Trafilismy tam zupelnym przypadkiem wracajac z biwaku na Jurze... Bylismy juz w zyciu w sporej ilosci opuszczonych obiektow, ale to na zawsze w naszej pamieci bedzie miec wyjatkowe miejsce. Od poczatku zrobilo na nas wrazenie. Z jednej strony jakas niewidzialna siła ciągnela nas tam z niesłychaną mocą, z drugiej ogarniał paralizujacy strach. Zwyciezyla pierwsza siła ;) Weszlismy. Dotarlismy na trzecie pietro celulozowni- choc wiszace wszedzie kawalki zelbetu powodowaly troche miekkosc w nogach.. I mam mocne poczucie, ze poszlismy o jedno pietro za daleko- ze to juz nie bylo zwiedzanie i eksploracja ale skrajna glupota.. W pewnym momencie uslyszalam w podlodze dziwne, cholernie niepokojace , głuche chrupniecie... Jakby sciszony grzmot burzy rozlegajacy sie echem po gorach.. Wczesniej nigdy nie slyszalam takiego dzwieku i mam nadzieje, ze juz nigdy przenigdy go nie uslysze.. Dzwiek byl połączony z odczuwalna wibracja w podlodze, ktora jakby wchodziła do kości.. Nie wiem ile trwał ten dzwiek i ta wibracja, moze sekunde a moze godzine. Nie wiem. Sa momenty gdy czas plynie inaczej. Podloga sie nie zapadla...zostala tam gdzie byla. Przynajmniej jeszcze tym razem. Chwile wczesniej wahalismy sie czy isc jeszcze wyzej, przez plyte, ktorej pol bylo juz zapadniete i podwiniete pod spod.. Zupelnie jakby budynek groznym pomrukiem dal nam znac "i tak poszliscie za daleko". Oglosilismy odwrot. Toperz przechodzac nad jedna z dziur lekko przytrzymal sie sciany.. Sciana zaczela sie kruszyc, spoiwo miedzy ceglami rozpadalo sie w palcach, a cegly polecialy kilka pieter w dol i rozbily sie z trzaskiem o beton.. Staralismy sie wracac dokladnie ta sama droga.. Naprawde wiele miejsc w tej fabryce wygladało i zachowywało sie tak, ze ptak siadajac mogł spowodowac zawalenie sie polowy sciany... Udało sie zejsc i wyjsc z fabryki. Mielismy poczucie, ze jestesmy skonczonymi idiotami, ale los mimo wszystko dał nam drugą szanse..
Zachęceni opowiescią znajomi pojechali tam pare dni pozniej... W czasie zwiedzania runela im sciana, nie taka zwykla sciana ale taka przez trzy pietra.. Na szczescie byla to sciana po przeciwleglej czesci budynku a nie ta pod ktora stali. Im tez sie udało...
Zwiedzanie tego miejsca w tym momencie to zdecydowanie nie byl dobry pomysl - ale mozna wszystko jest po cos? Moze czlowiek potrafi sie jedynie uczyc na wlasnych błędach a niektore nie do konca miłe przezycia pozwalaja sie jakos ogarnąc i zastanowic nad tym co jest naprawde wazne w zyciu? Po powrocie juz nic nie bylo takie samo. Mozna powiedziec, ze pobyt w Kaletach zmienil moje podejscie do zwiedzania, do opuszczonych miejsc, do włazenia w kazdą dziure. Od tego momentu nie wchodze juz do zadnych budowli, ktore wygladaja choc troche niepewnie. Wiec byc moze wlasnie Kalety uratowały nas przed jakas grubszą katastrofą z przyszłosci?
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz