bubabar

poniedziałek, 16 października 2017

Armenia cz.28 (Artik)






Marszrutka wysadza nas na skrzyzowaniu w Alagiaz. Ponoc za 20 minut ma jechac kolejna - z Erewania do Artika. Alagiaz to mała pasterska wioska na płaskowyzu. Jest sklepik z sympatycznym dziadkiem gdzie poczyniamy zakupy, stada owiec i piramidy z kostek siana. Kręci sie sporo mlodziezy kreujacej sie na “kryminalnyj krug”. Mija koło godziny a marszrutki nie ma. Albo kierowca nas wkrecil, albo wpadła w bramy innego wymiaru? Albo gdzies czeka na stacji benzynowej na spoznionych pasazerow, ktory sie zaanonsowali na jutro? ;) Zaczyna tez lać. Sylwetke Aragaca przysłaniaja ciemne chmury, zza ktorych sie błyska.


Postanawiamy łapac stopa, acz w tym celu musimy wylezc spod suchego sklepowego daszku. Stop zbytnio nie bierze. Prawie nic nie jedzie, a jak juz cos sie pojawia to sa raczej auta jezdzace w kółko po wsi. Kolesie spod sklepu kilkakrotnie przychodzą i polecają pseudotaxi- swoich kumpli, ktorzy nas odpłatnie do tego Artiku zawiozą. Jakos mamy wrazenie, ze ta ekipa kręcąca sie obok ma cos wspolnego z tym, ze nic nie mozemy złapac. Ich towarzystwo tez jest takie dosyc niekomfortowe, jakies glupie smiechy, mimo ze nie rozumiemy słow to czujemy, ze gadają o nas. Dochodzi godzina 17. Nie mamy ochoty spedzic nocy pod tym sklepem, zwlaszcza jak dziadek zamknie krate i pojdzie do domu. Dobra. Dobijamy targu. Jeden z chlopakow nas zawiezie do Artika za 2 tys dram. Chłopak cała droge sie nie odzywa, mam wrazenie, ze jest bardzo zdenerwowany. Tam na zakrecie byl pierwszy kozak, ale jak tylko kumple znikneli gdzies daleko za tylną szybą, to nagle zmienił sie nie do poznania. Mam wrazenie, ze bardzo go zaniepokoiło to, ze ja usiadłam koło niego a toperz z tyłu. Cała droge zamiast na droge zerka z niepokojem w lusterko. Gdy zajezdzamy do centrum miasteczka i ja mu daje odliczoną, umówioną sume- on patrzy na mnie jak na ufo. W oczach widac niedowierzanie i bezgraniczną wdziecznosc. Prawie całujac po rekach i dziekując w roznych językach pospiesznie chowa kase do kieszeni. Ale przeciez sie umawialismy? Co on myslal? Ze kasy nie damy ale w zamian zabierzemy auto a jego zakopiemy w rowie? Chyba mial jakies negatywne doswiadczenia z turystami. Ale jednak zdecydował sie pojechac? Wiec o co chodzi? Dwa razy sprawdzam czy przypadkiem nie pomyliłam nominałow ;) ale wszystko sie zgadza.

Artik to robotnicze miasto, ktore powstalo praktycznie od zera w cieniu wielkiej fabryki bawełny. Jego los jest klasyczny. Dawniej byla tu tylko wies gdzie czabany pasały barany. Nie bylo zadnych powodow aby mialo tu powstawac miasto tych rozmiarow. Ale sajuz postanowil inaczej. Na srodku stepu postawili fabryke, obudowali blokami i całą infrastrukturą dla mas pracujacych - hotele, kina, szkoły. Fabryka dawała zatrudnienie i sens zycia miastu. Potem najpierw zniknąl sajuz, niedlugo pozniej zwineła sie fabryka, a nikomu nie potrzebne miasto w stepach zostało z reką w nocniku. Fabryka ponoc jeszcze kawęczy wydając ostatnie bawełniane tchnienia. Bloki czesciowo pustoszeją, kino upadło wiele late temu. A hotel działa jakims tajemniczym rozpędem. I to raduje nasze dusze. Bo własnie tu zmierzamy i tu planujemy spac.


Ktos dawno temu polecił mi to miejsce i z opisu wiem, ze jest to wlasnie taka noclegownia, jakiej szukamy na swoich wycieczkach! Nie wiem jak ow hotel sie nazywa- napisy zewnetrzne sa tylko po ormiansku. Budynek w czasach swej swietnosci mial 6 pieter- teraz działaja trzy. Reszta jest wyraznie opuszczona na dobre. Korytarze czynnej częsci sa ciemne i wyłozone dywanami.


Jest tu budka gdzie urzeduje babcia. Ona nas kwateruje. Tzn ja sama wpisuje nasze dane w opasłą ksiege bo babcia gdzies zgubiła okulary. A moze nie chce sie przyznac, ze nie potrafi przeczytac naszych paszportow? Moim zdaniem okulary leżą na polce obok… Poczatki ksiegi opisują kwaterunki z 1962 roku.

Na parterze sa opuszczone pokoje jakiegos biura podrozy. Jest jakis stol z kubkiem z kawą, niezascielone łóżko, stare plakaty.. W drugim pokoju leży lekko nadgniła ksiega z planami podrozy sprzed wielu lat..


Kiedys byly tu windy. Data przegladu technicznego to byly jakies lata siedemdziesiate. Wszystkie napisy wewnatrz hotelu pamietają jeszcze czasy sajuza. I to chyba nie te najpozniejsze.


Teraz czesc wejsc do wind jest poblokowana- tu np. lodowką.


Takiej lodowki jeszcze nie widziałam, firmy Apszeron!


Na scianie wisi gasnica.Szukalismy daty waznosci ale nie znalezlismy- moze kiedys nie umieszczali? Nie wiem czy była juz niedys uzywana i co jest w srodku. Na pewno ma dziurke ;)


Babcia chce nam pokazac pokoje. Tupta z nami na piętro, tu rowniez kroczymy po dywanach. Od razu tak jakos sympatycznie jak jest dywan! Babcia wsadza klucz w zamek, kręci, nie pasuje. Próbuje jeszcze raz, kręci, ciągnie, lekko sie szamoce. Nagle w srodku słychac tupot i jakies zaniepokojone głosy. No tak.. Nie ten pokoj.. Ten juz jest zamieszkały ;)

Wybieramy tanszy wariant noclegu- za 10 zl od osoby. Mamy tu przytulnie urzadzony pokoj, przedpokoj z przepastna szafą i łazienke z jednym kurkiem. Wnęka w scianie łazienki wskazuje, ze nawet te tansze pokoje miały niegdys swoje prysznice.


Kontakt oferowal jakis dziwny prąd. Nigdy tak szybko mi sie nie naładowaly bateryjki- i trzymały dwa razy dluzej!


Tajemnicze zwoje korytarzowe.


Oraz dachowe


Jest tez opcja “apartament” za 40 zł i tam są chyba 4 pomieszczenia, w pełni wyposazona łazienka, aneks kuchenny, telewizor z kilkudziesiecioma kanałami.

Probuje wyjsc w hotelu na wyzsze, te opuszczone piętra. Obsluga jednak przewidziała, ze bedzie goscic bube ;) Droge przegradzają drzwi zamkniete na klucz. Niestety...

W budynku jest tez knajpa. Polowa z niej działa jako swietlica, gdzie panowie w srednim wieku przychodzą grac w karty, nardy, szachy i inne gry hazardowe. Przynoszą swoje jedzenie i picie a korzystaja z lokalnych stolikow. Mozna tez zasiedlic ktorys z zamykanych pokoików biesiadnych i zamowic zarcie. Mają kebaby, szaszlyki, sałatki, zielen i duzo wina. Wszystko jest bardzo smaczne.


Nie lubie białego wina- ale to bylo ok :D


Z pełnymi brzuszkami wracamy do pokoju przez długie i ciemne korytarze, otulone zapachem przywodzącym na myśl osrodki kolonijne z czasow głebokiego dziecinstwa. Z okna obserwujemy nocne zycie miasta- przepełnione wyciem klaksonów, pokrzykiwaniem i wciaganiem przemocą jakis kobiet do białego transita ;) Jakies kabriolety umckaja glosnikami gigantami w rytm “Coco Jambo”, tłusty, rezolutny taksiarz dostaje w pape, a gdy przez chwile okolicy nie rozjasniają reflektory samochodow- to wszystko ginie w mroku. Ja sobie caly czas siedze na parapecie, skryta w cieniu- na pierwsze piętro reflektory nie siegają. I choc przez moment moge sie poczuc niewiedzialna.

Kierowca w Alaverdi nam opowiadał, ze Artik jest jednym z miast mających w Armenii najgorszą opinie i pod wzgledem roznych statystyk policyjnych zajmował chyba drugie zaszczytne miejsce. I ze lepiej nie włóczyc sie po jego zaułkach nocami, zwłaszcza gdy nie potrafisz czystym ormianskim wyłozyc swoich racji ;) Dzieki parapetowi mam namiastke nocnej wędrówki i jednoczesnie moge sie czuc bezpiecznie ;)
Nie pamietam, ktore miasto było pierwsze na liscie ;)

Rankiem wyruszamy pozaglądac w rozne zakamarki. Jakby kto pytał o cel wedrowki to oczywiscie go mamy- polozony nad miastem klasztorek Lmbatavank. A ze droga do niego prowadzi zakosami? ;)

Wiekszosc zabudowy Artika to blokowisko z różowej cegiełki. I ten lekko beżowawy róż wszedzie dominuje, reszta kolorow jest jakby wygaszona. Wydaje sie czesto, ze nawet ziemia, niebo, rosliny, ludzie czy samochody tez mają podobny odcien.



Fabryka juz ponoc od dawna nie pracuje, a powietrze jednak wypełnia jakis dziwny pył. Nigdzie indziej go nie spotkalismy. Jakby troche smog, jakby troche mgiełka, ale tez troche przypyla ręce i ubranie.

Nagle na tle różowosci pojawia sie pojazd jak z jakiegos snu! Kolorowy wygrywający skoczne melodyjki! Toperz rozwaza czy na sniadanie nie jedlismy jakis grzybkow ;)

Lądowisko dywanów.


Po miescie wija sie tez wielotorowe linie kolejowe, ktorymi chyba nawet towarowki juz nie jezdza. Tak przypuszczamy, patrzac jak spokojnie po torach spaceruja ludzie, bawią sie dzieci czy odpoczywają w cieniu psy.


Poszukiwany przez nas klasztorek usadowił sie na poludniowych krancach miasta. Stoi sobie na zboczu stepowej górki i własnie trwa w nim jakies nabozenstwo. KIlkanascie osob aktywnie w nim uczestniczy, slychac dochodzace z wnetrza spiewy. Grupka facetów siedzi na pobliskiej biesiadce i ziewa. Obok stoją ogromne torby z wszelakim dobrem- jadłem i napojem.


Wypełzamy na gorke nad kosciołem. Jest tu niesamowicie płasko jak na Armenie a okoliczne pola zajmują albo uprawy albo jakies rozkopane doły- ni to kamieniołomy, ni to skladowiska odpadów, ni to hałdy. Wszystko jakies rozryte. Tylko gdzies w dali majaczy skalista sylwetka Aragaca. W ogole sie tu, w tym miejscu, nie czujemy jak w Armenii. Jakos jest tak inaczej.


Wielka bryła fabryki zamykajaca horyzont.



Osiedle na uboczu, na ktore ostatecznie nie dotarlismy.


Tu na tej górce uswiadamiamy sobie, ze popierdzieliły sie nam dni! Bylismy pewni, ze jest poniedziałek a jest dopiero niedziala! Fajnie tak stracic rachube czasu - zwlaszcza jak błąd w szacunkach wychodzi potem w ta strone.

Mijamy wiele pozostałosci minionych czasów, gdy miasto było ludniejsze a bawełniane kominy ochoczo dymiły.


Zagladamy do budynku, ktory bierzemy za opuszczony.


W srodku zamieciona podłoga, ustawione krzesła z jakiejs klubokawiarni, na scianie malunek. Przez pólotwarte drzwi widac pomieszczenie pelne naczyn i krzatającac sie tam babke. Szybki wycof- znów wlezlismy do jakiegos czynnego zakładu!


Kawałek dalej napotykamy zrobione z desek półeczki a na nich rowno powykładane bochenki. Z daleka wygladaly jak chlebki. Podchodząc blizej widzimy, ze to… nie chlebki. To suszarnia nawozu na opał!


Wraz z upadkiem fabryki w Artiku skonczyly działalnosc tez wszystkie ciepłownie, wiec bloki stanely przed problemem braku ogrzewania. Kazdy musi sobie radzic sam. Rejon jest stepowy, o drewno trudno. Ludziska radzą sobie jak mogą. Krowi nawóz jest ponoc bardzo energetyczny (jest to prawda, na Arabatce palilismy z niego ognisko! Ognia duzego nie dawało ale tliło sie i dawało cieplo dłuzej niz drewno!)

To nie skład makulatury do skupu. To tez opał na zime.


Odwiedzamy tez dwa koscioły, polozne w centrum, niedaleko glownego placu z dawnym pomnikiem.


Na pierwszy rzut oka mamy wrazenie, ze koscioly sa w remoncie- obok stoją dzwigi, materiały budowlane. Ale to “opuszczony remont”. Dzwigi zdążyly juz zardzewiec, a przygotowane kamienie zarosnąc trawą.


Czy nazwa tego sklepu jest przypadkowa? ;) Serwują tu calkiem nowoczesne ciuchy…


Drugie zycie PAZIka.


Kolejne meandry lokalnych drog prowadza nas w tereny przyfabryczne.


Nie wszedzie da sie jednak wejsc.. Mimo opuszczenia kreci sie sporo ludzi. Ogrodzenia wyposazone sa w nowe łancuchy na bramach, szlabany, niektorych miejsc pilnuje cieć, ktory sam podnosi szlaban i wypuszcza z wnetrza pojazdy.


Napotykamy tez słupek - pomniczek z dawnych lat. Z miejscem tym wiąże sie pewna historia. Toperz wypatrzyl go z daleka - i mowi “buba przyzoomuj co to jest”. Zrobilam wiec zdjecie, ale nie obejrzałam podgladu. Cos odwrocilo moją uwage i zapomniałam. A potem wieczorem zagladam na aparat i widze wyłażące spod rdzy stare radzieckie napisy i malunki.. Rano przybieglismy tam wiec jeszcze raz ;)


Jest tez ogromny stadion, ktory obecnie sluzy kopiącym piłke dzieciakom. Kiedys nocowała na nim czworka turystow z Polski, ale mieli niezbyt miłe przygody (jak to czytacie to pozdrawiam! To dzieki wam trafilismy do Artika!)


Blokowisko przyfabryczne. Miejsce gdzie wyjątkowo ściagamy wzrok miejscowych. Nie pamietam drugiego rejonu gdzie by sie tak na nas gapili. Jakas babcia upuszcza z wrazenia zakupy a górna część jej korpusu odwraca sie o 180 stopni. Jakis koles pojawia sie w oknie z fajką, a zaraz potem w oknie obok trzypokoleniowa rodzina wywiesza sie po pas. Babka z coreczką idzie z butelkami po wode do sikającej nieopodal rury, ale w miedzyczasie zmienia plany i idzie za nami. Dwa samochody jezdza tam i spowrotem i robią wokol nas coraz mniejsze spirale....


Gdy opuszczamy to osiedle, przekraczamy tory- znowu jest normalnie. Probowalam podpytac potem babke z knajpki czy grajacych w karty dziadków o tą dzielnice. Odpowiedzi padały nieco wymijajace” “Ostatnio byłem tam 30 lat temu”, “Nie mam tam rodziny ani znajomych”, “To tam ktos jeszcze mieszka? Tam wody nie ma!”

No tak… Widzielismy ludzi kursujacych z butelkami. Ciekawe czy jest gaz? Na scianie jednego z blokow wisiała instrukcja jak postepowac w przypadku gazowych awarii...



Oprocz blokow, fabryki, torów, stadionu, naszego hotelu i klasztorku chyba w Artiku nic nie ma. A moze jest - tylko przegapilismy i trzeba bedzie wrócic?

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz