Owce przed nami uciekają…
… a cielęta wręcz przeciwnie, podłażą i gapią się z dużym zainteresowaniem.
Widoczek z ostatniego na trasie wzgórza.
Chyba to Pieniny?
Już przed samym miastem mijamy dość ciekawy budynek. Baraczkowato - wagonowaty. Raczej w miarę nowy. Udekorowany fragmentami starych skrzyń (albo łóżek?) i nart.
Kawałek dalej stoi bacówka… Zupełnie tu nie pasuje. Zaraz obok jest ogromny szpital. Wszędzie wokół budują się już willowe domy, podłazi asfalt, wyją kosiarki… To miejsce jakby wycięte z innej czasoprzestrzeni, jakby ostatni bastion starego, odchodzącego już świata...
Zwraca uwagę malutki, chyba domowej roboty traktorek! Niegdyś się często takowe spotykało w podgórskich miejscowościach. To co ma z przodu chyba kiedyś było furtką? :)
Zaraz za szpitalem przewijamy się koło sporych, ale mocno już wypatroszonych ruin.
Różnokolorowe dachy miasta.
Różnokształtny zaułek.
Jest też na naszej drodze kilka starych, drewnianych domów, w części już niezamieszkanych.
Reklama zakładu usługowego. “Tapeciarstwo” :) Czy takie słowo jest jeszcze w użyciu? No i zachowała się dawna nazwa ulicy!
Gapię się na tą tabliczkę i zastanawiam - jak ten Nowy Targ mógł wyglądać wtedy, gdy ją wieszano? Jak wyglądały wtedy Gorce, te z których właśnie zeszliśmy? I nie spodziewałam się, że ta wizualna odpowiedź na moje pytanie spadnie nam z nieba i to tak błyskawicznie ;)
Przy dworcu PKP stoi wystawka starych zdjęć. Właśnie takich - jak na zamówienie. Pełnych konnych zaprzęgów, pylistych lub gliniastych dróg, targowisk i poprzekrzywianych płotów. I takich drewnianych domków jak te, murszejące teraz w zapomnieniu, wklinowane pomiędzy współczesność...
Myślami włażę w te zdjęcia. Widzę nas jak jedziemy na stopa na jednym z wozów, jak tuptamy z plecakami tą drogą usianą plackami nawozu, jak snujemy się po bazarze... Zasysło mnie do wnętrza tych obrazów i przez chwilę jestem TAM... Najstarsze z wyeksponowanych zdjęć pochodziło chyba z przełomu lat 40-50. Najmłodsze z końca lat 60-tych. Czyli moja mama schodząc z Gorców w czasach swoich studenckich rajdów - mogła wędrować przez właśnie TAKIE miasto!
A! I jeszcze jedna ciekawostka Nowego Targu! W przejściach podziemnych czy na murach mijamy beczących bywalców hal. Tradycja pasterska rejonu jak widać ma też przełożenie na twórczość ścienną - w innych miastach raczej się nie uświadczy tego typu malunków! I to w takim zagęszczeniu!
Przykolejowe budynki o jakimś przemysłowym zastosowaniu.
Zatem stare uliczki są zobrazowane, redyk ma swych przedstawicieli, wszystko jest... tylko naszego pociągu ni ma.. Woda podmyła tory (czemu mnie to nie dziwi…) i na trasie Chabówka - Nowy Targ połączenia kolejowe musiały zostać zawieszone. Tylko do Zakopanego czasem śmigają miłe gąsienice o wyłupiastych oczach.
Kibla na dworcu oczywiście nie ma. Pozostaje zatem wyprawiać się kilkakrotnie w okolice jakiś zakładzików - miejsca obfitują w krzaki i płytowe drogi.
