Do Chojny przyjeżdżamy pociągiem. Wysiadamy na dwórcu PKP, gdzie rzuca się w oczy fajny, wycinany z blachy napis z nazwą miejscowości.
PKS też tu mają, ale za dużo autobusów to nie jeździ... Połączenia gdziekolwiek są tylko w dni nauki szkolnej.
Między peronami stoi sobie takowy okaz.
Już z peronu namierzamy wieżę ciśnień.
Widać też sporych rozmiarów elewator.
Postanawiamy więc wybrać się w tamtą stronę. Plątaniny torów, drutów i innych kablowisk.
Elewatory w innych ujęciach.
Przekraczamy nieużywane torowiska...
Błotniste drogi wiją się wzdłuż linii kolejowej i prowadzą nas do wieży.
Budynek na pierwszym planie jest zamieszkany.
Sam czubek wieży jest jakby urwany, dach jest niekompletny i do środka leją się potoki wody. Ciekawy dźwięk - jakby wodospadu, ale w różnych tonacjach. W zależności czy woda uderza o drewno, metal czy kamień.
Wnętrza wieży ciśnień.
Do wieży przytyka budynek dawnej lokomotywowni.
Obecnie jej część jest używana na garaże czy warsztaty.
Obok stoją fragmenty zabudowań z podobnej cegiełki jak wieża. Na tym etapie już ciężko oszacować do czego mogły służyć.
Ot takie jeszcze przykolejowe ujęcia w rudościach rdzy i cegły.
Zwiedzanie okolicy jest dosyć przyspieszone, bo początkowa mżawka zmienia się w okrutną zlewę. Padający deszcz jest jakby lepki (bo chyba z lekka zamarza). Kilka razy prawie siadam tyłkiem w kałużę, bo ślisko się robi okropnie. Nie wiem jak można lubić zimę...
Na koniec jeszcze rzut oka na niewielki zarośnięty budynek położony przy dworcu.
Pnącze obrodziły tu całkiem porządnie :)
A obok wala się rozwalona pasieka. Nie wiadomo czy tu stała czy ktoś tu te ule wyrzucił?
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz