Porzucamy tłumny szlak i skręcamy w boczne dróżki. Trasa krótko przypomina ścieżkę - szybko zmienia się w roztrajdaną koleinę wyrytą przez sprzęt zrywkowy. Dziwnie to wygląda - na sporym obszarze toto jeździło, jest kilka skrzyżowań i zjazdów ku dolinom.
Nawet na sam szczyt góry wjechało - chyba tylko po to aby rozgnieść borówki - bo drzew dla przemysłowej wycinki to tu raczej nie ma…
Ale gdyby turysta wjechał autem do lasu - nawet na szeroką, utwardzoną drogę - to zaraz byłby kwik, że niszczenie przyrody, że gatunki chronione, że piękno krajobrazu! Już nie wspomnę o sytuacji co by się działo, gdyby jakaś terenówka tak zryła borówkowiska… Wybitnie przypomina się stare powiedzenie: “Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie…”
Wędrujemy sobie więc tym błotnistym lejem grzęznąc po kostki lub wyżej. Acz z dwojga złego to tysiąc razy wolimy to, niż te potoki ludzkich ciał na podśnieżnickich, popularnych szlakach. Tu przynajmniej jest cisza, przerywana tylko mlaskiem naszych butów, które po raz kolejny z trudem wyrywamy z bagna.
Fragmenty trasy są w ogóle nie do pokonania, więc obchodzimy lasem.
A tak przedstawia się główny bohater porzucony w zaroślach. Na pierwszy rzut oka widać, że mniej od busia grzęźnie na bezdrożach ;)
Jednocześnie z dużą dozą rosnącego niepokoju rozglądamy się po okolicy. Zbocza tej góry zawierają nie za wiele miejsc rokujących na rozbicie namiotu… A jeszcze wzięliśmy ten większy, z racji na burzowe przepowiednie pogodowe i możliwość wymycia plecaków z przedsionka. Im bliżej szczytu (a to głównie nas interesuje) jest tych miejsc coraz mniej. Albo skałki, albo korzenie, albo błotniste ślady gąsienic. Albo spadziście jak szlag! No cóż - nazwa góry do czegoś zobowiązuje ;)
W końcu docieramy na szczyt.
Nie wiem czy już kiedyś wspominałam, że jest to moja ulubiona góra. Z tych polskich oczywiscie (bo mimo całego swojego uroku to porównania np. z Armaghanem niestety nie wytrzymuje ;)
Pierwszy raz wyleźliśmy na Stromą w 2008 roku. Baniak nas tu przyprowadził jak wracaliśmy z chatki pod Śnieżnikiem. W życiu bym nie przypuściła, że taka niepozorna górka może być aż taka urocza. Jeszcze wtedy był październik i wszystkie porastające zbocza borówkowiska cudnie poczerwieniały.
Relacji wtedy jeszcze nie pisałam, ale jakby kogoś interesowały zdjęcia to są TUTAJ.
Obiecałam sobie wtedy, że tu wróce - aby zanocować nieopodal szczytu i nacieszyć się tym miejscem dłużej. Nie sądziłam, że aby zrealizować ten plan minie aż 13 lat!
Na Stromej znajdujemy 3 skupiska skałek. Jedno najmniejsze.
Drugie takie ze słupkiem.
I kolejne z solidnym rumowiskiem kamulców.
I tu rozsiadamy się na obiadokolację i wieczorną nasiadówkę z herbatką i słonym karmelem.
Ciekawa struktura miejscowych skałek.
Z tej strony (i z tej odległości) to Śnieżnik prezentuje się całkiem fajnie!
A tu widoczek na czeska stronę.
W okolicy nie brakuje moich ulubionych rosochatości :)
Część z nich jest ponadpalana, ale w dosyć dziwny sposób. Raczej chyba od pioruna, niż od uciekniętego ogniska. Może wczoraj to tutaj tak waliło? Ten szczyt wyraźnie wygląda na miejsce, gdzie nie chciałabym siedzieć w czasie burzy.
Na skałkach siedzimy do wieczora, nacieszając się zmieniającym się oświetleniem, wiatrem i ciszą.
W czasie naszego poprzedniego pobytu nie było stąd widać żadnych zabudowań. Teraz już niestety się to zmieniło. Widać chyba 4 budynki. Stacje narciarskie na Czarnej Górze, no i na tej polance jakieś nowe domy.
Acz budynki stają na wysokości zadania i wieczorem nie zapalają świateł. Ciemność jest więc taka jak należy. Tylko po zboczach po drugiej stronie doliny ktoś łazi z bardzo silna latarką. Skądinąd ciekawe kto i po co. Raczej na przełaj po lesie i bardzo w kółko. I latarka jak jakiś szperacz. Myślę, że jakby pociągnął w naszą stronę to by nas oświetił. Ale na szczęście miał inne zainteresowania.
Zachód słońca mamy dosyć nietypowy, dzięki takowej jednej chmurce.
Po dłuższych poszukiwaniach udaje się znaleźć w najbliższej okolicy w miarę równe miejsce na namiot. Łączka obok byłaby jeszcze lepsza, ale totalnie zryły ją dziki i stoją tam teraz kałuże. Ciekawe czy tej nocy leśne świniaki też przyjdą pożywiać się koło namiotu.
Poranek wstaje pogodny. Śpimy długo bo namiot stoi w gęstwinie, więc nie robi się sauna.
Po namiotowych ścianach tańczą jedynie jasne punkciki - te promienie słońca, które przebiły się między gałęziami. Uwielbiam takie poranki w cienistym namiocie, wśród przebłysków zwiastujących pogodny dzień. Lepsze to chyba tylko złote promienie przebijające się między belami bacówki i przez sęki!
Śniadanie znowu na skałce! A jakże! :)
I gdzie to my dziś poleziem? Kluje się pewien plan!
Spełzamy w dół wąwozami.
Mijamy wiatkę przy Drodze nad Lejami - tu był plan uciekać jakby nadchodziła za duża burza ;)
Podługowata dziupla - ciekawe co ją wygryzło?
Klasyczny widok polskich lasów ostatnich lat…
Postanawiamy przejść się jeszcze na Młyniec. Tam też nie ma szlaku, więc liczymy na brak towarzystwa.
Widać jest taka reguła - albo tłum, albo zrywka. No cóż, raju nigdzie nie ma! ;)
Motylek
Widokowa łąka niedaleko szczytu. Może kiedyś wrócimy tu na biwak?
Im dalej w las, tym więcej skałek.
Szczyt Młyńca prezentuje się bardzo sympatycznie!
A! Wejście tu zajęło nam dużo więcej czasu niż przypuszczaliśmy - całe zbocza porośnięte są jagodami! Jagody były i na Stromej, i na Małym Śnieżniku.. Ale te tutaj są jakieś wyjątkowe! Raz, że na każdym krzaczku jest ich kilkadziesiąt, a poza tym mają jakiś inny smak! Jakby bardziej kwaskowaty? Trochę jak czereśnia? Trochę jak aromat dunajskiego wina? Kilogram ich zeżarłam na bank! :) A może więcej?
Gdzieś w oddali widać takie urwisko z krzyżem. Jakoś nie możemy namierzyć na mapie gdzie ono może być.
A na koniec jeszcze taki sympatyczny potoczek, do którego przytula się omszały murek.
Udaje się zejść w dolinę i tam zaczyna lać. Tak bardzo porządnie. Pewnie po to, aby nie było nam żal wracać do domu! ;)