PONIŻSZA RELACJA JEST FRAGMENTEM WIĘKSZEGO ZESTAWIENIA O "CHATKACH STUDENCKICH", KTÓRE MIELIŚMY OKAZJĘ ODWIEDZIĆ DAWNYMI LATY. CAŁA RELACJA TUTAJ - LINK
Karkonosze, Hutniczy Grzbiet, tereny nad Jagniątkowem. Znajdująca się tu chatka jest chyba jedną z najdłużej działających. Znalazłam gdzieś informację, że w 1959 roku AKT z Wrocławia otrzymało ten domek od Nadleśnictwa w Podgórzynie. Domek jest również nazywany "chatką Towarzystwa Bażynowego", jako że takowa grupa jest jej opiekunem.
W chatce byliśmy kilkanaście razy w latach 2004-2011. Wychodzi więc na to, że była to chatka najczęściej przez nas odwiedzana. Przyczyn tego faktu zapewne jest kilka. Raz, że ta chatka w odróżnieniu od innych konsekwentnie utrzymywała swoją "chatkowość" i nie ulegała komercji - brak prądu, łazienki czy kibel na dworze chyba jest tam po dziś dzień. Drugie (związane zapewne z pierwszym) to fajni ludzie, których tam spotykaliśmy. I na koniec trzeba dodać fakt, który również ma ogromne znaczenie - od 2007 roku mieszkam nieporównanie bliżej Sudetów niż Beskidów. Odległość i czas dojazdu to też bardzo istotna sprawa.
Najbardziej chyba zapadły mi w pamięć dwa pierwsze pobyty z 2004 i 2005 roku. Chyba wtedy zastana tu atmosfera była najbardziej magiczna, a poznani chatkowi, bywalcy i przypadkowi turyści - szczególnie ciekawi, przyjaźni i nietuzinkowi. A może po prostu wrażenia padały na najbardziej czystą kartę i ja miałam mniej odniesień dla porównań?
W późniejszych latach też spędziliśmy tu wiele fajnych chwil, acz zdarzały się już i dziwne incydenty np. obecność opiekuna chatki z zamiłowaniem do wojskowej dyscypliny. Próbował wprowadzać zasady typu: jedzenie na gwizdek, sprzątanie o wyznaczonej godzinie (np. mycie stołu w czasie posiłku a nie po). Brakowało tylko sikania na rozkaz ;) Koleś skądinąd sympatyczny, ale jednocześnie dość męczący. Innym razem trafiliśmy jeszcze gorzej, bo na spotkanie sfrustrowanych alkoholików, chlejących na smutno, mocno odcinających się od reszty towarzystwa. Próby nawiązania kontaktu z ich strony były związane jedynie z chęcią pozyskania większej ilości alkoholu.
Ogólne wrażenie z wszystkich pobytów razem do kupy jest jednak zdecydowanie pozytywne :)
Zatem po kolei!
Pierwszy raz wybraliśmy się tam we wrześniu 2004. Tylko ja i toperz. Pogoda była taka no... jak zwykle, gdy buba jedzie w góry ;) Nie wiedzieć czemu nikt ze znajomych nie chciał z nami pojechać.
Wycieczkę rozpoczęliśmy od okolic Szrenicy. Wyciąg nie działał z racji na pogodę. Zainteresowania ze strony turystów również nie było. Poszłam jednak zagadać do gościa w kanciapie, tak dla jaj - i udało się! Za flaszkę - uruchomił wyciąg specjalnie dla nas! To był mega bajer! Wjeżdżać sobie wyciągiem widmo w tuman mgły, w strugach lejącego się deszczu a wokół śmigają tylko puste krzesełka - takie wyłaniające się z nicości. Acz były też chwile z dreszczykiem. Bo na jednej ławeczce jechałam ja z plecakiem, a toperz ze swoim na kolejnej. I momentami mgła była taka, że go nie widziałam. I takie myśli - wjeżdżam na górę, a tam inne krzesełka puste... I co wtedy?? Albo raz tak dziwnie szarpnęło i na jakieś 5 sekund wyciąg się zatrzymał. I ta wizja: na górze mgła, na dole mgła, po bokach mgła, leje się woda z nieba jak z wiadra - a ty wisisz na krzesełku ;) No ale dojechalim!! W stanie do wykręcenia, ale jakbyśmy zapychali kilka godzin pod górę to lepiej by nie było.
