bubabar

wtorek, 8 listopada 2016

Wzdłuż wschodnich granic cz.2 (Kostomłoty- Kodeń)

Idziemy polna droga wsrod szumiacych traw w strone Kostomłotow. Jako ze slonce wisi juz nisko to od jakiegos czasu rozgladamy sie za odpowiednio dogodnym miejscem biwakowym. Wsrod zieleni czerwcowych łąk przykuwa wzrok niewielki sosnowy lasek, otoczony morzem traw i upraw. Zagajnik jest niewielki, w jego srodku jest kilka polanek pelnych mchu, porostow, szyszek, piachu i igliwia. Suchego drewna na opał jest zatrzesienie. Drzewa osłaniaja namioty- z drogi sa praktycznie niewidoczne. Wokol pachnie zywica. Ideal noclegu! Zjadamy grzesiowe ciasto bananowe zapijajac nalewka porzeczkowa. Jest rowniez domowa smietanowka o zacnym smaku i konsystencji. Sa takie miejsca i chwile, ktore maja w sobie cos magicznego, niby nic a atmosfera, jakies połaczenie zapachow, smakow, wytworzonego klimatu powoduje, ze jest jakos wyjatkowo. To miejsce i ten wieczor wlasnie tak pozostaly w mej pamieci. Idac w nocy po drewno znajduje krowią czache. Reszty szkieletu brak- tylko łeb, dosc stary bo czysciutki, pewnie okoliczne mrowki nadal chodza z pelnymi brzuchami dobrego jadła. Zapodajemy sesje zdjeciowa z krowim totemem - prym wiedzie eco, jakos w tym duecie wychodzi najbardziej fotogenicznie :) Namiot Grzesia nabiera dzis aromatu ogniskowego dymu i uwędzenia i bedzie tak pachnial jak bacowka az do konca wyjazdu. Ja, jako jeden z jego mieszkancow, jestem zachwycona takim obrotem sprawy! :) Grzesia zachwyt jest zdecydowanie mniejszy, widac preferuje inne nuty zapachowe ;)
Rano tuptamy dalej wsrod traw i kwiatow,
Od czasu do czasu spotykamy tez przedstawicieli zwierzyny mniejszej.
W Kostomłotach, a zwlaszcza na obrzezach wsi, trafia sie jeszcze sporo drewnianych chat, gdzie milo zawiesic wzrok na ganeczkach, okienniczkach, pachnacych krzewach i skrzypiacych plotach.
Wystepuja tu nietypowe ganeczki (tzn. moze tu dla regionu typowe- mialam na mysli to, ze wczesniej nigdzie takowych nie widywalam). Owe ganeczki charakteryzuja sie polokraglym dachem i dwuklapowymi drzwiami. Tu w wersji opuszczonej
Tu w wersji odremontowanej
Mijamy tez domek, ktory zostal pozarty zywcem. Teraz jest najwiekszy rozkwit dzikiego bzu, wszedzie wiszą pachnace ogromniaste baldachy i troche mi szkoda, ze nie mam jak go nazbierac i natychmiast zrobic sokow i nalewek.
Jak nakazuje tradycja naszych przygranicznych wypadow, zatrzymujemy sie przy sklepie celem “przeplukania gardeł”.
Za sklepem grob. Po raz pierwszy chyba natrafilam na zolnierza radzieckiego, ktory polegl pojedynczo. Mialam zawsze wrazenie, ze jak oni juz gineli to od razu byla to masówka. Moze tu wcale nie bylo zadnej bitwy? Moze temu akurat cegła na łeb spadla jak ciagnal jakas dziewuche do stodoły? ;)
Mijamy cerkiewke i domek z płaskorzezbą smutnego mnicha. Wyglada jakby własnie dostał postrzał lędzwiowy zwany przez moja babcie “heksenszus”. Albo moze ten krzyz na szyi jest za duzy i za ciezki?
Glowna atrakcja Kostomłotow jest druga cerkiew, a raczej tamtejszy kompleks kilkubudynkowy. Z wygladu cerkiewka jest przecietna a jej glowna atrakcyjnosc polega na tym, ze jest to jedyna w Polsce (a chyba nawet w Europie) swiatynia neounicka.
Fajnie przystrojone drzwi. Zielone Swiatki? Dozynki? Noc Swietojanska? Zreszta- powod niewazny- grunt ze ladnie wyglada :)
Mozna wejsc do srodka
Nie wiem czym ten obraz zasluzyl sobie na wygnanie- cisniety do kąta, gdzies pod schody…
Zwrocil moja uwage tez inny obraz. Chrystus na omszalym drzewie, ciągniety za noge przez postac w białych, powloczystych szatach. Pasowalby mi do jakiejs bieszczadzkiej galerii artystycznej, ale w kosciele- dosc zaskoczyl.
Jedna z kaplic ma ciekawe drzwi wejsciowe- cala brama jest stylizowana na ikonostas
Kostomłockie bociany stawiaja na rozwoj i nowoczesnosc wiec zakladaja gniazda jedynie w miejscach zeelektryfikowanych. A moze ten osobnik ma i telefon w chalupie?
Dalej tuptamy asfaltem. Droga jest dosc pusta. Mija nas tylko jakas nadęta baba w wypasnym aucie, potem straz graniczna wioząca rowerek treningowy. Nie zabieraja nas ale chociaz sie usmiechaja w przelocie i nam machaja. Zawsze milo! Eco i Pudel sa jacys niewybiegani na tym wyjezdzie i zapodaja tempo, w wyniku ktorego bardzo szybko nikna nam gdzies na horyzoncie. Ja i Grzes troche podjezdzamy stopem, trzecie auto nas zabralo, jedziemy chyba z poltora kilometra tylko, ale zawsze cos. Potem juz cala ekipa jedziemy do Kodnia busem dla niepelnosprawnych. Nie wiem jak sobie w nim radzą osobnicy, dla ktorych jest przeznaczony- ktos z nas huknal sie potężnie w łeb a ja mało nie zabijam sie potykajac w czasie wychodzenia ;) W Kodniu zapodajemy na obiad do oblatow. Z zewnatrz budynek wyglada nieciekawie, ale wnetrze okazuje sie duzo przyjazniejsze- przestronne, o zapachu stolowki, przywodzace mi bardzo na mysl dawne bary dworcowe na PKP. Jedzenie jest smaczne, niedrogie, duze porcje. Oprocz nas stoluje sie zastep pingwinow szarych.
Potem zwiedzamy Koden na raty. Ktos tam zostaje z plecakami a reszta na lekko wloczy sie tu i tam. Wstepuje do bazyliki i siedze chwile sluchajac ciszy. Fajnie sie udalo ze jestem tu zupelnie sama. To znaczy prawie- jest jeszcze maly szary ptaszek, ktory przysiadl trzy ławki dalej i spiewa na caly gardziel a echo powtarza szczebiot grubszym glosem. Ptaszyna czasem przerywa piesn i zajmuje sie podskubywaniem zakladki z jakiejs porzuconej ksiazeczki do nabozenstwa.
Jest tu rowniez cerkiewka ale tam juz nie udalo sie zapoznac z zadnym ptacwem- drzwi byly zamkniete.
W Kodniu mozna tez natrafic na pozostalosci historii nie tak dawnej, w postaci pomnika czy sciennej mozaiki.
Mozaika jest chyba nadal na czasie bo promuje jakies “multikulti”- polski zolnierz obsciskuje sie ze skosnookim. Mlodziez zapędy doroslych ma gdzies i spokojnie oddaje sie lekturze. Pod ksiazka lezy jakis rozdeptany gozdzik- co on moze symbolizowac juz nie udalo mi sie wyczaic ;)
Zwraca uwage zdobienie jednego z domkow- jesli wierzyc napisom tak wyglada raj :D
Przy rynku stoi malutki domek dwugankowy. Jedno okno a dwa obudowane wejscia. Czy to lekarstwo na ciasnote i po prostu kolejny skladzik na miotly? Czy moze tu zamieszkiwaly dwie rodziny, niekoniecznie sie lubiące i nie chcące wpadac na siebie w drzwiach? Sa rowniez dwa kominy, z czego jeden na srodku a drugi jakby dobudowany pozniej? Akurat wszedzie wokol jest pusto. Nie bylo kogo spytac o ta ciekawostke lokalnej architektury…
Obok drugi podobny domek, choc ten duzo wiekszy i dwugankowosc juz tak nie wali po oczach..
Przed sklepem eco pakuje dobytek do plecaka. Przechodzi jakas babka z dzieckiem: “Mamo, mamo dlaczego ten pan ma taki duzy plecak?”- “Bo to jest podroznik” - “Mamo, mamo a co pan podroznik ma w tym wielkim plecaku?”- “On ma tam wszystkie potrzebne rzeczy, wszystko co jest niezbedne do przezycia w podrozy”. A eco pakuje- piwo, piwo, flaszka, trzecie piwo… :D Opuszczamy Koden i ruszamy dalej- autobusem podjezdzamy do Jabłecznej… cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz