piątek, 31 grudnia 2021

Beskidzkie ścieżki cz.9 - Nowy Targ, powrót (2021)

Idziemy. Pada. Nic nowego, nie? ;) Mijamy jeden z wielu przysiółków rozsianych po wzgórzach. Czasem (acz dość rzadko) trafi się jakiś sympatyczny, miły dla oka drewniany dom.



Owce przed nami uciekają…


… a cielęta wręcz przeciwnie, podłażą i gapią się z dużym zainteresowaniem.


Widoczek z ostatniego na trasie wzgórza.


Chyba to Pieniny?


Już przed samym miastem mijamy dość ciekawy budynek. Baraczkowato - wagonowaty. Raczej w miarę nowy. Udekorowany fragmentami starych skrzyń (albo łóżek?) i nart.



Kawałek dalej stoi bacówka… Zupełnie tu nie pasuje. Zaraz obok jest ogromny szpital. Wszędzie wokół budują się już willowe domy, podłazi asfalt, wyją kosiarki… To miejsce jakby wycięte z innej czasoprzestrzeni, jakby ostatni bastion starego, odchodzącego już świata...



Zwraca uwagę malutki, chyba domowej roboty traktorek! Niegdyś się często takowe spotykało w podgórskich miejscowościach. To co ma z przodu chyba kiedyś było furtką? :)


Zaraz za szpitalem przewijamy się koło sporych, ale mocno już wypatroszonych ruin.






Różnokolorowe dachy miasta.


Różnokształtny zaułek.


Jest też na naszej drodze kilka starych, drewnianych domów, w części już niezamieszkanych.





Reklama zakładu usługowego. “Tapeciarstwo” :) Czy takie słowo jest jeszcze w użyciu? No i zachowała się dawna nazwa ulicy!


Gapię się na tą tabliczkę i zastanawiam - jak ten Nowy Targ mógł wyglądać wtedy, gdy ją wieszano? Jak wyglądały wtedy Gorce, te z których właśnie zeszliśmy? I nie spodziewałam się, że ta wizualna odpowiedź na moje pytanie spadnie nam z nieba i to tak błyskawicznie ;)

Przy dworcu PKP stoi wystawka starych zdjęć. Właśnie takich - jak na zamówienie. Pełnych konnych zaprzęgów, pylistych lub gliniastych dróg, targowisk i poprzekrzywianych płotów. I takich drewnianych domków jak te, murszejące teraz w zapomnieniu, wklinowane pomiędzy współczesność...






Myślami włażę w te zdjęcia. Widzę nas jak jedziemy na stopa na jednym z wozów, jak tuptamy z plecakami tą drogą usianą plackami nawozu, jak snujemy się po bazarze... Zasysło mnie do wnętrza tych obrazów i przez chwilę jestem TAM... Najstarsze z wyeksponowanych zdjęć pochodziło chyba z przełomu lat 40-50. Najmłodsze z końca lat 60-tych. Czyli moja mama schodząc z Gorców w czasach swoich studenckich rajdów - mogła wędrować przez właśnie TAKIE miasto!

A! I jeszcze jedna ciekawostka Nowego Targu! W przejściach podziemnych czy na murach mijamy beczących bywalców hal. Tradycja pasterska rejonu jak widać ma też przełożenie na twórczość ścienną - w innych miastach raczej się nie uświadczy tego typu malunków! I to w takim zagęszczeniu!







Przykolejowe budynki o jakimś przemysłowym zastosowaniu.



Zatem stare uliczki są zobrazowane, redyk ma swych przedstawicieli, wszystko jest... tylko naszego pociągu ni ma.. Woda podmyła tory (czemu mnie to nie dziwi…) i na trasie Chabówka - Nowy Targ połączenia kolejowe musiały zostać zawieszone. Tylko do Zakopanego czasem śmigają miłe gąsienice o wyłupiastych oczach.


Kibla na dworcu oczywiście nie ma. Pozostaje zatem wyprawiać się kilkakrotnie w okolice jakiś zakładzików - miejsca obfitują w krzaki i płytowe drogi.


Czekamy więc na komunikację zastępczą, a ona - niespodzianka! utknęła na zakopiance, gdzie korki się już ponoć liczy w dziesiątkach kilometrów. Bo raz remonty, a dwa - miłośnicy dynamicznej jazdy do zdrapywania z asfaltu. Czas więc mija, pod PKP co chwilę zawija jakiś nieoznakowany autobus, wszyscy za nimi biegają, ciągnąc za sobą bambetle, a kierowcy rozkładają ręce, że “oni nic nie wiedzą”. W końcu jeden z kierowców kilkakrotnie zmienia zdanie, bo najpierw twierdzi, że “on jest zwykły autobus kursowy do Zakopanego”, potem odbiera kilka telefonów, łapie się za głowę i mówi, że “on już sam nic nie wie”, a potem decyduje się nas jednak zabrać do Chabówki. Trochę źli są ci pasażerowie, którzy wsiedli za “pierwszym czytaniem” i wciąż myślą, że jadą do Zakopanego. Udaje się ich jednak szczęśliwie wysadzić kilka przecznic dalej. Zostają więc z informacją, aby wypatrywać busów z czerwonym paskiem i tabliczką “Rabka” i one powinny kierować się na Zakopane. To jasne, prawda? :)

Tak rozpoczynając podróż nasz dzielny autobus opuszcza miasto i decyduje się pojechać przez Jabłonkę, co w drodze Nowy Targ - Chabówka zdaje się być trasą z lekka okrężną. Ominięcie Zakopianki - jasne, ale czemu nie jedzie przez Rabę Wyżną? Nawet pytam o to kierowcę, ale tam ponoć też coś podmyło i tam też jakieś autobusy już utknęły. Trasa przez Jabłonki póki co nie była jeszcze praktykowana w dzisiejszej komunikacji zastępczej, więc mamy szansę zostać prekursorami nowych trendów i być może szczęśliwie zdążyć na nasz pociąg. Pewnym zgrzytem jest jedynie to, że w Chabówce się okazuje, że przyjechała z nami jakaś samotna walizka bez opiekuna i nikt nie chce jej zabrać na dalsze wojaże. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że któryś z zakręconych pasażerów kierujących się na Zakopane będzie dziś nieco zły i opowieści o "atakach licha" będą się niosły przez Podhale ;) Nie wiem jak się potoczył dalej walizkowy zamęt, bo pokłusowaliśmy w stronę peronów.

W Chabówce pociąg wyglądający na dalekobieżny i opatrzony właściwymi tabliczkami na szczęście stoi i stać będzie jeszcze jakiś czas, bo musimy jednak poczekać na te utknięte busy z zakopianki. Na darmo więc poświecenie kierowcy prującego przez Jabłonkę, ale tyle dobrze, że czekamy w miejscu gdzie jest dostępny kibel.

Ostatecznie wyjeżdżamy mając tylko 110 minut opóźnienia. Konduktor kilka razy przemawia przez głośnik, recytując wspaniale wyuczone regułki, co sobie należy zasłonić i co gdzie regularnie wcierać, ale w tematach mniej istotnych tzn. skąd, dokąd i kiedy pociąg pojedzie - to już się trochę gubi. Powoduje to sporą konsternację, a nieraz i panikę i tak już zdenerwowanych pasażerów. Nas to akurat nie dotyczy, ale wiele osób się boi czy zdąży na swoje przesiadki. W którymś momencie pada np. stwierdzenie, że jesteśmy pociągiem do Zakopanego, co w połączeniu z dziwnymi ruchami na poprzedniej stacji (odczuwalnymi nieco jak przeczepianie wagonów) brzmi nieco złowieszczo...
Gdy z głośnika padają słowa, że najbliższa stacja to Sucha, to dwie zakonnice biegną korytarzem łkając: “A Maków??? Co z Makowem??? Nie staje??". Konduktorka przeprasza, poprawia się, ale zapomina wyłączyć głośnik, więc cały pociąg ma okazję wysłuchać rozmowy o kiełbasach z Lidla, które ostatnio nie wiedzieć czemu tak bardzo podrożały.