Dalej też nie było nudno. Nie wiem co nas pokusiło, aby iść do chatki od góry, od strony głównego grzbietu Karkonoszy. Wbiliśmy więc pomiędzy skały, ściężki nie było żadnej, no bo te co były to zanikły. Były za to bagna, gołoborza i wiatrołomy - nie wiem jak to wszystko może występować jednocześnie a jednak tam tak właśnie było. Błąkaliśmy się po kolana w błotnistej mazi między skałami chyba 2 godziny. I myślę, że byśmy nie znaleźli chatki, bo zeszliśmy już nieco poniżej. Uratowała nas pewna para, która z chatki udała się na krótki spacer i cudem jakimś na siebie wpadliśmy.
Chatka przywitała nas na tyle rewelacyjną atmosferą, że warto było godzinami błądzić po krzakach w deszczu! Grunt, że ostatecznie wycieczka uwieńczona sukcesem!
Już niebawem, bo w styczniu 2005, suniemy tam znowu, ale dużo większą ekipą.
Tym razem już "od dołu", wyraźną, przedeptaną ścieżką, którą chodzi większość chatkowiczów. Zresztą nie ma innej opcji. Tym razem jest tyle śniegu, że od góry się przebrać raczej nie mielibysmy szans. Nieopodal chatki widać, że mają tu jakieś góry! Ale jaja! Poprzednio ich w ogóle nie było widać ;)
Góry górami - ale grunt że są wszędzie cudne sople!!
Chatka na ten moment jest mocno zasypana. I obłożona drewnem.
Najciekawsze co mi zapada w pamięć z tych dwóch pierwszych pobytów - to imprezy na dachu. "Tylko dla orłów" :) Bo co w tym fajnego, żeby obalić flaszke za stołem w chatce? Albo na polanie? Nuda... Ale na szczycie dachu? O! To jest już coś! :D
Pewnie pojawią się pytania - czy ktoś spadł? No pewnie. Jak jabłka za bardzo dojrzeją to spadają. Takie są prawa przyrody ;) Ale były to jednostki, większość wchodziła i schodziła o własnych siłach.
Niestety mało jakie zdjęcia wyszły z tych akcji na wysokościach. Noc, mgła i lampa błyskowa to nie jest dobre zestawienie wróżące sukces. Zrobiłam chyba z 20 zdjęć, ale większość poszła w kubeł, bo mogło na nich być wszystko - nawet stado elfów tańczących kankana na fali tsunami ;) Jedynie na tym jednym poniżej widać cokolwiek. Oczywiście o ile oglądający chce zobaczyć i trochę ruszy wyobraźnią. To białe to dach. Te kolorowe plamy - to ludzie ;)
Ludzie spadali nie tylko z dachu - jeden pechowy koleś wpadł też do głębokiej dziury w śniegu, która utworzyła się (została utworzona?) przed chatką. Kto bywał zimą w AKT dawnymi laty to wie o jakiej dziurze mówię ;)
A poniżej mieszanka zdjęć z różnych wyjazdów w latach 2008-2011.
Chatka z zewnątrz.
Wejściowa weranda często była miejscem spotkań, powitań i pożegnań.
Klimaty kuchenne. Strasznie malutka jest kuchenka w AKT, ale bardzo przytulna. Zawsze lubiłam tam przebywać, więc często zgłaszałam sie na ochotnika do przyrządzania jedzenia.
![]() |
![]() |
---|
![]() |
![]() |
---|
Szykowanie żarcia - zarówno dań obiadowych, jak i stosów kanapek.
![]() |
![]() |
---|
![]() |
![]() |
---|
Proces pożerania.
Pulpa najlepiej smakuje jak wszyscy wciągają z jednego gara!
Za stołem imprezowym - przy świecach...
i gitarach.
Spanko na stryszku.
Wejście na strych po drabinie ubezpieczanej liną. Mądre rozwiązanie! Wielokrotnie pomagało!
Często na stryszku było tak ciasno, że wybieraliśmy jednak bardziej przestronną formę noclegową. Cisza nocna pomiędzy 4:00 a 4:15 oraz zwyczaj obwieszczania jej za pomocą trzaskania pokrywkami (również o innych godzinach ;)) utwierdzał nas w przekonaniu, że impreza i posiłki w chatce a nocleg we własnym domku - jest opcją najlepszą :) Latem oczywiście.
W relacji nie można też pominąć jednego z ważniejszych zabudowań - kibelka! Ten z AKT jest przestronny i malowniczo położony w lesie.
![]() |
![]() |
---|
![]() |
![]() |
---|
![]() |
![]() |
---|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz