bubabar

piątek, 28 października 2016

Czas nie goni nas cz.25 - Gruzja, Mestia

Rano o dziwo swieci slonce a po mgle nie ma sladu. Mamy wiec okazje obejrzec nasze miejsce noclegowe. Trawiasto betonowy dziedziniec otaczaja dwa domy, mur i przybudowka mieszczaca kuchnie i kibelek. Oprocz gospodyni i jej corki po obejsciu kreci sie jeszcze dziadek patrzacy wilkiem, pies ktory sie do kazdego łasi (glownie do kabaka) oraz dwojka chlopcow w wieku 2-3 lata, ktorzy nadal korzystaja ze smoczkow (zycie smoczka zwykle trwa okolo 2 tygodni bo po tym czasie zostaje odgryziony ;) Juz wiem na co idzie wiekszosc kasy pozyskanej na turystach ;) )
Dzis caly dzien łazimy po Mestii. Miasto jest faktycznie mocno napchane turystami i komerchą. Najgorszy jest jej wplyw nie na architekture czy rodzaj oferowanych uslug ale na mentalnosc ludzi. Raczej nikt cie tu nie zaczepi bezinteresownie, zeby pogadac o pogodzie. Jesli ktos sie na ulicy do ciebie usmiecha to zapewne smieje sie wyłącznie do twojego portfela i pragnie zaraz, niby przypadkiem, zaoferowac przejazd, nocleg, wyzywienie czy przewodnika w gory. Czesc miasta jednoczesnie jest wystylizowana na miejsce jakie zazwyczaj podoba sie turystom- znaczy nowoczesne lub/i maksymalnie wypiglowane.
Na pewno wielkim plusem Mestii jest to, ze mozna jednak bez problemu znalezc zaulki mile dla oka- pelne starych wiez obronnych, cielat, brukowanych lub kałużastych drog, kablowisk, baraczkow, skrzypiąch mostkow kostrukcji wszelakiej, starych zelaznych przyczep, obroslych mchem ruin czy wszelakich innych tego typu atrakcji jakich buby szukaja wszedzie na swojej drodze…
No i gory. Wyłażące z chmur i mgiel wszedzie dookola.. Wokol gdzie okiem siegnac zamykaja horyzont osniezone iglice skalistych szczytow.
Wieczorem wracamy na ta sama kwatere. Dzis juz nie bedziemy sami. Przyjechaly dwie rodziny “nowych ruskich”. Przez podworko ciezko sie przecisnac bo stoja dwa ogromniaste RAMy. Sa strasznie halasliwi, apodyktyczni i ciagle wyglaszaja jakies madrosci. Jakos wyjatkowo nie wzbudzaja naszej sympatii wiec nie przylaczamy sie do wspolnej imprezy na werandzie gdzie wlasnie gospodyni przyciagnela stoly. Jednak w pewnym sensie w niej uczestniczymy bo siedzac w pokoju wszystko slyszymy tak drą japy. Najpierw jest przesluchanie gospodarzy- “Ile u was sie zarabia? Np. kierowca, lekarz, w sklepie? A emeryt ile dostaje? Ale mowcie prawde! Czemu sie naradzacie? Odpowiadac! A dom jest wasz czy wynajmowany? Czemu nie macie auta? Za drogie dla was? A zima jest ruch? Ile rocznie wyciagacie na turystach?”. Potem zaczyna sie pouczanie jak nalezy zyc aby bylo tak dobrze i bogato jak w Moskwie. Sa tez pretensje jakim prawem czesc Gruzinow mowi zle o bylym prezydencie Saakaszwilim. “Przeciez on budowal, drogi, mosty kurorty. On rozwinal zapadly kraj i zrobil Europejczykow z ciemnych zacofanych swiniopasow! Takiego czlowieka nalezy czcic. A tu swiniopasy niewdzieczne! Grunt to rozbudowa! I watazkow popedzil! I swoich wrogow w ryzach trzymal. Porzadek zapewnil. Tak jak u nas kiedys Stalin! Trokistow pogonil, nierobow rozstrzelal, wszystko poukladal a potem zajal sie rozbudowa i cywilizowaniem dziczy! I nikt nie smie w Rosji zle o nim mowic. A wy czesto zle mowicie o waszym prezydencie. W dupach sie wam poprzewracalo!”. Gospodarze odpowiadaja na pytanie, potakuja, albo przemilczaja niewygodne kwestie. Widac ze nie chca urazic gosci czy psuc “milej atmosfery” przyjacielskiej wieczornej pogawedki. Mimo ze wczesniej troche sie wahalam to teraz sie ciesze, ze nie uczestnicze czynnie w tej imprezie. Bo raczej bym nie wytrzymala i skomentowala kilka spraw w sposob zdecydowanie mogacy obrazic gosci i zważyc atmosfere… Rano wrzaskliwi milosnicy rzadow twardej reki rozłaża sie po calym domu, wsadzaja nosy we wszystkie kąty, nie przestajac komentowac i udzielac cennych rad w stylu “ja bym to wszystko rozpier****, zrownal z ziemia i postawil tu cos porzadnego”. Potem wsiadaja w swoje auta giganty i… jada spowrotem do Kutaisi. Bo dalej droga na Uszguli i Lenteki jest niebezpieczna dla samochodow i ludzi a oni maja ze soba male dzieci (10-12 lat). A poza tym tam nie ma nic ciekawego wiec po co ryzykowac? My idziemy do centrum szukac transportu do Uszguli. Poczatkowo chcielismy probowac skodusia ale miejscowi nam to wybili z glowy- ze bylaby to prawdopodobnie pierwsza osobowka ktora tam dojechala. Swego czasu ponoc łady żiguli potrafily przebyc ta droge jak bylo sucho ale zwykle mialy potem cos do solidnej naprawy. No wiec szukamy dzielniejszego pojazdu.. Jako ze marszrutki stoja i czekaja az zbiora pasazerow to idziemy jeszcze do knajpy w centrum. Obiekt jest wybitnie skierowany pod zagranicznych turystow ale ma kilka fajnych cech np. smieszny szyld ;)
Wlasciciele baru wyszli tez naprzeciw potrzebom wielu ludzi i wolno tu, ba! wrecz barman do tego zacheca, aby napisac cos na scianie. Dlugo czytamy wpisy w roznych jezykach, ogladamy obrazki, znajdujemy nawet podpisy kilku znajomych! Jest tez osobna sciana na naklejki, jesli ktos ma ochote taka tu po sobie zostawic. W Gruzji spotkalam sie z tym juz trzykrotnie (W Kutaisi i Tbilisi jeszcze). Bardzo mi sie podoba jak scienne napisy nie sa traktowane jako straszliwe zlo w imie umilowania sterylnych scian a sluza jako wrecz ozdoba i atrakcja miejsca.
Marszrutka przez dwie godziny nie uzbierala skladu, znajomy gospodyni tez nie chce sam z nami jechac za ludzkie pieniadze wiec musimy sie rozejrzec za jakims innym transportem… A kabak znowu lgnie to psow… Ja nie wiem co my zrobimy...
cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz