Piękny, słoneczny dzionek. Koniec marca, więc wiosnę czuć już w powietrzu na każdym kroku. Naszą wycieczkę rozpoczynamy na rozległych betonowych placach gdzieś w rejonie stacji PKP Wałbrzych Główny.
Różne drogi prowadzą nas po tych okolicach - zarówno takowe noszące ślady asfaltu, jak i będące sympatycznymi, leśnymi ścieżynami. W tym rejonie szukamy m.in.
sztolni.
Dworzec widziany z różnych rzutów, acz zawsze z górami w tle.
Najpierw idziemy obczaić dwie opuszczone wieże ciśnień, stojące w lasku na pagórku, jedna obok drugiej.
Na szczyt pierwszej prowadzi zewnętrzna drabinka - przydatna rzecz, z której nie omieszkamy skorzystać :)
Z górnych partii drabinki można podziwiać dachy wież oraz okoliczne hałdy. Nie brakuje też oczywiście widoków na pociągi.
Można też zajrzeć wgłąb zbiornika.
Do drugiej wieży włazimy przez okno, bo drzwi nie-wiedzieć-czemu ktoś pozabijał dechami. Może to jakaś odgórna akcja, której celem jest zwiększanie krzepy fizycznej u społeczeństwa i zmuszanie ich do gimnastyki? ;)
Na górę wpełzamy już w sposób klasyczny - wewnętrznymi schodami. Fajne są! Takie kręcone i o dziwo bardzo solidne.
Dalej po drabince można wejść do korytarzyka, który okrąża zbiornik.
Tutaj warto skupić się na patrzeniu pod nogi, bo całkiem porządne podesty w jednej chwili potrafią się zamienić w... nieco ażurowe ;)
Widoki z jednego z górnych okienek.
Można wyleźć drabinami jeszcze wyżej, no ale te drabiny mocno się bujają, więc sobie już odpuszczamy. Byliśmy już na sąsiedniej wieży na samej górze - to wystarczy.
Początkowo był też plan wejścia do opuszczonej lokomotywowni. Od strony torów jednak kręcą się jacyś panowie w odblaskowych kamizelkach, więc nie mam ochoty im leźć w oczy. Zachodzimy więc budynek od tyłu.
Wszystko wydaje się być pozamykane a i w środku nie widać zardzewiałych parowozów, więc nie mam jakiegoś dużego parcia, aby tam włazić za wszelką cenę.
Najciekawsze okazuje się przejście wzdłuż ścian lokomotywowni. Przytykają one do skalnego zbocza. Jest tylko wąski korytarzyk, który na chwilę obecną jest przykryty prawie wodospadem, bo na dachu zalegało dużo śniegu, który teraz masowo topnieje i zlewa się w dół. Przestrzeń wypełnia więc plusk wody oraz zapach wilgoci, mchu i rozmiękłej ziemi.
Idziemy też kawałek wzdłuż torów w kierunku na Boguszów - Gorce. Mijamy ruiny jakiegoś domku przy torach. Wyraźnie wygląda na jakieś zabudowanie związane z koleją, ale nie wiem dokładnie co to było.
Śmiga tu całkiem dużo pociągów - co chwilę ziuuuu! i coś nas mija.
Przykolejowa ruinka chyba najbardziej malowniczo prezentuje się z oddali. Taka utopiona wśród przyrody - wśród gór i lasów. Jakby w jakimś dzikim miejscu, a nie na skraju miasta.
Kawałek dalej linia kolejowa wchodzi w wąwóz.
I tam trafiamy na kolejne ciekawe miejsce - na mapach oznaczane jako ruiny nastawni. Na wysokiej skarpie nad torami stoi betonowy szkielet niewielkiego budyneczku.
Na wypadek deszczu jest nawet minimalne zadaszenie.
Dziś jednak pogoda dopisuje, więc postanawiamy zrobić piknik na dachu. Niestety dzionek się już chyli ku wieczorowi, więc robi się chłodnawo - zwłaszcza, że miejsce jest dosyć wietrzne. Wciągamy na siebie wszystkie ciuchy, którymi mieliśmy wypchane plecaki. Humor dodatkowo poprawia gorąca herbata, widoki na co raz to mknące w dole pociągi i wszechobecne ciepłe kolorki późnego popołudnia.
Mamy okazję odwiedzić też dwa małe tuneliki, którymi błotniste, leśne drogi przebijają się pod torowiskiem.
A! I jeszcze pod takim przechodzimy. Jak ktoś lubi tego typu wiadukty - to tego dnia miałby używanie. Niby nic takiego, ale mnie jakoś zawsze taki tunelik cieszy :) (to akurat ul. Moniuszki w swojej bardziej leśnej części przecina tory)
A od zewnątrz takie ładne płaskorzeźby.
Wracamy już o zmierzchu przez pagórki pełne klimatów wczesnowiosennych.
Mijamy osiedle starych, ceglanych kamienic przy dworcu PKP Wałbrzych Główny.
Torowiska, przeładunki, gwizd pociągów, niebo w ostatnich kolorach zachodu i chłód ciągnący od częściowo przykrytych jeszcze śniegami gór.