No cóż… Dobrze, że siedzimy w tym pociągu i nie jedzie on do Suwałk ani Bydgoszczy, ale trochę smutno, że to już definitywny koniec wyjazdu… Stąd pewnie taki melancholijny wyraz pyska...


KONIEC


środa, 29 grudnia 2021

Beskidzkie ścieżki cz.8 - na trasie: Turbacz - Bukowina Obidowska - Łapsowa (2021)

Poranek. Jeden z tych pieknych momentów w życiu, gdy człowiek się budzi, wychodzi przed namiot i od razu jest tam, gdzie powinien. Zapach butwiejącego drewna resztek bacówki, wilgotnej rosy i ciepłych promieni. Szumiące drzewa i wzrok błąkający się po szczytach gdzieś w oddali.




Każdą okazję warto wykorzystać na dosuszanie!


Zbieramy się bardzo niespiesznie. Na dziś długiej trasy nie mamy. Mieliśmy półtora dnia zapasu na tej naszej wędrówce - jeden dzień poszedł na Ćwilin, no a teraz mamy te pół ;) Plan jest więc taki, że musimy jedynie dotrzeć w jakieś miejsce, spełniające dwa wymogi: być jak najbliżej Nowego Targu (w południe w niedzielę mamy pociąg) a jednocześnie wciąż być sympatyczne i nadające się na dogodny biwak.

Tuptamy więc sobie wystawiając pyski do słońca i rozglądając się wokoło.


Na Turbaczu znów tankujemy wodę. Ludzi wszędzie potworne tłumy. Nie dziwi nas to za bardzo - słoneczna sobota na jednym z popularniejszych tutaj szlaków. Cóż... szczęśliwie odwykliśmy przez ten tydzień od takich spędów i hałaśliwych kłębowisk.

Z Turbacza schodzimy w stronę Bukowiny Miejskiej. Mijamy bar. Przy pewnej dozie chęci można go nazwać barakobarem! :) Może trochę za bardzo nowy i nie aż tak pachnący rybą jak te z Kinburnskiej Kosy, ale lekko ocierający się o ten właściwy klimat. Siedzą tu zarówno turyści jak i miejscowi, drwale czy robotnicy leśni. Zatrzymujemy się na chwilę i my.




A tu chyba ktoś podprowadził owieczkę z Hali Długiej! :P


Drwale pokrzepiwszy się nieco zabierają się za robotę. Ściągają drewno traktorami i terenówkami, często zatrzymując się po drodze i gawędząc ze znajomymi.


Kilka razy mijają nas furmanki czy traktory wypełnione turystami.



Jedni z mijanych są tak pozytywnie nastawieni do świata, że specjalnie zawracają, aby nas poczęstować ziołową nalewką, którą robiła babcia Genowefa z Mszany Dolnej 10 lat temu w pełnię księżyca! :)

I takie ogólne spostrzeżenie z naszej tygodniowej trasy - gdy traktorowi czy nawet quadowi zejdziesz z drogi, to przeważnie pomacha przyjaźnie, uśmiechnie się albo powie dziękuje. A rozpędzony rowerzysta to jeszcze ma focha i próbuje burczeć pod nosem, że przez pieszego na szlaku wjechał w kałuże i ochlapał nowe seledynowe majty. Zaczynamy wręcz mieć wrażenie, że seledynowy kolor na dupie wywołuje napady agresji i niezadowolenia z otaczającego świata. Musimy się więc wystrzegać, aby nigdy takich nie ubrać! Licho nie śpi!

