków wsrod pól i zagajników jest tak dobrze schowany w bujnych gałęziach drzew, ze łatwo mozna go przeoczyc.


Moją uwage zwraca rosnący nieopodal gigantyczny krzak bzu.


Gdy podejdziemy blizej widac, ze zarośla ukrywaja jakies zapomniane zabudowania.



W srodku zachowało sie sporo sprzętów, mebli, jakies rozwłóczone stare ubrania. Ktos tu musiał mieszkac na totalnym koncu swiata, zwłaszcza w czasach gdy granica była zamknieta na głucho i droga konczyła sie na Gaładusiu albo i wczesniej. Ciekawe kto tu żył w samotnym domku w ścisłej strefie przygranicznej? Żadna jednak ze scian ani futryn nie chce nam zdradzic tajemnic sprzed lat. Nie znajdujemy zdjec, korespondencji, dyplomów czy jakichkolwiek innych przedmiotów mogacych nam cos opowiedziec o dawnych mieszkancach.


Ciekawa antena dachowa...


Kawałek dalej, przy szosie, stoją fragmenty sistiemy - zasieku płotów i drutu kolczasego, ktory niegdys otaczał cały ZSRR. Miejsce jest opatrzone brązową tabliczką atrakcji turystycznej, jest tez znaczone na mapach. Sistiema wyglada jednak jakos dziwnie, jakby postawili ją wczoraj. Slupy odmalowane, na fragmentach z metalu praktycznie brak rdzy. Jakos zupełnie nie przypomina zasieków bardzo dobrze znanych mi z granicy polsko- ukrainskiej, tego pordzewiałego żelastwa, spotkania z którym nosze ślady na twarzy ;) Ale atrakcja turystyczna jest - mozna podjechac autem i sobie pomacac "legendarną sistieme".


Z pobliskiego lasu wystaje tez wieża wygladajaca na wartowniczą. Czy opuszczona i teoretycznie dostepna dla dzikich eksploratorow - nie wiem. Nie podeszlismy.


Przy samej granicy, juz przy jeziorze napotykamy na kolejne zapomniane budynki- z klasycznej białej cegiełki. Wyglada, ze byly to jakies koszary czy inne biura o znaczeniu wojskowym. Budynkow jest kilka, garaze, jakies budki.


Mieli tez boisko. Rośliny sie jednak upomniały o wydarty im niegdys teren...


Wnetrza sa dosc zdemolowane i ogołocone prawie ze wszystkiego. Nie udaje sie znalezc nic, co mogloby podpowiadac kiedy obiekt zostal porzucony.


Ławeczka...


Nad jeziorem Gaładuś, ktorym biegnie granica, tez jest jakis budyneczek. Zamkniety i nawet opisany, ale co oznacza napis niestety nie wiemy. Jakis punkt nr 9 ;)


W odroznieniu od poprzednich jezior Gaładuś jest tak lodowaty, ze wiekszosc szybko rezygnuje z kąpieli. Jedynie eco, za drugim podejsciem, ratuje honor naszej drużyny!


A potem juz granica. Asfalt sie konczy jak ucięcie noża i zaczyna szuter. Droga serpentyną pnie sie w góre. Tylko tabliczka i słupki informują o tym, ze wkraczamy do innego kraju. Zawsze dziwnie sie czuje przekraczając takie granice bez granic. Niby fajnie, ze tak łatwo, szybko i bezproblemowo, ale tak jakos podswiadomie zawsze mi cos w tym nie gra... czegos jakby brakuje, cos jest nie tak..



cdn

1 komentarz:

  1. "Atraminis punktas" to punkt wsparcia granicznego, tak wywnioskowałem z angielskiego tłumaczenia :)

    OdpowiedzUsuń