PONIŻSZA RELACJA JEST FRAGMENTEM WIĘKSZEGO ZESTAWIENIA O "CHATKACH STUDENCKICH", KTÓRE MIELIŚMY OKAZJĘ ODWIEDZIĆ DAWNYMI LATY. CAŁA RELACJA TUTAJ - LINK
Gorce, niedaleko od wsi Ochotnica Górna, w przysiółku Jamne. Chatka została wybudowana pod koniec lat 80-tych. Zajmował się nią klub “Hawiarska Koliba” z Krakowa. Później jej właścicielem był Oddział Akademicki PTTK w Krakowie.
Pierwszy raz do chatki trafiamy w kwietniu 2004.
![]() |
![]() |
---|
Kolejny raz odwiedzamy to miejsce w majówkę 2004.
Gdy przyszliśmy - to w chatce było już tak dużo osób, że nie było opcji zmieszczenia się. Nocujemy więc znajdującej się obok stodółce. Na mięciutkim sianku! :)
![]() |
![]() |
---|
Z tego wyjazdu zostały mi w pamięci przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwsza to ogromne tłumy w górach - na Hawiarskiej, na Gorcu, na Jasieniu, i wszędzie pomiędzy. Jednocześnie były to bardzo fajne tłumy - w większości turyści z dużymi plecakami, przytroczonymi kociołkami, patelniami, gitarami. Taki jeden ogromny obóz wędrowny, rozłażący się na wszystkie strony. Wszędzie dymiły ogniska, niosły się melodie turystycznych piosenek, a w kilku miejscach nawet dudnienie w bębny. Spotykało się takich co wędrowali z flaszką w ręku, i takich z modlitwa na ustach, z księdzem i jakimiś maryjnymi sztandarami. Byli tacy, co to w 3 dni od Bieszczad po Żywiecki, nie jedząc i nie śpiąc, i tacy co od tygodnia nie mogli zejść z Gorca.
Drugi aspekt był bardziej nietypowy - ciągle i nieustająco towarzyszący nam zapach gazu. Ba! Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że ten aromat się za nami ciągnął jak przysłowiowy smród za wojskiem ;) Na wielu noclegach czy na szlaku co rusz ktoś poruszał ten temat: "ale tu wali gazem!", "czy tu nie ma jakiegoś rurociągu, który pękł?", "lepiej nie rozpalajmy dziś ogniska, bo jak jebnie..." Cóż było przyczyną tego nietypowego zjawiska? Ano moja butla... Kilogramowa butla gazowa moich rodziców, taka duża, solidna, grubościenna, którą się nabijało gazem na stacjach. Jak dotąd służyła nam dobrze na wyjazdach od wielu lat, ale swoje dotychczasowe podróże odbywała zawsze samochodem, a potem była przenoszona w torbie na niewielkie odległości. Teraz spakowałam ją do plecaka i co gorsze - z nakręconym palnikiem. Bo jedynie mój tata potrafił ten palnik nakręcać, mnie się nie udawało. Więc wymyśliliśmy, że butla zostanie owinięta w szmatki dla ochrony i przenoszona w plecaku w całości. Nie wpadłam jednak na to, że na moim plecaku ktoś usiądzie w autobusie i łączenie butli z palnikiem ulegnie na tyle uszkodzeniu, że gaz będzie się przesączać. Początkowo malutko - w pierwszy dzień nawet na niej gotowaliśmy. Potem jednak problem się nasilał, w ostatnim etapie usiągając smród upiorny i dobrze słyszalny syk. Butla była dosyć ciężka, więc w ekipie nosiliśmy ją na zmianę. Nie zapomnę podejścia na Gorc i kolegi, który dotarł na szczyt, a gębę miał w odcieniu głębokiej zieleni. Tam zrzucił plecak i prawie stracił przytomność. Nie czując znanego zapachu zaczęłam dopytywać gdzie jest butla. Okazało się, że zaczęła syczeć, a obłok gazu osiągnął takie stężenie, że kolega wywalił ją w krzaki. Zaraz pobiegłam we wskazanym kierunku, aby zabrać stamtąd tą butlę, acz przyznam, że w tym momencie nie kierowałam się ekologią, a faktem, że było mi głupio wrócić bez pożyczonej butli, zwłaszcza, że właściciele bardzo tą butlę lubili. Dalej już ja ją niosłam. Okazało się, że już nie śmierdzi. Cały gaz opuścił już wnętrza i została sama skorupka. W domu niestety okazało się, że palnika nie da się odkręcić, a zawór jest na tyle wykrzywiony, że lepiej kupić nową niż próbować naprawiać tą. Butla więc po przewędrowaniu Gorców i Wyspowego została wyrzucona w Bytomiu.
Jeśli więc jakimś dziwnym zrządzeniem losu czyta tą relację ktoś z wędrujących po Gorcach w majówkę 2004, który zastanawiał się nad dziwnym zapachem na szlaku - to już wiecie co było przyczyną :D
W kwietniu 2005 udało się zrobić zdjęcie z oddali.
Zawędrowaliśmy tu też w październiku 2007. Tym razem to tak trochę głupio wyszło... ;) Jako że wybieraliśmy się tam nie w weekend a w środku tygodnia - to zadzwoniłam zapytać czy chatka w ogóle jest czynna. Powiedzieli mi, że tak jest otwarta codziennie i zapytali ile osób przyjedzie. Powiedziałam więc, że tak chyba 10-12. No bo takie były plany. Jeszcze na tydzień przed tylu znajomych się deklarowało na wyjazd. Potem się okazało, że jednak pogoda nie będzie tak ładna jak myśleli, jednym coś wypadło, innym się nie chciało - jak zwykle. Na placu boju zostałam tylko ja i toperz. Jak przyszliśmy do chatki to nie było nikogo oprócz nas i chatkowych. I chatkowi wyraźnie czekali na jakąś większą grupę, nawet coś mówili, że z tego powodu zrobili jakieś wielkie sprzątanie chaty. My też się ucieszyliśmy, że zaraz jakaś wesoła ekipa przyjedzie. Ekipa jednak nie przyjechała, a do nas coraz bardziej zaczęło docierać jaką ekipę chatkowi mieli na myśli... ;)
Wnętrza:
Mieszkańcy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz