bubabar

środa, 17 grudnia 2025

Przez Sądecki i Gorce (2025) cz.6 - z Rąbanisk na Turbacz

Docieramy na niewielką łakę. Coś od "rąbania" miała w nazwie. Stoi tu chatynka, w której dziś planujemy się osiedlić :)


Myślałam, że dzisiejsza trasa (z Magurek) zabierze nam dużo więcej czasu. Bo to dwa razy trzeba było zejść w dolinę i zaś się wtarabanić na grzbiet. I jeszcze się nie zgubić ;) Ale doliny okazały się niegłębokie, a pagóry mało strome (albo to nam tak dodawał energii brak deszczu i bezmiar słonecznych pejzaży). Dotarliśmy więc do naszej bacówki dość wcześnie (gdzieś koło 16), zatem mamy czas nacieszyć się słońcem, widokami i zjadaniem naszych, nieco już nadwątlonych, zapasów.


Widok na sporą część naszej dzisiejszej trasy - np. nad lasem sterczy wieża z Magurek.


Zresztą tą z Lubania też przy pewnej dozie chęci można wypatrzeć.


Chatkowe poddasze od jednej strony nie ma ściany, co niestety wpływa niekorzystnie na komfort cieplny (zwłaszcza jakby dzień był wietrzny), ale umożliwia cieszenie się pofalowanym horyzontem o każdej godzinie dnia i nocy. Doceniliśmy potem ten element konstrukcyjny zwłaszcza o wschodzie słoca.


Do chatki przytyka zadaszona weranda, z szeroką ławą, na której od biedy też by można się przespać.


Jakoś niedawno bacóweczka musiała przechodzić porządny remont, ma nowy dach. Na zdjęciach z googlemaps wychodzi, że jeszcze 7 lat temu nie nadawała się zbytnio na nocleg, a jej stan był mocno ażurowy.

2025


2018


Miejsce od dawna służy turystom. Można znaleźć sporo ściennych podpisów z lat 90 tych. Najstarszy chyba namierzyliśmy z 88 roku. Ciekawe co teraz porabiają ci ludzie? Czy nadal chodzą po górach i sypiają w bacówkach? Fajnie by było jakby takowy natrafił na moją relację i znalazł swój podpis po prawie 40 latach! :)


Na nocleg wybieramy stryszek z drewnianą podłogą i fajnym widokiem. Oryginalnie się tu wchodzi - po desce.


Trochę desek trzeba było poprzekładać, aby wygospodarować dwa równe spanka.


Suszarnia. Pierwszym bubowym etapem zadomowienia w każdym miejscu jest rozwieszenie prania :) Jak widać każdy ma jakieś swoje fetysze. Miałam koleżankę, która nocując w chatkach zawsze musiała postawić na stole bukiecik kwiatów. Inna - osiedlanie zaczynała od zamiatania. Nawet jak było super czysto - taki rytuał pt. "będe tu mieszkać".


Nieco poniżej powinno być źródełko. Idę na poszukiwania, ale niestety wyschło. Cóż... Rozpusta herbatkowa nie będzie tak rozbudowana jak mieliśmy już nadzieję...


Namierzam za to poletko poziomek, więc nasz wikt pt: "owoce leśne" staje się coraz bardziej urozmaicony :)

A gdy wracam ze źródlanych poszukiwań - spotykam wielką żmiję. Zasiedla ona jakąś dziwną miejscówkę - jakby dołek, gdzie zakopano starą papę i linoleum. Może pozostałość po remoncie bacówki? Chyba tam jest sucho, ciepło i miło dla węża.

O zachodzie słońca (które chowa sie gdzieś daleko, za górą, za lasem) - widać tylko dalekie odblaski nieco zmienionych kolorów.


W nocy czasem coś biega po chałupie i piszczy. Rozważamy - popielica? kuna? zwykła mysza? Rano odkrywamy, że przynajmniej część z tych odgłosów to są gałęzie świerka, które jeżdżą po blaszanym dachu :) Takie to "dziwne zwierzę" nas nocą odwiedzało! :)))

Ciekawe są moje nocne wyjścia do kibelka, gdy się zjeżdża po desce jak po zjeżdżalni, żeby zejść ze strychu.


W czasie jednego wyjścia na nocną przechadzkę, gdy już wracam, rzuca mi się w oczy, że coś dużego wylazło z lasu i siedzi/leży kilkadziesiąt metrów od chaty, dokładnie na ścieżce, którą tu przyszliśmy. Nie rusza się, ale mam wrażenie jakby się na mnie gapiło. Po wielkości coś jakby krowa. Jeleń? Łoś? Niedźwiedź?? A może tam jest jakiś korzeń/kamień, którego nie zauważyłam idąc tu za dnia? A nocne strachy mają wielkie oczy? Nie mam jednak odwagi zapalić latarki i rozwiać swoich wątpliwości. Patrząc z perspektywy czasu (i fotela przed komputerem w domowych pieleszach), bardzo żałuje... Jak ja mogłam tej latarki nie zapalić? Jak można coś takiego zrobić??? Jednak samotna, nocna wyprawa w ciemny las jakoś odbiera rozum. A może właśnie go daje? ;)

Fakt taki, że szybko wskakuję do chatki i po desce z radością wpełzam na stryszek. Ale mnie cieszy, że nie śpimy dziś w namiocie ani na dolnym piętrze bacówki! Kolejne wyjście do kibelka jest już w momencie, gdy jest w miarę widno. W miejscu, które pierwsze lustruje wystawiając lekko głowę z chaty - nic nie ma. Znaczy - nie był to korzeń ani wzgórek kamulców.

Jest koło 4:23. Właśnie się zaczyna spektakl zwany wschodem słońca. Dla nas = śpiochów, raczej rzadkie zjawisko ;)


Nie możemy zasnąć. Koło godziny lampimy w przestrzeń - tak jest ładnie! Co ważne - nie trzeba nigdzie iść, a nawet wychodzić ze śpiworka :) Albo można lekko wyjść, ale w przypadku zmarznięcia schować się ponownie. Pełna dowolność :)


Sam wschód jest nieco schowany za drzewami i chmurami.


Ale bardzo nas cieszy zmieniający się kolor nieba - jakby się komuś farbki rozlały. Początkowo jednolicie czarne góry, potem przechodzą w róże, fiolety i pomarańcze.


Gęsty wał mgieł wpełznął w doliny. Najwięcej chyba przykrywa jezioro Czorsztyńskie. Ale nie, że siedzi tam nieruchomo. Pełga, przelewa się. Jakby jakieś wielkie cielsko smoka oblazły pchły i nie mogło się ułożyć, wiercąc cały czas i zmieniając położenie.


A co to za góry widmo na ostatnim planie?? :P


Potem śpimy jeszcze do dziewiątej, gdy budzą nas ciepłe promienie wpadające do chatki.


Miłe śniadanko i ruszamy dalej.



Suniemy przez płowe łąki, ciesząc się szeroką przestrzenią, rozległymi widokami i postrzępionymi barankami obłoków na niebie.


Ludzi praktycznie nie spotykamy. Wpadliśmy jedynie na trzy jagodziarki z drapaczkami. Solidne wiadra od rana uzbierały. Mamy jednak świadomość, że to cisza przed burzą. Piątek, więc z każdą godziną będzie coraz gorzej...

Zaglądamy na różne polany. Tu np. według dawnych przekazów powinny być dwie bacówki, ale z tej po lewej to nie za wiele zostało...


Ostała się jedna bacóweczka i to w stanie mocno nadwątlonym. Z zewnątrz w ogóle wygląda, że wystarczy kichnąć, aby się wszystko poskładało i rozpadło w pył.


A o dziwo izba na parterze prezentuje się całkiem użytecznie.


Tzn. tylko wizualnie. Na zapach juz nie... Łaziłam nieraz po różnych opuszczonych kamienicach i innych pustostanach, gdzie bytowali bezdomni. Ale takiego aromatu kloszarda jak w tej bacówce - to nie doświadczyłam chyba nigdy. Wizualnie - porządek, czysto, nie ma śmieci A smród wręcz zapiera dech i wyciska z oczu łzy. Nie wiem co w tej chatce się wydarzyło (nie, nie jest to woń padliny) po prostu skondensowany zapach żula. Robię kilka zdjęć z wewnetrznej potrzeby dokumentowania wycieczki, ale staram się jak najbardziej maksymalnie skrócić czas przebywania tutaj. Aha! Jak przyszliśmy drzwi były otwarte - i nie wywietrzyło się!

Na innych polanach nie znaleźliśmy już nawet wspomnienia drewnianych przeszłości.

Widać już w oddali turbaczowego molocha.


I Metysówkę, do której nie zdążyliśmy pojechać na czas...

Żołnierska kapliczka za podwójną kratą.


Potem przewijamy się przez Turbacz. Takie to sympatyczne zwierzaki czają się tu i ówdzie.



Głównie zawędrowaliśmu tu, żeby nabrać wody, ale nie pogardzimy też możliwością napicia się piwa. Stojąc chwilę w kolejce (po to nieszczęsne piwo) obserwujemy kolejne awantury wszczynane przez turystów o paszę - "bo zupa źle doprawiona", "bo ryba za sucha", "bo pierogi miały byc bez skwarek" albo "mleko w kawie za mało spienione i czy aby napewno sojowe??". Ja pierdziuuu! Co za zlot gwiaździsty rozkapryszonych, zgrymaszonych upierliwców?? Jak to współczesny obraz turystyki wpływa na oszczędność i życie w trzeźwości ;) Nie, nie chcemy piwa. Nie chcemy już niczego. Pragniemy tylko jednego - jak najszybciej znaleźć się jak najdalej stąd. Od tych stad zrzędliwych malkontentów i ich wrzasków. Od tej chmury skondensowanej złej energii wylewającej się z tego miejsca. Uciekamy w podskokach. Mamy wodę, więc nic więcej nie jest nam potrzebne do szczęścia. A nasz podsuszony chleb i nadtopniały ser z przedwczorajszego sklepiku będzie smakował jak jadło bogów - byle na łące! Lepiej od wydojonej soi, morderczych skwarek i rybki, która nie wiedzieć czemu na górskich szczytach nie miała głębi aromatu morskich czeluści. Byle wśród śpiewu ptaków i szumu traw!!


cdn