Tym razem na wycieczkę wyjeżdżamy z Wrocławia. I nie na swoich rowerach tylko pożyczonych. Jedynie kabakowi zabraliśmy jej rower, ze względu na nietypowe gabaryty. Przedwyjazdowej krzątaninie przyglądają się tłuste koty, walające się po jakimś pobliskim okienku.
Spora część naszej trasy wiedzie wałami nad Widawą. Akurat chyba nie tym odcinkiem, gdzie niedawno mieliśmy spływ - tylko tym płytszym, bardziej podeschniętym, gdzie spływy odwołali już w czerwcu.
Z nietypowych znalezisk - napotykamy wrak spalonej ciężarówki, która na pace wiozła rower. Obecnie równie spalony jak reszta.
Mijamy też boisko, umożliwiające rozwijanie umiejętności biegania slalomem za piłką ;)
A to już mostek nad rzeczką Piskorna.
Taka to rzeczka mocno zielonkawa. Marzy mi się kiedyś popływać w takowej cieczy i porobić za potwora z bagien! :D Tym razem niestety nie wzięłam nic do ubrania na zmianę, a na kąpiele na waleta teren niestety był zbyt ludny ;)
Suniemy również przez inne krzaki i błota, zbliżając się dla odmiany do Odry.
I znów napotykamy jakiś uroczy, orzęsiały ciek.
W jednym z zagajników, na samym skraju miasta, przycupnął krzyż. Taki jak to często stoją na wiejskich skrzyżowaniach. Tu jednak ani wsi, ani skrzyżowania - sam chaszcz. Może dlatego więc Jezus tak dziwnie łypie spod zmrużonych powiek?
Bardziej miejska część Wrocławia też dziś stanęła na wysokości zadania - takie tramwaje to ja rozumiem! :)
I taka to była wycieczka. Zdjęć nie mam dużo, bo musiałam gonić ekipę - coby mi nie zwiała, więc nie było za bardzo jak i kiedy robić. Kolejnego dnia pojadę gdzieś sama - no to sobie odbiję!
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz