bubabar

niedziela, 20 marca 2016

Taka sobie mała wycieczka na Ślężę

Jakos tak sie poskladalo ze nigdy wczesniej nie bylam na Ślęży. Wystarczylo zobaczyc parking u podnoza, ba! wogole najblizsza okolice aby poczuc sie odpowiednio odstraszonym. Wiec bedac w rejonie zawsze wygrywala jakas Janska Gora, Wzgorza Kielczynskie czy ktorys z kamieniolomow gdzie bylo pewne ze milo i sympatycznie spedzi sie nawet letni czy weekendowy dzien, bez obaw o stratowanie (a pod Sleze zawijalismy tylko po pyszna paste paprykowa ktora sprzedaje tam na straganie przyulicznym pewna babka) Acz nastal kiedys taki dzien, taki jeden marcowy czwartek, gdy z jednej strony slonko ladnie przyswiecalo ale bylo wciaz chlodno a warunki podlozowe nie nadawaly sie ani na rower ani na biegowki. Wiec moze dzisiaj? Wyruszylismy sobie trasa gdzie na mapie zaznaczone sa skalki. Sciezka bardzo malownicza acz nie spodziewalam sie ze bedzie to istny gorgan i to tak oblodzony ze nogi rozjezdzaja sie na wszystkie strony. Tempo marszu osiagalo wiec w porywach jakies pol kilometra na godzine. Na trasie nie spotkalismy nikogo, tylko ptactwo darlo sie w nieboglosy i czasem przemknela jakas sarenka (rowniez sie slizgajac ;) ) Zarowno my jak i sarenki staramy sie omijac kamulce lasem ;)





Po jakims czasie odbilismy calkiem w las, byle dalej od skalek. Las doprowadzil nas przez mokradla do szerokiej drogi ktora to juz lezlismy dalej na szczyt.

https://lh3.googleusercontent.com/-YJ1LSJ3y3oY/Vu3G31rQICI/AAAAAAAAIyw/jGRPGGm0jK835sWFnXiSS4ogxEf-b0W6wCCo/s640-Ic42/DSCN6004.JPG

Przy drodze stoi wiata, o ktorej juz sobie pomyslalam w kontekscie noclegowym ale potem zaraz sobie przypomnialam gdzie jestem i co tu sie musi wyprawiac w cieple i mile dni.. A wiec odpada.. Dzis spotkalismy tu jedynie trzech chlopakow obalajacych flaszke domowej roboty rozmiarow kilkulitrowych. Bedziemy sie z nimi spotykac dzis chyba jeszcze pieciokrotnie, przy czym za kazdym razem rzucaja sie nam na szyje z radoscia ze spotkania.





Niedaleko wiaty stoi tablica. Ogolnie nie cierpie upstrzenia gor tablicami pseudoedukacyjnymi -ale ta mnie urzekla! :)

Szczyt Slezy wypelnial dzwiek mlotkow kujacych lod i łoskotu girland sopli opadajacych z wysoka na ziemie- chyba nieprzypadkowo a jakas zorganizowana ekipa obtlukiwala z lodu wieze przekaznikowa.

Lodowe nawisy osadzily sie takze na drzewach i na wiezy kosciolka.


Kosciol zamkniety na cztery spusty, nawet przez krate nie mozna zajrzec do srodka. Nie zapomnieli jednak wystawic puszki na kase


Na wieze widokowa wyjsc sie po ludzku nie dalo bo musieli wyciac schody. Kartka “wstep na wlasna odpowiedzialnosc” to oczywiscie za malo- nie mozna dawac ludziom za duzo wolnosci, jeszcze by zaczeli sami myslec. Chlopaki z wiaty cos kombinowali z lina, acz ja kaskaderem nie jestem wiec nie skorzystalam.

Polezlismy wiec do schroniska gdzie scienne ozdoby (powyzej piętra tablic) bardzo mi przypadly do gustu.

Horyzont dzis siedzi calkowicie we mgle, wiec innych gorek poogladac sie nie dalo. Widocznosc pozwalala jednak zajrzec w bebechy okolicznych kamieniolomow- czynnych, z ktorego to powodu nie udalo nam sie do nich niegdys wlezc.


Poszlismy jeszcze klepnac misia, jak juz tu jestesmy to wypadalo sie z nim przywitac

Wracamy glowna arteria bo slonce wisi juz niewysoko (tak sie konczy jak sie spi do 10 ;)



Na calej trasie spotkalismy okolo 20 osob. Byly sposrod tego dwie wesole babuszki wedrujace trasa swojej harcerskiej wyprawy sprzed 60 lat, wspomniani wczesniej nastoletni milosnicy produkcji wlasnej. Kilku spotkanych wedrowcow roztaczalo wokol siebie zapach dymu i wedzenia co w polaczeniu z wielkimi plecakami sugerowalo ze spedzaja noce w ciekawych miejscach. Byl starszy pan ktory biegal po sniegu boso wsrod skal i bardzo sie speszyl gdy go na tej czynnosci przylapalismy. Nie spotkalismy nikogo w rajstopach za to kilka osob w gumiakach. Polska srodtygodniowa to zupelnie inny kraj. Wracajac przewijamy sie jeszcze przez wioske Mlynica gdzie szukawy stawu i nad nim ruin dworu. Staw wyschnal a z dworu zostala chyba sama podmurowka. Ale za to napotykamy obejscie zamieszkane przez milosnika traktorow. Chyba najstarszy, najbardziej naoliwiony i zaopiekowany okaz stoi przy domu.

Dwa podobne kawaleczek dalej- zwraca uwage sympatyczne zabezpieczenie kominkow przed opadem atmosferycznym :)

przerobka dziecinnych sanek?

Reszta ogrodu to istna menazeria ciut nowszych traktorow i ich szczatkow oraz czesci zapasowych. Jak ktos lubi srubki, zębatki, półośki i zapach rdzy to ucieszy w tym miejscu oko i nosa :)








Niestety nie udalo mi sie nawiazac kontaktu z wlascicielem tej ciekawej posesji... Powrot jest juz calkowicie wiosenny- w cieplych promieniach zachodzacego slonca


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz