bubabar

piątek, 20 marca 2015

Sudety - Wschodnie Karkonosze (Kowarski Grzbiet) (2013)

Wycieczke rozpoczynamy w Kowarach. Zaraz za osiedlem i ogrodkami dzialkowymi odnajdujemy wiatke w ktorej oglaszamy przerwe na pierwsze piwo! Jest stad ladny widok na miasto. Przy wiatce jest spory betonowy gril a scienne napisy swiadcza ze jest to ulubione miejsce biesiad kowarskich licealistow.

Trzy lata temu musiala tu przechodzic solidna i pamietna burza. Jest to udokumentowane tabliczka na pniu drzewa a wiata jest zwana "chatka pod piorunem".


Siedziac sobie we wiatce slyszymy ze z miasta niosą sie spiewy, dzwieki skocznej muzyki gitary i harmonii, gwizdy i przytupy. Jak nic musi byc jakis festyn! Dokladnie daja sie slyszec rozne stare piosenki biwakowe, ktore kojarze z lat prawie niemowlecych, z ognisk i gorskich imprez w latach 80-tych, na ktore zabierali mnie rodzice niosąc na plecach albo ciagnac mozolnie po wyboistych drogach w wozeczku. Niosą sie po gorach slowa i dzwieki "Rajdowej dziewczyny", "Bandy", "O Maryjanno", "Hej tam pod lasem".. I tam, pod ta wiatą, staczam jedna z trudniejszych walk ze samą soba jakie pamietam z ostatnich lat ;) Isc tam, na festyn, czy tak jak planowalismy w gory?????.. Nie trafilam jeszcze nigdy na festyn o tak fajnym repertuarze! Walka trwa okolo godziny, podczas ktorej wysluchujemy jeszcze wielu fajnych piosenek. W koncu wygrywaja gory.. A w niedziele znajdujemy plakat informujacy dokladnie co nas minelo.. Byl to "Spiewograj ludzi wieku senioralnego" :D Kurcze, wiedzac o tym odpowiednio wczesniej zapewne dałoby rade wszystko razem połączyc!

Ruszamy. Okolica obfituje we wiaty. Na trasie do lesniczowki Jedlinki mijamy jeszcze dwa wiatowe okazy.


Mijamy stary przydrozny kamien

Przy drodze przynajmniej co sto metrow stoja tablice edukacyjne. Mozemy sie z nich dowiedziec roznych fantastycznych prawd dotyczacych lasu np. - Czasem las moze powstac bez pomocy czlowieka ale jest to rzadkie i trudne. - Czlowiek musi bronic lasu przed zwierzetami. - O las trzeba dbac bo jest potrzebny. Jego glownym celem jest dostarczanie czlowiekowi drewna na meble i opał. Na naszej trasie mozna tez uzyc na wszelakich grzybach nadrzewnych



Znajduje tez sliczne piorko! Moze ktos wie jaki gatunek ptactwa takowe gubi??

Przekraczamy spory potok. Pod wodospadem utworzyl sie solidny bunior. Ech...zeby to teraz byl upał jak przystalo na koniec czerwca... Tak powiedzmy np. plus 35.. Ale bylaby cudowna kąpiel w tym miejscu! Woda pewnie jest conajmniej po pas , mozna by poplywac i do tego lejący sie na łeb wodospad


Wkraczamy na tereny opuszczonej osady Budniki. Wieś powstala wysoko w gorach w czasie wojny trzydziestoletniej. Ukrywali sie tu mieszkancy Karpacza i Kowar uciekajacy przed dzialaniami wojennymi. Wojna sie przedluzala wiec tymczasowa osada powoli zmieniala sie w stała. Nigdy nie byla to duza wieś , w porywach kilkanascie domów. Była tu tez malutka szkola. Ludnosc trudnila sie hodowla, gospodarka lesna, przemytem i kłusownictwem. Z czasem coraz czesciej zagladali tu turysci, byla mozliwosc noclegu i wyzywienia dla nich. Od listopada do marca do doliny nie docierało słonce. Stad tez hucznie obchodzone tu byly dwa swieta "pozegnania i powitania słonca". Zima osada byla odcieta od swiata, snieg zasypywal domy po dachy, a sasiedzi odwiedzali sie wyłazac z chaty przez komin. Po wojnie grasowali tu szabrownicy, pomieszkiwali drwale. Potem powstal tu osrodek studencki gdzie mlodziez wypoczywala i podreperowywala zdrowie. W latach 50 tych w Budnikach zaczeto szukac uranu. Osrodek studencki zamknieto, zaczeto drążyc sztolnie. Uranu nie odnaleziono ale miejscowosc wymarła na dobre. Zostaly resztki scian, piwniczek, schodków, połamany fragment mostu i chłodny oddech wzburzonego strumienia. Słonca nie bylo w dolinie. Mimo ze to czerwiec








Dalsza trasa nie zgadza nam sie z mapą. Trzymamy sie zielonego szlaku ale zamiast isc Tabaczaną Sciezka szlak ten wchodzi na Czoło. Pojawiaja sie pierwsze dalsze widoczki.

Omijamy przełecz Okraj i odnajdujemy nasza wiatke. Jest to zdecydowanie wiata de lux. Nowa, szczelna, pachnąca. W srodku dwie szerokie ławy, duzy stoł, drzwi zamykane od srodka na skobelek. Jest tez pięterko ale wyjscie na gore wymaga sporych umiejetnosci akrobatycznych. Nie widze nocnego złazenia do kibelka. Bedziemy zatem spac na ławach.




Przed wiatką jest mini plac zabaw dla dzieci


oraz proekologiczne tabliczki majace na celu chyba zniechecenie turystow do smiecenia (kosza przy wiacie nie ma ;) )

Gotujemy pulpe a potem chowamy sie do wiaty raz z zimna a dwa zaczynaja nas pozerac meszki. Nie wiem skad ich tu takie ilosci i na dodatek ulubily sobie grzyzienie mnie po oczach i wlazenie do nosa. Wieczór i noc jak na czerwiec sa mocno chlodne (potem nam mowili ze na Okraju bylo w nocy 5 stopni). Spac kładziemy sie dosyc wczesnie. W srodku nocy budzi mnie warkot silnika. Przed wiate zajechało jakies auto, widac przez szczeliny mocne swiatła reflektorow. Ki diabeł? W nocy? Tak wysoko? W parku narodowym? Slychac trzaskanie drzwiami, silnik milknie a zaczyna byc slychac kroki i dwa gadajace po czesku glosy. Szarpia drzwiami wiaty ale żeby nam nie wialo zamknelismy drzwi na skobelek. Wyjscie ze spiwora jest ostatnia rzecza na jaka mam ochote o tej porze (gadanie w jezyku ktorego nie rozumiem tez nie stoi zbyt wysoko w rankingu ;) ). Zwlaszcza ze to jakos nie wyglada na turystow planujacych wlasnie poczestowac nas borowiczka i rozpoczac impreze z gitara... Udaje wiec ze spie. Nie pukaja, nie wołaja zeby otworzyc. Chwile swieca do srodka latarka przez dziury po sękach. Rozsiadaja sie na ławach kolo wiaty i gadaja glosno chyba z poł godziny. Mimo ze wytęzam wszystkie zmysły aby cokolwiek zrozumiec z tej gadki nie udaje mi sie złapac zadnego sensu. Jakies poszczegolne słowa. Toperz tez sie obudzil i tez nic nie zrozumial.. Z tonu glosow nie odnosi sie wrazenia aby byli radosni ( bo sa w pieknych gorach), wystraszeni (bo zaraz im wlepia mandat za jezdzenie po parku) albo wkurzeni (bo nie dostali sie do wymarzonej wiaty). Nie robia tez wrazenie podpitych. Jedyne co najbardziej przebija z ich rozmowy to jakby znudzenie. Cos jak rozmowa dwoch kumpli w autobusie w poniedzialkowy poranek w drodze do pracy. Jakis czas pozniej slychac ze wstali i oddalaja sie pieszo w strone Sowiej przeleczy. Czyli auto zostalo. Ciekawosc okazuje sie silniejsza od zimna i snu. Wystawiam nos z wiaty. Auto stoi dosyc daleko. Chyba terenowka. Nie chce mi sie do niego podchodzic. Zwlaszcza ze własnie zaczal padac deszcz. Patrze na zegarek. Jest godzina druga. Zasypiamy. Jakis czas pozniej (nie wiem, juz nie patrzylam na zegarek, ale bylo jeszcze zupelnie ciemno) znow nas zbudzily glosy i warkot silnika. Znaczy wrocili i odjezdzali Rano chyba gdzies od 6 slychac ruch na szlaku. Chyba glownie biegacze i rowerzysci. Kolo 10 opuszczamy wiate i chyba w sam czas bo zaczynaja od Okraju ciagnac istne pielgrzymki! Minelismy okolo 50 osob. Wszyscy przygladaja nam sie ze zdziwieniem ze suniemy pod prąd tej lawiny. Nie wiem czemu ale przelecz Okraj jawila mi sie jako przedsionek piekła. Nigdy tu wczesniej nie bylam ale z opowiesci myslam ze to bedzie cos gorszego niz Karpacz, Szklarska i Stog Izerski razem wziete. Ze mnogosc wypicowanych pensjonatow, parkingow i nowych aut osiagnie takie rozmiary ze jedynym wyjsciem bedzie wsadzenie glowy do plecaka i pokonywanie dalszej drogi po omacku i biegiem ;) No jest troche restauracji, hoteli i ludzi. Ale dominuje stara drewniana zabudowa.

A i auta zdarzaja sie fajne!

A juz calkiem zaczyna mi sie podobac to miejsce po polskiej stronie. Po opuszczeniu czeskiej czesci uderza cisza. Wkraczamy na stary asfalt tworzacy jakby parking przy drewnianych domach. Cos jakby troche zapomniane uzdrowisko albo stary kemping nad jeziorem. Zapach impregnatu do drewna. Kwitnacy krzew. Tuląca sie do okien kosodrzewina. Szum traw. Powiewa jakies pranie. Gdzie mysmy trafili?? Wzrok przykuwa tabliczka. Schronisko PTTK Okraj.



Obsluga jest wybitnie sympatyczna. Usmiechniete gęby. Chca pogadac a nie tylko "kupuj, płac i spadaj". Pytaja o nasza trase, gadamy o wiatach w okolicach, oprowadzaja po schronisku (jako ze wyrazilam chec zanocowania tu jesienia). Kupuje nalesnika. Drugiego dostaje gratis. Podgrzewaja mi piwo z korzeniami i miodem mimo ze nie ma takowego w cenniku. Oprocz nas w schronisku stołuje sie jeszcze tylko para odzianych w skóry harleyowcow, których postrzepione fragmenty ubran fukoczą na wietrze gdy pozeraja dymiacy zurek a w błyszczacych hełmach przeglada sie słonce. Jest jeszcze jakas babcia z wnuczkiem niejadkiem. Wyjatkowo mi sie tutaj podoba! Planujemy schodzic do Kowar zoltym szlakiem ale zaraz za Okrajem go gubimy. To w Polsce mozna jeszcze gdzies zgubic szlak? :D :D Zdecydowanie go nie szukamy! Zagłebiamy sie w plątanine uroczych stokówek a dzisiejsza trasa okazuje sie duzo bardziej widokowa niz wczorajsza!!!








Po drodze duzo wyrębów.

Zastanawiamy sie dlaczego prawie wszystkie bele drewna lezace przy drodze sa "podziubane" w bardzo regularny sposob?

Na koniec Kowary. Miasteczko ciche, bardzo rozciagniete, pełne zabytkowej architektury.




I przyjazne kotom! Ktorych spotykamy tu przynajmniej kilkanascie.


wiecej zdjec https://picasaweb.google.com/112202359829575992568/201306_WschodnieKarkonosze#

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz