bubabar

czwartek, 26 marca 2015

Armenia cz.16 - Mnisi, żołnierze i ściana mgły (2014)

Do Gndevanku dojechalismy ciemna noca. Wokol skaly, osuwiska kamieni, zupelnie nie wiadomo gdzie rozbic namiot. W dolinie jest klasztor gdzie mieszka kilku mnichow. Arsen twierdzi ze ich zna wiec mimo poznej pory dobijamy sie do bram. Pytamy gdzie mozna rozbic namioty. Ponoc na terenie klasztoru nie jest to przyjete, ale kawalek ponizej jest biesiadka pod orzechem, jest zrodelko, stol z ławami. Jeden z mnichow mowi calkiem dobrze po polsku- kilka lat mieszkal i pracowal w Olsztynie. Miejscowi mnisi nosza dlugie brody i chodza boso. Wstajemy kolo 8. Cudownie sie spalo po pelnym wrazen dniu, wsrod grania cykad, ciurkania pobliskiego zrodla i dalelekiego ujadania klasztornych psow.

Widoki z naszego noclegu

Idziemy zwiedzac klasztor- maja tu fajne zrodlo, wodosadzik i apetyczny ogrod warzywny.




I ciekawe chaczkary z wizerunkami zwierzat.



Mam tez wrazenie ze mnichow bardzo mecza przewalajacy sie po dziedzincu turysci. Chyba by woleli posiedziec w ciszy i spokoju. Spotykamy tez wycieczke turystow z Soczi. Opowiadaja ze w latach 90tych byli na wycieczce w Polsce. Zwiedzili Kraków, Wieliczke, Oświecim i Zakopane. Zachwalaja pyszna kielbase. Do glownej drogi postanawiamy isc pieszo i nie lapac stopa. Nasze postanowienie okazuje sie malo wazne- i tak nic nie jedzie. Dolina pelna jest skal o dziwnych ksztaltach, bazaltowych slupow, jaskin, zastyglego blota a w wawozie szumi potok.













Jest tez wodospad przelewajacy sie przez skaly w bocznej dolinie.

Warto by tu zajrzec za kazda skale, w kazda boczna dolinke, pod skalne zalomy i do jaskin. Mijamy tez wrota skalne z jakas pamiatkowa tabliczka. Niestety w zasiegu wzroku nie ma zadnego miejscowego zeby go spytac co tam jest napisane. Cztery odszyfrowane przez nas znaki sugeruja ze to cos zwiazanego z II wojna swiatowa ;)


W dolinie jest hodowla pstragow i chyba dwa domy, wygladajace na zamieszkane sezonowo.



Pokrzepiamy sie jablkami z opuszczonych kelbadzarskich wsi- mamy ich pol plecaka. Idac ta droga przychodzi na mysl ze stawiany w Polsce znak drogowy “uwaga spadajace odlamki skalne” jest u nas mocno naciagany i przesadzony. Tu takiego znaku nie widzialam.


Na jednym z kamieni mam wrazenie ze widze twarz...

Na glownej drodze łapiemy od razu stopa prawie pod samo Goris. Gosc skreca do Tatew i wysadzi nas na skrzyzowaniu. Po drodze widzimy nieciekawy wypadek. Policyjny radiowoz wypadl z drogi i sie poturlal w dol zbocza. Jest solidnie obity ze wszystkich mozliwych stron. Wlasnie wyciaga go dzwig. Mijamy tez kilku turystow na rowerach. Jeden z nich sprytnie na podjezdzie zlapal sie z tylu ciezarowki przewozacej traktory gasienicowe i sobie odpoczywa. Za skretem na Sisian nagle i niespodziewanie zmienia sie pogoda. Znika slonce i upal. Wjezdzamy w cos co wyglada jak zwarta sciana mgly. Robi sie szaro i cholernie zimno. I leje na dodatek. A my wysiadamy w koszulkach, krotkich spodniach i slonecznych okularach jakbysmy sie z choinki urwali. Pospiesznie biegniemy pod dach opuszczonej stacji benzynowej, ubieramy sie w cieplejsze rzeczy, naciagamy kurtki. I jeszcze po lyczku czegos na rozgrzewke i mozna dalej lapac stopa.

Gdy juz pakujemy sie do auta ktore sie zatrzymalo podjezdza taksowkarz i dopytuje czy my do Tatew a jak nie do Tatew to gdzie i ze on nas tam zawiezie. I probuje przekonac kierowce zeby nas oddal. Co za skurwiel, z takim to bym nigdzie nie pojechala, chocbym miala nocowac w rowie przy drodze. Kierowca na szczescie go splawia. I chyba powiedzial mu pare dosadnych slow. Facet jedzie do Kapan i bardzo nas zacheca abysmy pojechali od razu do tego miasta. Dziwi sie dlaczego wszyscy turysci jada do Goris a dalej na poludnie malo kto dociera. Kusi nas gorą Khustup, ktora ma ponad 3 tys metrow wysokosci a u jej podnoza jest jakies cudowne lodowate zrodlo. Ponoc przepijajac ta woda mozna samemu wypic 2 butelki wodki i czuc sie swietnie. Pewnie bysmy z gosciem pojechali, ale juz dzwonilismy do Nadii ze przyjedziemy i glupio by bylo teraz sie nie pojawic. Kierowca postanawia nas odwiesc pod same drzwi hostelu zebysmy nie zmokli. W calym Goris zalega gesta mgla, wiec miasto wyglada zupelnie inaczej niz rok temu. Zupelnie nie wiemy w ktora strone do Nadii. Kilkakrotnie pytamy wiec ludzi o ulice Khorenaci ale nikt nie wie, nikt nie slyszal, takiej ulicy tu nie ma. A tu nagle szok- wlasnie jestesmy na tej ulicy. W hostelu pelno ludzi. Nadia upycha nas w jednym z pokoi. Jest strasznie zalatana ze wzgledu na ilosc turystow, trzeba przygotowac pokoje, cos posprzatac, cos ugotowac. Od zeszlego roku hostel sie rozbudowal- sa nowe pokoje na parterze i mamy wrazenie ze gospodyni juz ciezko to wszystko ogarnac. Nie ma wiec za bardzo czasu zeby tak jak rok temu siasc sobie na tarasie i na spokojnie pogadac, powspominac dawne czasy. Na dworze dalej leje. Jest strasznie zimno. Jak pogoda sie nie poprawi to chyba nasz caly wyjazd dalej w gory bierze w łeb. W hostelu oprocz nas jest dwoch Portugalczykow, ktorzy glownie pija z uwielbieniem miejscowy koniak i zajmuja sie pielegnowaniem swoich fryzur (zelowanie, tapirowanie). Jest Niemka z ktora dzielimy pokoj, ktora twierdzi ze Polska to kraj w rozpadzie bo kiedys tam byla i przez 2 tygodnie wydala tylko 10 marek i nie miesci sie jej w glowie ze gdzies moze byc tak tanio. Poza tym uwaza ze rower to najwspanialszy i najbardziej wydajny srodek transportu i popada prawie w euforie rozwazajac zalety tego pojazdu. (Dziwne jest tylko to ze po Armenii porusza sie wylacznie taksowkami). Jest tez Amerykaniec z Teksasu, bardzo halasliwy i z przyklejonym usmiechem od ucha do ucha. Ciagle sie myje i perfumuje, wiec zblizajac sie na 2 m czlowiek juz sie odbija od sciany silnego zapachu drapiacego w gardlo. Twierdzi ze ta podroz zmienila jego zycie i czuje sie troche zagubiony. Cale zycie powtarzali mu ze muzulmanie sa zli a ostatnio poznal kilku Iranczykow i byli pozytywnymi ludzmi. Zeby jeden- to moglby byc przypadek. Ale kilku??? W hostelu zamieszkuje tez para Francuzow, ktorzy sa wiekszymi zmarzluchami niz ja- nawet obiad jedza w puchowych kurtkach i zimowych czapkach. Kobita mowi tez Nadii ze jej sie nie podoba hostel, ze jest drogo,brzydko, sa zle warunki i niedobre jedzenie. Nadii jest bardzo przykro i mi sie potem zali ze łzami w oczach. Jest tez Litwin ktory jedzie na rowerze do Indii. Opowiada o swoim rowerze niestworzone rzeczy np. ze ma jakis akumulator ktory laduje sie gdy zjezdza z gorki i potem łatwiej chodza pedaly na podjazdach. Omawiajac przerzutki, łancuchy i mocowanie ramy rzuca roznymi nazwami firm i cenami, co bardzo imponuje Amerykancowi. Potem pokazuje mu jakies zdjecia roznych czesci rowerowych na telefonie , po czym razem ida ogladac pojazd w orginale. Niemka znow wpada w euforie, ale ogranicza sie do ogladania roweru na smartfonie. Rano z nieznanych przyczyn rower zostaje zapakowany w torbe i jedzie z Litwinem marszrutka w strone iranskiej granicy. Sa tez Australijczycy ktorzy nawet jak jedza nie odrywaja wzroku od ekranow swoich laptopow. Opowiadaj tez cos ze "Gruzje maja zaliczona” bo byli w Batumi, Mcchecie i Kazbegi. Jak wyjdzie slonce to pojada do Tatew celem zaliczenia Armenii. Wogole cala ich podroz trwa 3 miesiace i maja “do zrobienia” kilkanascie krajow. Powierzchowne zwiedzanie tlumacza brakiem czasu i koniecznoscia pospiechu. W tym celu zamierzaja siedziec w hostelu az sie poprawi pogoda, wiec wedlug prognoz trzy do pieciu dni. Dostanie sie do kibla w hostelu w tym roku graniczy z cudem. Nie ma gorszej rzeczy jak kibel razem z łazienka. Chcesz siku i stoisz pod drzwiami godzine przebierajac nogami, czekajac az sie kolejny gogus zrobi na bostwo albo jakas dama postanowi poprawic prysznic ktory brala trzy godziny temu. Rano pogoda sie nie poprawila. Pranie nie schnie, wyprana toperzowa koszulka prawie zgnila, pachnie jakby powstalo w niej jakies nowe zycie. Rozwiesic nie ma gdzie, bo pokoj jest maly i Niemka zaraz robi fochy jak sie za bardzo rozwloczy bagaz. Planowalismy spedzic w Goris 2-3 dni, ale szukanie w gorach naszej rozpadliny w takiej mgle sie mija z celem. A poza tym jakos zdazylismy sie juz stesknic za lasem, stepem i szeroka przestrzenia. Ruszamy z buta na obrzeza Goris, mijajac rozne ciekawe obrazki..


Probujemy cos zlapac w strone Kapanu. Zatrzymuje sie biala terenowka na rosyjskich blachach. Kierowca jedzie tylko do Worotanu. Pochodzi z tej wioski i wlasnie zamierza odwiedzic rodzine. Od lat mieszka kolo Soczi, ma tam prace, dom, zone, dzieci, nowe zycie. I wielu ormianskich sasiadow. Mowi ze w Armenii zyje 2.5 mln Ormian a w Rosji 6 mln. Nasz kierowca bardzo lubi Polakow, mowi o nas “bracia”. Lubi tez Niemcow i Francuzow. Duza niechecia natomiast pała do Anglikow (ze ponoc chciwi i nie liczy sie dla nich rodzina) i Węgrow. Węgrzy podpadli mu podczas jakiegos NATOwskiego szczytu i spotkania oficerow z roznych krajow. Bylo to rok lub dwa lata temu. Byli tam zaproszeni takze przedstawiciele Armenii i Azerbejdzanu. I azerski oficer zarąbal w hotelu toporem ormianskiego wyslannika. A Wegrzy zamiast “zrobic przykladowy proces miedzynarodowy” odprawili zabojce pod sad do Azerbejdzanu. A tam koles dostal pochwale, medal i uscisk dloni prezydenta. Od tego czasu nasz kierowca nienawidzi Wegrow. Z innych ciekawostek opowiada o Czarcim Moscie ze lepiej tam nie bywac. Pytamy czemu- bylismy rok temu i bardzo sie nam podobalo, ze fajna impreza, baseny, jaskinia, kamienne wanny z cieplymi zrodlami. Ponoc jaskin jest tam wiecej. I za ta w ktorej mysmy sie kapali, jakby isc z pradem rzeki, sa jeszcze kolejne jaskinie, tylko nikt stamtad nie wrocil. Kto poszedl dalej to slad po nim ginal. Cial śmiałkow nigdy nie odnaleziono. Legenda glosi ze bywaja tam “innoplanetanie”, sa wrota w inny wymiar, albo osiedlily sie zle moce. Ponoc nazwa “Czarci Most” wziela sie wlasnie stad… Dziwnie w zbitce z tym brzmi opowiesc Samuela, ktory zachecal nas zeby szukac kolejnych jaskin nad Worotanem, ponoc ciekawszych, z piekniejszymi naciekami niz ta w ktorej bylismy. Czy sam tam kiedys byl? czy ktos mu tylko opowiadal? czy moze wierzyl ze my “złamiemy legende” skoro jestesmy z daleka i o niczym nie wiemy i uda nam sie wrocic z “miejsca zlych mocy”? Kierowca z czarnomorskiego wybrzeza wysadza nas przy elektrowni wodnej w wiosce Worotan.

Probujemy pozyskac jakis transport w strone Kapanu. To glowna droga na Iran, myslalam ze bedzie sznur aut a tu raczej pustki. Jedzie cos sporadycznie, ale mimo wolnych miejsc nie chca nas zabrac. Trabia, machaja, migaja swiatlami i jada dalej. Tkwimy tu ponad godzine. Na domiar zlego sciagaja sie lokalne wyrostki. Niezbyt milym tonem pytaja co tu robimy, cos komentuja, co chwile glupkowato sie smieja. Łażą wokol nas i puszczaja z komorek smiechy idiotow oraz odglosy bekania i pierdzenia. Majac takich czterech “aniolow strozow” to juz napewno zadne auto nie stanie… Opuszczamy wiec dogodne miejsce przy wysepce i klnac straszliwie oddalamy sie w strone serpentyn. Miejsce pozornie wydaje sie duzo gorsze- przy zakrecie, na stromym podjezdzie gdzie droga jest waska. Ale na przekor wszystkiemu chwile pozniej zatrzymuje sie iranskie auto. Jedzie nim trzech turystow, ktorzy wracaja do domu. Auto zapodaje jeszcze zapachem fabryki i nowosci, nawet zaglowki sa jeszcze w folii. Jadac raz po raz wjezdzamy w geste chmury, to znow w dolinach przeblyskuje slonce. Nie mozemy sie zdecydowac czy jedziemy od razu do Kapanu czy wysiadamy w Arcwanik i szukamy gorskiego klasztorku Jeritsvank. Kilkakrotnie zmieniamy zdanie co do celu naszej podrozy, co wprawia Iranczykow w totalne zamotanie jako ze porozumiewanie jest i tak ograniczone. Ostatecznie wysiadamy w Atcwanik bo akurat wlasnie wyszlo slonce.

Pod sklepem wypijamy piwo i zjadamy dwa potwornie slodkie ciastka

Obok przejezdza osiolek wyposazony w kolo zapasowe.


W gornej czesci wsi pytamy o droge babke ktora zamiata ulice. Zaprasza nas na herbate.

Ma na imie Nora i mieszka od lat sama. Nie ma nawet zwierzat gospodarskich bo nie pozwala jej na to zdrowie. Ma czworo dzieci ale wszystkie mieszkaja w Rosji- w Moskwie, Rostowie, Stawropolu. Przyjezdzaja do niej czasem, gdzies raz na dwa lata, jako goscie. Jej dwudziestokilkuletni wnuk zginal ostatnio w wypadku gdzies na Syberii. Babcia nie miala nawet szans pojechac na pogrzeb. Zreszta i tak chlopaka widziala tylko dwa razy, ostatnio jak konczyl podstawowke.. Nora opowiada o dawnych czasach w Arcwanik. Ze bylo lepiej, dom byl pelen dzieci, dla mlodych byla praca w okolicy. Rodziny sie nie rozjezdzaly po swiecie, rodzice, dzieci, wnuki, wszyscy mieszkali razem, w domu bylo rojno i gwarno. Ona cale zycie przepracowala w szkolnej stolowce jako bufetowa. Szkola dalej jest ale stolowki juz nie ma. Babcia jest mila, poczestunek jest smaczny ale z kazdego kata tego domu wylazi taki smutek ze az do oczu cisna sie łzy. Pogoda jakby sie poprawiala, jest slonecznie, co chwile wylaniaja sie z mgiel jakies widoki.

Mijamy tez kibelek- przydrozna slawojke z ktore nie omieszkam skorzystac. Nie wiem czemu w podlodze sa dwie dziury.

W srodku pod sciana stoi krzeselko z wyrwanym blatem. Rurki okalajace miejsce po siedzeniu sa owiniete szmatkami. Pewnie krzeselko sluzy starszym ludziom ktorzy maja problem z kucnieciem nad dziura.

Na rozstaju drog pytamy o droge mijajaca nas ciezarowke. Odpowiada nam po czym oferuje podwiezienie kawalek. Kierowca pracuje w pobliskiej zwirowni. Tlumaczy nam dokladnie jak dotrzec do cerkiewki. Bardzo sie dziwi ze sie o niej dowiedzielismy, ponoc jest to miejsce malo znane i nie przypomina sobie zeby sie tu kiedys krecili jacys obcokrajowcy. Wjezdzamy w mgle. Konczy sie ladna pogoda. Nic nie widac, tylko biale rzolane wokol mleko. I znow jest zimno a cale powietrze przesiane jest wilgocia. A pod sklepem juz sie wygrzewalismy i rozwazalam ubranie krotkich spodni. Gdy wysiadamy na rozdrozu, kierowca sie zamysla i stwierdza ze podwiezie nas pod sama cerkiewke. Obok jest bacowka z baranami i sa tam tez duze psy. Boi sie zeby nas nie pogryzly jak bedziemy isc tam we mgle.


Wysiadamy pod sama cerkwia.


Tzn jakies 20 metrow od niej gdzie jej zupelnie nie widac. zauwazamy ją dopiero wpadajac na mur.



Pogoda jest totalnie do bani, wlasnie zaczyna siąpic deszcz. Cerkiewka jest w ruinie, widac ze kiedys byla naprawde ogromna. Kierowca radzi nam zebysmy spali w srodku i rozbili tam namiot. Bedzie cieplej i bardziej sucho. Troche sie boimy ze w nocy zerwie sie wiatr i ze nam jakies kamienie ze stropu spadna na łeb, wiec namiot stawiamy w pobliskim gaju.

W cerkiewce jemy, pijemy i siedzimy caly wieczor gapiac sie w dziwnie poruszajace sie we mgle ksztalty...





W calej okolicy jest mnostwo roznoksztaltnych pajeczyn usianych kropelkami wody. To wszechobecna mgla tak osiada. Jak chwile stoje nie pod dachem to tez tak zaczynam wygladac.






Pasterz z bacowki chodzi z owcami w ta i spowrotem i pohukuje. Owce odpowiadaja mu donosnym beczeniem. Mam wrazenie ze maja ze soba dobry kontakt i brzmi to jak rozmowa, momentami jak klotnia lub zaloty ;) Rano widac ciut wiecej ale szalu tez nie ma. Obszczekuja nas psy pilnujace stad ale na gest podnoszenia kamienia reaguja prawidlowo. Łapiemy na stopa autobus pelen zolnierzy. Chlopaki maja jednostke gdzies tu w gorach i wlasnie jada na przepustke do domow. Atmosfera w autobusie jest wesola, ciagle slychac chichoty i spiewy. Obok nas siedzi Walusz z wioski Vardavank. Z nim najlepiej udaje sie nam porozumiec wiec tlumaczy nam co mowia inni. Z drugiej strony siedzi Gaga zwany przez kolegow Tadżykiem. Mowia ze wszyscy sa Ormianami oprocz niego jednego, ktory przyjechal z daleka i tak pokochal ormianska ziemie ze postanowil wstapic do wojska aby ja bronic. Nie wiem czy to prawda bo mamy wrazenie ze Gaga jest maskotka oddzialu i wszyscy lubia z niego zartowac. Np. chwile pozniej mowia ze walczyl w Wietnamie tylko tak mlodo wyglada. Chlopak siedzacy przed nami to Aram. Pochodzi z wioski gdzie sa tylko trzy domy i nie dochodzi zadna droga. Jest najbardziej ruchliwy z ekipy, ciagle zartuje wywolujac salwy smiechu kolegow. To kogos skubnie, to pociagnie za ucho, to zabierze czapke. Na przedmiesciach Kapanu pokazuje toperzowi przydrozny burdel i porozumiewawczo mrugajac oczami sugeruje ze moze by tu razem wysiedli. Autobus caly czas podskakuje na wybojach- nie da rady zrobic ostrego zdjecia


Wysiadamy w Kapanie, robimy zakupy i idziemy kawalek przez miasto szukajac stacji benzynowej celem zasilenia Marusi. Na polamanych betonowych plytach kolo stacji zjadamy soczyste brzoskwinie. Suniemy dalej przez blokowiska pelne powiewajacego miedzy blokami prania. Co za fajne i pozyteczne wykorzystanie przestrzeni gdy sie ma maly balkon! Jak fajnie potem musi pachniec takie pranie powiewajace na sloncu a nie scisniete na paru sznurkach w malej kanciapie. Czuje tu wiele bratnich dusz widzac babki rozwieszajace kopiaste miednice ubran, recznikow, poscieli. Pranie jezdzi na obrotowych sznurkach na wysokosci kilku pieter. Oczyma wyobrazni widze Oławe ze sznurami rozciagnietymi miedzy blokami i usmiecham sie w duchu do swoich marzen…


Rozgladamy sie tez za knajpa. Jakos tak wyszlo ze od poczatku wyjazdu nie trafilismy do zadnego baru. Jakos zawsze cos stanelo na przeszkodzie i wcinamy ciagle tylko lawasz z serem i warzywami. W koncu udaje sie wypatrzec dogodny obiekt, pewnie jakiegos szaszlyka tam maja. Dzieli nas od knajpy 50 metrow gdy ktos nas wola. Pod blokiem siedzi Gaga Tadzyk, z kumplami i juz w cywilu. Zaprasza nas na ławeczke a jakis mlody zaraz biegnie do sklepu po mrozona kawe w kubeczkach przypominajacych jogurt.


Siedzimy wiec tak popijajac kawe (tzn ja udaje ;-) ) wymieniajac usmiechy z cala ekipa bo niestety z nikim porozumiec sie nie potrafimy. W koncu Gaga wpada na rewelacyjny pomysl! Dzwoni do Walusza, komunikuje mu o wesolym przypadkowym spotkaniu. Po czym Walusz zaczyna robic za tlumacza. Telefon chodzi wiec w kolko, z rąk do rak, bo kazdy chce o cos spytac, cos sie dowiedziec, cos skomentowac. Tak wiec sobie gawedzimy na kapanskim blokowisku. Chlopaki polecaja nam do zwiedzenia cerkiewke Vahanavank polozona na obrzezach miasta a najbardziej wycieczke w strone gory Khustup gdzie jest ponoc najpiekniej i jest najwiecej niedzwiedzi. Zwykle Khustup widac z Kapanu ale dzis gora schowala sie we mgle. Wszyscy tez ogladaja nasze zdjecia z wojskowego autobusu. Cos chyba knajpy nie sa nam dane na tym wyjezdzie ;) CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz