bubabar

środa, 25 marca 2015

Ukraina - Krym, Sudak, Nowy Świat, Symferopol, Szkolnoje (2010)

W Feodozji dowiadujemy się ze autobus do Sudaku jest jeden , za 4 godziny, ale i tak już nie ma na niego miejsc.. Nie majac innego wyboru i tak postanawiamy na niego zaczekac. U kierowcy dowiadujemy się ze miejsce oczywiscie się znajdzie, ale musimy wsiasc na innym przystanku (tak zeby nas z budynku dworca nie było widac) albo kupic bilety w kasie chocby do nastepnej wioski a dalej to się dogadamy. Co już zauwazylismy nie raz- ostatnio na Krymie jakos zaostrzyli kontrole zeby kierowcy nie brali w łape, nie wozili pasazerow na lewo i przed odjezdem do kazdego autobusu wsiada kontroler i sprawdza czy wszyscy maja wykupione bilety. Na niektorych liniach to nawet cala trase jedzie kontroler i to u niego się kupuje bilety. Zabawnie to wyglada- zwłaszcza np. jeśli na godzinnej trasie my jestesmy jedynymi pasazerami ;) ale i tak kierowcy znajduja sposoby aby sobie poradzic ;) Do Sudaku jedziemy siedzac na plecakach w koncu marszrutki, ja jakos zle siadlam, bo plecak mi jakos odjezdza , wpadam kuprem w dziure między plecakiem a sciana a najgorsze ze mam noge pod fotelem i bez podnoszenia plecaka nie bardzo moge ja wyjac ;) Ech..ciezko w takich warunkach fotografowac piekne skaly rezerwatu Karadag przesuwajace się za oknem... W Sudaku uderza nas komercha i tlum turystow- cos od czego zdazylismy już odwyknac.. (do dobrego czlowiek jakos tak szybko się przyzwyczaja...). Bez problemow odnajdujemy kwatery na peryferiach miasta polecone przez mi (jeśli ktos lubi wypasne warunki, niskie ceny i mila obsluge to miejsce naprawdę godne polecenia- Jugozapadnyj mikrorajon 35, 50 UAH od osoby). Na początku biora nas za tancerzy- caly sasiedni domek zajmuje grupa tancerzy z Odessy i Petersburga, którzy maja tu jakieś zawody (nie wiem jakie, w nastepnym dniach zauwazam ze czas spedzaja glownie snujac się po ogrodzie i wypijajac mój wrzatek który sobie wstawie w kuchni ;) Tak, to już regula- niezaleznie od pory dnia, pogody i fazy ksiezyca- nigdy w kuchni się nic nie gotuje, ale wystarczy ze przychodze i wlacze czajnik, to od razu pojawia się ich pieciu z kubeczkami a jeden od drugiego bardziej spragniony.. O dziwo – nie ma zadnych wieczornych imprez, pietnastu mlodych ludzi na wyjezdzie i cisza wieczorami (a bardzo liczylam w pierwszy dzien ze się na jakas zalapiemy :( Mila pani oprowadza nas po calym domku, dajac do wyboru jeden z trzech pokoi, pokazujac chyba ze 3 lazienki z których mozemy korzystac, dwie kuchnie, 3 miejsca odpoczynkowe na laweczkach pod pergola z winorosli, miejsce gdzie jest video, zelazko, suszarka do wlosow, mini knajpke u sasiadow gdzie można kupowac wszystkie posilki. Chyba potem jest troche rozczarowana ze korzystamy z tego w stopniu minimalnym , przychodzimy tylko spac i rozwieszac pranie nad wejsciem, ale do konca pozostaje bardzo sympatyczna, chetnie opowiada o okolicach, chce cos doradzic i dopytuje gdzie już na Krymie byliśmy. Zostawiamy plecaki i wieczorem idziemy na nadmorski bulwar. Mimo ze jest dopiero maj, turystow troche się kreci, komercha wylazi z kazdego kąta, więc wloczymy się , korzystajac z nocnych urokow kurortu- kupujemy wino, zjadamy szaszlyki, ogladamy podswietlone fontanny i gramy na „igralnych awtomatach”.


Na koniec kupujemy rybke suszana aby wraz z winem spozyc ja na jednym w wielu betonowych pomostow wychodzacych w morze.

Mamy stad fajny widok na twierdze, która ze swoim poszarpanym murem przy zachodzacym sloncu wyglada zupelnie jak okladka ksiazek dla dzieci typu”wakacje z duchami”, brakuje tylko sylwetki przelatujacego nietoperza.

Na sasiednim pomoscie spora grupka ludzi spedza czas w fajny i dosyć nietypowy sposob- puszcza w strone morza takie fruwajace podswietlone lampiony- nie wiem czy to są balony czy latawce, ale tylko sporadycznie ktorys laduje w wodzie, większość leci wspaniale, coraz dalej i wyzej aby w koncu prawie zlac się z gwiazdami, wyrozniajac tylko cieplejszym kolorem swiatla...

Rano wybieramy się na Nowy Świat. Idziemy sobie pieszo, najpierw przez miasto, kolo twierdzy wypijamy pyszne koktajle, a potem odnajdujemy droge przez gorki zeby nie dreptac caly czas asfaltem.









Po drodze zauwazamy wrecz rajskie miejsce- opuszczony hotel między skalami, stylizowany na okret, w zatoczce nad morzem. Już wyobrazam sobie jak wygrzewam się w sloneczku na dachu tego przybytku czy laze po kolejnych balkonach czy pokojach.. Niestety , już z gory widac ze jest pilnowany- nie tylko przez ludzi (z tymi można się dogadac,) ale tez przez psy... Poza tym myslimy sobie ze opuszczone miejsce ze straznikami nie jest już opuszczone... Miejsce które trzeba zwiedzac „na zajaca”...Nie ten klimat, brak wolnosci...Nieeee.. z niemalym zalem idziemy dalej



W Nowym Świecie jak zwykle stonka szaleje, jest lepiej niż w sierpniu gdy bylam tu ostatnio..ale tez pusto to tu nie jest..

Udaje się jednak ,po zejsciu z wytyczonej sciezki, odnalezc miejsca by spokojnie się powygrzewac , wypic winko czy posluchac szumu fal..

Ale trzeba przyznac ze wybrzeze obfituje tu w ladne widoki






Wracamy również piechota- ponoc po 19 już nie jezdza zadne marszrutki.. W centrum kupuje rybke, zapomnialam jak się nazywa, ale spodobala mi się z wygladu- taka fajna plaska.

Nie wiem czemu wydaje mi się ze to suszona rybka taka jak jedlismy wczoraj. Jak się potem okazuje rybka ta nie jest suszona i co najgorsze jest cala, nie wypatroszona.. Jako ze patroszenie rybki nie jest tym o czym marzymy w ten wieczor – stworzenie laduje w koszu- no bo do rana sie zasmierdzi... Pamietam tylko ze przede mna w sklepie taka sama rybke kupowalo trzech totalnie nawalonych turystow, którzy kupili ja sobie na zagryche do wodki... Ciekawe czy się zorientowali ze rybka nie jest „gotowa do spozycia” ;) Nastepnego dnia odwiedzamy twierdze w Sudaku



Z jej szczytu upatrujemy sobie gorke po przeciwleglej stronie drogi, na która zamierzamy wejsc. Droga na nia prowadzi najpierw przez willowe osiedle, potem przez winnice, na koniec skalkami. Mile miejsce i w odroznieniu od zapchanej twierdzy spotykamy tam tylko dwojke ludzi.





Kolejny dzien to już poczatek powrotu :( Jedziemy do Symferopola i kwaterujemy się w tamtejszych komnatach oddycha. To jedyne miejsce gdzie babka na recepcji daje mi formularz do wypelnienia zamiast samej toczyc z nim polgodzinna batalie. W Symferopolu na dworcu jest ciekawe sprawa- nie można kupic normalnie biletow w kasach na jutro czy pojutrze- kasy z „przedsprzedaza” są gdzies w cholere daleko od dworca, chyba ze 2 km. Dowiadujemy się jednak ze można kupic bilety a takim bocznym biurze ale z narzutem 20 UAH na bilecie. No dobra, nie chce nam się szukac... Probujemy zakupic bilety do Lwowa, ale nie ma ani na dziś ani jutro, ani pojutrze. Troche nas to dziwi, nie jest przeciez jeszcze sezon! W koncu po dlugich zastanowieniach i rozmyslaniach pod rozkladem jazdy wybieramy wariant z przesiadka w Chmielnickim. Bilety jeszcze sa- tzn tylko gorne boczne polki- to już chyba nasze przeznaczenie te miejsca...Czy ja kiedykolwiek przejade się plackarta na innym miejscu??? Idziemy na miasto, glownie z zamiarem pokupowania sobie troche map, przewodnikow i ksiazek (niestety polecanego antykwariatu na placu Lenina już nie ma :( Ale udalo mi się nabyc fajny przewodnik po skalnych miastach i monastyrach Krymu- będzie do czytania na dlugie zimowe wieczory :) Wszedzie w miescie widac już przygotowania do niedzielnej parady, wszedzie pisza o „wielkiej pabiedzie” plakaty, afisze, reklamy, koncerty..




Właśnie jak przechodzimy to przy placu w domu kultury jeden taki koncert się skonczyl i wychodza z niego rozne dumne dziadki, wrecz uginajace się od brzeczacych medali.

Symferopol glownie zapada nam w pamiec jako miejsce piszczace klaksonami- tutejsze marszrutki maja jakas dziwna zdolnosc do zbierania się w duze grupy, po kilkanascie a nawet kilkadziesiat, jeden drugiemy zajezdza droge, robi się korek, wszyscy stoja, nikt nie wie co się dzieje, nikt nie probuje nic zaradzic tylko wszyscy ochoczo naciskaja klaksony ;)

Ciekawa rzecza jaka zauwazam w tutejszych marszrutkach to wiszaca z przodu pojazdu lista uprawnien, posiadajac które mamy prawo do bezplatnego lub znizkowego przejazdu. Dotyczy to w kolejnosci od najwazniejszej: bohaterow sowieckiego sajuza, weteranow wielkiej wojny ojczyznianej, posiadaczy jakiegos tam orderu specjalnego, posiadaczy przynajmniej czterech orderow „za odwage” itd. gdzies tam na szarym koncu wspomniane są kobiety w ciazy i niepelnosprawni... Mamy jeszcze jeden dzien do zagospodarowania więc zamierzamy się jutro wybrac do miejscowosci Szkolnoje. W miejscowosci tej na przelomie lat 60 i 70 tych była tajna baza kosmiczna, miasto było zamkniete i mialo sekretny adres Symferopol-28. W tutejszych kamieniolomach wyprobowywano przyszle bezzałogowe pojazdy ksiezycowe zwane „Łunochody”, uczono się nimi kierowac a potem , gdy zostaly już wyslane na ksiezyc, tu było centrum ich sterowania. Pozniej „baza kosmiczna” zostala przeniesiona w inne miejsce , zniesiono tajnosc a dziś do tego miasteczka może już przyjezdzac kazdy. Tyle przynajmniej dowiedzialam się z netu (dla zainteresowanych: http://www.geocaching.su/?pn=101&cid=5916 ) Zatem pojechalismy sprawdzic gdzie to te łunochody jezdzily , ile zostalo z dawnej bazy i czy rzeczywiście wszystko jest dostepne. Z Symferopola kierujemy się na Eupatorie i Saki. Mila pani w kasie na dworcu autobusowym tlumaczy nam jak najlepiej tam dojechac , w co wsiasc zeby było taniej (warte podkreslenia ze pani jest mila- większość dworcowych kasjerek jest chyba wredna z natury, ma wade wymowy, kluchy w gardle a jeśli prosic o powtorzenie jakiejs kwestii to dostaje atakow furii) Dojezdzamy do Szkolnego, z daleka widac już blokowisko na stepie i radar. Widac resztki muru i drutu kolczastego ktorym kiedys była otoczona calosc. Teraz drut otaczajacy bloki jest pozrywany, slupy poprzewracane.


Radar natomiast nie robi wrazenia miejsca opuszczonego- otacza go podwojny zasiek kolczasty a rozne jego elementy są jakby nowe i odmalowane.


Znajdujemy dziwne zbiorniki- jeśli wierzyc stronce sluzace do ochladzania bazowej aparatury.

Dalej ciagna się rozne zruinowane budynki- bedace jednak za ogrodzeniem, widac ze powstajace w nim dziury są zabezpieczane nowym drutem.

Po drugiej stronie drogi jest jakas druga baza- tez ogrodzona i tamta na bank uzywana co widac glownie po w miare nowych wiezach strazniczych. Dochodzimy do sporej dziury w ogrodzeniu i nie sposob nie wykorzystac takiej sytuacji ;) Ogladamy więc z bliska jeden opuszczony budynek, totalnie zdewastowany i rozszabrowany w srodku który jest niesamowicie zarosniety bzami! Takich bzow to mysmy w zyciu nie widzieli: tak wysokich, dorodnych, gestych z puszystymi i intensywnie pachnacymi kwiatami. Az chodzi po glowie ze dobrze nawiezione- ciekawe co tu siedzi w ziemi... teraz troche mi zal ze redukujac wage bagazu nie zabralam mojego licznika.. Może wreszcie bym się przekonala czy dziala czy tylko losowo wyswietla rozne cyferki , popiskujac przy tym cichutko ;)



Następnie idziemy w strone kamieniolomow czy dolinek gdzie probowaly swoich pierwszych krokow łunochody i tam wypijamy wino (tzn. trzy wina bo jak się skoczylo to poszlismy do sklepu po kolejne ;) )


Caly step jest przyproszony na bialo- malymi muszelkami jakiś dziwnych slimaczkow. (zywych slimaczkow nie znalezlismy tylko muszelki)

Oprócz muszelek na okolicznych polach można również skompletowac caly szkielet krowy, znajdujemy kawalki czaszki, szczeki, zeber, racic i inne.

Łazimy także po miasteczku które obfituje w ruiny, klimatyczne sklepiki, babuszki i dużo roslinnosci.



Znajdujemy także opisywany pomnik, niestety dwojka miejscowych robi na nim impreze (takie raczej dzieciaki, do starszych to bysmy zagadali, może by się udalo przylaczyc?) więc krazymy po miasteczku, co chwile zagladajac pod pomnik czy już sobie poszli. (w koncu się udaje)


Ciekawym miejscem jest tez biblioteka

Co ciekawe czynna i jeszcze na dodatek codziennie są tam rozne zajecia kulturalne:plastyczne, tanca, gry na roznych instrumentach- o czym informuja kartki w kratke przybite wewnatrz gwozdziem do sciany. Dziś – lekcja muzyki, co zreszta slychac przez okno. Wieczorem wracamy do Symferopola gdzie w naszym dworcowym pokoiku ogladamy lokalne wydanie „idola” i kibicujemy uczestnikowi który na scene zabral dmuchanego krokodyla :) Kolejnego dnia już powrot, kolo 11 idziemy na pociag. W naszym wagonie jedzie duza grupa jakiejs mlodziezowej organizacji paramilitarnej, kolo 15-20 chlopaczkow w wieku 15-18 lat wraz z opiekunem do którego odnosza się z duzym szacunkiem i zwracaja do niego „majorze” czy „sierzancie” - jakims tam tytulem wojskowym. Przed odjazdem zjawia się jeszcze jeden mundurowy który poucza ich przed droga- ze to normalny wagon, ze jada tu zwykli ludzie ,w tym dzieci, starcy i kobiety w ciazy więc maja się przyzwoicie zachowywac.( cos w stylu „nie halasowac, nie bic, nie palic, nie gwałcic„ ;) ). Duza część grupy ma takie same koszulki z duzym napisem na plecach „Krym na zawsze z Rosja”. Grupa ta , jaksię potem okazuje, jest dosyć uciazliwymi wspolpasazerami. Toperz trafnie zauwaza ze porownac można ich tylko do stad lemingow- są wszedzie, przynajniej 3 razy na minute kazdy zmienia miejsce pobytu, łaża tam i z powrotem, przynajmniej dwa razy wciagu 20 godzinnej podrozy kazdy z nich się myje i goli, a duza część również robi pranie w wagonowym kibelku. Czas glownie spedzaja wloczac się po wagonie, wchodzca na gorne polki i spadajac z nich, grajac w karty na papierosy, podkrecajac na maxa muzyke ku rozpaczy jadacych wagonem babuszek czy zjadajac rozne specjaly wyciagniete z torb i plecakow .Widac ze jada od mamy, bo pudelka obfituja w pieczone nozki drobiowe w buleczce, salatki warzywne, kielbaski, serki, ciasta, ciasteczka i inne dobrosci do których ucieka mi język (a my mamy tylko chleb i zolty ser, dobrze ze babuszki handluja na peronach). W pozniejszych godzinach przeprowadzaja również konsumpcje mocniejszych napojow, oczywiscie w konspiracji przed opiekunem: wlewaja wodke do butelki z cola i racza się nia w pietnastu, czy w czterech pija piwo , wkladajac za kazdym razem glowe wraz z butelka do skrzyni na bagaze. Co ciekawe – z alkoholem kryja się niesamowicie – natomiast pala zupelnie oficjalnie wraz z opiekunem na kazdej stacji. Dziwne- u nas w liceum to picie i palenie było tepione na rowni i obie czynnosci trzeba było przeprowadzac po kryjomu. Bardzo nas ciekawi dokad jada i po co, prawie udaje mi się dowiedziec- wdaje się w mila rozmowe z jednym z nich stojac w kolejce do kibla. Niestety zdazam się dowiedziec tylko ze są z Kercza i okolic i jada do Kamienca Podolskiego na jakies cwiczenia- w tym momencie wpada opiekun, gani za zagadywanie pasazerow, zajmowanie kibla na dlugie godziny, kaze puscic diewuszke pierwsza do kibelka i dupa. Rozmowa się urywa.. Cala grupa wysiada tak jak my w Chmielnickim, niosa ze soba jakieś wielkie paczki pelne konserw i innej zywnosci biwakowej. My natomiast przesiadamy się na pociag do Lwowa, stamtad marszrutka na granice gdzie odprawa idzie sprawnie a potem jeszcze dluuuga nocna podroz przez Polske, która urozmaicaja nam ciekawi wspolpasazerowie: Ukrainka mieszkajaca od kilkunastu lat w Polsce z mezem z ogloszenia, babka z Łancuta bardzo znajaca lokalne realia zarowno przemytu jak i rolnictwa czy mlody zakonnik. Tematy są roznorodne: od hodowli ziemniakow pod folia czy sposobow szmuglowania ikon, kontroli i kar na wschodniej granicy po cuda, objawienia i naukowe dowody na istnienie Boga. ;-) W Olawie jestesmy o 3 rano- i czeka nas niespodzianka! Nasi wspaniali sasiedzi zalozyli domofon! Musimy więc komus zrobic pobudke aby dostac się do domu. Na szczescie otwieraja nam drzwi (zamiast rzucic z okna ziemniakiem ;) ) I ten okropny zal ze już koniec!! niby 23 dni, a minelo jak jedna chwila...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz