bubabar

poniedziałek, 3 października 2016

Czas nie goni nas cz.8 - rumunskie wybrzeze

Plany na dzis sa proste, a przynajmniej tak sie nam poczatkowo wydaje. Znalezc fajna dzika plaze, rozlozyc sie tam namiotem i oddawac sie radosci biwakowania, lepienia zamkow z piasku i kapieli. Kilka miejsc mamy poleconych przez roznych ludzi. Najpierw jedziemy w okolice Histrii. O tych miejscach opowiadali nam przy wulkanach spotkani Polacy, ci od kampera. Byli tam kilka lat temu. Zajezdzamy zatem do Histrii. Sa tam jakies ruiny za wstep do ktorych trzeba placic, jest tez spory parking i srednio wygladajaca knajpa. Slabo.. Wjezdzamy wiec w boczne gruntowe drogi ktorych platanina wije sie tu i tam. Czesc z nich sie konczy gdzies w polach. Morza nie widac. Ide kawalek pieszo rozeznac teren albo wyjsc na jakies wzniesienie aby sie rozejrzec. Nie bardzo. Wszedzie tylko lataja szerszenie giganty, grube jak palec majace swe nory w ziemi. Nic tu po nas. Czasem trafi sie jakies jeziorko lub rozlewisko ktorego brzegi porasta uprawa slonecznika. W tle majacza jakies dziwne goreczki, wygladajace jakby je ktos tu sztucznie usypal. Moze kurhany?
Wsrod wiatrakow dostrzegamy jednego indywidualiste ;)
Jedziemy do Corbu. Tam znajomi byli kilka lat temu, postawili namiot na plazy i bylo cudnie, widzialam na zdjeciach. Kilka lat potrafi jednak spaprac niejedno miejsce. Kilka lat temu to wszedzie bylo fajniej. Wszystko schodzi na psy, jak widac Rumunia rowniez.. Przy drodze dojazdowej stoi jakas wielka tablica z wrażymi jak przypuszczamy napisami. Przy plazy nielepiej. Droge przegradza szlaban a pas wzdluz calej plazy jest przekopany glebokim rowem- zeby nie wjedzac. Namiotow tez stawiac juz nie wolno- jak nam mowi jeden z plazujacych. Idziemy kawalek wzdluz morza, faktycznie nie widac ani pol namiotu. Przy drodze w jakis zasmieconych krzakach stoi zagubiony kamper z Warszawy. On pewnie tez mial informacje z dawnych lat… Nic tu po nas..
Jedziemy dalej na poludnie. W Navodari ogromne zaklady przemyslowe. Kominy, orurowania, dzwigi, pątanina torow pelnych cystern. Zaladunek, przeladunek, dzwigi skrzypia, a kolumna samochodow smiga i trabi gdy ide poboczem aby wdrapac sie na mostek i porobic zdjecia. W tle jakies ogromne statki! Zastanawiam sie jak przedrzec sie i obejrzec port.. Ale chyba nie ma sensu- za jakis czas bedziemy w porcie zupelnie legalnie! :)
Kawalek dalej opuszczone bloki ktore ulubilo sobie wodne ptactwo.
Na to jak wyglada Konstanta lepiej spuscic zaslone milczenia. Tlum, ryk, zgielk, scisk, nerwowosc, pospiech, obłęd.... Jesli pieklo istnieje to musi byc choc troche podobne. Jeden fajny wiezowiec udaje sie wypatrzyc- jak jakies ufo :)
Jedziemy do Kostinesti jako ze mamy informacje ze z tamtejszej plazy widac solidny wrak statku. A my takowych wrakow wszedzie szukamy :) Wrak jest a jego zardzewialy kadlub pomalowali w fajne grafiti. Rozwazamy wypozyczenie rowerka aby podplynac blizej ale wszechobecny tlum lekko nas zniecheca. To kolejna plaza ktora na namiot sie nie nada. Chyba by nas zadeptali. Choc rowerki wodne ciekawe- z wmontowana zjezdzalnia. Jeszcze takich nie widzialam.
Cykamy pare zdjec statku, zjadamy jakies potwornie slodkie ciastko ze zwartej sciany kramow., zalujac ze jednak nie wybralismy hotdoga. Jedziemy dalej. Nic tu po nas…
Kolejny namiar mamy na miejscowosc Olimp. Tez sprzed kilku lat. Poczatkowo rokuje niezle. Dzielnica nadmorska jest zarosnieta i jakby troche zapomniana. 6 hoteli wiezowcow z ktorych 3 sa opuszczone ale niestety zamkniete.
W rejonie jest tez plaza z falochronem z betonowych kotwic, łodzia i widokiem na jakies radary, duza ilosc sieci i slupow.
I “nasz” kemping, Fajny bardzo ale tez opuszczony.. Drzwi dawnej bramy zawiazane lancuchem. Ale furtka otwarta. Moze by i tak tam spac? Wchodze krok ale natychmiast sie cofam. Szczeniaczek. Duzych rozmiarow. W tle slysze skowyt. Zapewne jego mama. Nie mam ochoty wejsc z nia w blizsza znajomosc. Kątem oka zauwazam ze w tle stoi jakas kanapa, garnki. Chyba ktos zasiedlil juz to miejsce przed nami. I wyglada na to ze gosci nie lubi… Nic tu po nas…
Jedziemy dalej. Slonce coraz nizej. Kabak ziewa coraz szerzej. Nam tez juz oczy sie zamykaja ze zmeczenia. Chyba nawet od rana nic nie jedlismy oproz tego ciastka z kramow w Kostinesti. Ile mozna tak napier@$#% przed siebie i szukac szczescia w miejscu gdzie go nie ma? Zbyt szybko pochwalilismy rumunskie wybrzeze zachwyceni sielska atmosfera Sarichioi… Mamy juz wszystkiego dosc… Byle gdzies postawic namiot i moc wreszcie zniknac z tych zatloczonych drog pelnych ludzi miotajacych sie w obłędzie. Zatrzymujemy sie na czyms co sie zwie “Eurokemping”. Jak cos ma “euro” w nazwie to wiadomo ze nie bedzie to nic fajnego. Ale nam jest juz wszystko jedno.. Kemping jest nowy i zatloczony, stoi w cieniu jakis budujacych sie hoteli. Każą nam zawiesic na namiocie numerek a na rece przypinaja obrzydliwe odblaskowe opaski. Czuje sie jak znakowane bydlo. Maja tu osobne zlewy do mycia owocow i osobne do mycia naczyn. Informuja o tym ogromne kartki w kilku jezykach i o karach wynikajacych z pomylenia zlewow. Osobno sa tez oczywiscie umywalki. Jest ich kilka, nie wiem wiec czy w jednej wolno myc tylko rece a w drugiej zęby? A czy kible tez sa osobne na mniejsza i grubsza potrzebe? Jakis chlopak myjacy pomidora w umywalce szybko pada ofiara “czujnosci obywatelskiej” i jacys Szwajcarzy czy inni Austriacy biegna do recepcji z donosem.. Boze, co za koszmar! I sa ludzie co siedza tu dwa tygodnie? Na terenie kempingu jest tez basen. W srodku plywa jakis koles w piance, pletwach i masce pletwonurka. Hmmm.. nie lepiej w morzu? ktore jest stad 5 minut drogi? Juz o godzinie 20 grupa dzieciakow zostaje brutalnie wyproszona z basenu przez obsluge “bo juz ciemno i nie wolno byc w wodzie” a basen zostaje otasmowany i otabliczkowany. Ciekawe czy tasmy sa pod prądem i czy pole minowe wokol tez zapodali.. Nie zdziwiloby mnie to.. Namiot stawiamy gdzies przy murze, tu jakos najluzniej
Gdzies po drodze jakies muzeum marynarskie na wolnym powietrzu. Przy jakiejs jednostce wojskowej chyba. Za cholere nie pamietam gdzie to bylo...
Rano postanawiamy dac ostatnia szanse rumunskiemu wybrzezu. Jedziemy do Vama Veche. Ponoc tu ma byc dzika plaza, taka w hipisowskich klimatach, nudysci, zapach ziela i te sprawy. Przed oczami mamy krymska Lisia Buchte, wcisnieta pomiedzy skaly rozlegla zatoke pelna wesolych wolnych ludzi… Tu tymczasem pakujemy sie w srodek miejscowosci gdzie jest klasycznie po nadmorsko-rumunsku czyli tlum, wrzask i wycie klaksonow. Sa jakies odrazajace przepelnione kempingi za kupe kasy, plaza pelna parasoli stylizowanych na slomiane a z glosnikow dudni techno, o glosnosci przeznaczonej chyba dla ludzi o mocno uposledzonym sluchu. To chyba nie tu…
Miejsce ktorego szukamy jest faktycznie gdzie indziej, na poczatku miejscowosci. Jedno co sie zgadza z opisem to to ze tu mozna biwakowac za darmo. I chyba z racji ze gdzie indziej zniknely takie miejsca to teraz cala Rumunia spragniona dzikiego i taniego wypoczynku zgrupowala sie akurat tutaj. Przyczepy kepingowe stoja zderzak w zderzak, a jedni wylewaja pomyje prosto pod nogi tych co wypoczywaja na lezakach.
Chwile kraze miedzy przyczepami. Jedno jest pewne - roznia sie one od kamperow ze wczorajszego “eurokempingu”. Nikt ich tu nie poleruje. Niektore obudowane sa jakimis dechami. Inni wogole pobudowali sobie prowizoryczne domki z dykty i innych dostepnych materialow. Ktos zapodal łoze z baldachimem. Widac ze ludzie przyjezdzaja tu na dluzszy pobyt. Gdzies brzeknie gitara, gdzies przemkna golasy o lekko nieprzytomnym spojrzeniu. Miedzy przyczepy nie wcisniemy namiotu ani skodusi.
Za przyczepami zaczyna sie piekna pusta ukwiecona łąka a w dole widok na morze.
Ale niech nikogo nie zmyli ten piekny obrazek. Wlasnie jestesmy w kiblu. Tych wszystkich z tych dziesiatkow przyczep. Ilosc odchodow tozsama ilosci przyczep… Dziwny taki kibel, nie ma ani pol krzaczka… Tu tez zdecydowanie nie ma miejsca na nasz namiot… Zaraz za kiblem zaczyna sie uprawa, jakies zboze rosnie. Tu rowerki wodne tez maja fantazyjne ksztalty
Schodzimy ze skarpy. Skrzypia drewniane schodki prowadzace na plaze. Na piasku jest kilka knajp. Tez przepelnione, ludzie siedza na krzeslach, na pufach ale tez gdzie popadnie na ziemi. Wszystko jest tu jakies klaustrofobiczne, za male w stosunku do ilosci chetnych, jakby nieprzygotowane i zaskoczone naglym najazdem dziesiatek, setek i tysiecy milosnikow rumunskiego wybrzeza. Dalej jest bardzo waska plaza zapchana namiotami. Namiotom nie wroze dobrze- wyglada na to ze albo skarpa sie na nie osypie albo przyplyw zabierze. Miedzy namiotami caly czas chodza ludzie. Wte i wewte. Jakis chlopak probuje czytac ksiazke w wejsciu swojego namiotu. Non stop zgarnia ze stron ksiazki piasek ktory bryzga spod stop przechodzacych. Chlopak to jakies wcielenie cierpliwosci, z obojetna mina zgarnia ten piasek, zgarnia i czyta dalej. Jak jakas maszyna pozbawiona emocji. Jakby go to nie ruszalo, zgarnia i zgarnia, wyciera zapiaszczone oczy. A moze gniew sie w nim zbiera powoli? I jak w koncu wstanie to zabije? Zupelnie jakby sie rozbic na srodku deptaka… Miejsce chyba byloby najfajniejsze z “otwartego rumunskiego morza” gdyby zabrac stad ¾ ludzi … Ale nie w weekend, nie w lipcu.. Moze by tu przyjechac np. w jakas listopadowa srode? Nic tu po nas.. Bez najmniejszego cienia zalu zegnamy nadmorska Rumunie. Nie wiem jak ludzie moga tu spedzac swoje urlopy. Nam wystarczylo poltora dnia. I mamy serdecznie dosc. Konczymy chyba raz na zawsze nasza krotka i łzawa przygode z rumunskim wybrzezem. Pelni nadziei na lepsze jutro wjezdzamy do Bulgarii. Trzeba byc dobrej mysli! Tam musi byc lepiej. Juz na granicy czujemy w powietrzu ze wkraczamy w jakis inny swiat. Nagle jak za dotknieciem czarodziejskiej różdżki znikaja tlumy, milknie wrzask. Na granicy jestesmy sami…. cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz