bubabar

piątek, 28 lutego 2025

ŁUPKÓW


PONIŻSZA RELACJA JEST FRAGMENTEM WIĘKSZEGO ZESTAWIENIA O "CHATKACH STUDENCKICH", KTÓRE MIELIŚMY OKAZJĘ ODWIEDZIĆ DAWNYMI LATY. CAŁA RELACJA TUTAJ - LINK



Chatka położona jest na rozległych polanach, na terenach nieistniejącej wsi Łupków. Budynek niegdyś należał do Zakładu Karnego w Nowym Łupkowie. Swoją chatkową historię rozpoczął w 1982 roku, gdy odkupił go Almatur i zajmowali się nim studenci Politechniki Warszawskiej. Później opiekę nad chatką objęło Stowarzyszenie Miłośników Schroniska w Łupkowie.


Pierwszy raz bywamy w chatce w lipcu 2003.


Chatkowymi byli wtedy Jankes i Justyna. Akurat w tym terminie odwiedzili ich znajomi z jakiegoś zespołu (nie pamiętam niestety nazwy), którzy w kolejnych dniach jechali na koncerty. Wieczorem więc pograli i były fajne śpiewanki.


Na stanie były też kozy.


Czasem odwiedzamy łazienkę.


Albo kuchnię.


Latem jednak najprzyjemniej pichcić na świeżym powietrzu :)




Kolejny raz zawijamy do Łupkowa późną jesienią. Nie brakuje więc płowości w krajobrazie i mgieł spowijających horyzont. Jest to listopad 2005.


"Most Beni" jest praktycznie nowy. Nie wiem jak długo posłużył?


Tym razem na obsłudze jest już Adam.


Widać, że zima się zbliża - drewno już naszykowane na ciężkie czasy! Niezwykle malowniczo przedstawiają się chatki całe obłożone przygotowanym opałem! :)


Studzienny żuraw w pełnej krasie.


Zdjęcie pod gitarową ścianą musi być :)


Utrwalony również został proces przygotowywania żarcia...


oraz jego neutralizacji ;)




Poźniej zaglądamy do Łupkowa w kwietniu 2007, przy okazji dwutygodniowej włóczegi przez bieszczadzkie okolice. Dziwny to był pobyt, bo nie spotkaliśmy chatkowego. Dwa razy jedynie udało się nawiązać kontakt telefoniczny.




Spędziliśmy więc dwa noclegi w pustej chatce - w trójkę. Cisza... i tylko myszy chrobotały w ścianach... Dokładna relacja z tego pobytu: LINK


Stryszek noclegowy.





W sierpniu 2008 znów odwiedzamy Łupków.


Pogoda w tym czasie była niezwykle dynamiczna, więc krajobraz zmieniał się jak w kalejdoskopie. Ulewny deszcz - istne oberwanie chmury! Tęcze, niesamowicie podświetlone chmury, a zaraz potem niebieskie niebo z obłoczkami. A chwilę później znów ciemno jak w nocy i tym razem przypiździło gradem. Chyba tylko śniegu nie było ;)


Dla odmiany od poprzedniego pobytu chata tym razem pękała w szwach. Tak nabita ludźmi, że ciężko było szpilkę wcisnąć. Mimo kapryśnej pogody zdecydowaliśmy się więc nocować w namiocie. Oczywiście nikt nas z chatki nie wyrzucał, ale nie chcieliśmy zostać zadeptani.


W różnych nakryciach głowy.


Jakoś późną nocą, gdy już przy stole się nieco przerzedziło.


A tak to prezentowało się z zewnątrz.




Kolejny nasz pobyt w chatce przypada na lipiec 2010. Już nie ma Adama. Jest inny chatkowy.


Chatka w wersji letniej - z pustymi drewutniami.


I są kwiatki doniczkowe.


Wieczór jak zwykle w blasku świec.


Trafiliśmy wtedy na wysyp kociąt! One były wszędzie!


Dosłownie wszędzie!! :)


A nieopodal chatki był hotel Hilton. Bardziej wymagający bywalcy mogli nocować również tam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz