bubabar
poniedziałek, 23 marca 2015
Beskidy - Niski objazdowo - Szlakiem wiat, cerkiewek i wyboistych dróg
W Beskid Niski ruszamy w piatek rano. Ziutka odbiera mnie Miskiem z Oławy. Przywozi nam naszą łotewska skrzynke z poradzieckiej bazy w Lipawie, ktora nie zmiescila sie wowczas w skodusi.
Droga na wschod idzie nam dosyc sprawnie, mimo ze znow na obwodnicy Krakowa wodzi nas jak na bagnach i trafiamy w troche inne miejsce niz planowalismy. Pogoda jest piekna a niebo wrozy dlugotrwale upały i slonce!
Z Grzesiem i Magda spotykamy sie juz na miejscu. Spimy dzis w niezwykle wypasionej wiacie koło Małastowa. Acz moze nawet "kompleks wiatowy" byloby lepszym okresleniem. Duzych wiat jest sztuk dwie. Do tego sporo stolow z ławami, teren ogrodzony, łukowaty mosteczek, miejsce na ognisko. Wiaty maja czesciowe scianki, drewniana podloge a jedna ma nawet jakby gril tylko ze zamurowany. Calosci dopelnia drewniany kibelek nieopodal i przeplywajacy strumyczek. Az czlowiek sie czuje troche nieswojo od nadmiaru luksusu!! ;)
W nocy przy dachu grasuje jakis wiewiór, slychac chrupanie, chrobotanie i tupotanie. Po lesie niosą sie tez dzwieki bębnów.
Rano slychac gdzies w okolicy grajace radio - smiejemy sie ze tu taki wypas ze pewnie jest tez gdzies ukryty telewizor i porankiem załacza sie automatycznie ;)
Rankiem przemykamy przez malownicze okolice Nowicy
Odnajdujemy fajna wyboistą drogę ze Śnietnicy do Czyrnej, ktorej jeszcze nie zdążyli zaasfaltowac na amen, wiec jedzie sie bardzo przyjemnie, a pył, błoto i rozbryzgi wody na kolejnych brodach wirują wokoło (zwlaszcza przy otwartych szybach) :)
Odwiedzamy dzis redyk karpacki ktory ma przechodzic przez okolice Wojkowej. Chlopcy w odblaskowych kamizelkach kieruja wszystkich na stromą płytówke wychodzaca na rozlegle, widokowe łaki nad wioską.
Na górze pogrywa juz jakis goralski zespól,prezentując wymyslne instrumenty. Ubrani w stroje ludowe chlopcy rozpalaja wielkie ognisko.
Jakis burmistrz czy inny wysoko postawiony przedstawiciel władz lokalnych przemawia przez megafon okragłymi zdaniami z ktorych nic nie wynika.
Turysci kreca sie z wielkimi aparatami poszukując ciekawych obiektow chcacych wejsc w kadr bo poki co wiecej tu aut na obcych blachach niz owieczek ;)
Jakis miejscowy dopala wetknietego w lufke papierosa, roztaczając wokol zapach przywodzący na mysł Biełomory.
Czas płynie leniwie i spokojnie a wzrok bładzi wsrod dalekich szczytów sąsiednich pasm.
W koncu pojawiaja sie na horyzoncie one- owce. Echo niesie pobekiwanie a puszyste białawe kulki wybitnie przemieszczaja sie w nasza strone. Jakos ich u licha strasznie mało! Moze z 50 sztuk by sie uzbierało?
Nie wiem czemu ale nastawiałam sie na futrzastą ławice zajmująca cala poloninke!! (chyba mi zaszkodzilo oglądanie codziennych i zwyczajnych wypasów w Gorach Samsarskich - gdzie owce liczylo sie w grubych setkach, a całe połoniny az falowały od stad, zachowujacych sie jak jeden zywy organizm, przelewajac sie przez nierownosci terenu i oplataly jak koralami cale wzgorza;) )
Moze tutaj tych owiec tez bylo na poczatku trasy wiecej? Moze padły w drodze z wyczerpania albo zasilily stoly lokalnych notabli? Moze wilcy zjedli? Moze uprowadzili złomiarze i sprzedali dzwonki za zlom? Ale fakt jest ze obecnosc redyku zostala symbolicznie zaznaczona- owce są.
Oprocz owiec jest tez bacówka. Mozna tam kupic oscypek i inne gatunki serów, zarowno swiezych jak i uwędzonych. Mnie najbardziej smakuje biały twardy ser do krojenia. Fajnie skrzypi w zębach. Nie pamietam jak sie go zwie, ale zakupuje spory kawał i pozeram z apetytem przez kilka kolejnych dni. Mozna tez nabyc miody, korale i kolorowe chusty.
Ma byc tez poczęstunek. Na roznie nad ogniskiem podpiekają sie dwa szczupłe ksztalty jakis czworonogow. Czy to tez byly uczestniczki naszego redyku? Jak tak to juz wszystko rozumiem jesli chodzi o stan liczebny stadka- idą od wiosny a co wioska to impreza.... ;)
Ostatecznie poczęstunek przychodzi w duzej blaszanej kadzi i wyglada na "mieso oddzielone mechanicznie". Ustawia sie ogonek kolejki i kazdy dostaje na talerzyk jakis dymiacy i nawet dosc smaczny kawałek.
Dwa czworonogi nadal kreca sie nad ogniskiem-moze są z plastiku?
Kawałek dalej mozna tez podjesc gratisowego bigosu i naprawde pysznych ciast. Z glodu nikt tu nie umrze. Z pragnienia i owszem. Nigdzie na terenie przyredykowego festynu nie mozna pozyskac zadnego napoju. A po wędzonym serku i słonej baraninie pic sie chce bardzo. Widac ze to nie tylko moja przypadłosc bo co chwile słychac jakies "Mamo, pić!!!!!" albo "Krolestwo za browara!!"
Sa jeszcze jakies prelekcje ale nie ide tam jako ze laptopy, rzutniki i pokazy slajdow jakos mi sie nie zestawiaja z pasterstwem wiec wole popatrzec na wieczorne słonce chylace sie ku zachodowi.
Jutro spotkamy redyk jeszcze w Powroźniku. Ma byc odpust i msza polowa! Poki co raz w takowej uczestniczylam i bardzo sie ciesze na powtorke!
Na nocleg zatrzymujemy sie na polu namiotowym koło Powroźnika. Wiatki sa dwie ale w postaci samych małych daszków i chybotliwych stolików wiec stawiamy namiot. Świerszcze grają a pobliski potok szemrze wesoło po kamykach zachęcajac do kąpieli, pluskania i robienia prania.
Rozpakowujac Miśka mozna sie poczuc troche jak w gruzinskiej marszrutce!
W Powroźniku pod kosciolem jest odpust ale nie majacy nic wspolnego z redykiem. Zwykly odpust jakich tysiace w wioskach i miasteczkach jak Polska długa i szeroka. No moze ten jest jakos bardziej zabarwiony militarnie.
Msza jest, ale nie za bardzo polowa. Normalnie w kosciele. Fakt ze troche ludzi a zwlaszcza mlodziezy stoi "na polu" czyli przed budynkiem ale jesli o to chodzi to ja calą podstawowke uczestniczylam w mszach polowych nie majac tego swiadomosci.
Udaje sie namierzyc owieczki jak zgrabnie tuptaja sobie glowna ulica miejscowosci. Nad stadem unosi sie tuman pyłu i zapach przywodzący mi na mysl lanoline ktora czasem mieszam w aptecznym mozdzierzu. Rumunscy pasterze cos nawołuja w swoim języku gdy stadko probuje sie rozpierzchnąc lub jakas sprytna owieczka postanawia wybrac jednak wolnosc.
Pod kosciołem stadko trafia do ciasnego kojca. Jako ze dlugo wedrowalo asfaltem teraz rzuca sie na soczysta trawe. Widac tylko kręcace sie kudłate kupry i czasem nad las zadów uniesie sie jakas radosna morda mieląc w pyszczu strawe i pobekując wesoło.
Z Mochnaczki do Izb idzie plytowka, jedna z moich ulubionych nawierzchni drogi. Ta jest jednak wyjatkowa ze wzgledu na duza zawartosc zewnetrznego metalu.
Po drodze do Bielicznej mija nas ciekawy pojazd, chyba domowej roboty!
Samotna cerkiewka w dolinie okazuje sie byc zamknieta... jak to? 10 lat temu byla otwarta cala dobe.. Przyszlismy wtedy do Bielicznej o zachodzie slonca. Postawilismy namioty na łace obok cerkwi. Cala ekipa siedziala przy nich. Poznym wieczorem wpelzlam sama w ciemne odmety swiatyni. Lubie atmosfere pustych kosciołow. Dzwoniaca w uszach cisza i jakies takie poczucie odciecia od swiata. Wymyslilam wtedy sprytnie ze zostawie otwarte drzwi. Nie doszlam jednak nawet do lawek gdy drzwi mocno skrzypiac sie zamknely. Same. Same? Latarka mi zdychala i nikle swiatlo rozswietlalo sciany, katy i nascienne obrazy. No wlasnie. Obrazy. Jeden z nich wyraznie na mnie patrzyl. Przesiadlam sie na przeciwlegla strone. Patrzyl nadal i nawet jakby sie lekko usmiechnal. Jakis smukly cien przemknal pod sciana w strone chóru. Bardzo szybko bylam spowrotem przy namiotach. Opowiedzialam znajomym moja przygode. Wysmiali mnie. Stwierdzili ze oni sie zadnych duchow nie boja a potwierdzeniem tego byl pomysl trzech osob aby spac w cerkwi. Pogoda niepewna, moze polac a oni maja bylejakie namioty wiec nawet ich nie rozstawiaja. Poszli z karimatami i spiworami do srodka. Rozlozyli sie miedzy lawkami na dywanie. Scienny obraz nie swidrowal teraz oczami tylko sie znow lekko usmiechnal, jakos tak zadziornie...
Wczesnym rankiem, bylo juz jasno, poszlam zajrzec do cerkwi jak tam sie spi ludziskom. Zaraz za progiem potknelam sie o leżacych. Z niewiadomych przyczyn przeniesli sie noca z wygodnego dywanu w przestronnej cerkwi do ciasnego przedsionka, gdzie podloge stanowia roznej wielkosci, nieregularne kamulce. Lezeli scisnieci przy samych drzwiach. Zapytani skad ta zmiana stwierdzili ze "tam im wiało" ;)
Niby nie minelo tak wiele lat. Niby miejsce zupelnie to samo. Ale teraz do cerkwi mozna zajrzec tylko przez dziurke od klucza, przez nią spojrzec na nierowne kamienie przedsionka i wspomniec sobie dziwna przygode sprzed lat.
Pod przycerkiewnym murem wskakuje w oczy czerwona przedstawicielka runa lesnego. Schowana wsrod traw czerwona kulka. Dziwne ze jej jeszcze nikt nie zjadł, wyglada wyjatkowo dorodnie a przy cerkwi kręci sie sporo turystow..
Jakos przypomniala mi pewna stara piosenka, zaslyszana niegdys w jakies gorczanskiej bacowce:
"Nad Bieliczną trawy aż po pas,
Nad Bieliczną Lackowa stoi w chmurach,
Nad Bieliczną rosną lasy pełne malin i borówek,
Nad Bieliczną płacze dobry Bóg.
A w Bielicznej tylko cerkiew ukryta
W kępie drzew jak w zielonym kożuchu.
W środku krzyczą świętokradcze napisy na ścianach,
Poprzez sufit nieba sięga wzrok.
Tuż przy drodze czerwona poziomka
Śpi głęboko, spokojna o życie,
Bo niczyja nie zerwie jej ręka,
Tu w Bielicznej już nie mieszka przecież nikt."
Lubie bardzo poziomki. Ale tej nie zjadłam. Spi tam dalej wsrod traw. Nawet je troche nagarnelam aby byla mniej widoczna ze sciezki.
I my znow w drodze.. Miedzy Stawiszą a Hańczowa mozna sie nacieszyc widoczkami
W Hańczowej ogladamy kolejna cerkiew. Udaje sie wejsc tez do srodka.
Suniemy dalej w strone Radocyny przez Krzywą, Jasionke, Czarne. Wokol na polach pasa sie owce, z traw wyłaniaja sie stare krzyze, a auta pokrywaja sie gruba warstwa pyłu. Pasazerowie mijanych pojazdow radosnie nam machaja.
W Radocynie tłum. No tak, jest pogodna, upalna niedziela. Trudno dopchac sie do rzeki bo wszedzie jak nie auta to przyczepy, jak nie przyczepy to kocyki, grile i przenosne wiatki. Troche wody dla nas udaje sie znalezc dopiero przy drugim brodzie na drodze w strone Nieznajowej. Nic dziwnego ze wszyscy zapragneli dzis kolektywnie wsadzic kupry do strumienia! To jest naprawde rewelacyjny pomysl! Zwlaszcza jak sie uda znalezc głebszy bunior gdzie nawet ciut poplywac mozna.
Wypluskani ruszamy na poszukiwanie wiaty. Zmienila sie Radocyna przez ostatnie 6 lat. W dolinie stoi kilka nowych domow, niektore calkiem spore. Co chwile wbija sie w oczy tabliczka "sprzedam ziemie" albo "teren prywatny" i obok jakis wykop z podmurowka.
Skrecamy w boczna droge. Dzieki wskazowkom Piotrka trafiamy do wiatki jak po sznurku. Wiata jest spora i mocno zachaszczona wszelakim zielskiem, zarowno pachnacym jak i parząco-kłujacym.
Wnetrze tworzy zadaszone miejsce na ognisko i pieterko, na ktorym zaraz moscimy sobie gniazdko do spania.
Drogą obok wiaty raz po raz przejezdza dziwny pojazd sciagajacy z lasu ogromne bele drewna. Kabina maszyny obudowana jest kratami ktore jakos bardzo przypominaja mi kraty z dawnych kiosków ruchu! ;) Kierowca jest sympatyczny, zyczy nam milego wypoczynku.
Nieopodal znajdujemy strumyczek! Sluzy za lazienke, pralnie i lodowke- jako ze wszystkie napoje nam sie juz zagotowaly!
Wieczorem pieczemy na ognisku oscypki pozyskane na redyku- pychota! A dzwieki grzesiowej gitary mieszaja sie z cykaniem swierszczy, grajacych tu jakos glosniej niz zwykle. Cykad niestety nie ma.
Ognicho jest calkiem spore a we wiatce dym kłebi sie przy powale. Siedzac na dole nie zwraca to wogole uwagi. Ale wchodzac na pietreko do spania trafia sie wlasnie w owa chmure.
Przypuszczam ze uwędzilysmy sie tam z Magda jak dwa oscypki- cała noc snily mi sie płonace koscioly z ktorych wnetrza nie moge sie wydostac...
Rano zagląda do wiaty niesmiało słonce, a jego promienie rozszczepiaja sie na pozostalosciach wczorajszego dymu, ktory wciaz troche gryzie w oczy i gardlo. Jakies drzewo szelesci zielonymi listkami na tle niebieskiego nieba.
We wiacie wciaz panuje mrok i chłod poranka. Wychodzac na zewnatrz wpadamy w inny swiat! Osma rano a tam juz potezny upał! Ziuta i Grzes ktorzy spali w aucie upiekli sie zywcem!
Ruszamy dalej na wschod ku Wyszowatce. Brod na Wisłoce, niegdys siegajacy ładusi po maske teraz jest ledwie zauwazalny. Jednak trudno go sforsowac z racji na korek. Na drodze zaleglo cale spore stadko owiec! Rozlozyly sie w cieniu i ani mysla ponownie wyłazic na slonce. Czekamy cierpliwie dluzsza chwile az owieczki z zalosnym pobekiwaniem zdecyduja sie na chwile udostepnic nam choc kawałek drogi.
Wjezdzamy w okolice Krempnej gdzie witaja nas niecodzienne znaki drogowe.
Przejezdna jeszcze 6 lat temu droga z Ożennej do Krempnej przez Żydowskie jest niestety nie do pokonania. Przegradza ją zaspawany most ziejący ogromna dziura.
Co ciekawe obok jest dogodny bród ale zamkniety szlabanami z obu stron. Jaki to ma sens, skoro z obu stron mozna legalnie do tego brodu dojechac?
Odwiedzamy zalew koło Krempnej ale niestety tracimy ochote na kapiel z racji potwornej mulistosci dna. Juz przy brzegu zapadamy sie po kolana w blotnista paskudna maź! Dalej chyba bagno zasysa calego delikwenta (a przy zadnym z aut nie mamy wyciagarki ;)
Innych amatorow plywania jest niewielu- kilku miejscowych chlopaczkow sie tapla, ale tez tylko kolo tamy gdzie jest głeboko i nie ma niebezpieczenstwa dotkniecia dna.
Zwiedzamy dzis 4 cerkwie.
Kotań- otoczona lasem kamiennych, bogato rzeźbionych krzyzy
Światkowa Mała- tu wokol cekwi biega zakonnica w rozwianym habicie, polujac na co lepsze ujecia fotograficzne. Gdy ją zagaduje podkresla ze matka wychowala ją w duchu ekumenizmu i fascynacja cerkwiami nie przeszkadza jej w drodze przez zycie jaka wybrala.
Światkowa Wielka
W Krempnej gdy zagladamy przez krate do srodka swiatyni nagle rozbrzmiewaja spiewy cerkiewnego chóru. Rozne "Hospody pomyłuj" niesie sie po pustej cerkwi. W koncu udaje sie namierzyc dzwiek- wydobywa sie z niewielkiego glosniczka ukrytego z boku drzwi. Chyba sie załącza na fotokomorke.
Dzis mielismy do wybor chyba 5 wiatek do spania. Najbardziej udala nam sie ta za Ożenna wiec tam suniemy na nocleg. Sa tu dwie wiatki- nowa i stareńki malutki trojkącik, ktory natychmiast zasiedlam.
W nocy cos łazi kolo wiaty. Ciezko stąpa i mlaska. Gdy sie budze nie wiem czy od razu nawiewac do drugiej wiaty gdzie spi reszta ekipy czy moze najpierw sie przyjrzec kto mnie odwiedzil? Swiece latarka w strone mlaskania. Nic tylko trawy, trawy i ciemna sciana lasu zamykajaca horyzont. Gasze latarke- mlaska. Zapalam- cisza... Tak jakby mlaskala moja zgaszona latarka ;) Nie wiem co to bylo ale Ziutce zginal tej nocy chleb. Moze to bylo to samo co Ziutce zezarlo kielbase na biwaku na łotwskiej plazy w maju?
Rano gdy juz uprzatnelismy posłania i spakowalismy plecaki i spozywamy sniadanie, podjezdzaja lesnicy. Mysle- jak nic bedzie awantura o te auta ktore stoja 3 metry za otwartym szlabanem... A tu niespodzianka- na auta wogole jakby nie zwrocili uwagi. Pouczaja nas natomiast ze w wiatach nie wolno biwakowac! A biwakowanie to nie tylko spanie ale urzadzanie pikniku w dzien takze. Twierdzą, ze wiata wcale nie jest "miejscem wyznaczonym" i sluzyc ma tylko na krotkie przeczekiwanie deszczu albo odpoczynek.. Ciekawe czy kanapke wolno w niej zjesc? A zrobic kanapke z bułki i pasztetu? a zjesc ta bulke siedzac na karimacie? a popic herbata? A chwile polezec po posilku? Gdzie jest owa magiczna granica czynnosci dozwolonych i jaki jest przewidywany czas przebywania we wiatce?
Lesnicy wyrzuciwszy z siebie stek pouczen odjezdzaja, zarzekajac sie ze wroca tu za godzine i maja nadzieje ze nas juz nie bedzie..
Chore to jest.. Naprawde myslalam ze specjalnie pobudowali te wiaty aby jakos skanalizowac ruch turystyczny, aby turysci biwakowali w nich a nie rozlazili sie z namiotami po lasach i nie spali w krzaczorach w parku narodowym. Po co w takim razie tyle tych wiat tu nastawiali? Na zawsze pozostanie to dla mnie tajemnica...
Dzis na trasie lezy cerkiew w Olchowcu malowniczo polozona przy starenkim kamiennym moscie
Dalej Chyrowa z cerkiewka w dolinie.
A przy niej sporo zwierzyny- pasie sie stadko towarzyskich koz
Jest tez pies mini-bohater. Poki siedzi pod pacha gospodarza ujada i groznie szczerzy kly. Jak zostaje postawiony na wlasne łapki to z piskiem i podkulonym ogonem chowa sie pod lawke.
Kolejny przystanek to Zawadka Rymanowska, gdzie wyraznie psuje sie pogoda. Znika na dobre slonce a niebem wedruja coraz ciemniejsze chmurzyska.
Gdy chcemy odjezdzac spod cerkwi okazuje sie ze Misiek złapał kapcia. Dziura jest calkiem spora i skapciał zupelnie.. Przypomina mi sie zaraz dowcip o blondynce: "Policjant zatrzymuje blondynke- ma pani pęknietą opone. Blondynka wysiada- A faktycznie! Z dolu jest plaska ale z gory i po bokach to sie jeszcze da jechac!"
Opona w Miśku własnie tak wyglada :)
W tym momencie uaktywnia sie licho ktore rzuca nam rozne kłody pod nogi. Najpierw ciezko znalezc odpowiednie klucze aby odkrecic kolo. Juz myslimy ze trzeba bedzie isc szukac po chałupach w wiosce kluczy (to akurat mogloby byc calkiem fajne i zaowocowac nowymi znajomosciami i przygodami). Gdy znajduje sie klucz to lewarki okazuja sie zbyt krotkie, potem Misiek kilkakrotnie ześlizguje sie i spada z lewarka, potem robimy podkop a na koniec zaczyna grzmiec i czarne chmury sugeruja ze zaraz splyniemy i my i wszystkie bagaze ktore zostaly wyciagniete z Miśka i rozwłoczone po okolicy.
Ostatecznie jednak zanim rozlalo sie na dobre, robota jest skonczona, udaje sie pozbierac wszystkie manele i mozemy pomknac do Dukli.
W Dukli odwiedzamy knajpe w rynku zwana "Tawerna pod Piratem".
Z opowiadan kilku osob spodziewałam sie lokalnej speluny, gdzie kufli lata tak duzo jak much, a mozliwosc wyjscia z widelcem w plecach jest rownie prawdopodobna jak nawiazanie bliskiej znajomosci z karaluchem. Tymczasem wita nas zupelnie porzadna knajpa, wygladajaca jakby swiezo przeszla remont. Poczatkowe rozczarowanie łagodzi jednak dobre zarcie, miła obsluga i mozliwosc obserwowania posunietego w latach lokalsa w lśniacym na zloto garniturze
Na nocleg zasiedlamy wiatke kolo Ropianki. Jest to jedna z dwoch moich ulubionych wiatek na terenie Polski! (druga to ta kolo Złotego Stoku z kominkiem). Tutaj sa szczelne sciany z trzech stron a z przodu jakby ganeczek. Na srodku stoi spore palenisko.
I co istotne- wisi sympatyczna kartka, zachecajaca do pobytu i dbania o to miejsce.
W potoczku nieopodal robie pranie. Jejku jak ja uwielbiam prac! A warunkach polowych to juz calkiem. Gdy koncza mi sie moje brudne rzeczy udaje mi sie jeszcze uprosic Grzesia aby i jemu cos wyprac. Rozwieszamy we wiatce linki a potem na nich pachnace pranie. Grzes wiesza lampe, Ziuta przynosi stolik. Zaczyna byc juz calkiem jak w domu (albo w cyganskim taborze- niektorzy maja wlasnie takie skojarzenia ;) )
Ziutka postanawia umyc nogi w znalezionej miednicy :)
Na palenisko przywedrowywuje kratka grilowa, a w slad za nia ziemniaczki i boczek albo jakas inna karkowka.
Ktos wniosl niegdys do wiaty tapczan. Nikt znas nie ma odwagi na nim spac choc wyglada calkiem przyzwoicie- acz w nocy czesto uaktywniaja sie pluskwy wychodzace na żer...
Przyrzadzam sobie jeszcze herbatke- mieta, krwawnik, dziurawiec, pokrzywa.. Wszystko znalezione tu, pomiedzy wiata a potokiem. Prawdziwy smak lata, wolnosci, swiezego oddechu i szerokiej przestrzeni
Wieczorem mamy odwiedziny
Nic dziwnego- wiatka w mrokach nocy wyglada bardzo zachęcajaco!
Dzisiejszy dzien upływa pod znakiem zwiedzania muzeow i obiektow sakralnych. Zawijamy do pustelni sw Jana kolo Dukli- kaplica, domek swietego i cudowne zrodelko o chlodnej i smacznej wodzie.
W samym miasteczku zagladamy do muzeum mieszczacego sie w dawnym pałacu. Jako ekspozycja dominuje bron wszelaka, stare zdjecia okolic i paradne hełmy strazackie.
Na obrzezach miasteczka sa tez ruiny browaru, ale nie robia na mnie wrazenia. Jak to ktos kiedys powiedzial: "zmanierowani mieszkancy Dolnego Slaska" ;)
Duzy dukielski kosciol jest czesciowo w remoncie.
Postanawiamy tez zerknac na mniejszy kosciol, ktory z zewnatrz wyglada calkiem niepozornie. Ot kosciolek jakich tysiace.
W srodku uderza ogromne bogactwo zdobien! Wyglada jak biale marmury i zlote okucia a to ponoc wszystko jest z drewna.
Otwiera nam mila babcia i chyba przez godzine opowiada nam o historii kosciola i miejscowosci, o dawnych lokalnych moznowladcach, zniszczeniach wojennych i pozniejszych losach włacznie z rekonstrukcjami. Zdjec wnetrz nie mam. Babcia prosi zeby nie fotografowac, nawet bez blysku.. (prosi milo wiec to zawsze uszanuje, jakby zabronila to zdjecia by byly!
Co zwraca uwage w tym kosciele to duza ilosc luster. Nigdy czegos takiego nie widzialam! Lustra sa i w bocznych kaplicach i w stacjach drogi krzyzowej. Babcia opowiada nam dokladnie o kazdym obrazie, wplatajac w to historie jego pomyslu i wykonania, a takze wlasne odczucia np. ze nie podoba jej sie kolor sukienki Marii Magdaleny w glownym ołtarzu. Prowadzi nas tez do bocznej kaplicy, bedacej miejscem pamieci po naszym papiezu, ktory odwiedzil Dukle w 97 roku. Sa tu odpowiednie tablice upamietniajace ten fakt i obraz "Jan Paweł II na tle Cergowej" Sa tu bardzo dumni ze papiez odwiedzil ich miasteczko.
Ciekawa rzecza sa tez kute metalowe drzwi z wielka kłóda, prowadzace na zewnatrz przez ganeczek, jakby przyklejony do kosciola przypadkiem, w innym kolorze, ksztalcie i stylu. ( Ganeczek namierzylam jeszcze przed wejsciem do kosciola zanim babcia poprosila o nierobienie zdjec)
Potem jedziemy do Bóbrki gdzie jest muzeum Łukasiewicza i skansen sprzetów zwiazanych z przemyslem naftowym. Wiekszosc rzeczy jest tak odnowiona, wygladzona ,rowno ustawiona i pozbawiona jakiejkolwiek patyny ze wygladaja jak wykonane przedwczoraj a nie jakis zabytek. Robia jednak ciekawe wrazenie rozne szyby i studnie wydobywcze bo faktycznie jak zajrzec wgłab ziemi to jest tam prawdziwa ropa. Do tego usmarowane na czarno wiadra i piekny zapach przywodzacy na mysl same pozytywne skojarzenia. Cos pomiedzy zapachem impregnatu do scian w starej cerkwi a karbolem do zapuszczania podkladow kolejowych.
Ciesze sie jak glupia tym fragmentarycznym przejawem autentycznosci a jednym z objawow radosci jest umazanie łapy czarna kleista mazia!
Zagladajac do szybów zapach staje sie jeszcze intensywniejszy a powierzchnia cieczy fajnie bulgocze. Prawie jak wulkany błotne na Krymie!
Jak dobrze sie poszuka na terenie muzeum to uda sie odnalezc troche maszyn noszacych znamiona smaru, rdzy i uplywu czasu (pewnie jeszcze nie zdazyli ich wypolerowac)
Zwraca tez uwage na terenie skansenu stacja benzynowa. Taka sama jak kilkanascie lat temu staly jeszcze w calej Polsce, z napisem CPN i takimi samymi dystrybutorami jak te z ktorych nalewalismy etyline 94 do ładusi aby pojechac w Bieszczady. Tak niedawno a teraz juz stoi w skansenie... Fragmentem dekoracji jest tez gruzawik- jakich tysiace przemierzaja jeszcze drogi i bezdroza wschodu, tzn podobny do tamtych. Bo wcale nie pachnie. I jakis taki czysty. Jakis taki martwy. Jak wydmuszka owada,ktory zostaje na pajeczynie po skonsumowaniu przez pająka...
Obok jakas rodzinka tłumaczy zdziwionemu siedmiolatkowi ze tak kiedys wygladaly samochody.. Fajnie ze za trzy tygodnie bede tam, gdzie ten swiat wciaz jeszcze zyje...
Gubie reszte ekipy bo zbyt dlugo analizuje zdjecia rozwieszone na scianach. Przedstawiaja one stacje benzynowe z konca lat 70-tych. Uście Gorlickie, Jasło, Krosno, Dukla.. Cysterna, obłe dystrubutorki, kostka trylinka, głebokie kałuze. Syreny i duze fiaty. Faceci w czapkach uszankach i babiny w chustkach. W tle wozy z koniem i jakis lokal kategorii czwartej. Przez ułamek chwili tam jestem, wpadam po łydke w bloto, czuje zapach swiezego chleba, smaru i krowiej kupy. Ech... Zatankowac tam skodusie i pojechac w Polske. W tamta Polske.. Ale by sie nie dalo.. Nie bylo jeszcze skodusi na swiecie... Ani mnie.
Na nocleg zatrzymujemy sie na lesnym parkingu za Wolą Niżna. Mam w tym miejscu troche irracjonalne obawy. Cztery lata temu wracalismy z Ukrainy skodusia, droga Komańcza- Tylawa. Byla chyba 3 w nocy, szosa ciemna i pusta. W skodusi ja, toperz i Piotrek z Andrychowa. Minelismy ten lesny parking i kawalek dalej na droge wyskakuje okolo 10 psów. Rzucaja sie z zębami do okien, gryza lusterka, probuja wyskoczyc na maske.. Odruchowo zakrecamy okna. Mimo swiadomosci ze chroni nas przeciez gruba blacha zrobilo nam sie troche nieswojo.. A gdyby samotny wedrowiec zmierzal noca z Jasiela na Polany Surowiczne? Normalna przeciez rzecz. Szlismy tak kiedys.. Nie byloby szans obronic sie przed ta agresywna wataha... Wiem ze minela kupa czasu, ale bezsensowna mysl gdzies kołacze sie w podswiadomosci - a moze one grasują tu co noc?
Pole namiotowe jest polozone na gorce wiec sa super widoki na cala okolice.
Sciagamy sporo drewna na ognisko, slonce zachodzi nad obłymi wzgorzami a swierszcze dlugo grają pod niebem pelnym gwiazd.
Psów nie było... ;)
Rankiem odwiedzamy cerkiew w Daliowej.
Łazimy wokol a po chwili przychodzi miejscowy z kluczami ze on nam otworzy zebysmy sobie i w srodku obejrzeli.
Opowiada ze obecnie cerkiew jest nieuzywana, ze pop wyjechal a w okolicy mieszka tylko jedna rodzina łemkowska i nie oplaca sie dla nich utrzymywac cerkwi. Niemiłym akcentem jest ze na koniec mowi ze nalezy sie po 10 zl od osoby "za fatyge" i tyle mu zwykle turysci daja. Chyba se jaja robi! Pospiesznie sie oddalamy, ale niesmak zostaje, zwlaszcza ze probowal nas postawic przed faktem dokonanym.
Ruszamy ku Słowacji. Najmniej glowna droga na poludnie prowadzi przez tereny dawnych wsi Lipowiec i Czeremcha. Brody, zerwane mosty, pylisto-kamienista droga płynnie przechodzaca po bokach w płowe pola, gdzieniegdzie usiane pachnacym chwastem lub zmurszalym krzyzem.
Przy drodze dwie nietypowe tabliczki kierunkowe- informujace ze zdecydowanie w dobra strone zmierzamy! Ktos mial rewelacyjny pomysl!
W Czeremsze ciekawy cmentarz. Lezy na nim pani Żaneta. Urodzona i zmarla w USA. Jej rodzice pochodzili z Czeremchy, zostali stad wysiedleni. Musieli chyba bardzo tęsknic za rodzinna wioska. Musieli duzo opowiadac corce o beskidzkiej dolinie na koncu swiata. Marzeniem pani Żanety bylo aby jej prochy spoczely na ziemi przodkow. Kilka lat temu marzenie sie spełnilo.. Usmiechnieta babka spoglada z granitowej tablicy na szerokie łany pustych łąk. Wrócila do swoich.
Granica migneła nam gdzies na pagórku. Widokowa droga zjezdzamy w doline
W Czertyżnym mijamy murowana cerkiew.
Chyba mieszka tu w okolicy sporo Łemków bo nie tylko nazwy miejscowosci sa dwujezyczne ale tez napisy na wielu sklepach.
W Medzilaborcach drobne zakupy i kolejne dwie cerkwie.
Snujac sie po miasteczku wpadamy w srodek osady cyganskiej. Nagle gęby wspolprzechodniow staja sie bardzo śniade a zagospodarowanie blokowiska swiadczy o braku zamilowania do nadmiernego porzadku ;) Sznury uginaja sie od kolorowego prania, biegaja stada umorusanych dzieciakow a mlodziency przygladaj sie spode łba.
Ziutka troche zna jezyk cyganski jako ze w dziecinstwie przyjaznila sie na wroclawskich podworkach z gromadami okolicznych Cyganiątek. Ale chyba maja tu jakis inny dialekt bo ponoc niewiele mozna zrozumiec z rozmow mijanych przechodniow.
Okolice wioski Kalinov swiadcza ze toczyly sie tu jakies zaciete walki. Co chwile stoja jakies tablice, pomniki czy fragmenty starego wyposazenia majace przypominac czasy wojenne i wzbudzac wdziecznosc do "oswobodzicieli" tego regionu. Dawno nie widzialam na niewielkiej przestrzeni takiego nagromadzenia tablic, armat i czołgow.
Po polskiej stronie mignela nam cerkiew w Radoszycach z ciekawa dzwonnica, o malowniczych pokruszonych schodach na dzwonnice.
W Komanczy przewijamy sie kolo dwoch cerkiewek, zwlaszcza ze ta druga widze po raz pierwszy!!!! (calkiem podobna do poprzedniej ;) )
W Smolniku cerkiewka jest w remoncie. Jakby rozegrano konkurs na najbardziej gęste rusztowanie to chyba mieliby szanse.
Drzwi do srodka otwarte i wisi kartka zakaz wstepu. Wnetrze calkiem kompletne i dwojka konserwatorow robiacych chyba dokumentacje.
Jeden obraz chyba za kare trafil na noc do kozy ;)
Dalsza droga w strone Komańczy zalana juz niestety asfaltem z rolki i przewija sie tam potworny tłum turystow wszelakich. Jedynym plusem jest to ze wciaz mozna troche użyc na brodach.
Na nocleg wracamy pod Wole Niżna. Zbierajac na pobliskiej gorce drewno na ognisko pasę oczy widokami malowniczych chmurek, wieczornych mgiel i pomaranczowych promieni slonca..
Rano zwiedzamy jeszcze cerkiew w Króliku Wołoskim. Busz zielonosci, chłodne wnętrze murowanej swiatyni. Cicho, spokojnie, za wsią..
Przy cerkwi fajne miejsce na nocleg. Ciekawe czy by w nocy straszylo? ;) Moze kiedys to sprawdzimy.
Ekipa odstawia mnie dzis do Krosna skad wracam do domu. Oni jada jeszcze do Odrzykonia, Sandomierza i Baranowa a potem juz tez do swoich domow, gdzies ku dalekiej polnocy.
Wbrew pozorom to nie koniec mojej wedrowki w klimatach Beskidu Niskiego. Bedac juz w domu przypominam sobie plakat sfotografowany na drzwiach cerkwi w Hańczowej- informacja o Łemkowskiej Watrze w Michałowie.
Tak wychodzi ze to akurat dzisiaj.. A gdzie jest ow Michałow? Tak sie składa ze kawałek za Legnica. Bez namyslu pakujemy sie w skodusie i suniemy na zachód, tam gdzie przed ponad szescdziesieciu laty przesiedlency zabrali ze soba kawałek Beskidu Niskiego..
Michałow wita nas sloncem rozszczepiajacym sie w pyle unoszacym sie nad droga, iscie beskidzka cerkwia i wypalonym sloncem polem namiotowym.
Sama impreza z poczatku nie robi na nas zbyt dobrego wrazenia- ze sceny dochodza łomoty albo okropne wycie, ceny jedzenia sa potworne a nawet jakis mądry wymyslil płatny kibel na festynie, co szybko owocuje odpowiednim stanem pobliskiego lasu.
Jednak prawdziwa Łemkowska Watra zaczyna sie grubo po zmroku, nie pod scena, a pod piwnymi parasolami. Daleko od oficjalnych programow i zaproszonych artystów.. Jest kilka skrzypiec, harmoszek, jakis bębenek.. i spory wianuszek ludzi, chyba dobrze znajacych sie nawzajem, umiejacych na pamiec slowa wiekszosci starych łemkowskich piesni, chcacych sie razem bawic, spiewac i podtrzymywac tradycje. Przelotny zapach kropki pojawia sie tu i owdzie. Wlasnie takiej Watry szukalam! Udaje sie przysiasc do gromady. ..
Poznani Łemkowie opowiadaja nam ze w ostatnich latach jedna z czterech Watr odbywala sie w.. Oławie!!! A mysmy kurcze o tym nie wiedzieli.... Spać poszlismy kolo 4.. Gdy spiewacza ekipe rozgonił w koncu deszcz...Chyba bardziej podobalo mi sie tu niz kiedys dawno w Zdyni..
Tak to moj tegoroczny Beskid Niski zakonczyl sie na dalekim zachodzie, gdzie kopuły cerkwi mieszały sie ze starymi poniemieckimi domami i prozno bylo wypatrywac pofalowanych beskidzkich wzgórz....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz