Dzisiaj los nam sprzyja - udaje sie złapac stopa. Wprawdzie nie do Rutki- Tartak jak chcielismy, ale w dobrą strone. Zabiera nas robotnik odwożący kolege do domu w Baranowie. Z miejsca gdzie wysiadamy roztacza sie taki oto widok:
I zapada decyzja- kit z Rutką! Idziemy na wzgorze! Jest bowiem spora szansa, ze tam bedziemy spac! Mijana chudoba bacznie nam sie przyglada.
Po drodze bagienka i idealnie okragłe oczka wodne, jakby w kraterze wulkanu.
Miejsce okazuje sie bardzo dogodne biwakowo. Dajemy znac chłopakom, ze miejsce na nocleg znalezione. Oni chyba cała droge idą piechotą. Nie wiem naprawde jak to robią ludzie, ktorzy w skonczonym czasie sa w stanie dojechac stopem w konkretne miejsce... To tak po prostu nie działa. Przynajmniej w Polsce. Jazda stopem to loteria-
czasem dotrzesz w zaplanowane miejsce, czasem poznasz fajnych ludzi i pojedziesz w przeciwnym kierunku, ale bardzo czesto cała trase zapodajesz z buta. Albo sa dwie rownolegle rzeczywistosci ;)
Grzes idzie do Rutki na zakupy. Ja zostaje z plecakami, wyłaze na wieze. Wokol roztacza sie widok na łagodne wzgorza Suwalszczyzny, oswietlone ciepłym, wieczornym słoncem.
Zaraz za wieżą jest skarpa nieczynnego wyrobiska. Tam planujemy zapodac ognisko. Chrustu za duzo nie ma, ale sa resztki rozwalonego płotu, ktory runął w dół ze skarpy.
Z rozkladaniem namiotow i rozpalaniem ognia postanawiamy sie wstrzymac az bedzie tu sami. Mamy takie podejscie, ze zawsze lepiej jak nikt nie wie gdzie biwakujemy. Moze to przesadna ostroznosc- ale zaszkodzic nie zaszkodzi. W naszych czasach kapusiow niestety nie brakuje, a tak na pierwszy rzut oka to nigdy nie wiadomo kto zacz. A u wlotu do wyrobiska zatrzymały sie dwa auta. Facet i babka. Stoją oparci o auta i sie gapią w naszą strone. Chyba to miala byc randka, ale nieco dziwna.. Skoro bardziej sie interesuja nami niz soba nawzajem? W koncu o 21 odjezdzaja. Wyrobisko jest nasze! Ogien płonie, nalewka jagodowa rozgrzewa chlodny wieczor. Dzieki wyprawie Grzesia do Rutki mamy ziemniaki, masełko i sól. Zresztą nalewke tez dzieki Grzesiowi.
W Bęcejłach kupilismy folie malarska, wiec dzis namiot rozbijamy na niej. I jest duzo lepiej. Nie przesiąka, mimo porannego deszczu. Co najciekawsze- babka w sklepie zarzekała sie, ze nie ma folii. Ale znalazlam takowa na polce- zakurzoną, pozółkłą. Byla kupa smiechu. Widac ta folia czekała na nas 10 lat!
Z racji na poranne siąpiące opady sniadanie wyjątkowo zjadamy bez rozpalania ogniska. Rozsiadamy sie w wiezy bo tu jest dach.
Wreszcie dzis idziemy na wycieczke szutrówkami! Opuszczamy glowne drogi, kierujemy sie na Wierzbiszki i inne małe przysiółki gdzie nic nie ma. I składamy sobie obietnice, ze za rok przez wiekszosc wyjazdu wlasnie tak bedziemy wędrowac! Na pohybel asfaltom! Od razu jakos milej dla oka, od razu jakby wieksza przestrzen i szerszy oddech, a i drewnianych domkow jakby wiecej! Drogi sie wiją wsrod krzewow bzu i starych omszałych płotow. Po polach snują sie mgły, od czasu do czasu popaduje. To zdecydowanie dzien o najbrzydszej pogodzie na calej tegorocznej trasie. Ale chrzęszczący pod stopami żwir i piach niweluje wszelakie niedogodnosci!
Jedną chatynke wyraznie ktos przywraca do zycia!
Co chwile mijamy przydrozne kapliczki.. Ich ilosc jest prawie rownowazna liczbie domow! A zadumanych światków zapewne w rejonie naliczymy wiecej niz stałych mieszkancow rozrzuconych po polach chałupek..
Napotykamy tez mały cmentarzyk z I wojny swiatowej. Groby juz prawie rozpadniete, acz niedawno postawili zbiorczą tablice pamiatkowa. Gdyby nie ona łatwo by mozna przegapic to miejsce, biorac mogiły za kamienie.
Nasza dzisiejsza wycieczka to takie kółeczko po przysiólkach- caly czas łazimy wokół naszej wiezy, tej przy ktorej spalismy. Mamy okazje ją ogladac z kazdej strony! Śmiejemy sie, ze taka widac tradycja naszych wschodniogranicznych wedrowek - kilka lat temu jak plynelismy tratwą to wciaz widzielismy wieze kosciola w Sztabinie. Teraz przesladuje nas dla odmiany inna wieza! Widac los nas pilnuje, zebysmy sie nie zgubili! ;)
W Rutce czekamy na autobus w dziwnych okolicznosciach - ni to plac zabaw, ni to lesny parking, ni to zakręcony sen lokalnego artysty. Mozna tu liczyc zające, ogladac wystrugane z drewna ptactwo albo schowac sie do beczki. Nie wiem komu to ma słuzyc- nie widzimy tu ani dzieci, ani lokalnych żulikow.
Jest tez wiata z marmurowymi ladami i zlewami z bieżącą wodą. Moze w sezonie dziala tu jakis sklepik albo punkt gastronomiczny? Wiata raczej nie ma walorow noclegowych- przewiewna, blisko zabudowan, no i ponoc wszedzie wiszą kamery... Palenisko tez takie sterylne jakby nikt nigdy w nim nie palil ognia.. Albo potem szorowali domestosem ;)
Za plecami szumi nam Szeszupa. Nie sądzilam, ze to taka duza rzeka! Ma prawie 300 km i plynie tez przez Litwe i Obwod Kaliningradzki! Zawsze myslalam, ze to malutki, regionalny potoczek!
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale super punkt widokowy, uwielbiam, nawet jeśli mało co z nich widać (tak jak w Mielniku na przykład). Ten okrągły niby krater to pewnie po torfowisku albo zwykłe miejsce po braniu piachu.
OdpowiedzUsuń