Zostawiajac za soba malutkie przejscie graniczne kolo Nerety suniemy dalej na polnoc. W Aizkraukle mijamy zabudowania sporej tamy i elektrowni wodnej, ktora mija sie tunelem.
Kolejnym celem sa ruiny zamku w Koknese polozone nad zbiornikiem utworzonym na rzece Daugava. Nie wiem jak wyglada to miejsce latem, w sezonie, w weekend (duzy parking nie wrozy dobrze) ale dzis jest tu pusto i spokojnie.
Na pieńkach i kamulcach szykujemy sobie obiad.
Po jedzeniu ide umyc menazke w jeziorze. Brzegi sa zasypane kawalkami trzcin i kamieniami. Woda wyglada na lekko cofnieta, jakby byl teraz dosc niski jej stan. Chlupocza wesolo małe falki, pachnie wodorostem i swiezoscia, czasem kwiknie jakis ptak.
Staram sie jak najdluzej i najdokladniej myc ta menezke, wygrzewajac sie w popoludniowym sloncu.
Cisze mąca jakies chlopaki na motorowce, ktorzy nie wiedziec czemu przygladaja mi sie przez lornetke. Nikt tu garow nie myje w rzece ze ich to tak zaciekawilo?
A prosto z wody wylania sie sciana zamku do ktorego zaraz pojdziemy.
Przy owych ruinach jest budka biletowa ale poki co jest zamknieta na glucho. Biegamy wiec po murach calkiem swobodnie. Mozna posiedziec na armacie, o dziwo calkiem cieplej i wygrzanej sloncem. Woda jeziora migocze na wietrze. Chcialoby sie zostac tu do wieczora a potem postawic namiot w cieniu starych murow. Nie wiem czy slusznie ale mamy jednak obawy ze miejsce jest zbyt popularne i pewnie komus bysmy przeszkadzali (albo rano zadepta nas jakas wycieczka)
W przyzamkowym parku lawki maja ciekawe ksztalty
Na obrzezach Koknese Misiek gubi rure. Pisze do Ziutki smsa "A my mamy dwie rury wydechowe" co powoduje duzo smiechu!
Na nocleg planujemy dzis dotrzec w okolice Siguldy, gdzie nad rzeka Gauja Grzes znalazl kilka lesnych pol biwakowych. Jedno z nich mamy znaczone na zachod od miasta. Z Siguldy jedziemy wiec dwupasmowa autostrada w strone Rygi. Autostrada charakteryzuje sie tym ze jest w miare pusta i w kazdej chwili mozna z niej skrecic w prawo w lesne bite drogi. Skrecamy w jedna z nich ktora zdaje sie byc najbadziej dogodna. Chwile pozniej niestety droga zaczyna sie rozdzielac, a owych skrzyzowan nie ma nawet na grzesiowej dokladnej mapie. Nad jedna z drog wisza nisko zwalone drzewa, wiec ta odpada- Misiek sie nie zmiesci. Lawirujemy wiec gdzies miedzy drzewami, majac spore przeczucie ze to nawet w tym wolnym kraju nie jest do konca dozwolone. Ale ostatecznie udaje sie objechac przeszkode i docieramy na nasze pole.
Miejsce jest przecudne i chyba najczesciej to korzystaja z niego kajakarze. Sa laweczki, drewniana slawojka, kilka miejsc na ogniska z metalowymi grilami.
Przy jednym z wygaszonych ognisk siedza dwie dziewczyny. Nie maja ze soba ani plecaczka, ani rowerow, nie widzialam w okolicy ani auta ani kajaka. Skad one sie tak tu wziely w srodku lasu, z dala od wiosek, na chwile przed zachodem slonca? Cos tam po cichu ze soba rozmawiaja, zdaja sie nas wogole nie dostrzegac. Zastanawiamy sie czy ktos po nie przyjedzie, albo beda pol nocy wracac pieszo do domu przez las? czy moze beda tu spaly na lawkach?
Wyciagamy bagaze. Plecaki nabieraja zwykle specyficznego koloru po jezdzie pylistymi drogami w skodusi z otwartymi oknami. Zatem przed wlozeniem do namiotu nalezy przystapic do trzepania. Tu dla porownania - plecak klasyczny i "szutrowy" ;)
Nagle widzimy ze przyogniskowych dziewczyn nie ma! Poszly sobie? wyparowaly? rozplynely sie w powietrzu? A moze wogole nigdy ich tu nie bylo? jakos robi nam sie troche dziwnie i dokladniej zaczynamy sie rozgladac wokol siebie. A cienie robia sie coraz dluzsze i niektore z nich jakos nietypowo pląsaja miedzy drzewami...
Nad rzeke schodzi sie stroma piaszczysta skarpa, ktora osuwa sie spod nog, a nad sama wode tworzy sliczne łachy i mini plaze.
Fragmenty wybrzeza sa skaliste. Rzeka plynie powoli, spokojnie i cicho. Siedzac pod skala i gapiac sie w wode ma sie wrazenie,ze nigdzie na swiecie nie ma ludzi, miast, pospiechu.. Czasem tylko rowna tafle rzeki zmaci jakies plasniecie rybiego ogona. A o czasowej obecnosci ludzi w tym miejscu swiadcza jedynie napisy na skalach, z roznych lat, w roznym alfabecie.
Jedyna droga z plazy do namiotow
Strasznie zalujemy ze temperatura nie bardzo pozwala na kąpiel, o ile oczywiscie ktos nie ma w sobie duszy morsa.
Lekka poswiata dnia utrzymuje sie na niebie prawie do 22. A jest poczatek maja! Oni maja tu biale noce latem czy nam sie cos na oczy rzucilo??
Rano Ziuta odkrywa ze cos jej wcielo spory kawalek chleba i wywloklo go w las. Widac slady małych ząbkow.
Nad ranem dziwne dzwieki dochodza z lasu. Nie umiemy ich zidentyfikowac. Jakby jakies wybuchy czy serie z broni automatycznej. Jemy sniadanie nasluchujac i wkrecamy sobie rozne rzeczy ;)
Dzisiejsze zwiedzanie zaczynamy od zamku Turaida. Jego stan mozna okreslic jako wyremontowane i wysprzatane ruiny.
Jest to miejsce zdecydowanie turystyczne, parkingi, kasy, sklepy z pamiatkami. W zamku mozna wejsc na baszte i obejrzec muzeum.
Wsrod zwiedzajacych dominuja obcokrajowcy i to dosc egzotyczni- Murzyni, Amisze itp.
Kawalek od zamku rzuca sie nam w oczy jaskinia. Jej wnetrze jest pokryte napisami, ale nie takimi zwyklymi co to wyskrobal nozem zbłakany turysta. Sa bardzo starannie zrobione, niektore przypominaja wrecz jakies herby. Ciezko wypatrzec kawalek sciany lub sufitu nie ozdobiony przeroznymi zawiajasami. Przychodza zaraz na mysl czeskie skalne miasta gdzie w dawnych czasach mozna bylo wykupic usluge pt."podpis na murze" i specjalne firmy profesjonalnie braly sie do roboty. Nie wiem jak bylo tutaj ale sporo napisow rowniez jest zupelnie niewspolczesnych.
W Turaidzie pozyskujemy takze dwoch nowych przyjaciol. Od tego momentu beda nam zawsze towarzyszyc w skodusi!
Nastepnie suniemy w strone Straupe gdzie tankujemy na najsympatyczniejszej stacji benzynowej w okolicy, jaka udalo sie odnalezc.
A z jakiegos zachaszczonego ogrodka przyglada nam sie gruzawik.
a w sklepie nieopodal mila pani odradza nam zakup sała, ktore ponoc jest nieswieze.
Kolejnym miejscem jakie dzis odwiedzamy sa jaskinie mieszczace sie miedzy Juglas a Straupe nad rzeka Brasla. Zatrzymujemy sie przy budynkach, ktorych wyglad sugeruje ze w czasach swietnosci byly kolchozem. Teraz czesc z nich jest uzywana do magazynowania drewna. Jakos wszystko na to wskazuje ze jaskinie powinny sie znajdowac gdzies w tym rejonie w nadrzecznych zaroslach.
Nagle spod ziemi wyrasta nam babka, ktora pokazuje nam jakies mapki, inkasuje symboliczne oplaty za wstep, wydaje bilety i dokladnie tlumaczy jak isc i co ogladac. Jaskinie sa ponoc dwie. W pierwszej mamy ponoc pod zadnym pozorem nie wchodzic (ani nie wpadac) do wody, a druga wlasnie sluzy do brodzenia i aby nam nogi nie zmarzly na pobliskim drzewie wisza gumiaki.
Dochodzimy nad rzeke, gdzie w stromym, czerwonym klifie ma byc pierwsza jaskinia
Przyglada nam sie mila ptaszyna ktora jakos wcale sie nie boi.
Faktycznie obok stoi laweczka i wieszak. Kazdy moze tu znalezc cos dla siebie, choc wlasciciele stop powyzej rozmiary 46 musza sie upychac troche na wcisk.
Spora czesc jaskini trzeba przemierzac na czworaka, kucaka albo pelzaka, no chyba ze ktos nie przekracza wzrostu 140 cm
Sa miejsca wyzsze gdzie mozna sie nawet prawie wyprostowac (o ile sie nie jest toperzem)
Woda jest bardzo zimna i przesiana ceglastym mulem, ktorego lekki odcien zostaje mi na rekach jeszcze dwa dni.
Ze zlokalizowaniem drugiej jaskini mamy maly klopot, bo nie znajduje sie nad rzeka tylko w sporym zapadlisku jak lej po bombie albo meteorycie.
Juz wiem czemu babka tak przestrzegala przed wchodzeniem do wody- jest jej tu sporo i zapewne czlowiek by sie zanurzyl z glowa.
U nas przypuszczam kazda z tych jaskin bylaby opatrzona gruba krata i dluga lista zakazow...
Wracamy przez Straupe gdzie przejezdzamy kolo palacykozamku, ktory wybitnie przywodzi mi na mysl dolnoslaskie klimaty.
Kawalek za Straupe na łace pasa sie jakies czaplowate ptaki. Przygladaja sie nam z daleka ze zdziwieniem i jakby spora doza niesmaku. Jakby mowily do siebie z przekąsem: "Patrz Mietek, te glupie turysty chyba nam robia zdjecia!"
Rzeke przekraczamy jednym z trzech łotewskich promow jakie udalo sie namierzyc na mojej mapie. Ten jest na drodze Straupe- Ligatne. Prom wyglada jak kawalek oderwanego przypadkiem pomostu, miesci kilka samochodow i jest czesciowo sterowany recznie.
A my dalej podazamy szlakiem architektury drewnianej- tu obiekt przypromowy
Kolo Ligatne szukamy noclegu nad rzeka. Ziuta z Grzesiem namierzaja sliczne miejsce, z dogodnym dojsciem do wody i z kibelkiem tak umiejscowionym ze korzystajac mozna patrzec na rzeke.
Niestety droga tam prowadzaca jest zdecydowanie "skodusionieprzejezdna". Jest kilka odcinkow gdzie ze sciezki wystaja grube korzenie, a nie da sie ich objechac ze wzgledu na spory przechył terenu. Chodzimy wokol, cmokamy i rozwazamy co by tu zrobic. Zasypac dziury miedzykorzeniowe ziemia i kamieniami? troche za dlugie odcinki i noc nas zastanie nad lopata... Znalezc jakies solidne deski i zrobic z nich pomosty? fajny pomysl tylko nigdzie nie ma desek... Wziasc skodusie na barana? w osmiu chlopa moze by sie udalo ale dysponujemy dwoma... Zostawic skodusie tam gdzie sie da dojechac? Mozna by ale nie ma gdzie.. troche tak glupio porzucic biedactwo w rowie przy glownej drodze albo na srodku sciezki.. Nie ma rady! Musimy zrezygnowac z tego milego noclegu :( Ziutka z Grzesiem sa chyba troche zli z tego powodu ale nic sie nie da zrobic. Szukamy wiec dalej. Mijamy Ligatne, ktore w zachodzacym sloncu wydaje sie miejscem tak cudnym ze jutro musimy tu koniecznie wrocic! Drewniane domy, nadrzeczne jakby "skalne miasta"..
Przy drodze w strone Skalupes i dalej nie udaje sie nigdzie dogodnie dojechac do rzeki. Albo droga gorsza od poprzedniej albo calkiem dobra ale konczy sie w bagnie. Ostatnim pomyslem jest zobaczenie miejsca oznaczonego na mapie jako "Kuku iezis" polozonego nad sama rzeka.
Miejsce okazuje sie byc chyba jeszcze piekniejsze od poprzedniego. Na rzece sa progi skalne, tworza sie szumiace wiry a drugi brzeg tworzy wysoki, czerwony klif.
Dojechac sie da tzn prawie. Ostatnie 100m to stromy zjazd, ktory zdecydowanie bysmy pokonali w dol. Ale pod gore juz nie. Zostaloby splawianie skodusi tratwa do Ligatne i lowienie jej w okolicy promu. Bylby to napewno bardzo malowniczy splyw ale prostszym rozwiazaniem zdaje sie byc zostawienie skodusi przez gorka w lesnej zatoczce. Jak widac po wyjezdzonych sladach nie my pierwsi mamy obawy przed ta gorka...
Nad rzeka stoja ciekawe informacje dla turystow z ktorych wynika ze wszystko jest dozwolone oprocz pisania po skalach. Widac ktos przewidzial ze wedrowiec mogl wczesniej sie napatrzec na pokryte ciekawym deseniem wnetrze jaskini w Turaidzie i na widok gładkiej skaly obudzi sie w nim dusza artysty.
Stawiamy namiocik,
zezeramy karkowke z grila
i siedzimy przy ognisku, z czasem coraz blizej i blizej ognia bo noc nastaje wyjatkowo chlodna i przesycona wilgocia.
Kolejny dzien wstaje malo pogodny. Od rana popaduje i jest bardzo zimno.
W tej niezbyt sprzyjajacej aurze wracamy do Ligatne. Miasteczko kojarzy mi sie z zapomnianym, sennym uzdrowiskiem. Z polskich miejscowosci odrobine przypomina mi Sokołowsko.
Juz przy drodze na poczatku miejscowosci wylania sie cos jakby bunkier, bedacy tak naprawde zespolem grot o ciekawych kolorach i deseniach scian.
Istniala tu kiedys w Ligatne spora fabryka papieru, zostaly nawet jakies budynki majace zapewne przemyslowa przeszlosc
Cale miasteczko jest otoczone czerwonymi klifami z wyjatkowo miekkiej skaly. W skalach jest sporo naturalnych jaskin a u czesci z nich wyraznie widac ze ludzie pomagali im zostac jaskiniami. Ponoc owe groty w czasach papierni pelnily role magazynow. Teraz sa tu porobione sciezki dla turystow, przejscie ich wszystkich chyba by zajelo caly dzien a niestety tyle czasu nie mamy. Odwiedzamy wiec tylko kilka miejsc ktore akurat wlazly nam w oczy.
W jednej z jaskin miesci sie mini winniczka, gdzie przy swiecach mozna podegustowac lokalnych win- z porzeczek, malin, rabarbaru. Wina sa niestety dosc drogie (okolo 40 zl za butelke) ale nieziemsko pyszne! Nabywamy dwa a potem jest nam zal, ze nas skapstwo opetalo i nie wzielismy wiecej...
Sporo domow w Ligatne jest drewnianych, pelnych rzezbionych balkonikow, wykuszow, okiennic i daszkow. Nawet spore jakby kamienice czy pensjonaty sa przesycone zapachem starego, lekko sprochnialego drewna. Przypominaja mi sie wszystkie ksiazki, relacje czy artykuly gdzie czytalam o starych dzielnicach syberyjskich miast- Irkucka, Jakucka, gdzie nawet trzypoziomowe bloki sa nieraz drewniane, porozsychane i zapadniete w ziemie, i co roku jest ich mniej... Czy jakis ulamek tej syberyskiej atmosfery starych dzielnic zabłakal sie tu do Ligatne?
Jakos czerwona skala nie moze nas na tym wyjezdzie opuscic. Jedziemy do Zvartes iezis a prowadza tam szutrowki ktore z racji deszczu niestety nie sa juz pyliste (a deszczu jest wciaz za malo aby staly sie blotniste ;) )
Kolo skał przycupnely chałupy, ktore sa najlepszym przykladem jak wytwory czlowieka potrafia sie z czasem wtapiac w przyrode. Te domki ze Zvartes sa juz zdecydowanie jej integralna czescia.
A wracajac do skal. Stoja sobie nad rzeka Amata i odbijaja swoje cieple barwy w zimnej i przesianej deszczem rzeczce.
Lotwe zdecydowanie mozna nazwac "kraina uroczych kibelkow" :-) Jeden z tych byl wyjatkowo przestrzonny- dwie osoby moglyby w nim spac!
W sklepikach z pamiatkami zwracaja uwage wycinanki z drewna w jakies regionalne wzory. Wisiorki? Podkladki pod piwo? Na pierwszy rzut oka przypominaja lekko kopniete swastyki.
Kolejnym odwiedzonym miejscem jest miasteczko Cesis, z dosyc sympatycznym centrum.
Idziemy zwiedzic zamek, ktory przypomina mi ten w Będzinie tylko jest duzo gorzej zachowany. Wstep do niego jest upiornie drogi (5 euro) a zwiedzac za bardzo nie ma co- mozna wejsc na jedna baszte i zobaczyc troche muru. Za co tyle kasy? (tak wiem, pewnie jestem zmanierowana mieszkanka Dolnego Slaska gdzie co druga wioske stoi jakas wcale nie tak duzo mniejsza ruina ;) )
Plusem jest to, ze zwiedzajacy dostaja do łapy lampion ze swieczka w srodku, co dodaje uroku wedrowce kreconymi schodami na wieze.
Na zamkowych dziedzincach stoja dziwne konstrukcje. Wyglada jakby niedawno odbywal sie tu jakis "dzien pustaka" i byly konkursy na postawienie z tego budulca najdziwniejszej konstrukcji.
Dalej czeka nas dluga droga na wschod- zmierzamy w okolice Zeltini, gdzie w lasach rozlozyla sie opuszczona poradziecka baza. Ma sie ona odrozniac od pozostalych lepszym stanem zachowania i obecnoscia wielkiego łba!
W deszczu, szarosci i zimnie dojezdzamy na miejsce. Baza jest, budynkow sporo, duzo z nich jest obecnie uzywane przez jakies firmy zrywkowe. Głowy nie ma. Jezdzimy w kolko betonowymi drogami. Nie ma. Ukradli czy jak? Gdy juz mamy zawracac toperz wjezdza w boczny placyk celem latwiejszego wykrecenia. A na srodku tego placu wlasnie stoi to czego szukamy!!!
Ustawiamy statywy z kamieni i cegiel. I 5 par oczu wgapia sie w obiektywy pozujac jak umie najladniej ;)
W tej chwili nie pada ale wszystko wokol jest paskudnie mokre. Jakos postawienie namiotu w tej bagnistej trawie nie jest tym o czym marzymy najbardziej. Szukamy jakiegos zadaszonego miejsca.
Zaraz obok "wielkiej glowy" zaczynaja sie hangary. W wiekszosci zamkniete ale jeden okazuje sie idealny! I na dodatek przed nim stoi kibelek! To ostatecznie przekonuje nas ze jest to miejsce przeznaczone dla zbłakanych wedrowcow!
Namiot i stolik stawiamy we wnetrzu hangaru! Dzis nam nie straszne ulewy, wiatry i burze!!
Ziutka na dzisiejsza kolacje zaplanowala fondue. I to nie byle jakie- takie z upieczonym mięskiem ktore bedziemy maczac w roztopionym serze. Wlasnie na ta okazje od tygodnia jezdza w Misku specjalne garnki!
A do tego wina owocowe z jaskini w Ligatne! Czy moze byc cos lepszego? Taki popas, popój i nocleg w hangarze! :D
W kolacji bedzie nam wiec towarzyszyc kurczak. Nie wiem czemu ale dostajemy jakiejs totalnej radosnej głupawki. Podrzucamy biedakiem, sadzamy go w roznych miejscach albo wykorzystujemy jako pacynke, ktora mozna odgrywac rozne scenki.
Ktos rzuca haslo, ze to taka wybrakowana kukielka- bez glowy. Takie dziwne to miejsce- tu sam korpusik, a niedaleko sama glowa na srodku betonowego pola ;)
Zapewne zadna kura, czy to z fermy czy wolnego wybiegu, nie miala cienia podejrzen ze przyjdzie jej wziac czynny udzial w tak znamienitej imprezie! A i kolega wielkoglowy z sasiedniego placu pewnie przewraca sie w grobie, ze jacys "innostrancy" tak radosnie dokazuja na ziemiach jego imperium, w cieniu jego powaznego wzroku.
W czasie patroszenia i fragmentowania (kury oczywiscie) jakies kawalki wyrzucamy w las. Niech i zwierzyna sie pozywi. Kawalek mięcha zawisa jednak na drzewie. No coz, bedzie karmnik dla sępow i kondorow ;)
Wieczor jest wiec radosny, hangar zaciszny , jedzenie i wino smakowite. Noc o dziwo jest pogodna. A echo karbowanych stropow jeszcze dlugo powtarza nasz wesoly gwar.
Rano wita nas slonce. Wloczymy sie jeszcze chwile po bazie, szukajac sladow starych napisow czy malowidel.
Na dzis jest tez plan znalezc druga baze kolo Gulbene, gdzies w lasach pomiedzy Sinole i Lizums. Na miejsce prowadzi strasznie dluga droga z betonowych plyt. Plyty sa wyjatkowo zniszczone, rozlazly sie tworzac miedzy soba wielkie szczeliny. Tam gdzie sie nie rozjechaly to sie rozsypal beton i stercza druty zbrojen, wiec chyba jeszcze gorzej. W koncu docieramy na miejsce. Budynkow zachowalo sie sporo.
Idziemy dluga ulica obstawiona z obu stron dwupoziomowymi domami. Nie umiem powiedziec czemu i skad pojawilo sie to odczucie,ale baza ma w sobie cos przerazajacego. Za cholere nie chcialabym w niej spac. W innych bazach tego nie czulam. Zdaje sie tu nikogo nie byc ale wciaz sie ogladam za siebie bo mam wrazenie ze ktos nas obserwuje. Wnetrza blokow sa jakby wypalone, mury jakby postrzelane odlamkami czegos sporego kalibru (karabinki ASG czy paintballa to raczej nie sa), jakos sobie wkrecilam ze w ktoryms z tych budynkow musza byc ukryte zwloki.
Jeden z budynkow ma wejscie zabezpieczone drutem kolczastym. Toperz decyduje sie zbadac wnetrze. Ponoc w srodku nie ma nic szczegolnego, tyle tylko ze fragmenty podartych folii czy desek sugeruja ze miejsce sluzylo kiedys za schronienie lub nocleg.
Najlepiej zachowaly sie warsztaty mechaniczne, gdzie jest sporo hal z roznymi tematycznymi napisami.
Jak sie potem okazuje na teren bazy nie wolno wchodzic, szlag wie dlaczego...
Dalej jedziemy w strone Cesvaine gdzie jest ciekawy zamek, pelen wiezyczek, roznoksztaltnych okien i gzymsow.
Wnetrza zwiedza sie po nabyciu biletu ale plusem jest ze mozna samemu lazic gdzie sie chce, zaden przewodnik nie narzuca sie ze swoja obecnoscia (wedle checi mozna oczywiscie wynajac przewodnika)
W komnatach dominuja sceny mysliwskie
tajnym przejsciem za jednym z kominkow mozna zejsc do piwnicy gdzie znajduje sie okragla sala. Stajac na jej srodku i mowiac cos na glos - slyszymy glos jakby nie ze swojej gęby tylko rozlegajacy sie spod wszystkich scian wokolo. Niesamowity efekt! Kazdy kto staje na owym srodku dlugo kwiczy, gdacze, spiewa i pohukuje cieszac ryja
Na dachu zalozyl gniazdo bocian. Nie wiem czy takie az z niego towarzyskie stworzenie czy zrobil to w blogiej nieswiadomosci, ale kazda grupa wycieczkowiczow ktora wchodzi na baszte, zaglada mu do gniazda.
Zamek kilka lat temu czesciowo sie spalil, wiec gorne kondygnacje nie sa jeszcze calkowicie odbudowane.
W jednym z pomieszczen mozna poogladac rysunki przedstawiajace to miejsce, w rozmaitych aranzacjach, rowniez bardzo ciekawych- jak ze snu albo po jakis prochach ;)
Z zamku widac rowniez inne sympatyczne budynki
A dalej znow łotewska powszednosc znaczy lekko falista rownina, szuter, wioseczki i tym razem dla odmiany goniace nas burzowe chmury.
Po drodze cekiewka
Nad jeziorkiem w Marinzeja (miedzy Cesvaine a Preili) zatrzymujemy sie na obiad.
Gdzies w oddali stoi po pachy w wodzie wędkarz, w migoczacym sloncu momentami wrecz zlewajacy sie z trzcinami
Kolejny zamek w Preili okoazuje sie byc totalna porazka. Jest tam duzy nowy plac zabaw, boisko, łupie muzyka i w oddali widac fragment ruin jakby je wczoraj zbudowali. Z odraza opuszczamy to miejsce, uznajac ze zamek spotkal wlasnie taki los.. Chyba nie do konca slusznie tak szubko sie zniechecilismy bo ze zdjec w necie wynika ze zamek w Preili wyglada zupelnie a to zupelnie inaczej.
Szukamy zatem noclegu co sie okazuje nie byc wcale proste. Na mapie wypatruje boczna droge przy ktorej jest sporo jezior. Zatem jedziemy- Kastire, Kliskovas, Rusona, Jaunaglona... i nic.. Wioski sa tu duze, rozciagniete.. Nad jeziorami albo dacze, albo pastwisko, albo zagrodzone z przyczyn niewyjasnionych. Czasem jest dziko ale wtedy zwykle jest bagniscie. A ktos mi kiedys opowiadal o dzikich jeziorach pod Kraslavą..
Wypatruje na mapie gwiazdke oznaczajaca atrakcje turystyczna (tak byly znaczone niektore bazy, klify albo ciekawe skaly), wiec miejscowym zwyczajem bedzie pewnie w takim miejscu pole namiotowe i wychodek. Przy gwiazdce pisze "Berzgales kat baz"..
Miejsce jest rzeczywiscie ladne i godne uwagi- kosciolek...
Ostatecznie pomaga nam gps Grzesia ktory wskazuje jakis kemping nad jeziorem kolo Aglony. Kemping jest nieczynny poza sezonem ale odkrywamy obok niego droge prowadzaca na poldzika plaze (poldzika bo chyba czesciowo nalezy do tego kempingu).
Droga prowadzi tam potencjalnie skodusionieprzejezdna, ale mala predkosc, dokladne baczenie na to gdzie stawia sie kola i troche determinacji sa w stanie zdzialac cuda. Po kiego grzyba komu asfalt?? Osobowe auta moga jezdzic po gliniastych drogach z glebokimi koleinami!!!
Nocleg jest mily acz troche zimny. No i smutny. Smutny bo ostatni...
Rano nad jezioro zajezdza terenowka. Wysiada z niej rybak, wyciaga wedki i zaczyna pompowac ponton. Koles robi wrazenie jakby wogole nas nie widzial, albo czworka polskich turystow nad tym jeziorem byla rzecza tak normalna i powszednia, ze juz go znudzilo jakiegolwiek reagowanie. Mowimy mu ladnie po łotewsku "dzien dobry" i na tym sie niestety konczy nasza zdolnosc do zagadywania w tym jezyku. On odpowiada z beznamietna mina ,pompuje dalej i odplywa.
Wogole to jedno jakos bardzo odroznia tegoroczny wyjazd od poprzedniego. Jakos nigdzie nie udalo sie nawiazac zadnego kontaktu z miejscowymi. W zeszlym roku ciagle nas jacys lokalsi zagadywali, opowiadali nam o okolicy, o dawnych czasach, pytali co tu robimy, czego szukamy, zapraszali do siebie. Teraz ciagle uczucie jakbysmy byli niewidzialni. Zadnej pozytywnej ani negatywnej interakcji. Zero. Dziwne to takie...
My dzis juz cisniemy w strone domu. Ziuta z Grzesiem jada zwiedzac forty w Daugavpils, a potem Wilno i Kowno.
My juz niewiele zwiedzamy. Jakies szybkie trzecie sniadanie przy zakolu rzeki Niemen (Nemunas) miedzy Prienai a Alytus (kolo Balbieriskis).
Zwracaja uwage tez dziwne budyneczki rozsiane przy drogach calej Litwy.
A potem dluga i wkurzajaca droga przez cala Polske, gdzie co chwile ma sie prawie w bagazniku opętanego tira, ktory musi przez wioski poginac setka, wiec wyprzedza na trzeciego, probuje spychac do rowu i tym podobne atrakcje. Uciekamy wiec na boczne drogi, gdzie jest troche lepiej a i noc przychodzi nam z pomoca.
Pierwsze przeblyski dnia przerywajacego mglista noc trafiaja sie gdzies pod Kaliszem
a prawdziwe cieple promienie oswietlaja oszronione trawy dopiero pod Bierutowem.
Rzepak zaczyna kwitnac, traktory wyjezdzaja w pole. Oczy sie kleja ze zmeczenia, drze sie pysk a w glowie coraz gesciej przesypuje bezladny kalejdoskop ledwo co minionych zdarzen.
No i jestesmy w domu
wiecej zdjec z łotewskich zakamarkow
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201404_gdzies_na_Lotwie
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201404_Lotwa_zamki
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201404_Lotwa_jaskinia_Turaida
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201404_Lotwa_jaskinie_Straupe
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201404_Lotwa_Ligatne_prom
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201405_Lotwa_Czerwone_Klify
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201405_Lotwa_Ligatne
https://picasaweb.google.com/110331402740149104345/201405_Lotwa_OpuszczonePoradzieckieBazy
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ta jaskinia z inskrypcjami w Turaidzie to największa jaskinia na Łotwie :) Nazywa się jaskinia Gutmana - https://en.wikipedia.org/wiki/Gutmanis_Cave
OdpowiedzUsuńdzieki! dobrze wiedziec :)
Usuńw fabryce papierniczej pracował mój ojciec. do polski powróciliśmy w 56 roku.
OdpowiedzUsuńKurcze, wojenne losy w rozne strony rozrzucaly ludzi....
Usuń