Mijamy dwie chatki rokujące noclegowo, ale dosyć blisko tłocznego dzisiaj szlaku. I jutro byśmy mieli za daleko... No i toperz trochę kręci nosem, że bacówka nie powinna być z pustaków ;)








Mijamy odpicowaną kaplicę, z której Matka Boska Leśna to by chyba szybko dała nogę....


Na jednej z gałęzi, gdzieś na trasie, siedzi miła ptaszyna z czerwonym brzuszkiem.



Jak widać na załączonym obrazku - paneloza dotarła też na górskie zbocza.


Z zarośli wyłania się też Bene!


Byliśmy tam w 2008 roku i mam z tego miejsca bardzo miłe wspomnienia! Jakby ktoś był ciekaw zdjęć z tamtego wyjazdu to są TUTAJ

A polan ni ma - tam gdzie się ich spodziewaliśmy… Idziemy wąwozem i się zastanawiamy, do którego zbocza przykleimy namiot i co z niego zostanie jak kolejny niebieskomajty rowerzysta w panice przed błotem zapomni gdzie ma hamulce… Bo zaraz zaczniemy już schodzić w stronę miasta i coraz bardziej zwartej zabudowy wspinającej się na wzgórza.

W poszukiwaniu choć odrobiny spokoju schodzimy ze szlaków i błąkamy się gdzieś po lasach na górskich skłonach. Tu akurat królują maliny i borówki.


Cudne miejsca i z głodu tu nie umrze, ale na namiot trochę jednak za muldowato.. Już mamy plan stawiania obozowiska na średnio widokowej łączce, wklinowanej między porębę, urwisko i maliniak, ale toperz wypatrzył na mapie górę zwaną Bukowina Obidowska. Mi się wydawało, że przez nią idzie jeden ze szlaków, ale przyglądając się dokładniej widać, że szlak mija szczyt.. Chyba o sto metrów, ale jednak mija… Postanawiamy tam zajrzeć… A tam rozległa łąka! Widok! Tatery! Blaszany baraczek (niestety obecnie nieużytkowy na inne cele niż śmietnisko..) Pusto nie jest, przewija się jakiś kilkunastoosobowy zlot motocyklowy, ale taka ilość jest bardziej akceptowalna niż to co się działo na wcześniejszych trasach.




Dalej dziś nie idziemy. Lepszego miejsca chyba nie ma szans znaleźc. Wylegujemy się w wysokich trawach i gapimy w dal…



Gotujemy obiad…


A czy wspominałam, że nasz blaszany kubeczek ma dzidziusia? :P


Musimy go więc wypróbować :)


Namiot stawiamy trochę schowany między świerkami.



Gdzieś tam na wyższych szczytach znów zaczynają się zbierac chmury...


Na zachód słońca przychodzi kilka zakochanych parek, to chyba dyżurny plan wszystkich nocujących w schronisku na Łapsowej.


Wieczorem zostajemy sami. Czas mija nam na dokładaniu do ogniska i wypatrywaniu dziwnych świateł wysoko w Tatrach.




Rankiem popaduje. No bo ile może świecić słońce w sierpniu? Wczoraj było ładnie, więc limit wyczerpany :P

Mijamy schronisko Łapsowa Polana. Miłe miejsce.





Fajnie by tu zajrzeć w jakiś marcowy lub listopadowy wtorek, aby w pełni docenić walory tego miejsca - bez trzech pudelków na kolanach i huskiego czochrającego się o plecak…

A potem udaje się nam zgubić, co skutkuje spadnięciem nie w tą dolinę co trzeba i koniecznością windowania się na nowy pagór! Grrrr… A ja się nastawiłam, że dziś będzie już tylko w dół! Że jedyne dzisiejsze podejście to będzie w Oławie na pierwsze piętro ;)

Przed nami Nowy Targ. Wydawałoby się więc, że to już koniec relacji, ale sama, samiuśka końcówka postanowiła też mieć swoje miejsce w tej opowieści... cdn