Czekamy więc na komunikację zastępczą, a ona - niespodzianka! utknęła na zakopiance, gdzie korki się już ponoć liczy w dziesiątkach kilometrów. Bo raz remonty, a dwa - miłośnicy dynamicznej jazdy do zdrapywania z asfaltu. Czas więc mija, pod PKP co chwilę zawija jakiś nieoznakowany autobus, wszyscy za nimi biegają, ciągnąc za sobą bambetle, a kierowcy rozkładają ręce, że “oni nic nie wiedzą”. W końcu jeden z kierowców kilkakrotnie zmienia zdanie, bo najpierw twierdzi, że “on jest zwykły autobus kursowy do Zakopanego”, potem odbiera kilka telefonów, łapie się za głowę i mówi, że “on już sam nic nie wie”, a potem decyduje się nas jednak zabrać do Chabówki. Trochę źli są ci pasażerowie, którzy wsiedli za “pierwszym czytaniem” i wciąż myślą, że jadą do Zakopanego. Udaje się ich jednak szczęśliwie wysadzić kilka przecznic dalej. Zostają więc z informacją, aby wypatrywać busów z czerwonym paskiem i tabliczką “Rabka” i one powinny kierować się na Zakopane. To jasne, prawda? :)
Tak rozpoczynając podróż nasz dzielny autobus opuszcza miasto i decyduje się pojechać przez Jabłonkę, co w drodze Nowy Targ - Chabówka zdaje się być trasą z lekka okrężną. Ominięcie Zakopianki - jasne, ale czemu nie jedzie przez Rabę Wyżną? Nawet pytam o to kierowcę, ale tam ponoć też coś podmyło i tam też jakieś autobusy już utknęły. Trasa przez Jabłonki póki co nie była jeszcze praktykowana w dzisiejszej komunikacji zastępczej, więc mamy szansę zostać prekursorami nowych trendów i być może szczęśliwie zdążyć na nasz pociąg. Pewnym zgrzytem jest jedynie to, że w Chabówce się okazuje, że przyjechała z nami jakaś samotna walizka bez opiekuna i nikt nie chce jej zabrać na dalsze wojaże. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że któryś z zakręconych pasażerów kierujących się na Zakopane będzie dziś nieco zły i opowieści o "atakach licha" będą się niosły przez Podhale ;) Nie wiem jak się potoczył dalej walizkowy zamęt, bo pokłusowaliśmy w stronę peronów.
W Chabówce pociąg wyglądający na dalekobieżny i opatrzony właściwymi tabliczkami na szczęście stoi i stać będzie jeszcze jakiś czas, bo musimy jednak poczekać na te utknięte busy z zakopianki. Na darmo więc poświecenie kierowcy prującego przez Jabłonkę, ale tyle dobrze, że czekamy w miejscu gdzie jest dostępny kibel.
Ostatecznie wyjeżdżamy mając tylko 110 minut opóźnienia. Konduktor kilka razy przemawia przez głośnik, recytując wspaniale wyuczone regułki, co sobie należy zasłonić i co gdzie regularnie wcierać, ale w tematach mniej istotnych tzn. skąd, dokąd i kiedy pociąg pojedzie - to już się trochę gubi. Powoduje to sporą konsternację, a nieraz i panikę i tak już zdenerwowanych pasażerów. Nas to akurat nie dotyczy, ale wiele osób się boi czy zdąży na swoje przesiadki. W którymś momencie pada np. stwierdzenie, że jesteśmy pociągiem do Zakopanego, co w połączeniu z dziwnymi ruchami na poprzedniej stacji (odczuwalnymi nieco jak przeczepianie wagonów) brzmi nieco złowieszczo...
Gdy z głośnika padają słowa, że najbliższa stacja to Sucha, to dwie zakonnice biegną korytarzem łkając: “A Maków??? Co z Makowem??? Nie staje??". Konduktorka przeprasza, poprawia się, ale zapomina wyłączyć głośnik, więc cały pociąg ma okazję wysłuchać rozmowy o kiełbasach z Lidla, które ostatnio nie wiedzieć czemu tak bardzo podrożały.
No cóż… Dobrze, że siedzimy w tym pociągu i nie jedzie on do Suwałk ani Bydgoszczy, ale trochę smutno, że to już definitywny koniec wyjazdu… Stąd pewnie taki melancholijny wyraz pyska...
KONIEC