Wjezdzamy na przejscie Dorohusk - Jagodin. Najpierw wymieniamy kase. Prosimy w baraczku zeby nam dali male nominaly hrywien. Zawsze w kantorach wpychaja setki i dwusetki a potem jest cholerny problem w wiejskich sklepikach albo na bazarze zeby to rozmienic. I miejscowi patrza na ciebie jak na burzuja. Babka w okienku mowi “nie ma sprawy” i dostajemy trzy cegly- dziesiatki i dwudziestki..
No tak.. Zapomnialam ze ostatnio hrywna baardzo spadla.. Gdzie my to schowamy? nie wlezie ani do portfela ani do kieszeni. Rozkladamy wiec makulature po wszelkich kieszonkach jakie tylko mamy. To chyba w Uzbekistanie tak jest? Pol plecaka kasy! Kupisz papierosy- jednej trzeciej nie ma ;)
Na granicy stoimy okolo 2 godziny. Wszystko idzie w miare sprawnie tzn dla tych co maja polski paszport. Drugi pas stoi. Zauwazamy ze bardzo duzo Ukraincow jezdzi autami na polskich blachach- glownie okolicznych LCH, LHR, LWL.. Wczesniej jakos nie bylo tego , a przynajmniej nie w takiej masowej postaci. Zaczeli wiecej samochodow sprowadzac z Polski? Nie ma obowiazku przerejestrowywania? Jakby na potwierdzenie tych rozmyslan mijamy chyba 3 czy 4 tiry wiozace na wschod wypatroszone karoserie skodusiopodobnych konstrukcji. Zaraz za nimi pare busow z silnikami i innymi bebechami. Stercza rury na wszystkie strony.
Jedzie tez polska rodzinka, podobnie jak my w strone Szackich Jezior. Przewoza psa ktorego wlasnie oglada weterynarz. Dopytuja czy mysmy juz tam kiedys byli, czy wiemy co i jak. Jakos robia wrazenie podenerwowanych.
Zaraz za przejsciem zjezdzamy w lewo w strone Szacka, w droge wijaca sie wzdluz polskiej granicy. Po kilku kilometrach okazuje sie , ze nie jest to chyba najglowniejsza droga prowadzaca w strone tego miasta. Asfalt z metra na metr cienieje, rozlazi sie by w koncu zniknac zupelnie. Pojawia sie bruk, chyba jeszcze przedwojenny. Bruk ten nie ma nic wspolnego z rownym poniemieckim brukiem ktory dobrze znamy z Dolnego Slaska czy Lubuskiego. Tu raczej przypomina kocie łby po ktorych nie sposob jechac ani wolno ani szybko. W skodusi wyskakuja wszystkie wtyczki, mozg sie lasuje a i plomby w zębach nie maja chyba zbyt duzych szans sie utrzymac. Widac miejscowi sa podobnego zdania- brukiem nikt przy zdrowych zmyslach nie jezdzi. Na poboczach drog powstaly objazdy- piaszczyste i trawiaste koleiny polnych traktow. Tu jedzie sie cudownie!
Pojawiaja sie otoczone bagnami wioski
Domki tu sa drewniane i przewaznie kolorowe. Co ciekawe kolory oznaczaja tu zupelnie co innego niz ostatnio przyjelo sie w Polsce- zielony jest zielonym a zolty zoltym. Kolory sa normalne a nie jakies pastelowe, rozmyte, "majtkowe"- jakby do kazdej farby wlac kubelek bialej...
Na rozdrozach i krancach wiosek stoja samotne krzyze, wszystkie obowiazkowo udekorowane, jak nie kwiatami to kolorowymi wstazkami.
Mijamy wiele przydomowych ogrodkow- acz ten jeden wyraznie zwraca nasza uwage. Przez srodek idzie ciag odwroconych wiader. Zaznaczona granica miedzy grzadkami? albo cos co siedzi w wiadrach jest chronione przed sloncem? albo robactwem?
No i zaraz jakos tak pusto, jakos tak cicho, jakos tak przestrzennie. Mijamy Miłowań, Huszę…
W Zabużżiu uderzamy do pierwszego sklepu. Sklep jest taki jak dawniej bywaly na calej Ukrainie, jak pamietam z Karpat sprzed kilkunastu lat. Taki spozywczo-przemyslowy, w starym poradzieckim budynku, z szyldami nie zmienianymi chyba od lat.
W srodku wszystko od zarcia po wiadra, miotly, buklaki na samogon. Butow dla buby nie ma. Sa tylko gumiaki i klapki. Kupujemy kwas i mrozone pielmieni, ktore odgrzewamy sobie na Marusi. Rozsiadamy sie wsrod ruin jakis niedokonczonych budynkow. Czasem przejedzie woz, przebiegnie kura lub dziecko. Czasem przemknie stuningowana łada okrywajac pyłem skodusie, nas i doprawiajac nabity na widelec pierozek chrzeszczacym w zebach dodatkiem.
Wies robi wrazenie dosc sporej, moze nawet gminnej? Jest kilka budynkow murowanych typu urzedy, szkoly. Z murow usmiechaja sie grajace na ludowo postacie i tabliczki chwalace minione dzieje.
Jest tez pomnik ku chwale i pamiatce utrwalaczy radzieckiej wladzy.
Pomnik wyjatkowo zadbany, wypielone rabatki, zlozone swieze kwiaty i wience, pomalowane ławeczki i plotki. Tyle sie mowi teraz niby o odcinaniu sie od radzieckich korzeni, wspomnien, zwyczajow, o patrzeniu i dazeniu Ukrainy w strone przeciwna, na zachod a nie na wschod. Ponoc nawet nowe wladze wprowadzily jakies nowe prawa deptajace i zakazujace tego fragmentu historii. Ale jak nie uczcic weteranow? jak nie zlozyc wienca w dzien pobiedy poleglym z rodzinnej wsi? Latwo zrzucic z cokolu Lenina w jakims wielkim anonimowym miescie. Ale wlasnego dziadka? Albo innych jego sasiadow spod lasu wymienionych z imienia i nazwiska, ktorzy walczyli pod takim a nie innym sztandarem bo byly takie a nie inne czasy? Sierp z mlotem dzisiaj nie na topie, zwlaszcza teraz, po majdanie...a zwlaszcza tu, na Wołyniu, na Ukrainie najbardziej zachodniej z zachodnich.. Ktos sprytny wpadl wiec na pomysl jak ten odrobine niepolityczny pomnik oswoic, jak dostosowac go do obecnych dosc burzliwych czasow.. Dostal wiec narodowe ukrainskie barwy. Nowe, swieze, walace po oczach. Takie jak teraz wypada miec. Ale wyryta gwiazda i Kraj Rad przebija ze spodu. Sa rzeczy ktorych cienka warstwa powierzchniowego koloru nie kryje..
Stoje i gapie sie na ten dziwny pomnik, jakis taki symboliczny jak cholera….
Nieopodal jest tez tablica ogloszen a na niej telefon pod ktorym mozna nabyc kaczeta i indyczeta oraz wisza informacje o spotkaniach ktore pomoga ci zerwac dotychczasowe więzy, nabyc umiejetnosci pelnej kontroli nad wlasnym zyciem, cialem i umyslem oraz poznac ludzi przez znajomosc z ktorymi staniesz sie zupelnie innym czlowiekiem.
Za Zabużżiem zle oceniamy glownosc drogi (zoltej numerowanej ;) ) i zamiast skrecic w lewo w jakas piaszczysta koleine kierujemy sie bardziej na prawo. Wyrzuca nas wiec w Stolinskich Smoliarach, gdzie jestesmy bardzo zdumieni jak wita nas kołchozowa pieknosc z chlebem, sola i nazwa wsi ktorej poczatkowo wogole nie mozemy znalezc na mapie.
Kluczymy wiec wyratrakowanymi pylistymi drogami, wsrod zmeliorowanych plaskich jak stol pol, a oczy powoli wyjezdzaja nam z orbit z racji na bardzo regularne wstrzasy, wrecz wpedzajace wszystko w stan jakiegos dziwnego rezonansu. Lubie dziury w asfalcie, koleiny, szuter ,kaluze, bloto i piach! Wszelkie nierownosci w drogach wystepujace chaotycznie. Natomiast brukom i ratrakom mowie zdecydowane : “nie”!
Drogami zupelnie innymi niz planowalismy udaje sie dotrzec do Świtezi i tamtejszego jeziora otoczonego trawiasta plaza. Stoja przy niej tabliczki informujace o parku narodowym i koniecznosci biwakowania tylko w miejscach wyznaczonych. Koniec. Czyli tu jest wyznaczone czy nie? Jest kibel, ogrodzony wykoszony teren. Badz madry i pisz wiersze..
Zagadujemy wiec rybakow, ktorzy wlasnie jakas rozprezajaca sie pianka budowlana uszczelniaja swoje łodzie. Wstrzykiwana w szczeliny maź robi pffff i zaczyna wygladac jak kupa.
Rybacy jednoglosnie stwierdzaja ze teraz mozemy postawic namiot na plazy, na brzegu jeziora czy gdziekolwiek chcemy bo jest przed sezonem i nikomu sie nie bedzie chcialo łazic i łowic turystow skoro wiadomo ze ich jeszcze nie ma. W sezonie by tu nie polecali- to jedna z bardziej turystycznych wsi i najwieksze, najbardziej znane jezioro wiec kazdy namiocik jest apetycznym kąskiem dla lesnika czy parkowca ktory z czegos tez musi utrzymac rodzine. Ogolnie widac ze rybakom prawa parkowe sie nie podobaja a sluzby wyciagajace reke po kase podobaja im sie jeszcze mniej.
Jest jeszcze wczesnie wiec kapiemy sie i jedziemy dalej. Jezioro jest niesamowicie plytkie! idziesz, idziesz i woda wciaz po kolana. Zeby sie zamoczyc trzeba sie polozyc. O plywaniu innym niz brzuchem po piasku mozna chyba tylko pomarzyc (albo isc kilometr przez wode)
Na plazy towarzystwa nam dotrzymuje czubaty ptaszek
Wies Świtaz jest wyraznie miejscem turystycznym - ciagle napisy na domach o wynajmowaniu kwater, pokoi, raz po raz mignie jakis hotelik czy baza oddycha. Widac ze w sezonie dziala tu sporo knajpek, smazalni, grillbarow. Ale jednoczesnie jest fajnie. Sa krowy i kury. Jest tez wyboista wiejska droga i domy w cieniu starych sadow.
Przypada nam do gustu wojenno-sportiwna baza na brzegu jeziora.
Wlazimy wiec i pytamy o szanse na postawienie namiotu. Krecacy sie wewnatrz ludzie wybitnie nie chca aby tam nocowac, mowia ze tu nie kazdemu wolno, ze obiekt zamkniety a tak wogole to jeszcze nie ma sezonu ani szefa. Jeden z facetow jest bardzo rozmowny. Opowiada ze wiele razy bywal w Polsce ale nie dalej na zachod niz w Chełmie. Ma jakies traumatyczne wspomnienia przemytnicze jak wlepili mu grzywne za przewoz zbyt duzej ilosci wodki i miesa. Ma zwlaszcza zal do pogranicznikow ze puscicli wtedy babke wiozaca podobny arsenal- tylko dlatego ze jechala z dzieckiem i natychmiast zaczela plakac. Gosc ma poczucie niesprawiedliwosci i trudno mu sie dziwic.
Wracajac do kwestii naszych noclegow- polecaja kwatery we wsi. Pytaja jakie mamy wymagania czy nam zalezy na lazience czy nie, czy moze wazniejszy jest ogrod, taras, wypozyczalnia wedek? Jak milo miec wybor! U nas na kwaterach musisz bulic za lazienke w kafelkach czy jej potrzebujesz czy nie… Jak mowimy ze my “wolimy na przyrodzie” to geby im sie jakos ciesza i proponuja pole namiotowe “Niezabudka”. Polozone zaraz za wsia, nad jeziorem, w sezonie platne 6 zl a teraz zapewne darmowe. Miejsce rzeczywiscie przefajne. Dzis raczej puste zupelnie tzn kreci sie tu kilka kotow chyba dosyc oburzonych nasza obecnoscia. Ten to np. patrzyl jakby chcial powiedziec- spadac stad, moja wiata!
Wiatek stoi duzo- nie musimy wcinac sie kotu... Zarowno sprochnialych rozpadajacych sie ze starosci, jak i nowych, jakby zbudowanych przedwczoraj i jeszcze ociekajacych zywica. Widac ktos dba o to pole, ale nie wpadlo mu do glowy aby aktywnie niszczyc stare wiaty i stoliki. Jakos stare i nowe moze wspolistniec razem i sie nie pogryzie. Pewnie za pare lat te najbardziej zbutwiale osobniki rozpadna sie ostatecznie i skoncza w jakims ognisku. Po prostu powoli znikna z krajobrazu, a te dzis nowe do tego czasu zdaza sciemniec i sie zestarzec. Miejsce to tchnie czyms czego ostatnio strasznie mi brakuje- normalnoscia. Swiatem ktorym rzadzi uzytecznosc i praktycznosc a nie zadecie i blichtr…
Miedzy wiatami pasie sie kon. Łapczywie wciaga czerwcowe kwiaty. Chyba najbardziej podchodza mu jaskry.
Suniemy nad jezioro. Zabieramy ze soba suszone rybki. Duza okazuje sie byc niewypatroszona i nawet kot jej nie chce..
Widoczki sa wyjatkowo kiczowate, jak z folderkow ktore rozdaja zawsze usmiechnieci i kulturalni domokrazcy.
Do snu poczatkowo ukladamy sie w jednej z nowych wiatek, wybieramy taka najwieksza, gdzie jest mozliwosc wklinowac dwie kalimaty na drewnianej podlodze pomiedzy stolem a ławami. Ale jakos nie spi sie dobrze. Najpierw gryza mnie meszki, doslownie mam wrazenie ze nie otworze oczu tak zaraz puchna powieki. Wszystko zaczyna mnie swedziec jakby cos oblazlo. Zapinam sie szczelnie w spiwor ale nie da rady w nim wytrzymac w ciepla czerwcowa noc. Potem wstajac do kibla wale sie łbem w stol. Kibla mi sie odechciewa bo widze wszystkie gwiazdy.. Na koniec zrywa sie potworny wiatr ktory chce nas zywcem wydmuchac z wiaty. Wraz z wiatrem przylatuje cos od czego toperz dostaje napadu kichawki. Na niebie pojawiaja sie ciemne chmury ktore łapczywie zjadaja ksiezyc. No jak teraz lunie przy tym wietrze to zaraz bedziemy cali mokrzy. O wpol do trzeciej decydujemy sie postawic namiot.
Ranek wstaje nadal wietrzny ale pogodny. Na pole biwakowe przyjezdza wycieczka szkolna- okolo 20 dzieci z nauczycielkami. Chlopcy biegna do lasu po drewno i rozpalaja ognisko. Dziewczynki robia kanapki. Nauczycielki wieszaja nad ogniem kociolki. Po posilku gawiedz rozlazi sie po okolicy z pilkami, guma do skakania, niektorzy probuja wylazic na drzewa i dachy wiat. Wygladaja na dzieci ktore potrafia zrobic kupe w lesie i nie dostaja apopleksji ze strachu przed kleszczami.
Jedziemy sobie na wycieczke. Wies Pulmo- murowana cerkiew i sklepobary z lanym piwem, kwasem i lodami “Masza i medwed”. Jest to odpowiednik moich ulubionych lodow Panda tylko jeszcze z orzeszkami! pyszota!
W okolicy snopki siana wystepuja stadami
a bociany grzebia w przydomowych ogrodkach albo brataja sie z inwentarzem
Suniemy pylistymi drogami do Ostriwii. Cerkiew jest polozona nad samym jeziorem. Wszystko jest tu niebieskie (jak sie potem okazuje nie tylko w tej wsi ale w calym regionie). Sciany cerkwi, krzyze, ploty, kibelek. Wiekszosc ram okiennych tez jest malowana na niebiesko. Ten sam kolor ma rowniez niebo i tafle jezior. Oprocz tego jest jeszcze zielen drzew i traw. Inne kolory zdaja sie tu nie istniec, a przynajmniej sa zepchniete na taki margines ze mozna je pominac.
Slyszalam od miejscowych ze niebieski kolor ponoc odstrasza owady i z tego powodu taka jest popularna barwa okiennych framug. W terenach bagiennych byc moze jest to rzecz istotna.
Zaraz za cerkwia zaczynaja sie bagienne zarosla jeziora Ostriwskiego. Na brzegu stoja lodki a zapach zlozonych w nich sieci sugeruje ze ryby jest tu dostatek.
Na jednym z opuszczonych domow polityczne wstawki z czasow bardzo wspolczesnych. Napis ten przewija sie jeszcze kilkakrotnie- na przystankach autobusowych, na nadjeziornych wiatach, wyryty gwozdziem w miejskim kiblu. Najczesciej dotyczy nielubianego przywodcy kraju osciennego acz czasem rowniez urzedujacego ukrainskiego prezydenta. Proporcje na Polesiu chyba 10:3. Dalsza czesc napisu taka sama, zmienia sie tylko nazwisko ;)
Cicha sielska atmosfera upalnego czerwcowego dnia. Kury dziobia w zderzak skodusi, przejdzie stadko krow prowadzonych przez dziewczynke wielkosci krowiego ogona, przemknie rower z dziadkiem dosyc niestabilnie trzymajacy sie gruntu, babuszka wygrzewa sie na laweczce.
Jest tez pomnik z gwiazda, oczywiscie zgodnie z najnowsza moda opasany szarfa w barwach narodowych.
Kolo pomnika kreci sie pies o wyjatkowo anarchistycznym i apolitycznym usposobieniu, ze znudzona mina osikujacy pomnik. Zero szacunku dla symboli ;) Chwile pozniej osikuje tez skodusiowe kolo.. Widac obcokrajowcow tez nie lubi ;)
Na obrzezach wsi dwoje malych dzieci bawi sie w krowim placku lezacym na drodze. Ukladaja w kupie wzory z kamyczkow, wbijaja sterczace patyki. Dowcip “Jezyk spi z nami” nabiera nowego wyrazu :)
W Piszczy blekitno-zielona klasyka: cerkiew, wysokie i smukle poleskie krzyze, barakosklep
i jezioro z wodnymi kurami.
Nie wiem czemu zawsze mialam ten rodzaj ptactwa za sucholubny. Nic jednak bardziej mylnego! Poleska kura jest ptakiem brodzacym! Jedna zlapala wlasnie w dziub slimaka i z nim ucieka na brzeg. Druga widac pozazdroscila i ja goni probujac odebrac smakolyk. Inne spokojnie spaceruja wpatrujac sie w wode szukajac wlasnych łupow. Ciekawe czy czasem bija sie z mewami o pozywienie? Jak zobacze bociana kapiacego sie w piasku to juz zupelnie zdebieje!
Przy wielu lokalnych cerkwiach wystepuje malutki domeczek. Nie wiem do czego sluzy- raczej chyba nie plebania.. Skladzik? albo jakis koscielny tam pomieszkuje?
Na obrzezach wsi znow pomnik slawiacy bohaterow i zwyciestwa jedynej slusznej armii. Pieczolowicie odnowiony- z najwieksza dbaloscia o wąsy sołdatow.
Po drugiej stronie drogi stoi pomnik z czasow chyba podobnych i o zblizonej wymowie. Ten jednak dla odmiany jest chyba zapomniany, zarasta go chaszcz. Wąsow brak.
Lokalne przystanki autobusowe wybitnie informuja ze znajdujemy sie w rejonie turystycznym i nadjeziornym.
Za Piszcza jest chyba przejscie graniczne na Bialorus. I takie wyjatkowo malutkie. Co ciekawe od granicy polozone dobre kilka kilometrow. Nie wiem czy dla wszystkich czy tylko dla lokalnego ruchu. (napewno nie dla nas bo nie mamy wizy ;( Wogole nie przypomina wiekszosci przejsc na innych granicach.
Nad jezioro Pisoczne zajezdzamy w rejonie bazy “Medyk”. Na bazie trwaja jakies prace remontowe, slychac czasem dzwiek mlotkow. Robotnicy chyba przyjechali z calymi rodzinami, bo kwicza dzieci i przechadza sie pare znudzonych babek.
Jezioro jest niesamowicie czyste, mozna odplynac dosc daleko i wciaz widac dno. I jest zdecydowanie glebsze od Switezi. Jakos mnie zasysa. Doslownie nie moge wylezc przez chyba ponad godzine.
Kolejna mijana wies to Melniki, ktora jest zupelnie inna od wszystkim pozostalych w rejonie. Wyasfaltowana, pelno nowych domow. Szybko sie stad zmywamy. Nawet cerkiew jest tylko w polowie niebieska i wybladła ;)
W calym rejonie podstawowym zrodlem transportu jest kon z wozem. Kon mocowany do wozu zupelnie inaczej niz w Polsce czy np. w Karpatach- za pomoca łukowato wygietego pałąka. Tylko tu na Polesiu takowe widzialam. Ponoc takie mocowanie do dwoch dyszli nazywa sie hołoble a pałąk “duha”. Acz nie wiem czy jest to tylko lokalne,ukrainskie slowo, czy ma jakis polski odpowiednik?
W Szacku udaje sie znalezc knajpe i zjesc w niej barszcz i pielmieni. Trudniej idzie ze znalezieniem kibelka. Mimo instrukcji pani bufetowej trafiam w korytarz o tysiacu drzwiach i nie wiem co dalej. Wlaze do kuchni gdzie na piecu stoja garnki w ktorych bym sie bez problemu zmiescila, do skladu mąki gdzie worow jest bardzo duzo a mysz tylko jedna i do biura o starych segregatorach z pozolklymi kartkami i tabelami mozolnie wypisywanymi chyba przez dziesieciolecia. Nie udaje mi sie odszyfrowac do czego sluzyly jakies “kooperatywy”. Udaje mi sie wystraszyc jakas babke ktora siedzac za biurkiem pelnym papierkow maluje sie wlasnie do lusterka czerwona szminka. Chyba musiala uznawac to za czynnosc bardzo wstydliwa bo na moj widok natychmiast chowa lusteko i szminke pod stol. Wycieczka owocna w przygody ale kibla nie znalazlam! Drugi raz ide wiec z przewodnikiem. Bufetowa prowadzi mnie jakimis podworkami, mijamy szopy na miotly i widly az do budynku przypominajacego garaz. W owym obiekcie trzecie drzwi na lewo to kibel. Samodzielnie bylam bez szans!
W barze widzimy na talerzyku cos co przypomina sało ale babka nie poleca go kupowac, widac lezy tu tylko dla ozdoby albo jest do strawienia tylko po 3 butelce bimbru ;) Lepsze salo kupimy jutro na bazarze. Jutro jest bazar w Szacku? dzien targowy? Jupi!!! Ale bedzie wyzera!
Z ambitnymi planami co do jutrzejszego poranka suniemy nad jezioro Pisoczne. Godzine pozniej przyjezdza tez para ze Lwowa z rowerami na dachu i… parkuje dwa metry od nas. Nie wiem jak to dziala u ludzi czy jest jakis instynkt stadny w podswiadomosci, albo poczucie bezpieczenstwa w kupie? Na zasadzie łaka po horyzont ale trzeba tak postawic namiot zeby odciagi byly w czyims przedsionku.. Aha! w tym przypadku nie przeklada sie to ani na towarzyskosc, ani chec do wspolnych imprez, rozmow, bratania sie. Po prostu siasc komus na glowie a potem zyc obok zajmujac sie swoimi sprawami. Dziwne takie…
Idziemy nad jezioro z lanym winem zakupionym w Szacku. Maja tam fajne miejsce z kranikami zwane “Zywe wino”. Mozna przyjsc z wlasnym wiadrem. Do wyboru rozne smaki.
Nad jeziorem jest pusto. Jestesmy tylko my i rodzina perkozow.
Potem we wiacie pojawiaja sie jeszcze meszki. Nie idzie wytrzymac- musimy rozpalic ognisko mimo ze nic nie mamy do upieczenia. Jest ognisko to i pomysl sie znajduje- kawalek sera jadacego jeszcze z Polski ktory ukryl sie w zakamarkach torby.
Wokol rosnie sporo jałowcow. Duzo z nich jest uschnietych wiec zbieramy je na opal. Drewno jalowca nadaje wyjatkowy aromat grzance, a i uwedzone w jego dymie nasze sweterki pachna jeszcze ladniej niz od innego ogniskowego paliwa.
cdn
bubabar
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz